środa, 12 grudnia 2018

[12]"Och, a teraz nie jest dziwnie?"

Rose
Trzy dni. Nottowie wracali po tylu, ale Gill nie było znacznie dłużej. Można było albo mieć nadzieję, że Byron lada dzień się odnajdzie, albo nastawiać się na znacznie gorszą opcję. 
Rozmyślanie nad tym, skąd porywacz wiedział, której nocy dormitorium będzie puste, zajmowało zdecydowanie zbyt wiele mojego czau. Niestety nie potrafiłam powstrzymać się przed analizowaniem opcji, rzucaniem podejrzeń na niewinnych ludzi i zadawaniem dziwnych pytań.
– Rose? – zdenerwował się Lorcan. – Rose, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Często zdarzało mi się również odpływać myślami. 
– Przepraszam – powiedziałam szczerze. – Trochę odleciałam. Co mówiłeś?
Chłopak przewrócił oczami, uśmiechając się przy tym lekko. 
– Och, nic takiego. Tylko wyrecytowałem cały akapit pana Darcy’ego, kiedy oświadcza się Lizzie. Miło wiedzieć, że dziewczyna mnie słucha, kiedy wyznaję jej miłość.
Moja głowa opadła bezwładnie na biurko, chowając się w ramiona. Miałam na sobie ulubiony, ciemnozielony sweter, za duży o dwa rozmiary i wciąż pachnący szałwią, którą ostatnio Alice z zamiłowaniem paliła w naszym pokoju.
– Naprawdę mi przykro – mruknęłam znowu. – Nie mogę się skupić.
Obiecałam Lorcanowi, że dzisiaj przerobimy połowę naszych wspólnych scen, a przynajmniej ich zarys. Nic z tego nie wychodziło, a ja czułam się okropnie. 
– Lepiej powiedz mi, gdzie pobłądziłaś myślami – zachęcił mnie łagodnie. – Może będę umiał pomóc.
Zastanowiłam się chwilkę. Chciałam dowiedzieć się czegoś o Anthonym, a on i Lorcan byli w tym samym domu. Nie wiedziałam jednak, czy darzą się sympatią, więc musiałam delikatnie wybadać grunt. Nie chciałam ryzykować, że urażę Lorcana.
– Anthony Reid – powiedziałam niepewnie. – Jest Krukonem, prawda?
Wydawał się szczerze zaskoczony wyborem tematu. Zmarszczył brwi, a w jego oczach błysnęło coś, czego nie potrafiłam nazwać. 
– Tak – odparł krótko. – A co?
– Dobrze się znacie? – Nadal starałam się zachować obojętny ton. – Na którym on właściwie jest roku?
– Na szóstym, chociaż jest w naszym wieku. Oblał trzy przedmioty w czwartej klasie.
Uniosłam brwi, nie mogąc powstrzymać zaskoczenia. W Hogwarcie trzeba było mocno starać się o najlepsze stopnie, ale chyba równie wielki wysiłek był potrzebny, żeby oblać jakiś przedmiot. Zdarzało się to bardzo rzadko, więc dziwiłam się, że nie zapamiętałam, aby ktoś z naszego roku nie przeszedł. 
– Nie miał zbyt wielu znajomych, cała sytuacja przeszła bez echa i mało kto zwrócił na to uwagę – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Jak zwykle musiałam mieć wszystko wypisane na twarzy. – Sądzę, że dyrekcji właśnie na tym zależało.
– Dlaczego nie miał zbyt wielu znajomych? – drążyłam. Potrzebowałam jakiegoś punktu zaczepienia.
– Powiedzmy, że nie jest… najprzyjemniejszy w obyciu. – Zmarszczył nos. Mówienie źle o kimkolwiek wyraźnie wprawiało go w dyskomfort. To była jedna z tych rzeczy, które tak w nim lubiłam, ale z drugiej strony, Roxanne i Tim mogli mieć odrobinę racji. Może Lorcan rzeczywiście był zbyt idealny. Czasem czułam się przy nim jak zły człowiek. – Mało kto go lubi – dodał po chwili.
Chyba mogłam bezpiecznie założyć, że dzieląc się z Locanem moimi podejrzeniami wobec Anthony’ego, nie zranie jego uczuć. Już otwierałam usta, żeby wyjaśnić mu sytuację, kiedy nagle ugryzłam się w język. Coś mnie powstrzymywało. Wszystkie moje instynkty krzyczały, że mam się zamknąć. Może nie powinnam być taka ufna? Może już rozmawiałam o tym z wystarczającą ilością ludzi?
Z drugiej strony, nowe spojrzenie na sprawę zawsze się przydaje. A Conrad, mój przyjaciel, również Krukon, nie był uprzejmy udzielić mi tej ciekawej informacji na temat Anthony’ego.
– Mam powody, żeby myśleć, że Anthony… wie coś o porwaniach – wyrzuciłam z siebie. – Nie pytaj dlaczego, bo to strasznie głupia historia. I jest to prawdopodobnie ślepa uliczka, ale nie mogę przestać myśleć, co jeśli…
– … Jeśli wcale tak nie jest – zakończył za mnie, taksując mnie ciepłym spojrzeniem. Rumieniec rozlał mi się na policzkach. – Rozumiem Rose. Nie będę udawał, że mogę się utożsamiać z twoim zainteresowaniem tą sprawą, ale jeśli to dla ciebie ważne, zrobię, co mogę, żeby pomóc.
Wyprostowałam się na krześle, zaskoczona. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Istniał sposób, żeby mi pomógł. Conrad uparcie odmawiał współpracy, tłumacząc, że nie chce, żebym niepotrzebnie się narażała dla takiej głupoty. Ale na szczęście nie był jedynym Krukonem, jakiego znałam.
– Mimo że nie jesteście kumplami, na pewno jest coś, co możesz mi opowiedzieć, prawda? Spędzacie czas w tym samym pokoju wspólnym i w ogóle.
Lorcan zmarszczył brwi i złożył swoją kopię scenariusza. Wepchnął ją do torby, myśląc nad odpowiedzią.
– Nie wiem, co to by mogło być, Rose – przyznał. – Musisz mnie trochę bardziej nakierować, jeśli mam być przydatny.
– Skoro mam go jakoś przekonać, żeby się przede mną wygadał, muszę coś o nim wiedzieć – wyjaśniłam ochoczo. – Rozumiesz, jak pociągnąć go za język. Co on lubi?
– Atencję – odpowiedział natychmiast Lorcan, łapiąc, co mam na myśli. – Najlepiej płci przeciwnej. Atencje i zainteresowanie. Powinno wystarczyć ci to, że jesteś dziewczyną… ale na pewno wielkim plusem będzie też twoje nazwisko – dodał. Wyraźnie czuł się niekomfortowo. Wbił wzrok w blat biurka.
Och. Och! Czy on mówił, to co wydawało mi się, że mówił?
Kiedy zaproponowałam Jamesowi, że wybadam Anthony’ego, myślałam, że jestem przygotowana na wszystko: manipulacje, podstępy, szantaż i koloryzowanie faktów Nie na to, że będę musiała kogoś uwieść. A nawet udawać, że chcę to zrobić.
Lorcan chyba zauważył, że zbladłam.
– Też nie jestem zachwycony tym pomysłem – powiedział, krzywiąc się lekko. – Ale skoro chciałaś wiedzieć… uważam, że jeśli tylko okażesz mu odrobinę zainteresowania, to sprawisz, że Anthony nie będzie miał żadnego filtra, kiedy będzie z tobą rozmawiał. Nie jest szczególnie przenikliwy.
– Jakim cudem trafił do Ravenclaw’u? – zapytałam zdziwiona, ale Lorcan odpowiedział mi jedynie wzruszeniem ramion. – No dobrze, skoro myślisz, że to zadziała… to chyba coś wymyślę – dodałam niepewnie.
Locan pokręcił głową z dezaprobatą. Wyjął świeży kawałek pergaminu i nakreślił na górze tłustą jedynkę.
– Nie możesz po prostu ładować się w to z myślą „chyba coś wymyślę” – wyjaśnił. – Potrzebujesz planu. A ja pomogę ci go złożyć do kupy – powiedział, stukając piórem w pergamin.
– Poważnie? – Uniosłam brwi. Nie byłam pewna, co myślę o tym, że Lorcan chce mi pomóc uwodzić innego chłopaka. Ale przecież powiedział, że nie czuje się z tym dobrze. – Od czego zaczniemy?
– Myślę, że od pozbycia się tych rajstop – powiedział, wskazując wzrokiem na moje neonowo żółte rajstopy w niebieskie kropki.
Hmm.

*

Coś wyrwało mnie ze snu. Ktoś potrząsał mnie za ramiona.
– Rosie, obudź się – syknął damski głos. Lekko drżał. – Rose.
– Mmmm? – odezwałam się, niezobowiązująco. Zamrugałam kilkukrotnie, aż udało mi się dostrzec w półmroku twarz Roxanne. Jej krótkie włosy, zazwyczaj starannie ułożone, teraz były w nieładzie. Twarz miała bladą, a oczy błyszczące. – Co się stało? – spytałam, natychmiast się rozbudzając. Usiadłam na łóżku i odruchowo chwyciłam ją za rękę.
– Ciszej, nie chcę obudzić Alice – powiedziała szybko. – Nic się nie stało, to znaczy, nie mnie… Po prostu chciałam ci powiedzieć, nie mogłam czekać do rana.
– O co chodzi? – Zmarszczyłam brwi, zerkając na łóżko po przeciwnej stronie pokoju, gdzie Alice nadal chrapała w najlepsze, owinięta kołdrą tak szczelnie, że widziałam jedynie czubek jej głowy. Wróciłam wzrokiem do Roxanne. – Czemu jesteś taka… roztrzęsiona?
– Znaleźliśmy Byrona – wrzuciła z siebie. – Ja i Timothy.
– Co? – z trudem powstrzymałam się przed podniesieniem głosu. – Gdzie?
– W bibliotece. Byliśmy tam około drugiej w nocy, a on leżał na podłodze w dziale zaklęć.
Zerknęłam w kierunku zegarka, stojącego na szafce nocnej. Wskazywał piątą. 
– McGonagall bardzo długo wypytywała nas o szczegóły, kiedy już ją wezwaliśmy, a Byron został przetransportowany. – Roxanne udzieliła odpowiedzi na moje niewypowiedziane pytanie. – Najpierw przepytywała nas razem, potem każdego z osobna, a potem pojawił się auror, który zajmuje się porwaniami i przesłuchał nas jeszcze raz.
– Co z Byronem? W jakiej był formie? – spytałam.
– Podobnej do Ellie i Gill – odparła, wzruszając bezradnie ramionami. – Może był w minimalnie lepszym stanie, bo nie był przetrzymywany aż tak długo. Ale wszystko inne się powtarza: przerażenie, zagubienie, rozpacz. Byronowi nikt nie grzebał przy pamięci.
– Czyli nie widział porywacza – mruknęłam ponuro. – Mieliście szansę z nim porozmawiać, zanim go zabrano?
Rocanne potrząsnęła głową. Nadal lekko drżała. Sięgnęłam po jej dłoń, spoczywającą na pościeli.
– Nie wiem, dlaczego tak to przeżywam. – Zaśmiała się nerwowo. – Kiedy ty znalazłaś Gill, zniosłaś to znacznie lepiej.
– Nieprawda – odparłam. – Kiedy McGonagall skończyła mnie wypytywać, przez godzinę dygotałam pod prysznicem.
Pamiętałam to niemożliwe do zwalczenia uczucie zimna, mimo faktu, że przez cały czas polewałam się gorącą wodą. Pamiętałam wzrok Gill, kiedy chwyciła mnie rozpaczliwie za koszulę. Pamiętałam lodowaty deszcz i to wrażenie, jakbym nie mogła zmyć go ze skóry.
– Roxie, co wy właściwie robiliście z Timothym w bibliotece w środku nocy? – zapytałam w końcu, kiedy dotarło do mnie, jak niedorzeczne było jej wyjaśnienie.
– Planowaliśmy mały żarcik – wyjaśniła, wzruszając niewinnie ramionami. – Dla ciebie, tak właściwie. Ale na razie zrezygnowaliśmy z tego planu.
Przewróciłam oczami.
– A co to był za żarcik? – zagadnęłam, usiłując ukryć nerwowość w moim głosie. Skala dowcipów przygotowywanych przez Roxanne miała chyba na celu zawstydzić jej ojca.
– Nie powiem ci. To, że rezygnujemy z tego teraz, nie znaczy, że nie możemy wykonać owego żartu w innym terminie.
– Nie uważasz, że przy takiej napiętej atmosferze, jaka panuje teraz w naszej szkole, moglibyście sobie odpuścić takie rzeczy? – spytałam, przecierając oczy. Miałam wątpliwości czy uda mi się skraść jeszcze kilka godzin snu. Wieści przyniesione przez Roxanne postawiły mój mózg na najwyższych obrotach, nawet jeśli ciało jeszcze za nim nie nadążyło.
– Myślę, że przy takiej napiętej atmosferze odrobina śmiechu przyda nam się bardziej niż kiedykolwiek – zawyrokowała Roxanne, po czym zsunęła się z mojego łóżka i podreptała w stronę własnego.

*

Przeszukiwałam torbę w poszukiwaniu tuszu do rzęs, kiedy usłyszałam znajomy głos.
– Pozwól, że ci pomogę. – Zielone oczy Travisa migotały wesoło, a ja żałowałam, że nie jest mi niedobrze, bo miałam ochotę na niego zwymiotować.
– Nie ma takiej potrzeby – warknęłam, próbując go wyminąć. Złapał mnie za ramię. Powstrzymałam wzdrygnięcie.
– Owszem, jest potrzeba, a nawet konieczność. Poproszę o pani torbę szkolną, panno Weasley.
– Nie ma najmniejszego powodu, dla którego miałabym ci pozwolić grzebać w moich rzeczach.
– Nie słuchałaś ogłoszenia profesor McGonagall? – wyszczerzył do mnie swoje śnieżnobiałe zęby. I pomyśleć, że ten fałszywy uśmiech kiedykolwiek wydawał mi się czarujący. – Pracownicy ministerstwa, zajmujący się sprawą zniknięć, mają prawo losowo przeszukiwać uczniów. To kwestie bezpieczeństwa, Rozetko.
Tym razem wzdrygnęłam się, słysząc przezwisko, którym nazywał mnie, kiedy byliśmy razem. 
– Nie nazywaj mnie tak – warknęłam. – Nie chcę, żebyś przeszukiwał moją torbę. Nawet ty nie możesz być aż tak głupi, żeby mnie o coś podejrzewać.
– Nie podejrzewam, po prostu staram się wykonywać swoje obowiązki, a losowo, znaczy losowo. Nie mogę cię faworyzować.
– I dziwnym trafem wylosowałeś akurat mnie? – Z trudem trzymałam nerwy na wodzy. Na korytarzu było mnóstwo osób, a ja już i tak miałam opinię osoby impulsywnej. Nie chciałam pogarszać sytuacji i tylko dlatego jeszcze nie podniosłam głosu do krzyku.
– Jeśli będziesz utrudniać śledztwo, będzie zmuszony zaprowadzić cię do profesor McGonagall. Albo zajmie się tobą auror Carneige, który prowadzi tę sprawę.
James obiecał mi, że postara się trzymać Travisa z dala ode mnie, ale najwyraźniej jego umiejętność manipulowania sytuacją nie była w stanie rozwiązać wszystkich problemów. 
Niechętnie pchnęłam torbę w stronę chłopaka. 
– Proszę bardzo. Wyszalej się.
Zaczął powoli wyciągać moje książki, kartkując szybko każdą z nich. Wyraźnie usiłował sprawiać wrażenie, że traktuje swoje zadanie na poważnie. Nie mam pojęcia, jakim cudem dostał tę robotę i dlaczego wujek Harry w ogóle zatrudnił go w biurze aurorów. Może jednak powinnam powiedzieć reszcie rodziny, jaką osobą jest Travis. Z drugiej strony, skoro Harry uznał, że Travis zasługuje na tę pracę ze względu na umiejętności, może nie powinnam wtrącać się do tego z moimi opiniami. Przecież to, czy jest zdradliwym sukinsynem, nie wpływa na to, jak będzie łapał kryminalistów.
– Nic podejrzanego – ogłosił, oddając mi moją własność.
– A to niespodzianka – mruknęłam, a kątem oka zauważyłam moją ofiarę, wychodzącą zza rogu. Świetnie, czyli nie będzie czasu na szybką wizytę w łazience i poprawienie makijażu. Wielkie dzięki, Travis. – Muszę lecieć – rzuciłam, zadowalając się szybkim przeczesaniem włosów palcami.
– Rose, czekaj…
Nawet się nie odwróciłam. Popędziłam korytarzem, usiłując dogonić wysoką postać o włosach w kolorze piasku.
– Anthony! – krzyknęłam w końcu, próbując zwrócić jego uwagę. Odwrócił się zaskoczony, dając mi czas, abym się z nim zrównała.
– Cześć – sapnęłam i nagle zapomniałam, od czego właściwie powinnam zacząć. Nigdy z nim nie rozmawiałam. Czy powinnam się przedstawić, czy może byłoby to dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że od lat chodzimy do tej samej szkoły?
– Rose Weasley – powiedział, tym samym rozwiązując mój dylemat. – Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
– Ja… cóż… – zająknęłam się. Cholera, jak właściwie pokazać komuś, że jestem nim zainteresowana? Odchrząknęłam. – Może uznasz, że to dziwne – zaczęłam. – Ale potrzebuję twojej pomocy.
Uniósł brew z zainteresowaniem.
– Poważnie? – spytał. – Pomocy w czym?
– W transmutacji – wyrzuciłam z siebie. – Słyszałam, że jesteś naprawdę świetny.
Jest kiepskim uczniem, ale to jego najlepszy przedmiot, wyjaśnił mi Lorcan. Jego stopnie z transmutacji są średnie, ale żyje w przeświadczeniu, że jest fantastyczny. Pokaż mu, że się z tym zgadzasz, a będzie wniebowzięty.
– To prawda, jestem – zgodził się, prostując się z dumą, ale nadal przyglądał mi się z wyraźnym zainteresowaniem. – I oczywiście nie mógłbym odmówić pomocy Rose Weasley.
Teatralnie odetchnęłam z ulgą. Jestem damą w opałach, potrzebującą pomocy rycerza na białym koniu, powtarzałam sobie w myślach jak mantrę.
– Super, Anthony, dziękuję. – Uśmiechnęłam się promiennie. Jak najczęściej używaj jego imienia w rozmowie, poradził mi Lorcan. – Może powinniśmy spotkać się w…
– Ale czy ty przypadkiem nie przyjaźnisz się z Alice Longbottom? – przerwał mi. – Słyszałem, że też jest niezła.
Niezła? Mógłbyś czyścić jej buty.
– Tak – przyznałam, usiłując ukryć dyskomfort. – Ale ostatnio jest nieco przemęczona, sam rozumiesz. Przez swoją sytuację. Nie chciałabym zbytnio zawracać jej głowy.
Przynajmniej to nie było do końca kłamstwem. 
– No dobrze – zgodził się, znów się uśmiechając. – Możemy spotkać się dziś wieczorem.
– Świetnie. – Cieszyłam się, że będę mieć to jak najszybciej z głowy i załatwię sprawę jeszcze przed weekendem. – Możemy spotkać się w bibliotece prefektów naczelnych – zaproponowałam, również przeczuwając, że poczuje się przez to wyróżniony. I rzeczywiście, brązowe oczy błysnęły ekscytacją. – Zapukaj, około dwudziestej, a ja wpuszczę cię do środka. Wejście jest pod portretem Heliotrope Wilkins na szóstym piętrze. – Oraz w dwóch innych miejscach, ale tego już nie musiał wiedzieć. No i nie mogłam podać mu hasła, to już byłaby zbyt wielka oznaka zaufania, a on nie dał mi ku temu powodów. Wręcz przeciwnie. Poza tym, Malfoy również korzystał z biblioteki i miałam przeczucie, że mógłby mieć coś przeciwko temu, że rozdaję hasło nieupoważnionym.

*

Przesadziłam. Chyba przesadziłam. Jakby ktoś na mnie teraz spojrzał, od razu domyśliłby się, że mam jakieś niecne zamiary.
Okej, może jednak nie. Wyglądałam normalnie. Prawda? Oczywiście zastanawiałam się, czy nie powinnam wskoczyć w jakieś uwodzicielskie ciuchy. Lorcan twierdził, że wtedy osiągnę lepszy efekt. Ale jeśli ubrałabym się tak niestosownie na korepetycje, Anthony od razu nabrałby podejrzeń. Musiałam być choć trochę subtelna.
Nie przebrałam się nawet ze szkolnego mundurka. Nadal miałam na sobie plisowana spódnicę i białą koszulę. Jedyną zmianą, jaką wprowadziłam, było porzucenie krawatu Gryfonów. Och, no i odpięłam dwa górne guziki koszuli. Mój dekolt był nieco odsłonięty i to przez tę głupotkę miałam ciągłe ataki paniki, pod tytułem „przesadziłam”.
Wbrew sugestii Lorcana, nie zrezygnowałam też z rajstop. Ubrałam klasyczne, żółto-czarne „pszczółki”, jedne z moich ulubionych. Planowałam zostawić je w wieży Gryfonów. Naprawdę planowałam. Nie dałam rady. Teraz czułam się, jakby były moją tarczą ochronną, absolutnie niezbędną do tego, co planowałam zrobić. A jeśli facet nie lubi moich rajstop, to znaczy, że na mnie nie zasługuje, mam racje?
Tyle że ja wcale nie chciałam, żeby Anthony lubił mnie tak naprawdę. Miał mnie lubić tylko przez kilka minut, na tyle długo, żeby rozwiązał mu się język.
Na Merlina, nigdy nie próbowałam nikogo uwieść ani tym bardziej uwieść na niby. Co jeśli okażę się w tym beznadziejna? Co ja gadam, na pewno okażę się beznadziejna, skoro nie mam za sobą żadnej praktyki. Już zaczynał mnie boleć brzuch. Może jakbym wiedziała, co będę musiała zrobić, żeby wyciągnąć z Krukona informacje, nie zdecydowałabym się na to. James może i zezwolił mi węszyć na własną rękę, ale na pewno zmieniłby zdanie, gdyby wiedział, na czym będzie to polegać.
Dotarłam do biblioteki dwie minuty przez ósmą. Anthony’ego jeszcze nie było, więc weszłam do środka i wzięłam głęboki, uspokajający wdech.
Wszystko będzie dobrze, Rose. Dasz sobie radę. Masz wszystko pod kontrolą.
Usadowiłam się na sofie. Odchyliłam się na oparciu i ułożyłam dłoń pod brodą, zastanawiając się, czy wygląda to atrakcyjnie. Zaryzykowałam ułożeniem stopy na poduszkach, a potem wzdrygnęłam się, kiedy tylko ją tam umieściłam. Po prostu będę siedzieć normalnie. Albo ucieknę i zrezygnuję z tego idiotycznego planu…
Rozległo się pukanie do drzwi. Zerwałam się, żeby je otworzyć.
– Jesteś punktualnie – zauważyłam, usiłując ukryć zdenerwowanie.
– Oczywiście. – Rozglądał się z zaciekawieniem po bibliotece. – Rany, dobrze jest być prefektem, co?
– Tak – odparłam sztywno. – Zaczynamy?
Oboje opadliśmy na sofę, a Anthony zaczął wypakowywać swoje rzeczy. Dyskretnie zerknęłam mu przez ramię, usiłując zobaczyć, co ma w torbie, choć w zasadzie nie wiem, czego się spodziewałam. Słoika z napisem „ukradziona magia”?
Przez pierwsze pół godziny nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Próbowałam bawić się włosami i mrużyć oczy w ten dziwny sposób, który czasem widywałam na filmach, ale Anthony właściwie na mnie nie patrzył. Chyba rzeczywiście chciał mnie czegoś nauczyć. Może powinnam posłuchać rady Lorcana i ubrać się wyzywająco.
Dyskretnie zerknęłam na guziki mojej koszuli. Nadal odpięte. Pewnie po prostu się przeliczyłam. Pewnie Lorcan się mylił i nie wystarczyło mieć na nazwisko Weasley, żeby zainteresować Anthony’ego. Przynajmniej nie w tym sensie. 
– Ruch różdżki wygląda tak – tłumaczył chłopak, wykonując w powietrzu trzy zgrabne szarpnięcia. Całkiem ładna praca nadgarstka. – Inkantację zaczynasz mówić w tym momencie – dodał, ponownie powtarzając układ i robiąc pauzę po drugim szarpnięciu.
Nie miał racji. Jeśliby w ten sposób próbował zmienić szczura w filiżankę, miałaby ona wąsy i ogonek. Może nawet trochę futerka. Powinno się zacząć inkantację po pierwszym szarpnięciu.
– Jasne. – Kiwnęłam z zapałem głową. – Zapamiętam.
– Na pewno wszystko rozumiesz? – upewnił się. – Nie robisz żadnych notatek.
– Och. – Zaśmiałam się nerwowo i podsunęłam sobie pergamin. Pochyliłam się nad stołem i zwalczyłam pokusę poprawienia koszuli, kiedy poczułam, jak się rozchyla. – Przepraszam. Jestem trochę… rozkojarzona. – Odrzuciłam włosy na ramie.
Uśmiechnął się lekko, a kiedy się odwrócił się z powrotem do podręcznika, przysunęłam się bliżej. 
Jego kolano prawie ocierało się o moje.
No dalej, zachęciłam się w myślach. Dotknij go.
Moja dłoń uparcie leżała na spódnicy, niechętna, żeby się poderwać. Chyba nie było za późno, żeby się wycofać… Kolejne pięć minut spędziłam, próbując sobie wmówić, że Anthony to tak naprawdę moja niespełniona, skrywana od lat miłość, ale nawet własny mózg nie chciał mi uwierzyć. 
– Chciałam ci jeszcze raz podziękować, że to robisz – odezwałam się znów. – Zmagam się z tym od początku semestru.
Miałam nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy włamywać cię do gabinetu profesor McGonagall, żeby zobaczyć moje co najmniej przyzwoite stopnie.
– Naprawdę nie ma sprawy, Rose – odparł, kartkując podręcznik. – No dobrze, teraz przejdziemy do…
Moja dłoń wylądowała na jego kolanie. Anthony zamilkł, kiedy jego noga podskoczyła. Opuścił wzrok na moje palce, wczepiające się w tkaninę jego dżinsów. Sama się w nie wpatrywałam i na sam widok miałam ochotę wybiec na korytarz. Zamiast teko pogłaskałam lekko jego kolano, chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości co do mich intencji.
Spojrzał na mnie, a w jego oczach wymalowało się zrozumienie. Uśmiechnął się leniwie. 
– Panno Weasley, chyba jednak nie ściągnęłaś mnie tu w sprawie transmutacji. – Był nieznośnie zadowolony z siebie.
Spuściłam nieśmiało wzrok. Skromna, zauroczona niewiasta, upomniałam się. Idzie ci świetnie.
– Masz rację – przyznałam. – Chciałam po prostu… spędzić z tobą trochę czasu. Sam na sam.
Anthony poprawił się na kanapie, ochoczo zwracając się w moją stronę. Oparł łokieć na oparciu kanapy i pozwolił, aby jego dłoń opadła na moje ramię. Lorcan miał racje. Na tego faceta każda kropla atencji działała jak afrodyzjak.
– A czy mogę spytać, skąd wzięło się to nagłe zainteresowanie moją osobą?
Przełknęłam dyskretnie ślinę. A przynajmniej próbowałam. Czułam suchość w ustach. Nadeszła pora na najważniejszą część przedstawienia.
– Kiedy dowiedzieliśmy się, że zniknął Byron Walton, wdałeś się w sprzeczkę ze Ślizgonką, Meredith Beading. Pamiętasz? – zapytałam ostrożnie. Starałam się ważyć słowa, ale nie mogłam mówić zbyt wolno. Nie mogłam brzmieć, jakbym wszystko analizowała.
Anthony kiwnął głową.
– A więc słyszałaś – mruknął. – Może trochę dałem się ponieść emocjom, ale… naprawdę, tak ciężko to wszystkim zrozumieć?
– Nie mnie – skłamałam szybko. Moja dłoń głaskała go po udzie, a ja miałam wrażenie, że to cudza kończyna, w żaden sposób niepołączona ze mną. – Ja chciałam tylko powiedzieć, że… zaimponowało mi to.
Oczy chłopaka rozbłysły. Zbierało mi się na wymioty.
– Naprawdę? – zapytał nieśmiało. – Nawet… nawet nie wiesz, jaka to ulga, Rose, słyszeć, że ktoś jeszcze w tej szkole myśli logicznie… Nie wiem, dlaczego tylu moich znajomych było oburzonych, że po prostu przygadałem czystokrwistej dziwce.
Powstrzymałam wzdrygnięcie. Anthony przysunął się jeszcze bliżej.
– Ktoś musi czasem im coś powiedzieć – przyznałam, szukając dobrych słów. Co ma ochotę usłyszeć fanatyk? Zakładając na moment, że Anthony nim jest. – Zasługują na to prawda? Po tylu stuleciach, kiedy krzywdzili innych, ze względu na ich urodzenie…
– Dokładnie! – wtrącił z zapałem, a jego dłoń, chyba bezwiednie powędrowała do mojego policzka. W pierwszym odruchu chciałam ją strącić, ale znów się powstrzymałam. – A przez to wszystko, ja… nie zrozum mnie źle, ale… myślę, że te porwania… wcale nie są niczym złym. Nie należy odczuwać z tego powodu żalu.
O Merlinie.
Kiwnęłam jedynie głową, bo kolejne słowa nie przeszły mi przez gardło.
Zabawne, że Malfoy ciągle mi dogryzał, jak to oczy mnie zawsze zdradzają i nie potrafię kłamać. A tymczasem kłamstwa w tak istotnym, obrzydliwym temacie bez trudu przekonały Anthony’ego, że jestem po jego stronie.
– Takie mądre słowa z ust przystojnego faceta – wykrztusiłam, zmuszając się do uśmiechu. – Marzenie każdej dziewczyny.
Patrzył na mnie z zachwytem.
– Pomyślałem sobie, że może ten ktoś, kto jest odpowiedzialny, za te porwania, w rzeczywistości robi coś dobrego – dodał cicho, zsuwając dłoń na mój kark. Nie mogłam oddychać. – Po prostu wymierza zasłużone kary.
Niewinnym ludziom? Twoim rówieśnikom, z którymi każdego dnia chodzisz na lekcje? Jadasz posiłki?
Znów przełknęłam ślinę i ułożyłam dłoń na jego klatce piersiowej. To mi nie wystarczyło. Musiał powiedzieć coś jeszcze.
– Masz rację – szepnęłam, obawiając się, że jeśli powiem to głośno, mój głos mnie zdradzi. – Powiem więcej, ja… Chętnie bym pomogła. Gdybym tylko wiedziała kto za bym stoi… – Pokręciłam głową z żalem. – Gdybym tylko wiedziała cokolwiek. Stanęłabym za tym człowiekiem murem. Przyłączyłabym się.
Anthony zaśmiał się bez wesołości.
– Uwierz mi, Rose, ja też – wyznał. – Próbowałem się tego dowiedzieć, ale on nie zostawia żadnych wskazówek.
– Och – wyrwało mi się. – Czyli… czyli ty też nie masz pojęcia. – Próbowałam nie okazywać zaskoczenia. Wyglądało na to, że całe przedstawienie na nic.
– Niestety. – Wzruszył ramionami i przybliżył twarz do mojej. Uświadomiłam sobie, że jego druga dłoń spoczywa na moim biodrze. Najwyraźniej uznał, że wspólna obsesja bardzo nas zbliżyła. – Nie chce być odnaleziony. Pewnie nie spodziewa się, że ktoś chciałby poznać jego tożsamość po to, żeby się do niego przyłączyć.
Patrzył na moje usta.
– Jeśli się czegoś dowiesz, musisz koniecznie dać mi znać – szepnęłam.
– Jasne – odparł, równie cicho.
Wierzyłam mu. Nie umiałby tak dobrze tego rozegrać, jeśli by kłamał. A nawet jeśli powinnam wyciągnąć z niego coś jeszcze, nie byłabym w stanie posunąć się dalej. Jego twarz zaczęła się przybliżać.
– Jest już późno – powiedziałam sztywno, wstając. Jego dłonie pacnęły o kanapę, a on spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Uśmiechnęłam się nieśmiało.
Bo taka byłam. Po prostu nieśmiała. Speszyłam się. Żadna tam intryga ani nic.
Zaczęłam wrzucać jego książki i notatki do torby, a Anthony podniósł się powoli.
– Może i jest późno, ale… – zaczął.
– Zaraz zaczyna się cisza nocna – przypomniałam mu z uśmiechem. – Muszę zrobić jeszcze kilka rzeczy do szkoły, a nie mogę być… rozpraszana – dodałam, starając się zabrzmieć szelmowsko, ale chyba nie wyszło.
Anthony nadal był mocno zaskoczony. Bez słowa wziął ode mnie swoją torbę i skierował się ku drzwiom.
– Ale spotkamy się jeszcze, tak? – upewnił się, zatrzymując się na moment.
– Oczywiście – odpowiedziałam natychmiast, jakbym dziwiła się, że w ogóle musi o to pytać.
Wydawał się trochę uspokojony, bo jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, po czym w końcu trzasnęły za nim drzwi.
Ledwo zdążyłam odetchnąć z ulgą i opaść na kanapę, kiedy znikąd rozległ się gwałtowny wybuch śmiechu.
Natychmiast wrzasnęłam i zleciałam z kanapy. Nawet nie zdążyłam odczuć zażenowania, bo od razu zerwałam się na równe nogi.
Malfoy, nadal śmiejąc się jak opętany, wyłonił się zza najbliższej półki, zgięty wpół. Chyba nie mógł złapać oddechu, bo miał zarumienioną twarz. Och, nie wspomniałam o łzie na policzku.
– Z czego się rechoczesz, ty… ty… – wydyszałam, sama łapczywie chwytając powietrze w płuca. Prawie zafundował mi zawał serca!
Blondyn uspokoił się na tyle, że udało mu się wyprostować i otworzyć oczy, po czym na mój widok wybuchnął nową salwą śmiechu, przytrzymując się przy tym oparcia kanapy. Początkowo nie miałam pojęcia, jaki był ku temu powód, ale zorientowałam się, że w drugiej dłoni, którą unosiłam nad głową, trzymam lampkę nocną ze stolika. Musiałam pochwycić ją w panice, kiedy podnosiłam się z ziemi. 
Najwyraźniej moje ciało zdecydowało, że to w ten sposób powstrzymam napastnika. Na moje nieszczęście, zamiast czegoś niebezpiecznego, dostałam rozchichotanego Ślizgona.
– Przestań się śmiać! – warknęłam zniecierpliwiona, odkładając niedoszłe narzędzie zbrodni.
Nie powinien być taki wesoły. Powinien się tłumaczyć, co tu w ogóle robił.
– Prób… Próbuję… – wydyszał, trzymając się za brzuch. Cóż, przynajmniej udało mu się coś powiedzieć.
– Co ty tutaj robisz, do jasnej cholery? – warknęłam. – Co ci przyszło do głowy, żeby siedzieć w ciemnościach i podsłuchiwać moje prywatne rozmowy?
– Zasnąłem, okej? – powiedział, głosem nadal zachrypniętym od śmiechu. – Siedziałem tam całe popołudnie – wyjaśnił, wskazując głową alejkę między regałami, z której wyszedł. Rzeczywiście, mieliśmy tam dodatkowy stolik i całkiem wygodny fotel. – Musiałem odpłynąć koło dziewiętnastej… Kiedy się obudziłem, usłyszałem, jak rozmawiacie. Byłoby dziwnie, gdybym nagle stamtąd wyszedł!
– Och, a teraz nie jest dziwnie? – sarknęłam.
– Mniej – odparł spokojnie. Nadal się uśmiechał, a rumieńce dodawały mu uroku. O ile siły mroku potrafiły być urocze. – Poza tym, może nigdy nie doszłoby do tej sytuacji, gdybyś po prostu rozejrzała się czasem po otoczeniu, Łasiczko.
– Czyli według ciebie powinnam obejść całą bibliotekę i sprawdzić, czy jakiś blond psychopata nie czai się w ciemnym kącie, żebym mogła w spokoju przeprowadzić rozmowę? – Wsparłam dłonie na biodrach. Moja babcia zawsze wyglądała przy tym groźnie.
Malfoy przewrócił tylko oczami i bez słowa wskazał podłogę obok kanapy. Leżała tam jego zielona torba szkolna. Wystawał z niej nawet obiektyw aparatu.
– Och. – Powinnam od razu się zorientować, że ktoś tu jest.
– Właśnie. „Och”. – Malfoy skinął głową.
– To wcale cię nie usprawiedliwia – zaczęłam, ale znów mi przerwał.
– Te wszystkie rzeczy, które mu powiedziałaś… W rzeczywistości się z tym nie zgadzasz… prawda? – Spojrzał na mnie niepewnie spod ciemnych rzęs, obchodząc kanapę.
– Co? – rzuciłam, marszcząc brwi.
– Że porwania nie są niczym złym – wyjaśnił, zniecierpliwiony. – Nie myślisz tak, zgadza się?
Czy chciałabym, żeby ktoś porwał i pozbawił magii jego i jego przyjaciół. O to pytał.
– Oczywiście, że nie – parsknęłam oburzona. – Jak możesz…
– Na pewno? – spytał z naciskiem. Zatrzymał się o krok przede mną. – Ile razy twoja mama padła ofiarą ludzi czystej krwi, głoszących głupie poglądy?
Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam. 
Na przykład twojego ojca.
Nie miałam dla niego odpowiedzi.
– Uważaj – ostrzegł mnie cicho. – Bo jeszcze dojdziesz do wniosku, że wcale nie udawałaś.
Zamrugałam urażona.
– Nie twierdzę, że jeśli ktoś robi coś złego, to nie powinien za to odpowiedzieć – powiedziałam chłodno. – Ale nie poprzez jakąś pokrętną odpowiedzialność zbiorową, nie tak samowolnie i nie tak okrutnie. Byron, Ellie i Gill? Żadne z nich nie zrobiło nic złego. Jeśli ktokolwiek powinien być ukarany, to ich rodzice i przodkowie, a i tak nie posunęłabym się do takiej kary za słowne zaczepki i wyzwiska…
– Ale w grę wchodziły nie tylko zaczepki – wtrącił. – Niektórzy posunęli się znacznie dalej.
Przed oczami mignęła mi plątanina cienkich blizn na przedramieniu mojej matki układających się w słowo „Szlama”.
– Ale nikt z tych, których rzeczywiście ukarano. – Wzruszyłam ramionami. – Nawet pan Nott… z tego co wiem, nie był Śmierciożercą.
Malfoy wzdrygnął się lekko.
– Poza tym, to całe wymierzanie kary, to tylko jedna z teorii – kontynuowałam, marszcząc brwi. – Nie znamy prawdziwego motywu za tymi porwaniami, prawda? Liczyłam, że wyciągnę z Anthony’ego coś jeszcze, ale…
Usta Malfoya znów rozciągnęły się w uśmiechu, tym samym przypominając mi, że przecież byłam wściekła.
– No tak – odezwał się, a srebrne oczy błysnęły. – Twoje godne podziwu próby uwodzenia.
– Zamknij się.
– Jak to szło? Och, och, takie mądre słowa z ust przystojniaka, Anthony – powiedział, wysokim głosem. – Och, marzenie każdej dziewczyny… Jesteś geniuszem, Anthony…
– Naprawdę akurat to cię tak rozbawiło? – warknęłam, wznosząc oczy do nieba. – Moje techniki uwodzenia?
– Naprawdę cię to dziwi? – skontrował. – Brzmiałaś tak, jak wyglądałby nowo narodzony jelonek, uczący się chodzić. – Wyszczerzył zęby.
Dobrze, że nie widział, jak zmagałam się z dotknięciem kolana Anthony’ego. Właściwie to dobrze, że w ogóle miał dostęp jedynie do słuchania tej rozmowy, a nie jej oglądania. 
– Nie mam zamiaru przejmować się żadną krytyką, od kogoś, kto bezwstydnie podsłuchuje cudze rozmowy.
Malfoy przewrócił oczami, znów walcząc z rozbawieniem.
– Weasley, jeśli poprosiłbym wszystkich ludzi w tym zamku, żeby opisali cię jednym słowem, większość z nich udzieliłaby odpowiedzi „wścibska”. Naprawdę nie sądzę, że jesteś upoważniona do udzielania mi jakiejkolwiek reprymendy w tej kwestii.
Nastroszyłam się cała. Miałam ochotę podrapać go po twarzy.
– Wolę określenie „dociekliwa” – mruknęłam, przestępując z nogi na nogę.
– Nie ma znaczenia, co wolisz. Prawda jest taka, Łasiczko, że trochę za bardzo lubisz wiedzieć rzeczy, które cię nie dotyczą i wielokrotnie zdarzyło ci się nie uszanować czyjejś prywatności, żeby tylko wepchnąć nos w nie swoje sprawy. A ja nie zrobiłem tego specjalnie.
– Mogłeś wyjść – syknęłam. – Nic mnie nie obchodzi, że poczułbyś się niekomfortowo. Mogłeś wyjść.
– I przegapić to cudowne przedstawienie? – Uśmiechnął się szeroko. – W życiu bym sobie tego nie wybaczył.
– Och na litość boską, znalazł się ekspert uwodzenia! – krzyknęłam, wyrzucając ręce w powietrze.
– Może nie ekspert. – Wzruszył ramionami. – Ale na pewno poradziłbym sobie lepiej od ciebie.
– To wcale nie jest tak proste, jak się wydaje – upierałam się.
– Akurat z Anthonym było dziecinnie proste – odparł Scorpius, krzyżując ręce na piersi. Miał takie szerokie barki, że przesłaniał mi cały widok na resztę pomieszczenia. Co za pajac. – Biorąc pod uwagę twoje umiejętności, miałaś szczęście, że padło na niego. Nie wyszłoby, gdyby twoim celem był ktoś inny, kto tak bardzo nie kochałby się w samym sobie.
– Uderzę cię.
– Dawaj.
Przez dobrą minutę mordowaliśmy się wzrokiem.
– Myślę, że nasłuchałam się dzisiaj już dość krytycznych uwag – warknęłam. – Pójdę do siebie – dodałam, próbując go wyminąć, ale złapał mnie za ramię i ponownie ustawił przed sobą.
– Co jest złego w krytyce, jeśli czegoś się dzięki niej nauczysz? – zapytał, unosząc kącik ust do góry.
– Wcale nie próbuję nauczyć się uwodzenia! – wrzasnęłam. – Mam szczerą nadzieję, że nie będę musiała nigdy więcej używać takiej techniki zyskiwania informacji! Skoro jestem w tym taka kiepska, to po prostu wrócę do starego, dobrego podsłuchiwania – podsumowałam. Nie miałam pojęcia, dlaczego warczę. – A poza tym, nie wiem, czego miałabym się nauczyć, bo cały ten czas spędziłeś na nabijaniu się ze mnie. Nie usłyszałam ani jednej złotej rady.
– A chciałabyś?
Czego bym chciała, to zdrapać mu z twarzy ten durny uśmieszek. Zamiast tego wzruszyłam ramionami.
– Jeśli uważasz się za eksperta, to dobrze by było zobaczyć coś na potwierdzenie tych słów, prawda?
Scorpius przygadał mi się przez chwilę, jakby rozważał jakiś pomysł, po czym zamrugał parokrotnie i potrząsnął głową.
– Nie. To głupi pomysł.
– Och daj spokój! – zdenerwowałam się. – Pokaż mi.
– Co mam ci pokazać, Weasley?
– Jak uwodziłbyś Anthony’ego.
Zaśmiał się lekko.
Nie uwodziłbym Anthony’ego.
Bezsilnie wzniosłam oczy do nieba. Oczywiście, że musiał brać wszystko dosłownie.
– No to kogokolwiek. Jakąś niewiastę – sarknęłam.
– Potrzebne mi imię – wyjaśnił spokojnie.
– Po prostu sobie kogoś wyobraź i zdradź mi kilka…
– Nie mogę po prostu sobie kogoś wyobrazić, Weasley, tak się nie da pracować…
– Mnie! – warknęłam, znów się niecierpliwiąc. – Jak uwodziłbyś mnie.
Uśmiech, który posłał mi tym razem, był nieco inny, jakby… dziki. Jakby tylko na to czekał. Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie, z jakiegoś powodu przyjemny.
– Przede wszystkim bym tyle nie gadał – powiedział swobodnie, zbliżając się do mnie, a ja odruchowo cofnęłam się o krok. Zatrzymał mnie, kładąc mi dłonie na biodrach, bardzo delikatnie. – Nic ci nie pokażę, jeśli będziesz uciekać.
– Nie uciekam – odparowałam natychmiast.
Po prostu podświadomie wiedziałam, że nie myślę zbyt klarownie, kiedy Malfoy znajduje się tak blisko. Wszystko przez te hormony. Ciało nastolatki potrafi być bardzo zdradliwe.
– Dobrze, nie uciekasz – przyznał, dla świętego spokoju.
Odchrząknęłam, przyjmując poważny wyraz twarzy.
– Czyli mniej gadania. Co jeszcze? – spytałam rzeczowo.
– Dotyk – powiedział cicho. Jego palce przeniosły się z biodra na opuszczoną dłoń, po czym zaczęły piąć się w górę, sunąc po mojej skórze. Ledwie mnie dotykał, a mimo to zostawiał na mojej skórze szlaczek z gęsiej skórki. – Lekki, nie natarczywy, przynajmniej na razie. To tylko prezentacja, ale normalnie rozciągamy to w czasie.
Przypomniałam sobie siebie, łapiącą za kolano Anthony’ego. Może i nie zrobiłam tego gwałtownie, ale z pewnością nie było mu wówczas równie gorąco, jak mnie teraz.
Ale może to dlatego, że nie byłam taka ładna jak Malfoy. I nie pachniałam drzewkiem sandałowym.
Jasna cholera, powinnam jak najszybciej się stąd ewakuować.
– Lekki dotyk – powtórzyłam jak pilna uczennica. – Jasna sprawa.
Jasna sprawa? Poważnie, Rose?
Jego dłoń zatrzymała się w zagłębieniu mojej szyi i tam już została, podczas gdy druga osunęła się na moją talię, tak delikatnie, że ledwo to zarejestrowałam. Miałam problemy z oddychaniem.
– Jest lekki, po to, żeby był… Jakby to ująć… – mamrotał Malfoy, przysuwając mnie lekko do siebie. Sposób, w jaki nasze biodra się stykały, okazał się równie subtelny jak jego dotyk. Ledwo odczuwalny.
– Frustrujący? – podsunęłam szeptem, zanim zdołałam ugryźć się w język.
Nie mogłam nic na to poradzić. Chciałam, żeby przyciągnął mnie do siebie inaczej, bardziej stanowczo. Chciałam poczuć na biodrach jego mocne ręce, które teraz głaskały mnie, jakbym była lalką z porcelany. Chciałam…
Więcej.
Mimo wszystko czułam napięcie jego swobodnych dłoniach, jakby również chciał, żeby to wszystko przyjęło nieco inną manierę. Powtarzałam sobie, że to cześć przedstawienia.
Uśmiechnął się słabo i skinął głową.
– Frustrujący – zgodził się, a mięsień na jego szczęce drgnął.
– I co dalej? – spytałam cicho.
Co ze mną zrobisz?
– Zwracałbym uwagę na twoje reakcje. – Pochylił lekko głowę, aż nasze policzki się zetknęły. Jego gorący oddech otulił moje ucho i tym razem nie udało mi się powstrzymać dreszczu, który rozesłał przyjemną falę czegoś po całym moim ciele.
Dosłownie zadrżałam w jego ramionach, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Zażenowanie jeszcze do mnie nie dotarło.
– Moje reakcje? – spytałam swobodnie, dumna z tego, że głos mi nie zadrżał.
Dłoń spoczywająca na mojej tali przesunęła się znów na moje biodro, gdzie palce chłopaka wbiły się lekko w moją skórę. Zachłysnęłam się powietrzem.
– Musiałbym mieć pewność, że nie masz nic przeciwko mojemu, jak to ujęłaś „uwodzeniu”, prawda? – zamruczał, a ja ponownie zadrżałam. – Jeśli więc, przykładowo, twój oddech byłby przyspieszony, tak jak teraz… jeśli widziałbym gęsią skórkę, tak jak teraz… jeśli czuję, że drżysz z niecierpliwości… to znaczy, że zmierzam w dobrym kierunku.
Chciałam wydać z siebie jakieś kpiące prychnięcie, ale niczego takiego nie udało mi się wydusić. A Malfoy wcale nie brzmiał, jakby sytuacja go bawiła.
Powinnam go odepchnąć. Powinnam zdzielić go w twarz za impertynencję. Powinnam zrobić wiele rzeczy, ale nie chciałam, żeby przestał.
Zorientowałam się, że trzymam dłonie na jego szerokich ramionach. Nie wiem, kiedy je tam ułożyłam. Przez koszulkę wyczuwałam twarde mięśnie, poruszające się pod skórą.
– I co wtedy? – spytałam znów.
Malfoy odsunął nieco głowę, a ja zadarłam lekko swoją, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Jego źrenice były rozszerzone. Ledwo mogłam dostrzec srebro tęczówek.
– Wtedy – zaczął, a ja po raz pierwszy tego wieczoru usłyszałam wahanie w jego głosie. Zacisnął zęby, a jabłko Adama podskoczyło. – Uznałbym, że to odpowiedni moment, żeby cię pocałować.
Przestałam oddychać. Długie rzęsy Scorpiusa rzuciły cienie na jego policzki, kiedy spojrzał na moje usta, a ja mimowolnie spojrzałam na jego. Były lekko rozchylone. 
Chciałam wspiąć się na palce i ugryźć go w dolną wargę. Całą siłą woli, jaką miałam, zmusiłam się do utrzymania pięt na podłodze.
A potem czar prysł.
– Cóż – powiedział Malfoy, uśmiechając się… dziwnie. Jakby jednocześnie chciał pokazać kpinę i zawstydzenie. Odchrząknął. – To chyba wszystko, co musisz wiedzieć. Dobranoc, Weasley.
A potem po prostu mnie puścił, a ja aż się zachwiałam. 
Podniósł swoją torbę, przewiesił ją sobie przez ramię i wyszedł z biblioteki, ani razu się na mnie nie oglądając.
Przez dobrą minutę stałam oszołomiona na środku pomieszczenia, z rumieńcem na policzkach i szumem buzującej krwi w uszach. Nie miałam pojęcia, co tu się właśnie wydarzyło. Byłam wściekła – na siebie i na niego – sfrustrowana, zagubiona, a przede wszystkim zażenowana.
– Niech cię piekło pochłonie, Malfoy! – wrzasnęłam w końcu, choć wiedziałam, że mnie nie usłyszy.
Przynajmniej jego instruktaż uwodzenia nie mówił nic o pozbyciu się rajstop.

*

Trochę się nie widzieliśmy, co? :D
Mam ogromna nadzieję, że kogoś jeszcze obchodzi to opowiadanie, ale naprawdę nie będę zdziwiona, jeśli jest zupełnie odwrotnie. Nie wiem o co chodzi, ale mam kryzys życia. Za każdym razem jak do tego siadałam,to po prostu dochodziłam do wniosku, że jednak nie nadaję się do pisania. Każde zdanie szło jak krew z nosa.
Jakoś w połowie w końcu był przełom, i dobrze, bo chciałam to już zostawić w cholerę.
Będę próbowała wrócić do regularnych publikacji, ale nie chcę niczego obiecywać. Zobaczmy, co wyjdzie :) Dziękuję bardzo wszystkim, którzy komentowali, motywowali, pytali o nowy rozdział i oferowali pomoc. Jakby nie ten kontakt z czytelnikami, to pewnie przestałabym się czuć związana z tym opowiadaniem i ten rozdział by nie powstał.
Mam nadzieję, że te cztery miesiące były dla was udane :D
A teraz trochę prywaty:
Jest taka jedna brzydka choroba genetyczna, zwana rdzeniowym zanikiem mięśni (SMA). Jest też całkiem przydatny lek, który zwie się Spiranza. Niestety, chorzy nie mają do niego dostępu, ponieważ lek ten nie jest w Polsce refundowany.
Nie mamy centralnego rejestru chorych, ale szacuje się, że w Polsce choruje od 400 do 800 osób, a wśród nich mój wspaniały tata, stad moje osobiste powiązanie ze sprawą i prośba do was.
A mianowicie: jest taka jedna fajna petycja, którą można podpisać! Jeśli chcemy, aby lek był refundowany, trzeba wejść w ten link -> KLIK
Przy składaniu podpisu podajemy maila, na którego potem przychodzi link aktywacyjny – dopiero po kliknięciu go nasz podpis jest ważny! Bardzo was zachęcam do wsparcia :)
Trzymajcie się!

21 komentarzy:

  1. Hej! Ja wciąż czekam na ciąg dalszy :D
    Aczkolwiek przyznam, że musiałam przeczytać tekst od samego początku : P
    Rozdział bardzo przyzwoicie napisany, całość jest przemyślana. Malfoy - miód i orzeszki. Wciąż ironiczny, wciąż skomplikowany, wciąż motający :D To lubię.
    Weny życzę i czekam na kolejny rozdział! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo :D No właśnie tego się obawiałam, że całą fabułę pozapominaliście bo jednak 4 miesiące to bardzo długo :P Ale super, że czekasz <3 dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam! ;*

      Usuń
  2. Cholera, cholera, cholera! Ale się cieszę! Wchodzę tu co jakiś czas kontrolnie i w końcu coś się pojawiło! Nie mogłam się powstrzymać, żeby wyrazić swoją radość, zaklepuje sobie tutaj miejsce i, mam nadzieje’ wracam tu jutro z komentarzem!
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, to ty też nadal żyjesz! :O :D Cieszę się bardzo, ze wpadłaś i czekam ;*

      Usuń
  3. Wydawało mi się że tęsknię sprawdzając czy coś nowego się pojawiło ale teraz wiem że to była wielka tęsknota. Cieszę się że wracasz trzymając poziom. Liczę że nadal będziesz pisać, szkoda byłoby stracić taki dobry kawał historii. Powodzenia w dalszym tworzeniu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że ta tęsknota sie opłaciła :D Cieszę się bardzo, że ci się podoba i dziękuję <3

      Usuń
  4. Hej!
    To mój pierwszy komentarz pod Twoim opowiadaniem, ale przyznam się że śledzę je od dłuższego czasu. I po tej długiej przerwie w dodawaniu rozdziałów uświadomiłam sobie jak bardzo je sobie cenię. Jaka była moja ulga, gdy zobaczyłam, że dodałaś kolejną część. Dlatego komentuję, by choć trochę się odwdzięczyć, lepiej późno niż wcale, nie?
    Uwielbiam to w jaki sposób budujesz napięcie między Rose a Scorpiusem — od tych fragmentów naprawdę ciężko się oderwać <3 Ale, cóż powiedzieć, mam słabość do Malfoya i tego nie ukrywam.
    Sama sprawa złodzieja magii jest mega intrygująca, choć na razie nie mam żadnych typów. Prawdopodobnie będę musiała prześledzić historię jeszcze raz wkrótce, bo nie pamiętam wszystkich szczegółów. Anthony jednak byłby zbyt oczywisty, choć związana z nim scena „uwodzenia” była rozbrajająca :D Co by jednak nie powiedzieć, charakter to facet ma nieznośny, a poglądy jeszcze gorsze. Ciekawi mnie, czy będzie miał jeszcze jakąś istotną rolę w całej tej historii, zostaje mi tylko czekać na rozwój wydarzeń.
    W każdym razie, bardzo cieszę się, że wróciłaś i mam nadzieję, że będzie mi dane skomentować jeszcze następne rozdziały :)
    Trzymam kciuki za wenę i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie cieszę się bardzo, że zdecydowałaś się na skomentowanie :D
      Dziękuję bardzo za miłe słowa. Słabość do Malfoya -uwierz mi, wiem co masz na myśli.
      No niestety, tak sie obawialam, ze po takiej długiej przerwie szczegóły z poprzednich rozdziałów wyparują z pamięci :D
      Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam! ;*

      Usuń
  5. Hej,
    Bardzo sie cieszę, że wróciłaś, to po pierwsze. Wspaniale, że wróciła też twoja wena.
    Muszę przyznać, że nie zdawałam sobie sprawy, jak mi tego opowiadania brakowało. Od twojego ostatniego rozdziału co jakis czas patrzyłam, co się dzieje, itp., potem rzadziej, aż w końcu w ogóle przez ostatni miesiąc. A teraz mnie tak natchnęło, by zobaczyć, czy czegos nie dodałaś, choć pod koniec listopada chyba straciłam nadzieję. I hurra!!! Jest. I jak zwykle świetny.
    Naprawdę cię podziwiam. O ile twoje poprzednie opowiadanie było super, to nie dorasta temu do pięt. Może jednak do kolan. Ale: to jest świetne; fabuła, postaci, wątek romantyczny, kryminalny, tajemniczy. Jest jak przepiękna perła w internetowym mule fanfików i opowiadań.
    Z niecierpliwością czekam na następne rozdziały. A najbardziej na Rose i Scorpiusa, oczywiście.
    Weny, szczęścia
    I wesołych świąt,
    Mirinda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, skoro przy takiej przerwie tylu czytelników sobie uswiadamia, ze lubi to opowiadanie, to to może powinnam zastosować takie znikanie na cztery miesiące jako metodę? :D
      Tak czy siak, bardzo się cieszę, że jednak zajrzałaś!
      I super, ze nowe opowiadanie ci się tak podoba - ja jednak wciaz mam większy sentyment do starego :D To mi w mojej głowie wygląda na bajzel, którego nie potrafię ogarnąć jakbym chciała zbyt wiele wątków, mam za dużo planów... no ale nie będę tu w komentarzach się żalić :D Dziękuję bardzo za miłe słowa <3
      Dziękuję za komentarz i ozdrawiam! ;*

      Usuń
  6. I tak bardzo lubiłam, lecz po takiej przerwie bez tego sobie uświadomiłam jak bardzo mi tego brakowało. Jest różnica. I popatrz tylko, ilu ludzi przyszło mimo tej przerwy "zaglądnąć". A o większości opowiadań (przynajmniej w moim przypadku) zapomina się po tygodniu.
    A w sprawie "nowe vs stare" to mnie się wydawało, gdy czytałam to stare, że na początku nie miałaś pomysłu w swojej głowie, jak to miało wyglądać. A to teraźniejsze jest takie uporządkowane, dozujesz nam delikatnie informacje, tajemnice, najbardziej oczekiwane sceny. Takie odniosłam wrażenie.
    Choć - punkt dla pierwszego - tam były postaci, które nadal świetnie pamiętam. Chwyciły za serce. Natomiast tutaj dużo lepiej "uformowałaś" Rose i Scorpiusa, naszych głównych bohaterów. I nie wiem, co jest lepsze.
    A pożalić zawsze się można. A jak nie ma komu, to choćby w komentarzach. Dałabym wesołą, wyszczeroną buźkę, ale nie mogę. Lepiej by to wyglądało. Ale że nie mogę, to wysyłam uśmiech na odległość.
    Teraz sobie przypomniałam jeszcze jedną rzecz: dla mnie za dużo było wcześniej romantyczności. Ale się za bardzo nie przejmuj tym, bo ja w ogóle romantycznych rzeczy nie czytam. Jesteś jednym z wyjątków.
    Dobranoc,
    Mirinda

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurczę, zapomniałam tego wpisać w odpowiedzi na twoją odpowiedź. Hahahaha

    OdpowiedzUsuń
  8. YAAAASSS

    Dalej można używać tego zwrotu, prawda? Well, tak czy inaczej - ja będę.
    Bardzo fajne dwie emocjonalne sceny, a to, że zrobione są prawie jedna po drugiej daje efekt wybicia tej drugiej. Scena "uwodzenia" to złoto, a scena UWODZENIA to pyszne ciasteczko.

    Najs.

    Poza tym widzę, że Rose jest tak dobra w "uwodzenia" jak ty, czy ja, cringefest najlepszą bronią xd

    A ten Lorcan mi się coraz bardziej nie podoba, shady dude z niego.

    Pozdrawiam z rodzinką
    Luna

    PS Rekord powtórzeń słowa "uwodzenie" w tym komentarzu był celowy. Naprawdę.

    Serio. Umiem w język polski.

    :<

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział i czekam na więcej. Cieszę się, że znowu jesteś, bo bardzo mi tego brakowało. Pozdrawiam ❤

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej, witam się bo to będzie mój pierwszy komentarz tutaj - niedawno przeczytałam Twoje drugie opowiadanie (wciągnęłam się na maksa, całość zajęła mi parę dni a czytałam, gdzie i kiedy tylko mogłam). Nigdy nie pomyślałabym, że tak bardzo pokocham Rose i Scorpiusa, ale Twoje opowiadanie tak mi się baaaaardzo spodobało, że przywiało mnie i tutaj, bo ciągle mi mało (mhuahah o tak). Żałuję, że nie komentowałam każdego rozdziału ale po prostu to było tylko klik klik i następny :D Powiem jedynie tak - styl pisania masz boski i lekki, humor i sytuacje prześwietne, często śmiałam się jak głupia sama do siebie i nie mogłam przestać - szczególnie interakcje między Rose a Draco, moje ulubione ^^ No i te wszystkie niewyjaśnione momenty między Rose i Scorpiusem, które doprowadzały do szału ale były takie elektryzujące, że chciało się ich więcej!
    Za to opowiadanie zabieram się jak tylko będę miała chwilę, życzę weny, szczęścia i radości w tym nowym roku, a przede wszystkim zdrowia, dla ciebie i duuuużo dla taty (petycję podpisałam). Trzymaj się ciepło, pozdrawiam!
    Megannowa

    OdpowiedzUsuń
  11. No i wreszcie udało mi się tu dotrzeć z małym poślizgiem :D tak, tak, jakoś jeszcze żyje, ale ostatnie miesiące mnie wykańczają xd
    Hmmm... Nie wiem czemu, ale Lorcan wydaje mi się podejrzany. Jakoś zbyt ochoczo zgodził się na to wszystko, chociaż wcześniej jego stosunek do tej sprawy był dość lekceważący. Albo Rose podoba mu się do tego stopnia, ze jest gotowy wyjść dla niej ze swojej strefy komfortu i coś knuć, albo jego idealność to tylko maska i sam coś kombinuje, przez co próbuje mieć oko na Rose.
    Mam wrażenie ze porywacz podkręca tempo, znikają kolejne osoby i odnajdują się wcześniej. Jakby gdzieś się spieszył. Być może tez ulepszył swoją technikę i teraz zabranie magii zajmuje coraz mniej czasu. Zobaczymy, zobaczymy...
    Całe przemyślenia i stres Rose przed spotkaniem z Lorcanem, to jestem totalnie ja, jak muszę zapytać o coś przypadkową osobę albo załatwić jakąś ważną sprawę :D potrafię pół godziny patrzeć na telefon, zanim wykonam połączenie xd Ta cześć do ich rozmowy jest po prostu genialna :D Biedna Rose!
    Anthony na pewno jest zbyt głupi, żeby okłamywać Rose, a już szczególnie samemu stać za tym wszystkim. Gdyby miał z tym coś wspólnego, wątpię żeby tyle szczekał do ślizganow, to odrazu wzbudza podejrzenia.
    No i na dodatek jeszcze ten Scor, chyba zabiłabym go na miejscu, jakbym wiedziała, że słyszał wszystkie żenujące rzeczy jakie powiedziałam :D
    Biedna Rose nawet nie zdawała sobie sprawy co na siebie sprowadziła! Stąpa po bardzo niebezpiecznym gruncie. Ale cała scena z utwadzenie bardzo mi się podobała, obłędnie opisujesz emocje i uwielbiam to czytać! Zawsze aż sama czuje to ogromne napięcie :D
    Przepraszam, że tyle mi to zajęło, ale ostatnio mam na głowie wiele rzeczy, których wcale nie chciałabym mieć. Czytam na raty kiedy mam czas, wiec z czytaniem nowego rozdziału tez się pewnie spóźnię, ale będę <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, nie widzialam wcześniej twojego komentarza :D Ostatnio ciężko u mnie z odpowiedziami na bloggerze xd
      O Lorcanie na razie nie będę się rozwodzić :D
      Owszem tempo się rozkręca, porywacz coraz sprawniejszy, ale czemu? A cholera wie :D
      Ja mam tak samo, dlatego łatwo sie pisze takie niezręczne scenki xd Anthony owszem, intelektem raczej nie grzeszy, ale mało to juz mieliśmy głupich złoczyńców? No, może nie aż tak...
      Cieszę się, ze scena z uwodzeniem ci się podobała i cieszę się, ze nadal czasem tu wpadasz i postanwiłaś zostawić po sobie twój ślad :D Dziękuję bardzo za komentarz <3 A muszę z przykrością stwierdzić, że narobię ci wiecej zaleglosci, bo wlaśnie opinam ostatnie guziki kolejnego rozdziału :D Pozdrawiam! ;*

      Usuń
  12. Merlinie! Co za idiota z tego Anthony'ego. No i czemu oni się nie pocałowali?! Scorpius bierz się za Rosie! Dlaczego on do cholery wyszedł?!

    OdpowiedzUsuń
  13. No nie, a ja już miałam nadzieję, że w końcu będzie big kiss :(( Scena z uwiedzeniem była świetna! ;D Choć chętniej widziałabym kogoś innego niż Anthony ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, Anthony chyba nikogo tutaj nie zadowalał, to prawda

      Usuń