środa, 19 lutego 2020

[31]"Proszę, przestań."

Rose
Wszyscy zamarliśmy w niedowierzaniu.
– Scorpius – sapnęłam, mrugając szybko. – Scorpius, opuść różdżkę.
Blondyn nie odrywał wściekłego spojrzenia od Conrada. Ten z kolei stał przed nami z różdżką opuszczoną przy boku. Minę miał spokojną, jedynie zaciskał mocno wargi.
– Scor, co ty wyprawiasz? – odezwał się Albus.
– To on – odwarknął Scorpius. – Widzieliście, co zrobił.
Kawałek za Conradem nadal leżeli nieprzytomni Śmierciożercy.
– To był wypadek – wtrąciłam szybko. Tak, to na pewno wypadek. To się da wytłumaczyć. – Prawda?
– Conrad? – powiedziała cicho Roxanne. – Jak to zrobiłeś?
Ale Conrad nie miał dla nas stosownej odpowiedzi. Nadal wpatrywał się w Malfoya z zaciętą miną.
– Och, czyś ty do reszty zdurniał, Malfoy? – odezwała się Alice, szarpiąc Scorpiusa za łokieć. – Przecież to Conrad. Przestań w niego mierzyć.
Scorpius ani drgnął. Złapałam go za ramię, próbując pociągnąć je w dół. Nadal nic.
– Nie masz dowodów – powiedział w końcu Conrad.
Coś we mnie drgnęło. Nie wiem, co według mnie powinien powiedzieć, ale z jakiegoś powodu nie to.
– Oprócz tego wielkiego rozbłysku magii, tuż przed chwilą? – warknął Scorpius.
Roxanne i Albus spojrzeli po sobie niepewnie. Do nas wszystkich powoli zaczynało docierać, co się właściwie stało. Nawet Alice zmarszczyła brwi i zacisnęła usta. Przeniosła na mnie przerażone spojrzenie.
– Jak to zrobiłeś, Conrad? – spytała błagalnie.
Jeśli to wyjaśni, to wszystko będzie w porządku. Jeśli powie, skąd wzięła się ta cała magia, to znaczy, że nie zrobił nic złego. Wszystko będzie dobrze.
Mimo to, moje myśli powędrowały gdzieś indziej. Bez pozwolenia próbowały dopasować ten nowy element do gotowej układanki.
– To tylko dobre zaklęcie – powiedział cicho Conrad.
Roxanne złapała Gregora za ramię i zacisnęła je mocno, jakby miała zaraz się przewrócić. Nikt już nie kazał Scorpiusowi opuścić różdżki.
Jakie to zresztą miało znaczenie? Jeśli to było prawda… Jeśli Conrad… Żadne z nas nie miało dość mocy, żeby…
– Zawsze się wszędzie pojawiałeś prawda? – zapytał Scorpius, parskając gorzkim śmiechem. – Wystawiałeś się nam na talerzu. Ale najciemniej pod latarnią, co?
Przypomniałam sobie Zakazany Las, kiedy napotkaliśmy butelkę po eliksirze. Conrad nas znalazł. Skąd wiedział, gdzie nas szukać w tym ogromnym lesie? Skąd w ogóle wiedział, żeby iść do lasu? Wtedy stwierdził, że Roxanne go poprosiła, ale zaczynałam żałować, że jej o to nie spytałam.
Może wcale nie poszedł po mnie, może chciał zatrzeć ślady.
Próbował zbić nas z tropu. To on zasugerował, że buteleczka może być podłożona, że to nie jest prawdziwy dowód.
– Jak ty ze sobą żyjesz, Anderson? – kontynuował Scorpius bezlitośnie. – Z tymi wszystkimi ludźmi, którym coś odebrałeś?
Nawet samo korzystanie z Wywaru Żywej Śmierci pasowało do Conrada. Dobrze znałam jego oczy, które wiecznie coś kalkulowały, jego spokojne podejście i chłodną logikę. I szczyptę arogancji w tym całym geniuszu. Może szczypta wystarczyła, żeby balansowanie na krawędzi katastrofy go pociągało.
– Czy może przestałeś liczyć po którejś z ofiar? Może po Gill, kiedy porwałeś ją ze ścieżki do zamku i zawlokłeś do Zakazanego Lasu? Albo kiedy zostawiłeś ją w pieprzonym błocie?
Nigdy nie widziałam Scorpiusa w takim stanie.
Conrad zaczął lekko dygotać.
Roxanne nakryła usta dłonią, wpatrując się w chłopaka wielkimi oczami. Albus kręcił z niedowierzaniem głową, mamrocząc coś pod nosem.
Nie mogłam oddychać.
Wydarzenia z Nocy Quidditcha powoli do mnie wracały. Conrad, wpatrzony w Roxanne, śmiejący się razem ze wszystkimi, kiedy graliśmy w butelkę. Cicha Gill, nie nawiązująca z nikim rozmowy. Czy mógłby…?
Pożyczył Roxanne bluzę, a w kieszeni znalazła…
Ta cholerna zapalniczka.
Czy możliwe…?
Wracał do zamku z pierwszą grupą, a potem zniknęła Gill. Nikt nigdy nie zapytał, o której godzinie dotarł do dormitorium.
– Wyjaśnij mi jedno, Anderson – wycedził Scorpius. – Dlaczego dałeś mi uciec?
Conrad pobladł jeszcze bardziej, a jego drżące usta zacisnęły się w cienką linię.
Porwał Scorpiusa.
Wściekłość próbowała chwycić mnie za gardło, ale zepchnęłam ją w dół. To nadal nie mogła być prawda.
Namawiał mnie, abym szła na spotkanie, na którym Scorpius nigdy się nie pojawił. Conrad wiedział, o której wyjdzie z dormitorium, wiedział dokąd będzie zmierzał. Ale po co miałby go porwać, żeby potem puścić go wolno?
– Czy to była jakaś durna zabawa, czy byłem ci potrzebny tylko po to, żeby wsadzić Rose za kratki?
Drgnęłam, słysząc swoje imię, podobnie Conrad. Przeniósł na mnie rozedrgane spojrzenie. Oczy miał pełne łez.
– Rose – zaczął błagalnie.
– Nie odzywaj się do niej – warknął Malfoy.
Cofnęłam się odruchowo, patrząc na Scorpiusa z przerażeniem.
– Ja nie… Ja naprawdę… – mamrotał Conrad, a mnie coś zakuło w sercu. To nie mógł być on.
Przypomniałam sobie o kostce Scorpiusa, którą Złodupiec zmiażdżył zaklęciem. Przypomniałam sobie kolejny poranek, kiedy Conrad spytał „Ale numer z tą kostką, co?”
Ale nie mógł wiedzieć o kostce, nie rozmawiał z żadnym z nas przed śniadaniem. Kto by mu powiedział?
Dlaczego wtedy nie wydało mi się to dziwne?
– Rose, ja nigdy…
– Zorganizowałeś hipotetycznemu porywaczowi wiarygodny motyw do zaatakowania mnie, a potem rzuciłeś na Rose zaklęcie Imperius, aby to zrobiła – wycedził Scorpius. Wyglądał jak ucieleśnienie morderczej furii. – Tak, czy nie?
Conrad potrząsnął głową i zamknął oczy, ale nie wydusił z siebie słowa. Jak przez mgłę usłyszałam cichy szloch Roxanne. 
Przed moim atakiem, Roxanne i Albus poszli po Timothy’ego i Conrada. Kiedy skrzywdziłam Scorpiusa, Conrad pojawił się jako pierwszy.
Czy naprawdę mógł być tak dobrym aktorem?
– Zaatakowałeś ją w bibliotece, żeby nie mogła poczuć się bezpiecznie; żeby przestała szukać informacji – kontynuował Malfoy. Jego oczy nie przypominały już płynnego srebra, tylko lodowatą stal. – Tak, czy nie?
Wiedział, że będę tam sama, wiedział w którym miejscu. Wyszedł, a potem wrócił zamaskowany?
To nie mógł być on.
– Scorpius, musisz ochłonąć – powiedział cicho Gregor, a spojrzenie Conrada na moment przeskoczyło do niego.
Do kolejnej ofiary.
Malfoy warknął głucho, jak dzikie zwierze, nie zważając na słowa przyjaciela.
Gregor zniknął tuż po tym, jak on i Roxanne zaczęli się do siebie zbliżać. Byli umówieni na wieczór jego porwania. To nie był przypadek, to była zemsta, żal i wściekłość.
Conrad ledwo trzymał się na nogach. Stał przygarbiony, blady, cały w drgawkach.
– Zamordowałeś Avery’ego – powiedział Scorpius, po czym zawahał się na moment. Aż w końcu dodał cicho: – Zamordowałeś swojego brata.
Z piersi Conrada wydostał się zbolały skowyt, a on sam opadł na kolana. Różdżka wypadła mu z dłoni i potoczyła się po posadzce. Zakrył uszy drżącymi dłońmi.
– Przestań – załkał. – Proszę, przestań.
– Pewnie uznałeś, że sobie zasłużył co? – sarknął Malfoy? – Dowiedział się za dużo?
Conrad zawył bezradnie, krzywiąc się z bólu.
Jeremy rozmawiał ze mną przed śmiercią. Pytał o Furantur i powiedział, że musi się upewnić. Czyżby zaraz po tym poszedł skonfrontować się z Conradem? Czy wiedział, jakiego przedmiotu używa? Czy to ta cholerna zapalniczka?
– A może powtarzasz sobie, że to był wypadek? – Nie wiedziałam, czy cokolwiek może zatrzymać teraz Scorpiusa. Jego twarz zastygła w okrutnym i zdeterminowanym wyrazie. – Że to nie twoja wina? Bo zabiłeś brata. I teraz musisz z tym żyć. Zabiłeś brata.
Conrad też nie przypominał już siebie.
– Zabiłeś go. Tak, czy nie? – syknął Malfoy.
– Tak! – zaszlochał. – Tak, to ja. Przestań!
– Nic nie robię.
Nie mogłam objąć tego rozumem. Jednocześnie nie rozumiałam, dlaczego nie zorientowałam się wcześniej.
Zabił Jeremy’ego. Zabił swojego brata.
Walczyłam z mdłościami.
Zbliżyłam się do Conrada o krok, ignorując ostrzegawczy pomruk Malfoya.
– Dlaczego? – spytałam, łamiącym się głosem. – Dlaczego zrobiłeś to wszystko?
Wiedziałam, że przez pierwsze lata miał trochę kłopotów z powodu swojego mugolskiego pochodzenia, ale to było nic w porównaniu do tego, co tolerowano dawniej. Ślizgoni się uspokoili w okolicach czwartego roku.
Usłyszeliśmy kroki i poniesione głosy gdzieś w głębi korytarza. Aurorzy nas znaleźli, Conrad był w kompletnej rozsypce, bez różdżki i właśnie przyznał się do winy.
Zostanie aresztowany. Cofnęłam się, ale gwałtownym ruchem chwycił mój nadgarstek. 
– Rose… – zaczął. Coś srebrzystego sączyło się z jego skroni. – Rose, ja nie chciałem nikogo skrzywdzić. Szczególnie ciebie.
Przełykał łzy, dławił się własnym oddechem, którego zarazem nie mógł złapać.
Nie mogłam się ruszyć. Gregor stanął obok mnie i podsunął Conradowi fiolkę, łapiąc w nią srebrzystą substancję.
– Puść mnie – powiedziałam cicho, a Conrad uwolnił mój nadgarstek.
– Spróbuj zrozumieć – poprosił.
James, Harry, Travis i Carneige wybiegli zza zakrętu z uniesionymi różdżkami. Szybko objęli wzrokiem nieprzytomnych Śmierciożerców, nas i Conrada dygoczącego na posadzce.
– Co tu się… – zaczął James.
– To on. – Scorpius wskazał na Conrada. – Przyznał się do winy.
Harry zamrugał i zerknął pytająco na Krukona.
– To prawda, tato – wtrącił Albus, zduszonym głosem. – Wszyscy to słyszeliśmy.
Conrad skinął lekko głową pod ciężkim spojrzeniem wujka.
Jeśli dwójka starszych aurorów była zaskoczona tą informacją, nie dali nic po sobie poznać. James i Travis wyglądali… cóż, prawdopodobnie tak, jak my wszyscy.
Harry złączył drżące nadgarstki Conrada za jego plecami i stuknął w nie różdżką, aby skuć go niewidocznymi kajdanami. Pamiętałam to uczucie na skórze.
– Conradzie Anderson, w imieniu Ministerstwa Magii Wielkiej Brytanii, jesteś aresztowany za zawłaszczenie mocy magicznej i podejrzenie morderstwa. Masz prawo zachować milczenie. Wszystko, co powiesz, może zostać wykorzystane przeciwko tobie. Masz prawo do adwokata. Jeśli nie możesz sobie na niego pozwolić, zostanie ci przyznany. Czy rozumiesz swoje prawa?
– Tak – wydusił Conrad.
Carneige złapał go za ramię i bez żadnego komentarza wyprowadził z tunelu. 
James szybko znalazł się obok Alice, a ona bez zastrzeżeń wpadła mu w ramiona, z zamkniętymi oczami przyjmując jego uspokajające szeptanie i pocałunki we włosach.
– Musicie iść z nami, zrobiło się straszne zamieszanie – powiedział Harry. – Te tunele to istny labirynt. Kiedy za wami pobiegli, rozpętał się kompletny chaos. Rodzice was szukają. Travis – zwrócił się do chłopaka. – Zostań tutaj i pilnuj rannych, zaraz wyślemy kogoś do pomocy. Wygląda na to, że są tylko oszołomieni, ale ktoś powinien na nich spojrzeć. 
Ruszył za Carneigem, a James automatycznie powlókł się w jego ślady.
Byłam pewna, że to wszystko nie jest standardową procedurą.
– Rose, wszystko w porządku? – Travis natychmiast do mnie podszedł.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Całą szóstką ruszyliśmy do wyjścia z tuneli, zostawiając go w tyle. Gregor prowadził, a my ufaliśmy, że wyciągnie nas z tego ciemnego, zimnego miejsca.
Scorpius spróbował opiekuńczo objąć mnie ramieniem. Odskoczyłam od niego, kiedy w mojej głowie rozdzwoniły się na nowo słowa pełne jadu, którym towarzyszył blask chłodnych, srebrnych oczu.
– Nie… nie dotykaj mnie, proszę – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale nie naciskał. Jego rysy twarzy zdążyły się na powrót wygładzić, kiedy się uspokoił. Nie potrafiłam patrzeć na niego dłużej niż kilka sekund.
Alice szła po mojej drugiej stronie, trzymając Roxanne pod rękę.
– Co powinnam z tym zrobić? – zapytałam cicho, unosząc w dłoniach fiolkę ze wspomnieniem Conrada. – Oddać aurorom?
– Powinnaś najpierw je obejrzeć – odparła Roxanne drżącym głosem. – Po to ci je dał, prawda?
– Nie jestem pewien, czy jesteś mu cokolwiek winna – dodał ponuro Albus, a ja się wzdrygnęłam.
Chciał, żebym je obejrzała. Dał wspomnienia mi, nie auorom. Mogę zrobić z nimi co chcę, kiedy już je zobaczę, a skoro przyznał się do winy, to i tak wyciągną z niego całą prawdę.
Zasługiwałam na te wspomnienia. To mnie chciał wrobić. Miał nadzieję, że spędzę resztę życia za kratkami, za zbrodnię, którą to on popełnił…
Otrząsnęłam się. Nie wolno mi było teraz o tym myśleć. To było za dużo.
– Obejrzymy je wszyscy razem? – spytałam cicho.
– Jeśli tego chcesz, to oczywiście, Rosie. – Alice skinęła głowa. – Powinniśmy zgarnąć Tima w Sali Wejściowej. I jakoś uciec od tego całego zamieszania.
– Gdzie je obejrzymy? – zapytał Scorpius grobowym tonem, a ja znów drgnęłam.
– Mam myślodsiewnię – rzucił Gregor przez ramię. – Chętnie się podzielę.
– Jak to masz myślodsiewnię? – zdziwiła się Roxanne.
– To długa historia. – Gregor machnął dłonią, a ja wiedziałam, że jego wyjaśnienie posiadania myślodsiewni musiało być w jakimś stopniu humorystyczne. Nawet on wiedział, że to nie jest najlepszy moment. – Możemy zajść do pokoju wspólnego Ślizgonów po drodze, w ten sposób nie będziemy musieli przedzierać się przez ten chaos.
– Nie, musimy uspokoić rodziców. – Domyślałam się, że moja mama odchodzi od zmysłów, odkąd zniknęłam w ciemnym korytarzu, ścigana przez siedmiu Śmierciożerców. – Wyjdziemy na pięć minut i zaraz szybciutko znikniemy.
Resztę tunelu pokonaliśmy w ciszy.
– Och, Rose! – Mama porwała mnie w objęcia, kiedy tylko wyłoniliśmy się z lochów. Mrużyłam oczy, które zdążyły przyzwyczaić się do ciemności. – Tak się bałam! Nie pozwolili nam za wami pójść…
– Dzięki Merlinowi nic wam nie jest. – Ojciec był blady jak papier.
Gdzieś za moimi plecami Malfoyowie podbiegli do Scorpiusa, wujek George i Angelina zgarnęli Roxanne w objęcia. Ciotka Ginny odnalazła Albusa, a Alice pospieszyła w stronę ojca, gdzie kręcił się również James. Domyślałam się, że bardzo by chcieli być w tej chwili z Frankiem, ale musieli gratulować sobie decyzji, żeby zostawić go dziś z matką Alice. Był całkowicie bezpieczny.
– Wszystko jest w porządku – zapewniłam rodziców.
– Czy wam już do reszty odbiło?! – Timothy pojawił się przy mnie, bezceremonialnie wpychając się przed moich rodziców. – Gdzie zniknęliście i czemu nikt mi nie powiedział, że gdzieś idziemy?!
Nie dał mi szansy na odpowiedź, bo zamknął mnie w stalowym uścisku.
– Nic ci nie zrobili? – zapytał.
– Nie. – Potrząsnęłam głową, kiedy już odsunął się na odległość ramion.
– Co tam się stało, Serniczku? – zapytał tata.
– Czy ty nie jesteś przypadkiem aurorem? – spytałam, zmuszając się do przewrócenia oczami. Nie byłam pewna, ile prawdy powinnam mu wyjawić na ten moment. – Zapytaj wujka Harry’ego. Inni aurorzy powiedzą wam więcej, niż grupa nastolatków, prawda?
Ojciec spojrzał na mnie niepewnie, po czym oddalił się w nieznanym mi kierunku. Nie wiedziałam nawet dokąd zabrali Conrada. Od razu do ministerstwa? A może do gabinetu, w którym urzędowali aurorzy podczas pobytu w Hogwarcie? Zauważyłam, że tata udaje się w tym właśnie kierunku, więc była to bardzo prawdopodobna opcja.
Mama spojrzała na mnie nie pewnie.
– Niebezpieczeństwo zostało zażegnane – powiedziałam spokojnie. – Mają sprawcę, mamo. Nic nie zagraża mojemu bezpieczeństwu, możesz iść i wszystkiego się dowiedzieć.
Przygryzła wargę i spojrzała w kierunku, w którym odszedł tata.
– W razie jakiegoś wypadku, mamy tłum świadków – dodał Timothy, niezbyt pomocnie zresztą.
Mama uścisnęła mnie raz jeszcze, kazała nigdzie nie odchodzić i oddaliła się.
– Okej – zaczął Tim. – Czy ktoś mi łaskawie wyjaśni, dlaczego Conrad został wyprowadzony z lochu w kajdankach? I gdzie są ci Śmierciożercy, którzy za wami poszli?
Przymknęłam na chwilę powieki i wzięłam głęboki wdech.
– Aresztowali Conrada za porwania – powiedziałam. – Jest winny.
Zamrugał szybko.
– Masz na myśli, że ktoś go próbuje wrobić? Tak jak było z tobą?
Potrząsnęłam głową, parskając gorzkim śmiechem.
– Nie, Tim. Przyznał się do winy. A wcześniej sam się zdemaskował. Nott chciał rzucić na Roxanne zaklęcie Cruciatus, a Conrad tak jakby… eksplodował magią. To było nie do opisania, Timothy. W życiu czegoś podobnego nie widziałam.
Chłopak oddychał głęboko, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.
– Jesteś pewna?
– Na sto procent. Przyznał się.
– Jasne. Okej. To znaczy… Wow. – Wziął kolejny głęboki wdech i wypuścił go z drżeniem. – Dlaczego?
W odpowiedzi uniosłam fiolkę ze wspomnieniem.
– Dał mi je, zanim przyszli aurorzy – wyjaśniłam. – Pójdziemy je obejrzeć razem, jak uda nam się stąd wymknąć, dobrze? Ale wątpię, abyśmy znaleźli tam odpowiedź na pytanie „Dlaczego?”. Sądzę, że wspomnienia skupią się raczej na „Jak?”.
Timothy się wzdrygnął.
– Myślisz, że to przez to, że jest mugolakiem? – spytał cicho.
– To jedyne, co mi przychodzi do głowy.
– Oni nigdy mu nic nie zrobili – powiedział. – Kilka chichotów za plecami i głupich żartów gdy zgłaszał się do odpowiedzi. I tak dawno. – Przełknął głośno ślinę. – Jakby mścił się na niewłaściwym pokoleniu.
Przygryzłam wargę. To nie miało sensu, a jednak w jakiś pokrętny sposób potrafiłam go znaleźć.
– Myślę, że on zawsze uważał, że to niesprawiedliwe. Że oni nie zasługują na uprzywilejowanie. Nie rozumiał, dlaczego czysta krew ma być uważana za lepszą, skoro on był mądrzejszy i bardziej utalentowany niż cały Slytherin razem wzięty.
– Twoja mama jest uważana za najmądrzejszą wiedźmę minionego stulecia, a mimo to nie postanowiła zabierać Ślizgonom magii. – Nagle wciągnął gwałtownie powietrze. – Zaraz. A co z morderstwami?
Skinęłam głową, a łzy napłynęły mi do oczy.
– Conrad.
– Ale Jeremy…
– Tak. To też Conrad.
Timothy nie znalazł na to stosownej odpowiedzi.
Okazało się, że nie ma możliwości, abyśmy wpadli na pięć minut i wymknęli się do myślodsiewni. W Wielkiej Sali, gdzie wszystkich skierowano, nadal panowało zamieszanie, ale nauczyciele gorączkowo przeliczali uczniów, pytali wszystkich o samopoczucie. Pani Pomfrey uwijała z eliksirami uspokajającymi i czekoladą. Walka była krotka i nikt poważnie w niej nie ucierpiał, ale drobne otaria i rozcięcia wymagały atencji.
Siedzieliśmy tam przez dwie godziny, otoczeni krzątającymi się opiekunami, rodzicami i jedzeniem, które skrzaty domowe planowały podać na dzisiejszym balu.
– Rose – powiedziała w pewnym momencie mama. – Porozmawiam z profesor McGonagall. Poproszę aby pozwoliła ci opuszczać zamek co sobotę.
– Po co?
– Chciałabym, żebyś zaczęła widywać się z terapeutą.
Zakrztusiłam się kawałkiem arbuza.
– Nie potrzebuję terapeuty – powiedziałam, kiedy już skończyłam kaszleć.
– Ostatnio dużo przeszłaś – powiedziała łagodnie, głaszcząc mnie po włosach. – A dzisiaj twój wieloletni przyjaciel okazał się… cóż, kimś, kto popełnił poważne zbrodnie. Ktoś, komu ufałaś, wielokrotnie świadomie naraził cię na niebezpieczeństwo. Nie chciałabym, aby trauma siedziała w tobie przez lata. Trzeba przepracowywać takie rzeczy na bieżąco, zwłaszcza w młodości, kiedy umysł wciąż jest plastyczny.
– Mamo. Nie potrzebuję terapeuty.
Hugo, pod wpływem hipotetycznego zwiastowania mojej rychłej śmierci, nagle chyba zapomniał, że nie jesteśmy ze sobą zbyt blisko, bo nie odstępował mnie na krok. Najpierw siedział ze mną przy stole, obejmując mnie ramieniem, a kiedy ze wszystkich opadły już nieco emocje, oparł głowę na moim barku.
Ostatecznie zapadł w drzemką z głową wtuloną w moją pachę, jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi. Najwyraźniej nie wziął pod uwagę faktu, że wtedy jeszcze nie był ode mnie o głowę wyższy. Wiedziałam, że obudzi się ze sztywną i obolałą szyją, ale nie miałam serca go odepchnąć.
Rozglądałam się uważnie po sali. Wszyscy moi przyjaciele spędzali te kilka godzin z rodziną, ale równie czujnie szukali mojego wzroku. Nie mogłam się zmusić, aby spojrzeć w kierunku Malfoyów. 
W końcu rodzice i goście zaczęli udawać się do domów. Pozostali aurorzy dołożyli starań, aby zapewnić wszystkich, że uczniom absolutnie nic nie zagraża i wszystko wskazywało na to, że dwie godziny zapewnień i argumentów wystarczyły.
Hugo obudził się zażenowany i udawał, że przed minutą wcale nie drzemał przytulony do starszej siostrzyczki.
Pożegnałam się wylewnie z rodzicami, zapewniając ich, że będę na siebie uważać. Na szczęście tata był tak zajęty sprawami bardziej kryminalnymi, że nawet nie wspomniał o tym, co wydarzyło się kilka godzin temu. Nie miałam pojęcia, co dokładnie powiedziały mu mama i Astoria, ale musiał już wiedzieć, że jego córka umawia się z synem Malfoyów.
– Mamy wszystkich? – spytałam cicho, kiedy razem z resztą uczniów wysypywaliśmy się z Wielkiej Sali.
Alice szybko przeliczyła głowy.
– Tak – potwierdziła. – Gregor, nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale zabierz nas, proszę, do swojej sypialni.
Posłał jej zmęczony uśmiech, po czym ponownie ruszyliśmy w kierunku lochów. Trzymaliśmy spuszczone głowy, aby nie zwracać na siebie uwagi, ale z pewnością kilkoro Ślizgonów i tak zastanawiało się, co my wszyscy robimy w ich pokoju wspólnym.
– Nadal nie wiem, jak to się stało, że on wam się przyznał – powiedział cicho Timothy. – Czy naprawdę nie mógłby się jakoś wybronić?
– Może i mógłby – powiedziałam. – Ale… to było bardzo emocjonalne, Tim. Scorpius go zmusił.
Scorpius wyglądał, jakbym go spoliczkowała.
Gdy znaleźliśmy się w dormitorium, automatycznie spojrzałam na łóżko blondyna, przypominając sobie, jak miło ostatnio spędziłam tutaj czas. Nadal miałam u siebie jego bluzę, którą zwinęłam mu podczas tej wizyty. Spałam w niej, co noc rozkoszując się jego zapachem.
Szybko odwróciłam wzrok.
Gregor wyciągnął z szafki zdobioną, kamienną misę i ustawił ją na stoliku nocnym. Była to wersja bardziej kompaktowa, niż ta, którą znałam z gabinetu mojej mamy, ale z pewnością równie sprawna.
– Czyń honory – zachęcił mnie.
Odkorkowałam fiolkę i wlałam srebrzystą substancję do środka.
– Kto pierwszy? – zapytał Albus.
Panika chwyciła mnie za gardło. Nagle nie byłam pewna, czy naprawdę chcę to wszystko zobaczyć.
– A co, jeśli… jeśli tam jest wspomnienie, jak Jeremy umiera? – wydusiłam. – Nie… nie jestem pewna, czy potrafię patrzeć na śmierć.
Roxanne skinęła głowa i pociągnęła nosem, a Alice złapała mnie za rękę.
– Ty decyduj, Rose – powiedziała. – Będziemy tam z tobą.
To będą tylko obrazy, powiedziałam sobie. Jak w filmie.
Wzięłam głęboki wdech i zanurkowałam. 
Pozostali wylądowali obok mnie, jeszcze zanim wspomnienie dobrze się uformowało.
Znajdowaliśmy się w pokoju Conrada. Nie tym w Hogwarcie, ale w domu rodzinnym, w którym odwiedziliśmy go parę razy podczas wakacji. Na ścianach miał kilka plakatów ze swoich ulubionych oper, szare biurko stało obok łóżka, schludnie uprzątnięte. 
Na łóżku leżał nieprzytomny Teodor Nott.
Conrad spacerował po pokoju, głaszcząc brodę dłonią.
– Sęk w tym, panie Nott, że nie mogę wybrać nikogo innego, na ten eksperyment – mamrotał do nieprzytomnego mężczyzny. – Mam upatrzonych kilka osób w Hogwarcie, ale oni są na później. Kiedy już będę dokładnie wiedział, jak przebiega proces, rozumie pan? Nie chcę im zrobić krzywdy, tylko wymierzyć odrobinę sprawiedliwości. Natomiast jeśli panu coś się stanie, jeśli przypadkowo postanowi pan umrzeć mi w trakcie procesu… cóż, powiedzmy, że wcale nie będzie mi przykro. Może i nie nosi pan tego przeklętego znaku na przedramieniu, ale ma pan swoje za uszami, prawda, panie Nott? Wiem, jak pan traktował ludzi mojego pokroju, gdy był pan młody. Myślałem o tym, żeby wybrać na początek kogoś, kto rzeczywiście był Śmierciożercą, ale nie miałem pojęcia, jak potężnymi zaklęciami oni są nieustannie chronieni. Dobrze wiedzą, że nigdy nie będą bezpieczni, co? I bardzo dobrze – zakończył, uśmiechając się ponuro. Wyciągnął różdżkę i wymierzył ją w Notta. – No dobrze. Dosyć tego gadania. Bierzmy się do roboty.
Conrad przesunął maleńki stolik w przestrzeń pomiędzy nimi i ułożył na nim dużą, srebrną zapalniczkę. Wymamrotał kolejne zaklęcie, a Nott i zapalniczka zaczęli iluminować przytłumionym, błękitnym światłem.
Obserwowałam w milczeniu człowieka, którego znałam przez siedem lat, a zarazem nie znałam go wcale.
Wspomnienie zmieniło się. Znajdowaliśmy się w lochach, przy samym wejściu. Conrad czaił się przyciśnięty do ściany, tuż obok łazienki dziewcząt.
– To tutaj porwie Ellie – wyszeptał Gregor. Roxanne złapała go za rękę.
Zerknęłam niepewnie w stronę Malfoya. Zaciskał usta w cienką linię, unikając patrzenia na mnie. Nie wiedział, co zrobił nie tak, ale było mu przykro. Coś zakuło mnie w serce.
Ellie pojawiła się w korytarzu, w towarzystwie Rachel i Melissy, dwóch Ślizgonek z teatru.
Imperio – wyszeptał Conrad, z różdżką wycelowaną w dziewczynę.
Ellie zatrzymała się gwałtownie, jej spojrzenie zaszło mgłą.
– Muszę iść do toalety – powiedziała spokojnie.
Melissa uniosła brew.
– Zaraz będziemy w pokoju wspólnym. Nie wytrzymasz?
– Nie.
Dziewczyny wzruszyły ramionami i poszły dalej. Ellie skierowała się do toalety sztywnym krokiem. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Conrad wyciągnął z kieszeni jakąś fiolkę i wszedł za nią.
Nie mogłam na to patrzeć.
Ale Conrad widocznie wcale nie chciał nas do tego zmuszać. Wspomnienie zmieniło się. Nie miałam pojęcia, po co pokazuje mi kulisy całej tej okropności. Może i zasługiwałam na prawdę, ale wcale go o nią nie poprosiłam.
Zbierało mi się na wymioty.
Wylądowaliśmy w Zakazanym Lesie. Był wczesny ranek, słońce przedzierało się przez gęste korony drzew.
Nasz obcy przyjaciel niósł w ramionach nieprzytomną Ellie. Gałęzie trzaskały pod jego stopami. Podrzucił lekko dziewczynę, poprawiając chwyt, a Ellie jęknęła z bólem.
– No, już, już – powiedział rezolutnie. – Zaraz będziemy na skraju lasu. Gdzieś cię tu odłożę, żebyś mogła znaleźć drogę, gdy odzyskasz przytomność. Wszystko będzie w porządku, ktoś na pewno zrobi ci ciepłą herbatę. Najgorsze, co może z tego wyniknąć, to przeziębienie.
Czy zawsze to robił? Gadał do swoich nieprzytomnych ofiar?
Powieki Ellie zatrzepotały lekko. Conrad sapnął i upuścił jej nogi.
– Cholera – syknął. – Za mała dawka…
Wyciągnął z kieszeni kolejna buteleczkę Wywaru Żywej Śmierci i wlał jej do gardła. Tak nieostrożnie. Jedna, źle wymierzona kropla i dziewczyna skończyłaby martwa.
Upuścił butelkę na trawę. Jeszcze tego samego dnia, ja i Scorpius mieliśmy ją znaleźć podczas naszej bezsensownej eskapady. A potem Conrad pojawi się i będzie próbował wmówić mi, że to podłożony dowód.
Otoczenie znów zawirowało, ale ponownie znaleźliśmy się w lesie. Tym razem był to środek dnia, słońce znajdowało się jeszcze wyżej na niebie. Świeciło tak jasno, że przez chwilę można by nawet zapomnieć, jaki to las.
Conrad stał w miejscu i mamrotał znane nam zaklęci ochronne. 
Salvio Hexia… Cave Inimicum... Protego Totalum… Muffliato…
Tworzył obszar, w którym będzie mógł później swobodnie odebrać komuś magie.
Kiedy skończył, przeniósł się jakieś dwieście metrów na północ i zaczął robić dokładnie to samo.
– James mówił, że znaleźli trzysta sześćdziesiąt trzy obszary chronione zaklęciami – powiedziałam drżącym głosem.
– Nie mieli szans znaleźć jego kryjówki – dodał ponuro Al. – Nawet jeśli używał tylko jednej z nich.
Wiedziałam już, że będę musiała przekazać te wspomnienia Harry’emu. Conrad nie powiedział, że mam zachować je dla siebie, a nawet jeśli by to zrobił, to rzeczywiście, nie byłam mu nic winna.
– Dlaczego chciał, żebym to wszystko obejrzała? – szepnęłam.
– Żebyś jak najlepiej poznała jego perspektywę – odpowiedziała natychmiast Alice. – Na pewno poproszą nas, żebyśmy zeznawali, Rose, a to ciebie musi najbardziej zmiękczyć.
Cóż, nie działało. Zbierało mi się na wymioty.
– Znowu migocze – skomentował Gregor i rzeczywiście, otoczenie ponownie zaczęło się zmieniać.
Po kilkunastu sekundach wylądowaliśmy w jaskini.
– O mój Boże – powiedziała słabym głosem Roxanne. – Czy to jego nora?
Prawdopodobnie. Każdy złoczyńca ma swoją złowieszczą norę. 
Na ziemi leżała nieprzytomna Gill. Conrad siedział naprzeciwko z wyciągniętą różdżką. Zapalniczka i dziewczyna już lśniły błękitną poświatą. To i lekko zbolały grymas na jej twarzy podpowiedziały nam, że najwyraźniej wtargnęliśmy w środku procesu.
Esencja magiczna czarownicy powoli z niej wyciekała, zamykana w zimnym, metalowym przedmiocie.
– Już niedługo – pocieszył ją Conrad. – Została nam może jakaś godzina, a jesteś tu dopiero dwa dni. Powiedziałbym, że nabieram wprawy.
Uśmiechnął się z satysfakcją do zapalniczki, a mnie przeszedł dreszcz.
Twierdził, że była tam dwa dni, tymczasem jej nieobecność trwała dwa tygodnie. Tylko ją trzymał w niewoli tak długo.
Gill nagle otworzyła oczy, wciągając szybko powietrze, a Conrad zerwał się z miejsca, potykając się o własne nogi.
– Co się dzieje? – spytała przerażona. – Gdzie jestem?
Chłopak oddychał szybko, opierając się o kamienną, zakrzywioną ścianę jaskini.
– Conrad? Conrad Anderson? – Jej oczy chwilowo rozbłysły czymś cieplejszym, widząc znajomą twarz. Coś ścisnęło mi żołądek, kiedy uświadomiłam sobie, że przez ten ułamek sekundy dziewczyna myślała, że przyszedł jej pomóc.
Zaraz potem ciepło zgasło, kiedy zobaczyła błękitne światło zapalniczki i różdżkę w dłoni Krukona. Spróbowała się ruszyć, ale musiał ją unieruchomić magicznymi więzami.
– Co się dzieje? – sapnęła. – Co mi zrobiłeś?
Conrad szarpnął lekko dłonią, a zarówno zapalniczka, jak i Gill przestały świecić.
– Dlaczego się obudziłaś? – wymamrotał, w rzeczywistości sam do siebie. – Nott i jego córka byli nieprzytomni przez cały czas.
Gill wytrzeszczyła oczy i zaczęła się szarpać.
– To ty! – zawołała. – To ty ich porwałeś!
– Tak, tak. – Chłopak machnął lekceważąco dłonią i zaczął przechadzać się po jaskini. – Nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia na twoją pobudkę. To musi być losowe, po prostu się tego nie spodziewałem.
– Co im, zrobiłeś ty… ty…
– Będę musiał zmodyfikować twoją pamięć – zadecydował. – I wybrać jakieś stosowne zaklęcie maskujące, na kolejne razy. Dziękuję, Gill, bez ciebie bym do tego nie doszedł.
Wyprostował się i spojrzał na nią uważnie.
– Proszę… – szepnęła ze łzami w oczach. – Proszę, nie rób mi krzywdy…
Conrad przewrócił oczami.
Żałowałam, że we wspomnieniu nie możemy go zaatakować. Gregor dygotał ze złości.
– Bierzmy się do roboty. – Krukon wycelował różdżkę w Gill. – Nie znam się zbyt dobrze na modyfikowaniu wspomnień, więc może nam zająć trochę czasu, zanim wykombinuję, jak wyjąć z twojej głowy wszystko, co trzeba. Z góry przepraszam, jeśli długa nieobecność narobi ci zaległości w lekcjach.
Wspomnienie znów zaczęło się zmieniać. Timothy objął mnie lekko ramieniem.
– Nie musimy oglądać wszystkiego. To było jego życzenie, a my nie musimy go wypełniać. Aurorzy będą wiedzieli, co zrobić z tymi wspomnieniami.
– Nie. – Potrząsnęłam głową. – Muszę wiedzieć.
Znaleźliśmy się w Wielkiej Sali, prawdopodobnie w porze kolacji. Staliśmy przy stole Gryfonów, gdzie siedzieli Albus, Roxanne, Conrad i Gregor.
– Po co pokazuje ci to wspomnienie, skoro tam byliśmy? – zapytał Albus, ten z teraźniejszości. – Jakby działo się coś podejrzanego, to byśmy zauważyli, więc ty też byś o tym wiedziała.
– Może nie patrzyliście uważnie – stwierdziłam. – Wychodzi na to, że nikt nie patrzył, przez cały rok.
– To wspomnienie z dnia przed porwaniem Byrona – odezwała się nagle Alice, zerkając przez ramię jednego z uczniów na egzemplarz Proroka Wieczornego, aby sprawdzić datę. – Pamiętacie? Zniknął w nocy.
– Muszę lecieć, dzieciaki – oznajmił Jowialnie Gregor ze wspomnienia. – Spotykam się dzisiaj z Andreą.
– Krukonką? – Conrad uniósł pytająco brew.
– Zgadza się. – Greg odwrócił się przez ramię i mrugnął porozumiewawczo. – Jeśli mi się poszczęści, to będę nocował poza dormitorium.
Conrad odprowadził go uważnym spojrzeniem.
– Widzieliście Weasley? – Podskoczyłam, kiedy tuż obok Scorpiusa pojawiła się jego druga wersja. – Muszę z nią porozmawiać.
– Nie. – Roxanne potrząsnęła głową. – I jeśli nadal chodzi o tę sprawę z porzuceniem cię na koncercie, to nie licz na to, że szybko ją znajdziesz, Malfoy.
Usta obu Scorpiusów zacisnęły się w cienką linię.
– Cóż. Jak ją zobaczycie, to powiedzcie, że jej szukałem. Będę w naszej bibliotece.
– Rose wie, że jej szukasz. Właśnie dlatego nie możesz jej znaleźć. Ale przekażę, że próbujesz zaczaić się na nią w bibliotece.
Scorpius ze wspomnienia spojrzał na nią oburzony.
– Idę do biblioteki, bo muszę dzisiaj dokończyć dwa eseje. – Zerknął nerwowo w stronę stołu Ślizgonów. – Zapomniałem herbaty.
– Poczęstujemy cię naszą – zaoferował Conrad, łapiąc za jeden z czystych kubków, do którego przelał herbatę z dzbanka i podał Scorpiusowi.
To był ten moment. Jakiś gęsty, przezroczysty płyn znajdował się na małym palcu Conrada. Niepostrzeżenie zanurzył go w herbacie, zanim Scorpius po nią sięgnął.
– Dzięki. – Blondyn uniósł kubek, jakby wznosił toast i oddalił się.
Wspomnienie ponownie zaczęło się zmieniać. Scorpius kurczowo złapał ramię Albusa i wpatrywał się z wytrzeszczonymi oczami w swoją rozmywającą się, wcześniejszą wersję.
– Niech mnie szlag – sapnął.
Odurzył go, warknął jakiś pierwotny, zaborczy głos w mojej głowie. Odurzył twojego Scorpiusa.
– Wiedziałem, że to dziwne. Nie mogłem uwierzyć, że wtedy zasnąłem.
– Bądźmy fair, Scorp, ty ciągle gdzieś zasypiasz – przyznał Gregor.
– Upewnił się, że Byron będzie sam w dormitorium – dodała Roxanne. – Naćpał cię, a my nic nie zauważyliśmy.
Scorpius się wzdrygnął, a wokół nas zmaterializowało się nowe otoczenie. Znajdowaliśmy się na skraju Zakazanego Lasu, Conrad chował się między drzewami.
– Rose, to ty – szepnął Albus.
W oddali widać było Wierzbę Bijącą, a kilkanaście metrów od niej ja klękałam właśnie przed nieprzytomnym Crabbem. Pamiętając, co wtedy widziałam, przeniosłam wzrok w stronę, gdzie powinna się znajdować postać w szatach Śmierciożercy.
– Avery – szepnęłam.
Znajdowaliśmy się bliżej, nie miał na sobie maski. Oznaczona zmarszczkami twarz była dobrze widoczna, siwe włosy wydostały się spod kaptura.
Avery obserwował mnie, Conrad Avery’ego. W pewnym momencie poniosłam głowę i zauważyłam mężczyznę. W ogóle się tym nie przejął, w końcu nie robił nic nielegalnego, może oprócz noszenia charakterystycznego stroju kultu psychopaty.
Wtedy odwrócił głowę i zauważył Conrada. Na jego usta wpłynął mściwy uśmiech.
Śmierciożerca rzucił się do pościgu, a chłopak do ucieczki. Wyczuwałam jego panikę. Wiedziałam, że próbował pozostać niezauważony. Był tego dnia nieostrożny.
Pognaliśmy za nimi, bez trudu dotrzymując im tempa, dzięki temu, że jako tylko widzowie w tym wspomnieniu, nie groziło nam potykanie się o gałęzie i kamienie. Sunęłam gładko, obserwując pościg i ledwo dotykając stopami podłoża.
– Czy on tylko ucieka? Czy gdzieś go ciągnie?
– Zabił go, pamiętasz? – wysapała w biegu Roxanne. – Może chce to zrobić gdzieś głębiej w lesie.
– Kim jesteś?! – wrzasnął nagle Avery, nie zatrzymując się. – Kim jesteś, żeby bezcześcić czystą krew naszych…
Avada Kedavra!
Z różdżki Conrada wystrzeliło zielone światło i trafiło Śmierciożercę w pierś.
Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym się odwrócił.
Mężczyzna padł na ziemię, a Conrad zbladł. Spojrzał na swoją różdżkę, a potem na ofiarę. A potem znów na różdżkę.
Jakby zastanawiał się, jak to się stało.
Roxanne drżała na całym ciele. Wzrok miała utkwiony w ciele Avery’ego, które już rozmywało się we mgle.
Objęłam ją ramieniem i spojrzałam znacząco na Timothy’ego.
– Zabierz ją stąd – szepnęłam. – Dopowiem wam szczegóły.
Tim skinął głową, chwycił Roxanne w talii. Zniknęli w ułamku sekundy. 
Ponownie znaleźliśmy się w lochach, w pobliżu tej samej łazienki.
– Och, świetnie. Znowu ja – mruknął Scorpius.
Jego wersja ze wspomnienia wychodziła właśnie z pokoju wspólnego Ślizgonów. Szedł korytarzem z rękami w kieszeniach, nucił coś pod nosem, a po jego ustach błąkał się uśmiech.
– Powiedz, że to nie jest ten wieczór, kiedy nie dotarłeś na nasze spotkanie – poprosiłam słabym głosem.
Drgnął, zaskoczony, że się do niego odezwałam. Nadal nie byłam w stanie na niego spojrzeć.
– To ten – przyznał.
Conrad pojawił się znikąd i skoczył Scorpiusowi na plecy.
To było niedorzeczne. Conrad był tylko odrobinę wyższy ode mnie, chudy i niezbyt muskularny. Scorpius przewyższał go prawie o głowę, miał szersze barki, ramiona jak ze stali. To nie miało prawa się wydarzyć.
A jednak udało się. Szarpali się ledwie parę sekund, zanim Conrad wlał do gardła blondyna eliksir, a ten stracił przytomność.
Zastanawiałam się, czy Conrad byłby w stanie to zrobić, gdyby Scorpius nie był w tak beztroskim i wesolutkim nastroju jak tamtego dnia. Kiedy jego garda była opuszczona.
Scorpius zaklął pod nosem, a wspomnienia Conrada znów przeniosły nas w inne miejsce.
Tym razem znaleźliśmy się na korytarzu prowadzącym do skrzydła szpitalnego, gdzie Scorpius i ja właśnie…
– Och! – krzyknęłam szybko, po czym podbiegłam do Albusa i zakryłam mu oczy.
– Co? – warknął. – Co się dzieje?
– Zaufaj mi, nie chcesz tego oglądać. – Gregor wyszczerzył zęby.
We wspomnieniu moje nogi ciasno oplatały Scorpiusa w pasie, podczas gdy on opierał mnie o ścianę i całował bez opamiętania.
– Nie wiem, czy nie jesteśmy za młodzi na oglądanie takich rzeczy – zakpiła Alice, wachlując się dłonią.
Naprawdę nie pamiętałam, żeby aż tak mnie obmacał. Nie to, żebym pozostawała mu dłużna.
Zaraz jednak nasz krótki przypływ dobrego humoru się zakończył. Conrad wychylił się zza zakrętu i wycelował różdżkę w moje plecy.
Imperio – szepnął.
Zacisnęłam powieki, nie chcąc oglądać tego, co stało się później. Słyszałam odgłosy naszej szamotaniny, słyszałam siebie, rzucającą zaklęcie, słyszałam ciało Scorpiusa, padające na posadzkę, słyszałam swój szloch…
– Co tu się stało? – sapnął Conrad, udając, że dopiero nas znalazł; że jest zaskoczony tym co widzi.
– Pomóż mu! – odpowiedział mu mój histeryczny wrzask.
– Ja… ja nie wiem jak…
– Biegnij po pomoc.
Jak mógł. Jak on mógł.
– Rose, już po wszystkim – odezwał się Gregor. – Wspomnienie się zmienia.
Otworzyłam oczy i zamrugałam szybko, zaskoczona jasnymi ścianami. Byliśmy w skrzydle szpitalnym.
Scorpius leżał nieprzytomny na łóżku, a Conrad zajmował krzesło obok. Podtrzymywał mu głowę i wlewał mu coś do ust z małej fiolki.
Nikogo innego nie było na sali.
– Powinienem już nie żyć, biorąc pod uwagę ile razy podano mi Wywar Żywej Śmierci bez mojej wiedzy – warknął ten przytomny Malfoy.
– Dlaczego cię nie zabił? – zastanawiał się Gregor. – Jesteś tu kompletnie bezbronny. Wystarczyłoby podać ci tego trochę więcej.
– Myślę, że trochę się już tutaj pogubił – powiedziałam cicho. – Nie chciał nikogo zabić. Gra na czas.
– Co by zrobił, jakby udało się utrzymywać mnie w śpiączce do czasu twojego procesu? – zapytał Scorpius. – Na co liczył?
Wzruszyłam ramionami.
Do Skrzydła Szpitalnego wmaszerował Jeremy.
Poczułam się, jakby ktoś rozlał mi lód po kościach. To było szokujące, nagle zobaczyć go żywego.
Alice zakryła usta dłonią.
– Conrad? – zdziwił się Jeremy. Jego wzrok padł na fiolkę z eliksirem. – Co to jest?
– Tonik na regenerację mięśni – odparł natychmiast Conrad, nie zdradzając jakichkolwiek oznak stresu. – Pani Pomfrey poprosiła, żebym ją wyręczył. A ty, co tu robisz?
Jeremy wzruszył ramionami.
– Szukałem ciebie. – Zerknął na zegarek. – Zaraz zaczyna się cisza nocna. Timothy powiedział, że odwiedzasz Scorpiusa.
– W porządku, chodźmy. – Conrad odłożył butelkę na szafkę nocną i ruszył do wyjścia.
Zastanowiłam się, kiedy tu po nią wróci.
Jeremy nie ruszył się z miejsca, wpatrując się w zamyśleniu w fiolkę.
– Idziesz? – Conrad już był przy drzwiach.
– Jasne.
Wspomnienie rozmyło się.
– Wiedział – szepnęłam. – Jeremy wiedział już w tym momencie.
– Uwierzyłabyś sama sobie, gdybyś miała takie podejrzenia wobec Hugona? – spytała Alice.  – To jego brat.
– Jego brat go zabił.
Jak na zawołanie, znaleźliśmy się w pokoju Wspólnym Krukonów. Wrzucono nas w sam środek kłótni
–… i mam dosyć tego wypierania rzeczywistości, Conrad! – krzyczał Jeremy. – Widziałem cię wtedy w Skrzydle Szpitalnym. Wiemy teraz, że Scorpiusa ktoś utrzymywał w śpiączce eliksirem. Nie mogę nadal sobie wmawiać, że to nic nie znaczy.
– Nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą, Jer – odwarknął Conrad.
Byli sami. To musiało być zaraz po mojej rozmowie z Jeremym.
– Chcesz mi wmówić, że się mylę? – zaśmiał się gorzko chłopak. – Nie rób ze mnie idioty, Conrad.
Conrad pchnął go mocno w klatkę piersiową.
– Nie mieszaj się w to, Jer.
– To pozwól mi ją obejrzeć.
Conrad uniósł brew.
– Co obejrzeć?
– Zapalniczkę dziadka – odparował Jeremy. – Wiem, że się z nią nie rozstajesz. To twój Furantur, prawda?
– Ja nie…
– Conrad, mogę ci pomóc. Jakoś z tego wybrniemy, wyciągniemy cię z tego. Nikomu nie powiem, znajdziemy sposób.
Brat znów pchnął go w pierś, Jeremy odpowiedział tym samym. Zaczęła się nieporadna szamotanina.
– Nie potrzebuję twojej…
– Możemy oddać magię…
– ...Trzymaj się z daleka od…
– ...Przyznasz się do winy i…
– …Jeśli ktoś się dowie…
– … Nie aresztują cię, jeśli…
Conrad odepchnął go zbyt gwałtownie, a ja nie potrafiłam odwrócić wzroku. Jeremy poślizgnął się o dywan. Jego potylica głośno uderzyła o kamienny kominek i rozległo się chrupnięcie.
– O mój Boże – szepnęłam.
Myślałam, że byłam przygotowana na ten widok.
Nie byłam.
Jeremy osunął się na podłogę, a Conrad zamarł.
– Jer… Jeremy?
Pod głową jego brata zaczęła się formować kałuża krwi.
– Jeremy!
Conrad padł na kolana przy ciele. Drżącymi rękami spróbował unieść głowę Jeremy’ego.
– Chodźmy stąd – szepnęłam.
Alice i Albus chwycili mnie pod ramiona.
Kiedy znaleźliśmy się z powrotem w sypialni Ślizgonów, żadne z nas nie odzywało się przez dobrą minutę. Timothy i Roxanne cierpliwie czekali.
– To naprawdę był wypadek – powiedział w końcu Albus. – Wcale nie chciał go zabić.
– Ale czy to cokolwiek zmienia? – Westchnęłam.
Wyciągnęłam różdżkę. Zebrałam wspomnienia z powierzchni myślodsiewni i umieściłam je z powrotem w fiolce.
– Chodźmy do aurorów – zadecydowałam.
Nikt tego nie kwestionował. Wysypaliśmy się po kolei z dormitorium.
– Idźcie przodem – powiedział nagle Scorpius. – Chcę zamienić dwa słowa z Rose.
Zamarłam w pół kroku.
– Tylko błagam, nie na moim łóżku – poprosił Gregor, zanim zamknął za sobą drzwi.
W pokoju znów zapadła cisza.
– Rose, spójrz na mnie.
Kiedyś musiałam to zrobić.
Ciepłe spojrzenie, długie, czarne rzęsy i kości policzkowe rzeźbione ręką renesansowego mistrza. To nadal był mój Scorpius.
Przełknęłam ślinę.
– Co zrobiłem nie tak? – zapytał cicho. – Wyjaśnij mi, proszę.
Dolna warga mi zadrżała.
– Byłeś tam straszny, Scorpius – przyznałam. – Nigdy nie widziałam cię tak okrutnego.
Zamrugał szybko.
– Rose, nie mielibyśmy z nim szans, gdybyśmy spróbowali go rozbroić. Mógłby zrobić wam krzywdę. Mógłby zrobić tobie krzywdę. Trzeba było go jakoś spacyfikować – mówił błagalnym tonem.
– Nie musiałeś mówić do niego takich rzeczy. To było… jak emocjonalna tortura. Jak Cruciatus, tylko bez brudzenia sobie rąk. Bardzo Ślizgońska metoda – zakończyłam gorzko.
Zmrużył oczy.
– To była konieczność, Rose. Metoda, nie przyjemność.
– Wiem. Wiem i rozumiem. – Zawahałam się. – Ale to nie zmienia faktu, że aktualnie nie mogę na ciebie patrzeć.

*

Minus jest taki, że znowu czekaliście ponad trzy tygodnie. Plus jest taki, że to chyba najdłuższy rozdział.
Mam nadzieję, że wam się spodoba. Czekam na opinie!

8 komentarzy:

  1. Rety!
    Ferie, od niedawna czytam sobie to jakże przyjemne opowiadanie, zachwycona, że 30 rozdziałów, że tak szybko nie skończę. Dziś czytam z nadzieją, że może to jednak nie Conrad, że może ktoś go zmuszał, że może jest jeszcze jakaś nadzieja... załamana dowiaduję się, że nie ma, a Rose nie będzie rozmawiać ze Scorpiusem! Po chwili objawia się kolejna straszna rzecz: to ostatnia część, dodana dopiero DZISIAJ! Nie wiem, co ja teraz ze sobą zrobię, serio.
    Ale wracając do treści opowiadania... bardzo długo chciałam, aby to Travis był Złodupcem :D Zwłaszcza, że podczas koncertu był takim dupkiem dla Rosie, a potem nagle stał się podejrzanie milusi. Trochę mi przykro, że to nie jego wpakowałaś do więzienia xD Jednak fenomenalnie wszystko połączyłaś, to układa się w logiczną całość.
    Będę z niecierpliwością czekać na ciąg dalszy!
    G. A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę sie, ze opowiadanko cie wciągnęło i że się podobało!
      Niedługo nowy, nie łam się, jakoś dasz radę :D
      Oh no chyba nie ty jedna chciałaś, żeby to był Travis, zawsze lepiej ktoś, kto jest dupkiem, niż lubiany bohater. Ale czasem dupek jest tylko dupkiem :D
      Dziekuję za komantarz i pozdrawiam! :*

      Usuń
  2. Omg jaki rozdział! Dawno nie komentowałam, ale postanowiłam, że się odezwę, no wow mnie osobiście akurat zaskoczyłaś tym, że to Condrad, bo już od jakiegoś czasu nie miałam żadnych podejrzeń. Trochę mi smutno, że zaraz to będzie koniec, ale mam nadzieję że jeszcze dostarczysz nam trochę ciekawych treści! I ta relacja Rose i Scorpiusa, jestem mega ciekawa jak to dalej pociągniesz i ogólnie jak będzie wyglądać ta rzeczywistość teraz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę sie bardzo, że udało mi sie ciebie zaskoczyć. Mam nadzieję, że owszem, nadal będzie ciekawie, nawet jeśli nie zostało nam dużo do końca :D
      Dziękuje o pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Jezu przez ciebie sama zaczęłam pisać opowiadanie o Scorose. Zaraziłaś mnie. Nadal nie rozumiem dlaczego Condrad aż tak się zmienił. A może taki był od początku. Czemu on to zrobił?! Ostatnia scena złamała moje serduszko i Scorpiusa pewnie też :( Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fantastycznie! Pisanie jest super, polecam :D
      Bardziej był taki od początku, dobrze sie chłop kamufluje.

      Usuń
  4. Conrad jaki bezlitosny :o liczyłam, że może miał jakiś poważniejszy powód, no ale cóż może jeszcze coś się wyklaruje w tej sprawie. Scorpius biedaku... Jest mi tak samo smutno, jak jemu :( Mam nadzieję, że już wkrótce się pogodzą w jakiś miły sposób ;}
    Pozdrawiam
    Laura

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten miły sposób można rozumieć dwuznacznie :D
      Dziękuję i pozdrawiam! :*

      Usuń