wtorek, 12 czerwca 2018

[8]"Scena jedenasta, jeśli łaska."

Tak jak zapowiadałam, zaczynamy zabawę z wrzucaniem innych punktów widzenia. Na razie tylko krótki fragment w środku rozdziału, na próbę, zobaczymy co z tego wyjdzie :)

*

Rose
Timothy Trzymał w dłoniach dzisiejsze ogłoszenie i skubał je palcami. 
– Musieliście jej mówić o wszystkich Nocach Quidditcha? – mruknął niepocieszony.
– Nie powiedzieliśmy o wszystkich – odparłam, wyrywając mu pergamin z dłoni. – Po prostu daliśmy do zrozumienia, że odbywały się regularnie. I tak o tym wiedziała! Ta tradycja rozpoczęła się parę lat po wojnie, a McGonagall nie jest głupia.
I kiepsko takową udawała. Kiedy ja i Scorpius poszliśmy do niej – w środku nocy, brudni, w piżamach i z mnóstwem drobnych skaleczeń na twarzach – i wyjaśniliśmy całą sytuację z Nocą Quidditcha, wychodziła z siebie, żeby udać zaskoczoną. I oburzoną. I wściekłą. Ale nie daliśmy się nabrać. Kiedy opowiedzieliśmy jej, co się stało z Gill, jedyną osobą, na którą pani dyrektor się wściekła, była ona sama. Bo na to zezwalała, przez lata.
Oczywiście całe to poczucie winy było niesłuszne – to nie ona była za to odpowiedzialna. Ale widziałam, że się gryzie.
– Może jeśli byście udali, że to jednorazowa sprawa, to nie mielibyśmy takich kłopotów. – Tim znów wskazał głową na ogłoszenie.
Kilkadziesiąt identycznych kopii pojawiło się tego ranka na wszystkich stołach w Wielkiej Sali oraz na tablicach ogłoszeń w pokojach wspólnych. Były tam wypisane daty, w których uczniowie szóstych i siódmych klas mają odrabiać swoje szlabany. McGonagall chyba długo się nad tym zastanawiała, bo od feralnej nocy minęło już sporo czasu. Może dlatego, że nie wiedziała, jaka dokładnie kara będzie dla nas odpowiednia, a może po prostu było nas tak wielu, że miała problem z ułożeniem zgrabnych terminów dla wszystkich. Zdziwiłam się, że skończyło się szlabanami i odebraniem mnóstwa punktów – wszystkie domy były teraz na minusie, więc nie miało to aż takiego znaczenia dla żadnego z nich.
McGonagall z pewnością chętnie ukarałaby również setki uczniów, którzy brali udział w tej tradycji, lecz skończyli już Hogwart. Niestety, nie miała takiej możliwości.
Ale jak miało jej przyjść do głowy, że jeśli zezwoli uczniom na odrobinę nieregulaminowej integracji, to komuś stanie się krzywda?
– Timothy, daj już spokój – mruknęła Roxanne, grzebiąc niemrawo w talerzu. – Od lat byliśmy pewni, że McGonagall wie o tych eskapadach.
– Mogliście też powiedzieć jej, że to była inna sytuacja, a nie Noc Quidditcha – drążył dalej Puchon.
Ze zdumieniem uniosłam na niego wzrok.
– A jak inaczej wytłumaczyłabym obecność tylu uczniów na błoniach?
– Nie wspomniałabyś o nich. – Wzruszył ramionami. – Mogliście powiedzieć, że po prostu byliśmy tam mniejszą grupą i, w którymś momencie Gill zniknęła.
Albus trzepnął go w głowę. 
– Tim, myślę, że życie uczennicy jet ważniejsze niż fakt, że już nie będziemy mogli wyłazić nocą na boisko, i że musimy odrobić kilka szlabanów – warknął.
– Ale przecież…
– Musieliśmy opowiedzieć jej dokładne okoliczności zniknięcia – wyjaśniłam, nieco spokojniejszym tonem niż mój kuzyn. – Jeśli mają znaleźć ją albo kogoś, kto jest za to odpowiedzialny, każdy szczegół się liczy.
– Ale kto ma ją znaleźć? – westchnęła Alice, która do tej pory milczała, wpatrując się w ścianę. – Kto w ogóle się tym zajmuje?
Nikt nie miał dla niej satysfakcjonującej odpowiedzi. Co nieco wiedzieliśmy – rodzice Gill nie zachowali się tak jak Nottowie i nie zignorowali sprawy ani nie zapadli się pod ziemię. Zniknięcie ich córki zostało zgłoszone i ponoć ktoś jej szukał. Nikt jednak nie widział w szkole choćby jednego przedstawiciela Ministerstwa prowadzącego śledztwo. Możliwe, że nie wiedzieli gdzie zacząć. 
– Mój ojciec nabrał wody w usta – mruknęłam. – Jeśli Gill zniknęła w ten sam sposób co Ellie…
– A ktoś w ogóle ma co do tego wątpliwości? – uniosła się Alice. – Dlaczego nikt nie próbuje wyciągnąć informacji z Nottów?
– Możliwe, że to robią – odparłam, wzruszając ramionami. – Ale wydaje mi się, że w świetle prawa, nie mają wystarczających podstaw, żeby twierdzić, że te zniknięcia łączą się ze sobą. Trzy osoby, z których jedna nawet nie jest uczniem, to za mało, żeby zauważyć prawidłowość. Procedury bywają dziwne.
– To za mało nawet, żeby zauważyć oczywistą prawidłowość? – wtrąciła Roxanne. – Jak to, że znikają tylko Ślizgoni?
Oparłam głowę na dłoniach i potarłam skronie. Gdzieś w zakamarkach umysłu świtała mi jakaś myśl, jakiś pomysł, ale nie potrafiłam wyciągnąć go na wierzch. 
– Ale coś jednak różni ten przypadek od dwóch pierwszych – powiedziałam niechętnie. – Nott i Ellie zniknęli na parę dni i wrócili. Gill nie ma już… – urwałam i przełknęłam ślinę. Cała sytuacja robiła się coraz bardziej przerażająca.
– Dwa tygodnie – dokończył kwaśno Timothy.
– Czemu tak długo? – Znów potarłam skronie. Zaczynałam odczuwać pulsujący ból, jakby coś obijało się o moją czaszkę. – Co jej się stało?
– Można by spytać Scorpiusa – rzucił Timothy, patrząc oskarżycielsko na Albusa, na co ten uniósł dłonie w geście kapitulacji.
– Nie myśl, że nie próbowałem! – usprawiedliwił się Potter. – I Scor zdaje sobie sprawę, że to już nie jest prywatna sprawa Nottów, a rodzice Gill nie próbują owlec sprawy tajemnicą. Ale ojciec Scora też wywiera na niego sporo presji. Mimo wszystko sądzę, że za parę dni pęknie. Jeszcze tego nie zrobił tylko dlatego, że to i tak nie pomogłoby nikomu w śledztwie – przecież McGonagall na pewno wie, co się dzieje. A my nie musimy.
– Dwa tygodnie – wymamrotałam pod nosem. – Dwa tygodnie…
– Okej, Rosie, wystarczy – rzucił Conrad i złapał mnie za ramie. – Idziemy na próbę.
– Idźcie przodem, dogonię was – odparłam, wskazując na mój talerz z niedojedzoną porcją jajecznicy. – Muszę się najeść. Potrzebuje mnóstwa energii, żeby przetrwać kolejną próbę z Malfoyem.
Pokiwali głowami ze zrozumieniem i zostawili mnie z moim talerzem. Albus nawet się nie skrzywił. 
Wydaje mi się, że to, co aktualnie prezentował mi Malfoy, było jakąś naszą prywatną wersją „cichych dni”. Nie dokuczał mi, jak to zwykle miał w zwyczaju, po prostu się do mnie nie odzywał i od czasu do czasu rzucał mi pogardliwe spojrzenia. Och no i wychodził z biblioteki prefektów naczelnych, kiedy tylko ja się w niej pojawiałam. Jedyna okazja poza lekcjami, podczas której przebywał ze mną w jednym pomieszczeniu dłużej, niż to było konieczne, to próba z zeszłego tygodnia. 
I proszę bardzo, niech sobie będzie obrażony, mnie to obojętne. Gdybym tylko wiedziała wcześniej, co muszę zrobić, żeby przestał się do mnie odzywać, już dawno podjęłabym odpowiednie kroki. A co zrobiłam? Ach tak, naskoczyłam na niego, kiedy był ździebko zrozpaczony, bo jego przyjaciółka zaginęła. A potem próbowałam wydusić z niego cokolwiek, przez całą drogę do gabinetu dyrektorki. A potem jeszcze trochę pokrzyczałam. I znowu obrzuciłam go wyzwiskami przy McGonagall. A na koniec dorzuciłam do tego jeszcze odrobinę krzyczenia. Och no i może posłałam w jego kierunku jedną czy dwie klątwy, na znak frustracji.
No dobra, może trochę przesadziłam. Mogłabym się usprawiedliwiać, że również gryzło mnie poczucie winy, a to był mój sposób na odreagowanie. Moje sumienie poczuło się lepiej, gdy znalazło drugiego winnego. Ale musiałam przyznać, że prawie nie znałam Gill, a tymczasem Malfoy był jej bliskim kolegą. Jeśli chciałby się targować, to zgoda, miał znacznie lepsze wymówki, które usprawiedliwiłyby jego niewłaściwe zachowanie.
Trudno, stało się. Nigdy się nie lubiliśmy i w zasadzie to już dawno powinniśmy przestać ze sobą rozmawiać.
Skończyłam śniadanie i skierowałam się na pierwsze piętro, do sali, w której odbywały się nasze próby. 
– Hej, Weasley. – Poczułam jak ciężkie, umięśnione ramie owija się wokół moich barków. – Gotowa na rzeź? Scorpius obudził się dzisiaj w uroczym nastroju.
Uniosłam wzrok na twarz Zabiniego. 
– A co to dokładnie oznacza? – spytałam, delikatnie strząsając jego rękę.
Uniósł palec i wskazał na swoją brodę, gdzie znajdowało się drobne rozcięcie. 
– Jeśli myślisz, że w normalnych warunkach zacinam się przy goleniu, to jesteś w błędzie. Robię to tylko wtedy, kiedy rozpieszczony arystokrata wpada mi do łazienki i uderza mnie w plecy, warcząc coś o tym, że za długo tam siedzę.
Westchnęłam ciężko. Zapowiadała się udana próba. Uznałam, że wolę zmienić temat.
– Macie jakieś wieści o Gill? Może jej rodzice mówili coś waszym?
Noce Quidditcha może i były momentami jedności i integracji, ale nie wywoływały raczej trwałego efektu. Następnego dnia zazwyczaj wszystko wracało do normy, jeśli chodzi o kontakty międzydomowe. Tym razem było inaczej.
Już pierwszego dnia Gregor i Cady zaczepili mnie na korytarzu i wypytywali o wizytę u McGonagall i informacje o Gill, bo, jak to ujęli: „Scorpius nie był skłonny do współpracy”. Byłam nieco wytrącona z równowagi tym nagłym zacieśnieniem więzi, ale nie powiem, żebym miała coś przeciwko. Gregor potrafił być nieco zbyt bezpośredni i nieczuły, ale nie na tyle, żebym miała ochotę jak najszybciej się go pozbyć.
Pewnie, nie zostaliśmy wszyscy przyjaciółmi w ciągu jednej nocy, ale ta dwójka, razem lub osobno, często zagadywała mnie na korytarzu, mieszała się z nami podczas pracy w grupach czy w parach podczas zajęć, a Gregor przyjął sobie za punkt honoru, żeby nosić za Alice każdy przedmiot, który trzymała w rękach, jeśli tylko szli w tym samym kierunku. 
– Nadal nic. – Gregor wzruszył ramionami.
– A jak tam Cady?
– Znów ma spuchniętą twarz i czerwone oczy, ale jak ją o to spytasz, to będzie udawała, że wszystko jest w porządku.
Nie byłam pewna czy Cady również obwinia siebie, o znikniecie najlepszej przyjaciółki, czy po prostu jest jej bardzo smutno. Może jedno i drugie. 
Kiedy dotarliśmy do klasy, wpadliśmy na nią w drzwiach, na co ona posłała nam wymuszony uśmiech. Zdążyłam ją trochę poznać w ciągu ostatnich kilku tygodni. Miała ciągłą potrzebę zarażania ludzi entuzjazmem, niezależnie od tego, w jakim była humorze. Teraz kiedy zabrakło Gill, Cady z dnia na dzień wydawała się tracić kolory. 
– Rose! – Lorcan powitał mnie, kiedy tylko przekroczyłam próg sali. – Już myślałem, że zgubiłaś drogę – dodał, uśmiechając się niemrawo.
– Nie martw się, była w dobrych rękach – odpowiedział mu Gregor, z niespotykaną u niego wrogością.
– Okej, niech wszyscy się zamkną, Albus i Laura na środek! – zawołał Malfoy, który już rozpoczął proces rozstawiania ludzi po kątach. – Scena czwarta, pan Bennet ma oznajmić żonie, że już złożył wizytę nowym sąsiadom.
Najwyraźniej dzisiaj postanowił zrezygnować z ćwiczeń na rozgrzewkę. I bardzo dobrze.
– My chyba też jesteśmy w tej scenie  – odezwała się Roxanne, ze skwaszoną miną.
– Ale nic nie mówicie. Najpierw dopracujemy ich, potem dorobimy tło.
Ciężko mu było zapanować nad tłumem, zwłaszcza nastolatków. Albus i Laura zaczęli ćwiczyć swoje kwestie, ale pozostali zgromadzeni wrócili do przerwanych wcześniej rozmów. Zabini i Cady  przemieszczali się w kierunku Timothy’ego, który pomachał nam z drugiego końca sali, a ja chciałam pójść w ich ślady. Nie zdążyłam zrobić kroku, bo poczułam dłoń, zaciskającą się wokół mojego przedramienia. 
– Już uciekasz? – zaśmiał się Lorcan.
Zarumieniłam się lekko. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że chciałby, żebym została. 
– Nie, skąd – odmruknęłam.
– Pamiętasz o naszych prywatnych próbach, prawa? – upewnił się. – Przez to całe zamieszanie z tą Ślizgonką, która zniknęła, nie mieliśmy okazji o tym porozmawiać.
– Gill – rzuciłam odruchowo, marszcząc brwi. – Ślizgonka, która zniknęła, nazywa się Gill Walsh.
Było coś dziwnego w sposobie, w jaki to powiedział. Cała szkoła huczała od plotek na ten temat. Czy ktokolwiek mógł naprawdę nie znać imienia dziewczyny? 
– Tak czy siak, choć to naprawdę przykra sytuacja, trzeba jakoś przejść nad tym do porządku dziennego, prawa? Musimy żyć dalej.
„Przejść nad tym do porządku dziennego”? Mimowolnie poczułam lekki przypływ oburzenia. Dziewczyna zaginęła, nie wiadomo czy żyje i co jej się stało, a on podsumowuje to zwrotem „musimy żyć dalej”? 
– Wiesz, jeszcze nie wiadomo, jak to się skończy, więc nie da się tak po prostu… przejść nad tym do porządku dziennego – powiedziałam łagodnie. – Wciąż mamy przecież nadzieję, że Gill wróci, prawda?
Lorcan spiął się lekko, ale zaraz pokiwał z zapałem głową.
– Oczywiście. Oczywiście, że tak. Masz rację, nie powinienem mówić o tym tak, jakby już nie było nadziei. Przepraszam, jeśli sprawiłem ci przykrość, Rose, nie wiedziałem, że byłyście… jesteście sobie bliskie – poprawił się.
Wytrzeszczyłam lekko oczy, ze zdziwieniem. Nie chciałam wprawić go w zakłopotanie. Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że to potrafię.
– Nie jesteśmy – odparłam. – Ja tylko…
– Przeszkadzam w czymś? – warknął znajomy głos, gdzieś za mną. Odwróciłam się.
Szczęka Scorpiusa była zaciśnięta, a srebrne oczy błyszczały groźnie. 
– Scena jedenasta, jeśli łaska – dodał, zapraszając nas gestem na środek.
Lorcan uśmiechnął się do mnie zachęcająco.

Albus
Obserwowałem jak Lorcan Scamander łapie Rose za łokieć i ciągnie ją na naszą prowizoryczną „scenę”. Scorpius wyglądał, jakby był na skraju wytrzymałości nerwowej. Może było to wywołane tym, jak kiepsko ja i Laura spisaliśmy się podczas naszej sceny, a może tym, że generalnie cała obsada malowała się ostatnimi czasy naprawdę nędznie. Nawet ja, Rose czy inni wieloletni członkowie teatru, radzili sobie beznadziejnie.
Dni były dziwne, odkąd Gill zniknęła. Ludzie częściej szeptali, niektórzy wyglądali na lekko przestraszonych – w końcu to już trzecia osoba. Co dalej? I czemu nie wraca?
Uważałem, że Scorpius w zasadzie zasługuje na te wszystkie nerwy, związane z głupimi próbami i ludźmi, którzy nie chcieli go słuchać, kiedy cała jego osoba krzyczała „Przestańcie być tacy cholernie do dupy!”. Może byłoby mi go szkoda, gdyby umyślnie nie zatajał informacji, które, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, wszyscy pragnęli poznać. 
Rose i Roxie miały rację – cokolwiek działo się z porwanymi, musiało to być coś bardzo wstydliwego, skoro Nott tak desperacko ukrywał tę informację. Z pewnością żałował, że w ogóle powiedział Malfoyom. Powinien założyć, że prędzej czy później ktoś coś wypapla, choćby niechcący. 
– Dlaczego tak skaczemy po scenariuszu? – odezwał się Lorcan. – Chyba powinniśmy przerabiać te sceny po kolei.
– Na tym etapie nie ma to znaczenia – odparła Rose. – A właściwie to tak będzie nawet lepiej.
– Dokładnie – zgodził się z nią Scorpius, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu. – Zaczniemy od czterech losowych scen i przez pewien czas będziemy dopracowywać i utrwalać tylko te i żadne inne. A kiedy już będziemy z nich zadowoleni, uznamy je za przerobione i wybierzemy kolejne cztery.
– Bo ty tak powiedziałeś? – spytał Lorcan, krzywiąc się przy tym lekko.
Przez chwilę stali naprzeciwko siebie ze skrzyżowanymi ramionami i mierzyli się wzrokiem, podczas gdy Rose spoglądała to na jednego, to na drugiego. Wyglądała, jakby jednocześnie walczyła z zakłopotaniem i rozbawieniem. 
– Tak – odparł spokojnie Scor. – Masz jakieś uwagi albo sugestie? Bo bardzo chętnie je przedyskutuję.
Nawet jeśli chciał, żeby zabrzmiało to przyjaźnie, to niezbyt mu się udało.
– Ja mam pytanie – wtrąciła spokojnie Rose, unosząc dłoń, jakby była na lekcji. – To scena, w której Darcy i Lizzie rozmawiają podczas tańca. Czyli… mamy tańczyć? – spytała, a ja nawet z tej odległości mogłem dostrzec błysk paniki w jej oczach.
Pewnie dlatego Scorpius, który stał znacznie bliżej, przybrał taki uspokajający wyraz twarzy, kiedy jej odpowiadał. Z pewnością nie zrobił tego świadomie, bo przecież nadal był na nią wściekły.
– Nie, na razie skupcie się na dialogu. Taniec dorzucimy za dwa lub trzy tygodnie.
Blondyn odsunął się od nich kilka kroków i skinął głową, na znak, że mogą zaczynać. Rose wbiła wzrok w scenariusz, pozwalając, aby włosy opadły jej na twarz. Rzadko bywała skrępowana. Może dlatego było to od razu widoczne.
Miałem nadzieję, że to zauroczenie Lorcanem w końcu jej przeszło, zwłaszcza po tym, jak rok temu zaczęła umawiać się z Travisem, ale wyraźnie się myliłem. Ciężko było przyglądać się temu z boku. 
– Stop – mruknął Scorpius, mimo że zdążyła wypowiedzieć tylko jedną kwestię. Podszedł do nich z powrotem, po czym, zaskakując dosłownie wszystkich, zebrał długie włosy Rose z ramion i otoczył je dłonią na czubku jej głowy.
Uniosła na niego zaskoczony wzrok, czerwieniąc się przy tym w zastraszającym tempie.
– Mogłabyś je związać? – mruknął cicho Scorpius, nadal trzymając rude loki. – Musisz przywyknąć do tego, że publiczność powinna dokładnie widzieć twoją twarz i do tego, żeby ją prezentować. Lizzie i tak będzie miała spięte włosy.
Rose zamrugała kilka razy i skinęła głową. Zdjęła z nadgarstka gumkę do włosów i zrobiła to, o co prosił. Scorpius cofnął dłoń.
Kątem oka zauważyłem, że usta Lorcana są zaciśnięte w cienką linię. Interesujące. Może jednak zauroczenie mojej kuzynki nie było takim znowu beznadziejnym przypadkiem?
Chcąc wrócić do sceny, Rose ponownie pochyliła głowę, chowając nos w scenariusz. 
Scorpius wyciągnął dłoń, delikatnie położył palec pod jej brodę i uniósł ją tak, żeby jej twarz była dobrze widoczna. Potem ponownie wrócił na swoje krzesełko i chyba tylko ja zauważyłem, że dłoń lekko mu drżała.
Chyba wszyscy kojarzą ten moment, kiedy człowiek ma ochotę komuś przyłożyć, ale nie potrafi wyjaśnić dlaczego? Dla mnie taki moment nastąpił właśnie wtedy, kiedy mój najlepszy kumpel dotknął brody mojej kuzynki. Ludzkie instynkty potrafią być zabawne.
Lorcan zaczął swoją kwestię. Zdążył wypowiedzieć dokładnie trzy słowa, zanim Scorpius ponownie przerwał.
– Źle – mruknął. – Połóż akcent na drugą sylabę, bo zaczynasz brzmieć jak Amerykanin.
Lorcan powtórzył kwestię, stosując się do wskazówki, choć widać było, że zrobił to niechętnie. 
Następne pół godziny było prawdziwą torturą do oglądania. Znałem Scorpiusa prawie siedem, lat, więc oczywiście nie raz widziałem, jaki potrafił być nieprzyjemny, jeśli miał taką ochotę. Ale to była jedna z tych sytuacji, w których nawet ja czułem się niekomfortowo.
Przerywał Lorcanowi prawie po każdym słowie, a gdyby mógł, pewnie czepiałby się każdej wypowiedzianej głoski. Jasne, niektóre uwagi, typu „nieco głośniej”, „więcej niechęci” albo „spróbuj tutaj zabrzmieć, jakbyś na chwile się zamyślił” miały odrobinę sensu i wydawały się na miejscu. Ale na przykład „mrugaj wolniej” albo „oddychaj mniej irytująco” już było ździebko przesadzone.
Ale co ja tam wiem.
Nawet Rose w którymś momencie straciła cierpliwość.
– Malfoy, nie na tym polega reżyserowanie – wtrąciła, w miarę spokojnie.
Scorpius zaszczycił ją jedynie pogardliwym spojrzeniem.
Potrafiłem jako tako poukładać sobie to w głowie. Scorp zazwyczaj wyładowywał część swoich frustracje wobec świata, poprzez zaczepianie Rosie i doprowadzanie jej do białej gorączki. Najwyraźniej, teraz kiedy naprawdę żywił do niej urazę, nie miał już takiej możliwości. Nie wiem dlaczego, nigdy nie udawałem, że go rozumiem.
Tak czy siak, nie mógł się już wyżyć na Rose, więc musiał przelać całe to niezadowolenie na Lorcana.
Taka przynajmniej byłą moja interpretacja zaistniałej sytuacji. Mógłbym przysiąc, że jestem jakimś ukrytym geniuszem, który zostanie doceniony dopiero po śmierci. Póki co, przyjaciele nadal będą się śmiać, że wierzę w teorię spiskowe i uważam na to, co jem. Mogę się za to założyć, że pożyję dłużej niż oni. I kto wtedy będzie się śmiał?
– Nie wiem, czy wypada okazywać teraz rozbawienie – szepnęła Alice, trącając mnie lekko łokciem. – Ale ciężko powstrzymać chichot, kiedy się na nich patrzy – dodała, wskazując głową na wściekłego Lorcana, zażenowaną Rose i uśmiechającego się złośliwie Scorpiusa.
Jest więcej plusów bycia mną. Może nie sprawiam takiego wrażenia, ale jestem świetny w dochowywaniu tajemnic. A ludzie to wyczuwają. Powierzają mi swoje sekrety. 
– Chichocz do woli, są zbyt zajęci sobą, żeby zauważyć – odparłem, uśmiechając się lekko. – A co ty tu właściwie robisz?
Alice też to zrobiła. Też powierzyła mi swój sekret.
– Przyszłam pooglądać, jak sobie radzicie – przyznała. – Brakuje mi teatru – dodała, spoglądając krzywo na swój zaokrąglony brzuch.
Rose by mnie zabiła, gdyby o tym wiedziała. 
– Dobra, to tyle na dziś! – zawołał Scorpius, zwracając na siebie uwagę pozostałych. – Mieliśmy zrobić cztery sceny, ale zabrakło czasu.
– Może by go nie zabrakło, gdybyś nie próbował usmażyć Lorcanowi mózgu – burknęła Alice tak cicho, że tylko ja to usłyszałem.
Nagle uznałem, że jestem dziś w figlarnym nastroju. Postanowiłem sprawdzić, ile jeszcze są w stanie wytrzymać nerwy Scorpiusa. 
– Mam propozycję odnośnie zmiany scenariusza – odezwałem się głośno. – Uważam, że powinniśmy przegłosować ją na forum.
– Co to za propozycja? – zapytał znudzony Malfoy.
Ze wszystkich sił próbowałem zwalczyć złośliwy uśmiech pchający mi się na twarz. 
– Powinniśmy przy końcu dorzucić jakiś pocałunek. No wiesz. Pomiędzy dwójką głównych bohaterów.
Scorpius cały się spiął. Z pewnością dlatego, że tak bardzo szanował sztukę. Oczywiście, że przyjmował taki morderczy wyraz twarzy tylko dlatego, że nie chciał zmieniać materiału źródłowego.
– W książce nie ma nic o pocałunku – powiedział cicho. Zbyt cicho, żebyśmy czuli się bezpiecznie. – To tekst z dziewiętnastego stulecia. Jest tu dużo poszanowania dla obyczajów i poprawnej wówczas niewinności. Dzięki temu romans jest uroczy – dodał groźnie.
W życiu nie słyszałem, żeby ktoś wypowiedział słowo „uroczy” w tak nieuroczy sposób.
– Powinniśmy go uwspółcześnić – wtrącił Lorcan, któremu najwyraźniej spodobał się mój pomysł. Rose wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię.
– Dokładnie – zgodziłem się. – W filmowych adaptacjach książek Austen zawsze jest pocałunek, mimo że nie ma ich w oryginale.
– Ooooh tak, oglądałam prawie wszystkie! – wtrąciła z zapałem Rachel Brayfort, Ślizgonka z siódmego roku. Grała postać Charlotte Lucas – Scorp, zgódź się! Proszę!
– Co to za pomysł, że trzeba go „uwspółcześnić”? – warknął Scorpius, zwracając się do Lorcana. – Wybraliśmy do wystawienia historię z dziewiętnastego wieku, żeby ją uwspółcześnić?
– Tak będzie bardziej romantycznie! – wtrąciła Lily. – Co to za romans, bez pocałunku na końcu?
– I bohaterowie będą bardziej realistyczni – dodał Gregor. – Widowni trudniej polubić wyidealizowane lalki.
Scorpius przeczesał włosy dłonią w geście frustracji. Obawiałem się, że jeśli szybko nie dojdziemy do jakiegoś porozumienia, to zacznie je sobie wyrywać. 
Timothy podszedł do Rose i objął ją opiekuńczo ramieniem.
– A ty co myślisz? – spytał, uśmiechając się do niej zachęcająco.
Rose przygryzła wargę, usiłując przybrać obojętny wyraz twarzy. Wiedziałem, co się dzieje w jej głowie – chciała wyrazić swoją opinię w taki sposób, żeby nie zabrzmieć, jakby rzeczywiście miała ochotę pocałować Lorcana. I to wielokrotnie, bo przecież czekał nas jeszcze cały rok prób.
– Myślę, że to dobry pomysł – powiedziała, marszcząc lekko brwi i spoglądając niepewnie na otaczających ją ludzi. – Na pewno uatrakcyjni to spektakl. No i cały nasz teatr będzie wtedy wydawał się bardziej… profesjonalny. Tak sądzę.
Scorpius warknął pod nosem, po czym uniósł dłonie w geście kapitulacji.
– Niech wam będzie – powiedział. – Obgadam to z Sinistrą i dam wam znać. Na następnej próbie możemy dla pewności przeprowadzić głosowanie, więc dobrze to sobie przemyślcie do następnej soboty.
Po sali przebiegł pomruk wyrażający zgodę, a następnie wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Alice – syknęła Rose. – Nie powinnaś tu być, miałaś odpoczywać.
– Czuję się już dobrze – powiedziała Longbottom, marszcząc nos w charakterystyczny dla siebie sposób.
– Zaczekaj, wezmę tylko torbę i odprowadzę cię do wieży – rzuciła ruda, rozglądając się za swoimi rzeczami. – Miałam iść do Hagrida, ale nie zaszkodzi mi najpierw zajrzeć na moment do Palpusia, a przy okazji odstawię cię do sypialni.
– Przestań mnie niańczyć, Rose! – warknęła Alice, po czym odwróciła się gwałtownie i gniewnym krokiem wymaszerowała z sali, zostawiając nas w stanie lekkiego szoku.
– Humorki jej dokuczają, co? – wymamrotałem, nadal wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła.
– Nie ma się co dziwić, Al – westchnęła Rose. Smutna mgiełka przesłoniła jej tęczówki. – Strasznie bym chciała wiedzieć… no wiesz.
Poczułem nerwowy ucisk w gardle. Trzymaj się, Al. Jesteś skałą. Skały nie paplają cudzych sekretów. 
– Czemu, Rosie? – spytałem rzeczowo. – Poważnie, w jaki sposób ta wiedza by ci pomogła? Załóżmy, że wiesz, kto jest ojcem. Co byś zrobiła?
Dziewczyna wzruszyła lekko ramionami.
– Pewnie po prostu wywalczyłabym dla Alice trochę sprawiedliwości.
Och, tak. Rose zdecydowanie by mnie zabiła, gdyby wiedziała, że znam imię ojca dziecka.

*

Rose
Ostatecznie i tak poszłam najpierw do dormitorium. Nie, nie po to, żeby niańczyć Alice! Po prostu uznałam, że mogę zabrać Palpusia na spacer. Tak rzadko wychodził. Czemu nie ma się co dziwić. Jakbym ja była tak ciężka, też nie chciałoby mi się ruszać z łóżka.
– No chodź, ty bezużyteczna kulko sierści – powiedziałam słodko, trzymając w dłoni odrobinę karmy, żeby go skusić. Planowałam trzymać mu tę karmę przed nosem przez całą drogę do Hagrida, ale nie dał się nabrać. Spoglądał na nie pogardliwie, nawet nie unosząc głowy z pościeli. – Palpatine, jeśli nie zaczniesz się trochę więcej ruszać, to zdechniesz, bo udusi cię twój własny tłuszcz, do jasnej cholery!
– Mówiłaś, że jest na diecie – wtrąciła Alice, która siedziała na swoim łóżku, z miską płatków śniadaniowych ustawioną na brzuchu. Zerknęła na mnie znad egzemplarza „Czarownicy”, który właśnie przeglądała.
– Bo jest – przyznałam. – Ale sama dieta mu nie pomoże, jeśli jedyna jego aktywność fizyczna będzie polegała na spacerach od łóżka do miski z żarciem i kuwety.
Palpuś chyba uznał, że ma dosyć mojego zrzędzenia, po łaskawie stoczył się z materaca i ustawił  koło mojej nogi. 
Kiedy jakieś dwadzieścia minut później dotarliśmy do Hagrida, kocisko dyszało tak, jakbym kazała mu przebiec maraton. Nawet nie chciałam się zastanawiać, jak by się zachowywał, gdyby musiał iść schodami w górę, zamiast w dół.
– Cześć, Hagridzie – przywitałam się wesoło, kiedy zastałam go na ławce przed chatką. Robił właśnie na drutach coś, co wyglądało jak namiot cyrkowy.
– Rosie, dzieciaku. – Gęsta broda półolbrzyma zatrzęsła się, kiedy mówił. – Cholibka, przyszłaś odwiedzić starego Hagrida, co?
– Skrzaty nie przyrządzają takiej herbaty jak twoja. – Wyszczerzyłam zęby. Pochyliłam się, próbując podnieść kota, na co on, jakby nagle wróciła mu cała energia, czmychnął w kierunku ogródka.
– Niech się kocina bawi, zostaw go Rosie. – Hagrid spojrzał w niebo, które powoli zachodziło szarymi chmurami. – Chyba będzie siąpić.
Rzeczywiście, zbierało się na porządny deszcz. Oboje weszliśmy do chatki, gdzie wstawiłam wodę na herbatę, a Hagrid zaczął wyciągać swoje słynne ciasteczka o konsystencji kamieni. 
Ledwie zagotowała się woda, usłyszeliśmy, jak ulewa rozpętała się na dobre. 
– Jak tam lekcje, Rosie? – zagadnął Hagrid, stawiając przede mną parujący kubek. – I co z tym waszym przedstawieniem?
Oczywiście zaczęłam swoją wypowiedź od narzekania na Malfoya, co trwało jakieś piętnaście minut. Nawet nie wiedziałam, że mam na jego temat tyle do powiedzenia, ale kiedy już zaczęłam, poczułam, jakby coś usiłowało ze mnie wykipieć. Pozwoliłam na to, zwłaszcza że nie znałam nikogo, kto byłby lepszym słuchaczem niż Hagrid. Dzielnie zniósł moje rozkapryszone marudzenie, co jakiś czas kiwając ze zrozumieniem głową i okazując oburzenie w odpowiednich momentach. Nie potrzebowałam niczego więcej.
– Nie przejmuj się nim tak bardzo, Rosie – powiedział, kiedy w końcu dałam mu dojść do głosu. – Albus mówi, że z Malfoya jest dobry dzieciak. Ni wim, co ma do ciebie, ale najlepij…
Hagrid urwał, marszcząc brwi i nasłuchując. Po chwili również do moich uszu dotarło głośne, przeciągłe i rozpaczliwe miauczenie. 
– Zapomniałam o nim! – pisnęłam, biegnąc szybko do drzwi i otwierając je zamaszystym ruchem. Spodziewałam się, że zastanę tam mojego kota, drapiącego w drzwi i domagającego się wejścia do środka, aby mógł schronić się przed ulewą. Myliłam się, wycieraczka była pusta.
– Chyba jest za domem – odezwał się Hagrid, wsłuchując się bardziej w kocie szlochy. – Cholibka, może się w coś zaplątał i bidula nie ma jak się ruszyć.
Potruchtałam wokół chatki. Całe moje ubranie i włosy całkowicie nasiąkły wodą, w ciągu zaledwie kilku sekund. Mrugałam szybko, usiłując odgonić krople wpadające mi do oczu i spływające po twarzy. Ulewa była tak głośna, że prawie nie słyszałam za sobą ciężkich kroków Hagrida.
Palpatine’a dostrzegłam na grządce z dyniami, ale nie wyglądało na to, żeby coś krępowało mu ruchy. Chodził w tę i z powrotem, wrzeszcząc wniebogłosy po kociemu, z postawionym sztywno ogonem. Jakby po prostu próbował mnie zawołać. 
Przetarłam z irytacją oczy i spróbowałam osłonić je dłonią. 
I wtedy zrozumiałam, czemu nas wołał.
Obok niego leżało ciało. Drobne, żeńskie ciało, z twarzą oblepiona długimi włosami.
– Hagrid! – wrzasnęłam w panice, kiedy gajowy zrównał się ze mną. – Hagidzie, to Gill!
Rzuciłam się na kolana obok dziewczyny, odpychając na bok zaniepokojone kocisko. Hagrid nachylił się obok nas.
– Gill? – sapnął, przerażony. – Ta porwana dziewczynka?
– Tak! – odpowiedziałam, przekrzykując deszcz.
Jej oczy były podkrążone, a twarz blada, ale nie dość blada, żebym straciła nadzieję. Ułożyłam drżące palce szyi dziewczyny, wstrzymując oddech.
– Żyje! – wrzasnęłam ochryple, wyczuwając stabilny puls. Na Merlina, żyje. – Hagridzie, musisz sprowadzić pomoc!
– Rosie, ktoś ją tu porzucił! Może się nadal tu kręcić!
– Nie zostawię jej samej! – zdenerwowałam się.
– A ja nie zostawię ciebie! – upierał się gajowy. – Spróbuj ją obudzić, dzieciaku!
Wściekła, że nie pomyślałam o tym szybciej i straciłam cenne sekundy, wyjęłam z kieszeni różdżkę i skierowałam ją w stronę nieprzytomnej Gill.
Rennervate!
Powieki dziewczyny otworzyły się gwałtownie, ukazując błękitne tęczówki, a ich właścicielka wciągnęła zachłannie powietrze. Jej dłoń wystrzeliła do przodu i zacisnęła się na przodzie mojej koszuli.
– Już w porządku! – Żałowałam, że nie mogę powiedzieć tego łagodniejszym, bardziej uspokajającym tonem, ale gdybym nie krzyczała, deszcz zagłuszyłby każde moje słowo. – Jesteś bezpieczna!
Przerażone tęczówki błądziły przez chwilę po mojej twarzy, przeskoczyły na moment do Hagrida, po czym znów wróciły do mnie. Próbowałam złapać ją wzrokiem, usidlić jej panikę choć na chwilę, żeby mogła się uspokoić i zorientować w sytuacji.
W końcu odetchnęła nieco spokojniej, mniej desperacko, choć jeszcze nie normalnie.
– Rose?! – krzyknęła, znacznie słabiej niż usiłowała. – Rose Weasley?!
– Tak! – Kiwnęłam głową, głaszcząc ją po ramieniu. – Wszystko jest w porządku, zaraz zaprowadzimy cię do zamku! Nic ci nie grozi!
Ale Gill ani myślała się uspokajać.
– Moja różdżka! – Rozejrzała się, a następnie usiadła i zaczęła przeczesywać swoje kieszenie. Nadal miała na sobie koszulkę od piżamy i dresowe spodnie, w których była na Nocy Quidditcha, dwa tygodnie temu. Wtedy były jasnoróżowe, teraz prawie czarne. – Gdzie jest moja różdżka?!
– Zaraz jej poszukamy, spokojnie! – krzyknął Hagrid.
Nie chciałam być tą osobą, która teraz musiałaby jej przypomnieć, że została porwana, a porywacze raczej nie oddają różdżek.
– Nie rozumiecie! – jęknęła Gill, nadal przeszukując ubranie. – Ktoś wszystko mi zabrał! Nic już tu nie czuję!
– Co zabrał, Gill?! – odkrzyknęłam, marząc o tym, żeby deszcz w końcu ustał. Ta nerwowa atmosfera na pewno nie pomagała Gill, a ja i bez tego nie wiedziałam, jak postępować z osobą, która przechodzi szok. – Gdzie nie czujesz?
– W środku! – zawołała, teraz macając ziemię wokół siebie. – W żyłach, pod skórą, na opuszkach palców! Wszystko zabrał, nie zostawił ani odrobiny! Muszę sprawdzić...
Byłam w stanie tylko gapić się na nią z otwartymi ustami, nie wiedząc co powiedzieć.
A wtedy wygrzebała z błota swoją różdżkę, którą porywacz najwyraźniej porzucił tuż obok niej. Następnie wycelowała ją we mnie. Nawet nie zdążyłam okazać zaskoczenia.
Expelliarmus! – krzyknęła.
Nic się nie wydarzyło. 
Łzy popłynęły po policzkach Gill. Wpatrywała się we mnie zrozpaczonymi oczami. Ulewa zaczęła słabnąć.
– Zabrał mi magię, Rose – powiedziała już ciszej, dławiąc się płaczem. – Nie mogę czarować. Nie jestem już czarownicą.

*

Nie będę się nawet tłumaczyć, bo sama załamuję nad sobą ręce xd
Teraz znów mi się wydaje, że kolejny powinien być już normalnie po dwóch tygodniach, ale lepiej nie będę niczego obiecywać, bo sami widzicie, jak to się kończy.
Mieliśmy punkt widzenia Albusa, jak wam się podobało? Za czy przeciw? Kogo jeszcze macie nadzieję poczytać? :)
Teraz za każdym razem będę pisać nad fragmentem, czyją narrację mamy. Tak, nawet jeśli będą trzy czy pięć rozdziałów z rzędu z punktu widzenia Rose :D Bo lubię porządek.
Jestem bardzo zadowolona z jakichś 50% tego rozdziału i zażenowana drugim 50%. Welp.
Jak wam się podobało? Czekam na opinie :D
Trzymajcie się! ;*

13 komentarzy:

  1. Lolz, nie wierzę, jestem pierwszym komentującym xd
    Bardzo ciekawy rozdział, wreszcie trochę nam powiedziałaś, co się dzieje.
    A z tą narracją fajna sprawa, ale troszkę za mało się różni narracja Rose od Albusa, mam na myśli w stylu wypowiedzi Nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi, pewnie nie, ja chyba sama też nie za bardzo.
    Zresztą bardzo zabawne jest to, jak wiele Albus widzi chemii w relacjach między uczniami, a jakby nie do końca ogarnia, że Score może mieć jakąś rzecz do Rose xd
    Ogólnie daję temu rozdziałowi three very nices xd
    Pozdrawiam z rodzinką
    Luna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, bo przecież normalnie taki tu ruch, że się nie idzie odnaleźć xd
      A z tą narracją to rozumiem o co cho, sama też zauważyłam, ale kiedy już był cały Albusowy fragment gotowy, wiec stwierdziłam, ze yolo. Tzn próbowałam od początku ją zrobić lekko inną, ale za mało. But, już trochę kombinuję jak ich wszystkich poodróżniać, zobaczymy co wyjdzie.
      Good, taki miał Albi być - widzi, ale nie umie wyciągać wniosków xd
      Three very nices?! :OOO
      Dziena

      Usuń
  2. Wooo wreszcie nowy rozdział! Czekam na nie prawie jak na Gwiazdkę :D
    Podoba mi się pomysł narracji innych osób, można na wszystko spojrzeć nieco z boku. Choćby ciąża Alice - jestem bardzo ciekawa o kogo tu chodzi, mimo że mam swoje podejrzenia :p Najchętniej przeczytałabym właśnie co nieco z jej punktu widzenia, aaale Malfoy też tu kusi :D
    No właśnie! Choćby zdanie Albusa o zachowaniu przyjaciela, to "oczywiście" Scora... Ciekawi mnie jak pociągniesz wątek jego relacji z Rose, ale mam cichą nadzieję że długo jeszcze nie będą dla siebie hmmmmm mili :D
    A wątek zniknięć? Przyznaję że z początku obawiałam się trochę, że nie wyjedzie to za dobrze, ale złodziej mocy czarodziejskiej brzmi ekstra :ooo Serio, zaskoczyła mnie końcówka, zupełnie nie tego się spodziewałam, więc ogromny plus ;)
    W ogóle bardzo lubię Twój sposób pisania, masz bardzo lekkie pióro. Świetnie kreujesz postaci, czytając można poznać nieco ich charaktery. Nawet te trzecioplanowe dla mnie są jak żywe! :D Na dodatek podejrzewam już cały szwadron osób o jakieś niecne zamiary. :p
    Dlatego mam nadzieję że uda Ci się dodawać rozdziały nieco bardziej regularnie,bo nie mogę się doczekać co tam też się dalej wydarzy w sprawie porwań ^^ Nie mniej jednak pamiętam post z informacją o braku weny. Dlatego piszę Ci tu, że z Twoją weną wszystko jest w jak najlepszym porządku!!! Wszystkiego rozdziały są świetne, niczego im nie brakuje ;)
    Mocno ściskam i przesyłam mnóstwo chęci do dalszego tworzenia ;***
    Raven

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS I uwielbiam Palpusia - wypisz wymaluj mój koteł :D

      Usuń
    2. Cieszę się bardzo, że czekasz, nawet po takim odstępie :D
      ie przemyślałam, że jak zapytam, który chcecie punkt widzenia, to wszyscy powiedzą, że Alice xd A wtedy cieżko mi będzie nie wysypać wszystkich jej sekretów :D Co do Scora i Rose, to na razie bym się nie martwiła, że nagle zaczną się pozdrawiać na korytarzu i dzielić się słodyczami - nigdzie mi się nie spieszy ;p Choc to, że nie są mili, nie oznacze, że nie wydarzy się miedzy nimi nic... ciekawego xd
      Cieszę się, że wątek zniknięć cię pozytywnie zaskoczył i udało mi się uspokoić twoje obawy :D Oby dalej się ten poziom utrzymał
      Dziękuje ci bardzo za miłe słowa ;* i jestem bardzo ciekawa kogo podejrzewasz o te niecne zamiary :D Kto wie, może już trafiłaś w sedno!
      Ja również mam taką nadzieję. Cieszę sie, że rozdziały mimo wszystko ci sie podobają :) Problem z weną to bardziej sie objawia blokadą twórczą, czyli nie umiem nic z siebie wydusić. Ale wydaje mi się, że przechodzi.
      Dziękuję bardzo za komentarz, buziaki ;*

      Usuń
  3. Z narracją spoko sprawa, bo dzięki temu możemy się fajnych rzeczy dowiedzieć. :D
    A Score zdecydoanie czuje miętę do Rose. Jezu, jaki był niezadowolony z tego pomysłu z pocałunkiem. xD I te myśli Albusa. Ech, rozdział miodzio, a ja jestem zadwolona, bo wreszcie jestem na bieżąco. :D
    I Gill się odnalazła. Tak czułam, że wróci, ale teraz mnie zastanawia po co komuś magia innych. Co ten ktoś kombinuje?
    No nic, zostaje czekać na nowy rozdział. :D
    Całusy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, no Scorp chyba nie rozegrał zbyt subtelnie całej tej sytuacji, ale faceci chyba tak mają xd
      Na razie nie powiem, może czegoś dowiemy się w następnym. A może nie, jeszcze nie zdecydowałam xd
      Dziękuję bardzo za komentarz, buźka! ;*

      Usuń
  4. Ufff, skończyłam egzaminy, więc wreszcie mam troche czasu, żeby się tu pojawić!
    To troche niesprawiedliwe, że McGonagall dała im szlabany. Znaczy rozumiem, że musi stwarzać pozory, ale skoro o tym wszystkim wiedziała, to chyba nie powinna być dla nich tak surowa.
    Lorcan moze faktycznie nie jest najsubtelniejszą osobą na świecie, ale troche go jednak rozumiem (moze to kwestia mojej małej empatii dla ludzi). W koncu nie znał tej dziewczyny, nie był z nią w żaden sposób związany i minelo juz troche czasu od jej zaginięcia.
    Bardzo podoba mi się, że wstawilas fragment z punktu widzenia Albusa, można spojrzeć na Rose troche inaczej niż z perspektywy jedynie jej myśli. Jak Albus moze tak wystawiać Scora na ogromna próbę cierpliwości? Zamiast mu pomagać, to jeszcze robi sobie z niego śmieszki. Ale to z pocałunkiem to nie jest taki zły pomysł, niech Malfoy ma troche powodów do zazdrości, a co!
    No i się troche wyjaśniło! Muszę przyznać, że jestem bardzo zainteresowana. Juz pominę cały proces zabierania mocy (choć moze mieć to cos wspólnego z buteleczka, ktora znalazła Rose), to po co komuś ta moc? Zastanawiam się, czy sprawca znalazł jakis sposób, aby potem tę moc przekazac sobie i stać sie ultra potężnym czarodziejem. Chyba tylko to przychodzi mi teraz do głowy.
    Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział (mam nadzieje, ze przez moje opóźnienie w czytaniu nie będe czekała zbyt długo) i pozdrawiam :* A! No i weny zycze i mam nadzieje, że twoje egzaminy poszły dobrze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No witam :D
      Znaczy ja właśnie uznałam, że nie powinna byc dla nich zbyt surowa i dlatego dalam im szlabany :D Bo za takie poważne i ryzykowne przedsięwzięcie to w mojej opini mogła ich ukarać znacznie gorzej :D
      Ano może Rose się za bardzo przejmuje właśnie :D
      Zależało mi na tym, aby Rose jako narrator nie była do końca wiarygodna, też przez to, że ta narracja jest mocno spersonalizowana. Zatem posiadanie innych punktów widzenia również mi pomoże przedstawić rzeczy takimi, jakimi są w rzeczywistosci :D A Scor sobie poradzi, nie martw sie o niego, trochę zazdrosci nikomu nie zaszkodziło jeszcze xd
      Cieszę sie bardzo, ze cie zainteresowałam. Bardzo bym chciała cos potwierdzić albo zaprzeczyć, ale na razie nie mogę :D
      A moje egzaminu całkiem przyzwoicie, mam nadzieję, ze tobie też się udało! Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ;*

      Usuń
  5. Jakim cudem ktoś jej mógł zabrać magię?! To znaczy, że jest teraz charłakiem? Czy to samo stało się z Nottami? Dobrze, że żyję, ale no kurde stracić magię, kiedy się od dziecka żyje w magicznym świecie? Mam podejrzenia co do sprawcy, ale nic nie zdradzę bo chce się upewnić.
    Jeśli Scor nie jest zazdrosny o Rose i Lorcana to ja nazywam się Gruba Dama. Ciekawe czemu Albus wie kto jest ojcem dziecka Alicji no i czemu dziewczyna powiedziała to własnie jemu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można powiedzieć, że charłakiem, chociaż z tego co pamietam oni trochę tej mocy mieli,tylko zbyt mało. Chyba pani Figg coś wspomniała, ze raz udało jej sie transmutować torebkę do herbaty? Nie pamiętam ;p

      Usuń
  6. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ktoś mści sie na czarodziejach czystej krwi. Zaskoczyłaś mnie tym, że Albus zna imię ojca dziecka. Dlaczego powiedziała właśnie jemu? Oj ten Scorpius jest słodki, kiedy jest zazdrosny o Łasiczkę:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scorpius zawsze jest słodki, ale wtedy zwłaszcza :D

      Usuń