piątek, 24 stycznia 2020

[30]"Porozmawiajmy o antykoncepcji"

Hermiona
Z jednej strony byłam zaskoczona, znajdując moją córkę, Scorpiusa Malfoya i jego matkę w opuszczonej sali. Z drugiej strony w jakiś dziwny sposób powinnam się tego spodziewać.
– Dobry Boże, Scorpius – powiedziałam, zakrywając usta dłonią. – Ron cię zabije.
– To samo powiedziałam – zgodziła się Astoria, po czym zajęła pozycję obok mnie. – Miałam nadzieję, że zainterweniujesz.
– Cóż… Może kolacja? Co myślisz?
– Tak, to może zadziałać. – Skinęła głową. – Myślisz, że alkohol pomoże, czy raczej pogorszy sprawę?
– Pochowam noże, rzecz jasna – zapewniłam ją w zamyśleniu. – I ukradnę mu różdżkę…
– Czwartek? Całą szóstką?
– Może nie. – Przygryzłam wargę. – Zróbmy tak: najpierw sami dorośli, a potem…
– Nie – wtrącił młody Malfoy. – Chciałbym powiedzieć mu dzisiaj.
Zamilkłam, gapiąc się na niego przez chwilę. A potem wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
– Nie, panie Malfoy – powiedziałam po chwili, potrząsając głową. – Ronald naprawdę przejmował się tym przedstawieniem i rolą Rose, to nie jest najlepszy moment…
– Ale to nasz, wieczór, zgadza się? – Młody człowiek uniósł pytająco brew. – Wieczór Rose. A potem jest bal. Chcę z nią zatańczyć. Być obok, nie obawiając się, że ktoś nas zauważy.
Przeciągał wyniośle samogłoski zupełnie jak jego ojciec, ale oczy błyszczały mu determinacją, zupełnie jak u jego matki.
Słysząc tę deklarację, Rosie spojrzała na chłopaka wesołym wzrokiem. Po jej twarzy rozlał się czuły uśmiech.
Cholera, pomyślałam, uświadamiając sobie, że to może być coś więcej niż zwykłe zauroczenie.
– To może zaczekać – powiedziała łagodnie. – Prawda?
– Może – odburknął Scorpius. – Ale czy musi? Czy to naprawdę takie dziwne, żebym… – urwał, rumieniąc się lekko. – Czy to naprawdę jakaś zbrodnia, żebyśmy musieli to ukrywać? – Musnął jej dłoń swoją, kiedy wydawało mu się, że ja i Astoria nie patrzymy.
– To jest całkiem urocze – szepnęła do mnie kobieta.
Skinęłam głową.
– Zdaje się, że odziedziczył po Draco odrobinę melodramatyzmu – odparłam cicho.
– Ja po prostu… – zaczęła Rose, zerkając na mnie niepewnie. – Tata może zareagować naprawdę gwałtownie… a tutaj są ludzie z ministerstwa i w ogóle…
Westchnęłam ciężko.
– Nie wiem, jak wychowałam dziecko, które aż tak martwi się o swoich rodziców.
– Daj znać, kiedy to odkryjesz – mruknęła Astoria. – Moje dziecko najwyraźniej jest zainteresowane tylko i wyłącznie sianiem zamętu.
– Rose, twój ojciec jest dorosłym człowiekiem – powiedziałam z naciskiem. – Trudnym, rzecz jasna, ale jeśli ty i Scorpius to poważna sprawa… Och pozwól, że my się tym zajmiemy.
Chłopak zamrugał, a Rose spojrzała na mnie z nadzieją.
– Tak zrobimy. – Astoria natychmiast się ze mną zgodziła, kiwając w zamyśleniu głową. – Wy idźcie się przygotować, a my… – Zerknęła na zegarek, zwisający z jej nadgarstka w postaci srebrnej bransoletki. – Tak. Mamy jeszcze dwadzieścia minut. To oznacza, że wasi ojcowie będą musieli przyjąć te wieści, a potem, czy im się to podoba, czy nie, wziąć się w garść i grzecznie obejrzeć przedstawienie.
Scorpius i Rose zerknęli na siebie niepewnie.
– No już, zmykajcie! – pogoniłam ich. – Macie teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Bawcie się dobrze, podczas gdy wasze mamusie się wszystkim zajmą.

Draco
– A zatem – powiedziała Granger, kiedy już udało jej się zaciągnąć mnie i Weasleya do opuszczonej sali, gdzie, co ciekawe, już czekała na nas moja żona. – Jest coś, o czym Rose chciała wam powiedzieć i obie z Astorią uznałyśmy, że najlepiej będzie, jeśli dowiecie się ode mnie.
– Nie odzywajcie się, dopóki nie skończy – powiedziała Astoria, choć wydawało się, jakby kierowała te słowa bardziej do Weasleya niż do mnie, co było dziwne. – I błagam, zachowujcie się racjonalnie.
Wymieniliśmy z Weasleyem podejrzliwe spojrzenia. Natychmiast wzdrygnąłem się przy kontakcie wzrokowym.
– Czemu ty nam mówisz? – spytał rudy. – Jeśli Rose ma coś do przekazania, może przyjść z tym do mnie. I co ta dwójka ma z tym wspólnego? – dodał, wskazując głową na mnie i Astorię.
– W tym przypadku, lepiej, żebym ja ci powiedziała – stwierdziła Granger, a moja żona z zapałem pokiwała głową. – I nie kłóć się ze mną.
– To nie może być nic dobrego – wymamrotałem.
– Nie jest – zgodziła się Astoria. Po chwili jednak dodała: – Cóż… zobaczymy.
– Po prostu to powiem – oznajmiła Granger. – Rose i Scorpius się spotykają. Od czterech miesięcy.
Też mi wiadomość. Czyżbym naprawdę był jedynym obecnym tu rodzicem, który zna swoje dziecko?
Twarz Weasleya przybrała kolor popiołu.
– Kochanie – zachęciła Granger. – Powiedz coś.
– Scorpius – wymamrotał, mrugając powoli. – Jaki Scorpius?
– Cóż. – Astoria gwałtownie wypuściła z siebie powietrze. – To równie dobra odpowiedź, co każda inna…
– Scorpius Malfoy. – Granger westchnęła.
– Scorpius Malfoy – powtórzył Weasley. – Czyżbyś miała na myśli syna Draco Malfoya?
Musiałem ugryźć się w język, żeby jakoś powstrzymać się od śmiechu.
– Cicho bądź – szepnęła Tori.
Skinąłem taktownie głową, choć chichot próbował rozsadzić mi klatkę piersiową.
– Tak – potwierdziła sztywno Granger.
– Dla jasności – wtrąciła Astoria, wskazując na siebie i Hermionę – My jesteśmy bardzo zadowolone. Rose to wspaniała dziewczyna, a…
Jego syn – warknął nagle Weasley, po czym dźgnął mnie palcem w żebra. – Ten z penisem?
– Tak. – Granger wsparła dłonie na biodrach. – Ten z penisem.
– Ten chłopak z penisem umawia się z moją Rose?!
– Dokładnie tak. Draco? – rzuciła nagle, mrużąc oczy w moim kierunku. – Chciałbyś coś dodać?
– Moment – poprosiłem, unosząc dłoń. Nie odrywałem wzroku od Weasleya, który coś do siebie mamrotał. Śmiech nadal walczył z moją samokontrolą.
– Jak… – sapnął Weasley. – Czy oni…
– Nie spiesz się, kochanie. Porozmyślaj sobie.
– Granger! – krzyknął nagle. – Chcesz mi powiedzieć, że możemy skończyć z wnukiem, który będzie też wnukiem Malfoya?!
– Cóż,  musiała wybrać kogoś, prawda? – westchnęła zniecierpliwiona Granger, kręcąc głową. – Chyba że miałeś nadzieje na niepokalane poczęcie?
– Owszem, miałem! Największe nadzieje!
– Może powinieneś się ucieszyć, że jest z młodym Malfoyem, jeśli weźmiesz pod uwagę, ilu znamy nieodpowiedzialnych delikwentów w jego wieku. A Scorpius to mądry chłopak, ma obiecującą przyszłość i…
Weasley wyglądał, jakby jego głowa zaraz miała eksplodować.
– JAKBY NIE WYSTARCZYŁO – ryknął – ŻE JA I MALFOY PRACUJEMY W TYM SAMYM BUDYNKU…
– Ronald…
– TO TERAZ MÓWISZ MI…
– Ron, uspokój się…
– CO MY W OGÓLE O NIM WIEMY…
– Weasley – wtrąciła Astoria. – Na litość boską…
– OPRÓCZ TEGO, ŻE POCHODZI ZE ZDEPRAWOWANEGO RODU…
– To prawda – rzuciłem wesoło.
– NIE GADAJ DO MNIE – zwrócił się w moją stronę. – JAK ŚMIESZ…
– Jak śmie co? – zapytała Granger. – Wychować syna, który jest atrakcyjny dla twojej córki?
– JESTEM GŁĘBOKO URAŻONY, ŻE MOŻESZ W OGÓLE COŚ TAKIEGO SUGEROWAĆ – powiedział. – GRANGER, COŚ TY ZROBIŁA?
– Ja? – spytała, a rumieniec gniewu pojawił się na jej twarzy. – Chcesz obwiniać mnie?
– CHCIAŁBYM OBWINIAĆ KOGOŚ INNEGO, ALE NIE MOGĘ!
Uśmiechnąłem się leniwie.
– To jest najlepszy dzień mojego życia – poinformowałem ich. – Nie mógłbym sobie wymarzyć…
– Powinniśmy już iść – wtrąciła Astoria, chwytając mnie za ramię i wyciągając na korytarz. – Kochanie, tylko wszystko pogorszysz…
– Dobrze, dobrze – burknąłem, kiedy już zamknęła za nami drzwi. – Ale dla twojej wiadomości, przez ciebie omija mnie cała zabawa. Zdajesz sobie sprawę, że to mój moment, prawda? Ze wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek, mu zrobiłem, to jest naprawdę…
– Och, zamknij się.

Ron
– Pamiętasz ten dzień, kiedy urządziliśmy dzieciakom pierwszy mecz quidditcha? I powiedzieliśmy Rose, że jeśli trafi do pętli, to kupimy jej lody czekoladowe? A potem nie trafiła, a my i tak kupiliśmy jej lody czekoladowe. Myślę, że to wszystko zaczęło się od tego. Myślę, że to wtedy popełniliśmy nasz pierwszy, poważny błąd.
– Ron – powiedziała sztywno Hermiona. – Zdajesz sobie sprawę, że przesadzasz, prawda?
– Wcale nie.
– Scorpius chce z nią zatańczyć podczas balu. Powiedziałam im, że to będzie w porządku.
Co zrobiłaś…
– Zapominasz. jak to jest, być młodym i zakochanym – westchnęła, potrząsając głową. – Zapominasz jakie to ważne, mieć ten jeden moment z osobą, na której ci zależy i nie obawiać się cudzej reakcji. Pozwalam naszej córce na szczęście, a tobie nie wolno stąd wyjść, aż będziesz dość dojrzały, żeby zrobić to samo.
Odwróciła się w stronę drzwi, ale zaraz zawróciła i ujęła moją twarz w dłonie.
– Kocham cię, ty straszny, cudowny człowieku – szepnęła. – I uważam, że to wspaniałe, jak chcesz chronić nasze dzieci. Ale tutaj chodzi o nią, Ron. Obawiam się, że muszę stanąć po jej stronie. I jeśli to oznacza, że muszę cię tu zamknąć, aż zaczniesz się zachowywać, to obawiam się, że to zrobię – ostrzegła, odsuwając się.
– Ale…
– Czy ty w ogóle rozmawiałeś z tym chłopakiem? – zapytała. – Przez te wszystkie lata, odkąd odwiedzał Albusa, odkąd spędzał święta w Norze, czy chociaż raz dałeś mu szansę? Tutaj wcale nie chodzi o niego.
– Może i masz racje – burknąłem. – Ale…
– To dobry chłopiec i szanuje naszą córkę – powiedziała. – Wolę, żeby zakochała się w nim, niż w kimś innym.
– Może i tak – warknąłem, sfrustrowany. – Ale…
– Nie jest już dzieckiem, Ron – kontynuowała niezrażona. – Nie jest twoją małą księżniczką. Jest kobietą i z tego, co wydedukowałam, jej wybory mają sens.
– Ale…
Zbliżyła się znów i pocałowała mnie delikatnie i powoli, a następnie objęła mnie w talii, kładąc mi głowę na klatce piersiowej. Pozwoliłem sobie na rozedrgany wdech i wydech.
– Tak szybko dorosła – szepnąłem.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem – zaśmiała się głucho Hermiona. – Wyjdź, kiedy będziesz gotów – dodała, po czym opuściła salę.
Przysiadłem na chwilkę na biurku, usiłując zebrać myśli.
Konkretnie, myśli o mojej córce, na przeróżnych etapach jej życia. Kiedy była niemowlęciem, haftującym na pieluchę przerzuconą przez moje ramię, małym dzieckiem, trzymającym się kurczowo mojej nogi. Większym dzieckiem, które nieudolnie uczyłem tańczyć i grać w szachy (to drugie poszło mi znacznie lepiej). Nastolatką, o której dowiedziałem się, że jest mądra, zabawna, żywiołowa i pełna opinii i z którą w zasadzie można już prowadzić rozmowy.
Była wszystkim, co we mnie najlepsze.
Wziąłem kolejny uspokajający wdech i wyszedłem na zewnątrz.

Scorpius
– To jest najgorszy dzień w moim życiu – powiedziała Rose, podczas gdy Mary zakręcała jej włosy przy czole. Wyglądała przezabawnie.
– Nie przesadzaj – westchnąłem.
– Twoja matka złapała nas, kiedy miałeś rękę pod moją spódnicą, Scorpius.
– Mogło być gorzej.
– Och, jasne, mogłam być całkiem naga. – Przewróciła oczami. – A teraz mój ojciec się o wszystkim dowiaduje. Na pewno dobrze zamknęliśmy drzwi?
– Przestań panikować – poprosił Albus. Wpatrywał się w małe lusterko, podziwiając swoje siwe włosy. Dziewczyny dodały mu też trochę wagi, drugi podbródek i bujnego wąsa. Nie rozpoznałbym go, gdybym nie wiedział kto gra pana Benneta. – Twój tata to dorosły facet. Odpowiedzialny i rozsądny – urwał. – W pewnym sensie.
– Nie możesz teraz o tym myśleć – dodała Roxanne. Stała przy twarzy Rose i malowała jej coś na powiekach puchatym pędzelkiem. – Zaraz występujesz.
– Och, myślisz, że o tym nie wiem?!
Scamander wkroczył do sali ważnym krokiem. Nadal bez bokobrodów.
– Co, do jasnej cholery, jest z tobą nie tak? – warknąłem.
Zamrugał, niezrażony.
– Malfoy, twoi rodzice są na zewnątrz. Proszą, żebyś wyszedł.
Na Salazara, co znowu.
Posłałem Albusowi porozumiewawcze spojrzenie. Skinął głową i szturchnął Rose.
– TERAZ! – krzyknąłem, po czym cała nasza trójka posłała po jednym zaklęciu w stronę przestraszonego Krukona.
Kiedy dym opadł, Lorcan siedział na krześle nieprzytomny i ze związanymi nadgarstkami.
– Okej, mamy dziesięć minut – powiedziałem. – Mnie najwyraźniej jest pisane wykorzystać ten czas na kolejną rozmowę z piekła rodem, a wy wyczarujcie temu pajacowi pieprzone bokobrody.
Wyszedłem z klasy. Mama wyglądała bardzo poważnie, ze zdeterminowaną miną. Ojciec wyglądał, jakby wolał być gdziekolwiek indziej.
– Co? – westchnąłem. – I czy to nie może poczekać?
– Może – powiedziała. – Ale mam dziwne przeczucie, że musimy tę rozmowę przeprowadzić dzisiaj. A po przedstawieniu może nie być czasu.
Uniosłem brew.
– Och, a teraz jest czas?
– Siadaj, synu – wtrącił sztywno tata.
Rozejrzałem się wymownie.
– Jesteśmy na korytarzu. Tu nie ma krzeseł.
Przewrócił oczami i machnął różdżką. Natychmiast pojawiło się obok mnie przesadnie zdobione, szare krzesło, podobne do tych, które mieliśmy w jadalni. Ostrożnie zająłem miejsce.
– To wszystko twoja wina – rzucił do mojej matki, obrzucając mnie krytycznym spojrzeniem. Kiedyś myślałem, że to jego permanentny wyraz twarzy. – Nigdy nie chcesz prowadzić z nim trudnych rozmów. To tak jak wtedy, gdy nie chciałaś, żebym powiedział mu, że Święty Mikołaj nie istnieje.
– Miał cztery lata!
– To przez takie rzeczy jest miękki.
– I nie musiałeś mówić mu na festynie, przy tych wszystkich dzieciach!
Odgoniłem wspomnienie mojej młodszej wersji wpatrującej się z niedowierzaniem w ojca, kiedy dolna warga już zaczynała mi dygotać, zwiastując rychłe zanoszenie się płaczem.
Odchrząknąłem.
– Scorpius – mama zaczęła, ponownie skupiając na mnie uwagę. – Wiemy, że masz prawie osiemnaście lat i nie możemy zabronić ci… zrobić tego, co zamierzasz zrobić.
– Owszem możemy – burknął groźnie ojciec.
– Draco – rzuciła ostrzegawczo, po czym znowu zwróciła się do mnie. – Chcemy tylko powiedzieć, abyś ją szanował.
– Uszanujesz ją, trzymając łapy z dala od niej. – Ojca nie dało się utrzymać w milczeniu zbyt długo.
Kiedy powoli dotarło do mnie, o czym mówią, zrobiło mi się niedobrze. A myślałem, że taki ze mnie szczęściarz, skoro przez lata unikałem tej rozmowy.
– Porozmawiajmy o antykoncepcji – zaproponowała mama.
– Antykoncepcji? – Ojciec uniósł pogardliwie brwi. – Nie rób tego. To twoja antykoncepcja.
– Draco, do cholery jasnej…
– Masz nieprzyzwoite myśli, w tej swojej nastoletniej głowie, a Rose to grzeczna dziewczyna – powiedział poważne. – Jeśli doczekasz się przedślubnego bachora, Scrorpius, to…
– Draco, malujesz mu niewłaściwy obraz seksu w głowie – wtrąciła z dezaprobatą mama. Znów spojrzała na mnie z troską. – To nie jest nic nieprzyzwoitego ani brudnego, Scorpius.
– Ale nie jest też najczystsze.
– Ach, czystość! – Mama klasnęła w dłonie, a ja podskoczyłem na krześle. – To mi o czymś przypomniało. Zawsze upewnij się, że twoje paznokcie są równo przycięte i czyste.
Niech ktoś mnie stąd zabierze. Niech ziemia się otworzy i mnie wciągnie. Niech Hogwart eksploduje. Cokolwiek.
– Och! – Przyłożyła palec do czoła, najwyraźniej wpadając na kolejną złotą myśl. – Gra wstępna jest bardzo ważna.
Ojciec uśmiechnął się pobłażliwie i machnął dłonią.
– Wcale nie – rzucił, śmiejąc się beztrosko.
Matka zerknęła na niego wymownie, z zaciętą miną.
– Wcale tak – odparła twardo.
– Cóż, miło było – powiedziałem, zdecydowanie zbyt głośno. – Aczkolwiek będę wdzięczny, jeśli pójdziecie teraz obejrzeć spektakl, nad którym tak ciężko pracowaliśmy. Na razie.
Puściłem się biegiem do garderoby i zatrzasnąłem za sobą drzwi, opierając się o nie ciężko. 
– Dlaczego nie mogę mieć normalnych rodziców? – zapytałem zatłoczone pomieszczenie.
Zakneblowany Lorcan warknął coś do mnie spod materiału. Rose, która akurat aplikowała mu jakąś papkę pod oczy, odwróciła się w moim kierunku.
– Co się stało? – spytała. Wycelowała we mnie pędzelkiem. – Jesteś zielony.
– Scorpius, jest wiosna, twój Grinch się spóźnił – skomentował Gregor. Nałożył sobie na twarz niemożliwie grubą warstwę pudru.
– Czy wszyscy są gotowi? – spytałem tonem, który tylko mnie wydawał się beztroski.
– Mary i Gill ustawiły scenografię do pierwszego aktu – zameldował Albus. – Wszyscy Bennetowie mają zrobiony makijaż. Jedyną osobą, którą dokańczamy, jest Lorcan – powiedział, wskazując głową na wciąż zakneblowanego Lorcana.
– Planujemy wyjąć mu knebel czy zmieniamy mu rolę na milczącą? – spytałem.
– Ty jesteś reżyserem, ty decyduj. – Gregor wzruszył ramionami. – Ale chyba zgodzisz się, że tak prezentuje się zdecydowanie dużo lepiej.
Lorcan wydał z siebie kolejny gniewny okrzyk.
– Wyjmiemy mu knebel tuż przed jego sceną.
Roxanne poklepała go pocieszająco po ramieniu.
– Wykorzystaj ten czas, żeby się przygotować – zachęciła. – Pomedytuj, czy coś.
Ludzie zaczęli nanosić na siebie ostatnie poprawki. Bennetowie cichutko uchylili drzwi prowadzące prosto za nasze kurtyny, udrapowane po bokach sceny. Na owe drzwi rzucono wcześniej zaklęcie wyciszające, aby aktorzy pomiędzy scenami mogli zachowywać się w tej klasie tak głośno, jak będą potrzebowali, nie obawiając się, że usłyszy ich publiczność.
Rose zignorowała zamieszanie i podeszła do mnie ze zmartwionym wyrazem twarzy.
– Co ci powiedzieli? – zapytała. Ujęła moją twarz w dłonie. – Chyba nie zostaniesz wydziedziczony, co?
Parsknąłem histerycznym śmiechem.
– Nie, Rose.
– Wypisują cię z testamentu? – zgadywała. – Zostawią majątek komuś innemu?
– Dwór Malfoyów i większa część funduszy, są chronione starymi zaklęciami krwi – powiedziałem niechętnie. – Choćby nie wiem, jak mój ojciec tego chciał, nie mógłby zapisać tego na kogoś, kto nie jest jego potomkiem. Jeśli by mnie wykreślił, to wszystko przeszłoby na koronę, a do tego Lucjusz Malfoy by nie dopuścił, choćby miał wydostać się z Azkabanu samą siłą woli. Nienawidzi królowej Elżbiety II, odkąd pozwoliła, żeby jeden z jej corgi go ugryzł.
Skinęła głową ze zrozumieniem, jakby to, co właśnie powiedziałem, wcale nie było niedorzeczne.
– To co się stało?
– W wielkim skrócie: powiedzieli, że mam mieć czyste paznokcie, kiedy będę się do ciebie dobierał – wyjaśniłem. – Och, a ojciec niezbyt subtelnie sugerował, że jeśli zajdziesz w ciąże, to zmusi cię do małżeństwa ze mną.
Albo zabije nas oboje, ale wolałem myśleć, że do tego by się nie posunął.
Rose zarumieniła się intensywnie i westchnęła.
– Czemu ten cały bajzel musiał wysypać się na nas dzisiaj?
– Ponieważ jesteśmy bardzo atrakcyjnymi, tragicznymi bohaterami powieści, której autor lubuje się w czarnym humorze i torturach bohaterów? – rzuciłem. – Rose, nie przejmuj się tym teraz. Za piec minut wychodzisz na scenę.
Ku mojemu zaskoczeniu, wspięła się na palce i pocałowała mnie delikatnie. Natychmiast spłynął na mnie spokój.
– Wszyscy się gapią – szepnąłem, kiedy się odsunęła.
W sali rzeczywiście zrobiło się nieco ciszej. Lorcan wyglądał, jakby miał wylew. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
– Skoro mój tata już wie, to co mamy do stracenia? – Rose wzruszyła ramionami.
Posłała mi jeszcze jeden uśmiech i ruszyła w stronę drzwi.

Rose
Siedziałam na swoim miejscu, udając, że potrafię wyszywać. Lara Dunne miotała się po scenie, lamentując nad „okrucieństwem” Albusa. To znaczy pana Benneta.
Światło stanowiło jeden z moich ulubionych elementów sceny. Było skierowane prosto na nas, dzięki czemu ani trochę nie widziałam publiczności.
Pani Bennet ucieszyła się ekstatycznie, kiedy okazało się, że mąż tylko żartował. 
– Jakie to piękne z twojej strony, moje serce! – zawołała w uniesieniu, obejmując Albusa za szyję. Był tak przytłoczony swoją charakteryzacją, że przypominał bardziej rekwizyt niż aktora. – Wiedziałam, że cię wreszcie przekonam! Byłam pewna, że za bardzo kochasz swoje dziewczęta, by stracić taką okazję! Jakam rada! Co za pyszny figiel, żeby pojechać rano i do tej chwili ani słówkiem o niczym nie pisnąć!
Scorpius dobrze nas wyszkolił, żebyśmy przestali przewracać oczami, przy każdej wypowiedzi pani Bennet.
Zamiast tego Lily, Lisa i Amanda pisnęły wesoło na wieść, że któraś z nich być może poślubi bogatego sąsiada, a ja i Roxanne, jako te rozsądne córki, uśmiechałyśmy się delikatnie, czekając na rozwój wydarzeń.
Po wymianie jeszcze kilku kwestii dialogowych kurtyna zsunęła się na trzy sekundy. Tyle czasu mieliśmy na zmianę kostiumu oraz scenografii.
Szybkie machnięcia różdżkami i już miałam na sobie bardziej wieczorowy odpowiednik mojej poprzedniej sukienki oraz rękawiczki. Scorpius pod okiem Gill równie szybko zmienił tło.
– Byłaś niesamowita – rzucił szybko, wypychając mnie z powrotem na scenę.
– Nic jeszcze nie powiedziałam…
– Albus, na wszystko, co niegodziwe, błagam cię, mów głośniej – dodał, wypychając biednego Pottera zaraz za mną.
Oczywiście wszystko pomieszaliśmy. To starsi Bennetowie powinni wchodzić do pomieszczenia pierwsi, a dopiero za nimi gromadka córek. Tymczasem jakimś cudem, ja i Albus weszliśmy obok siebie, w tyle zostawiając potykającą się Larę, usiłującą zająć swoje miejsce w szeregu.
Potem przypomniało nam się, że Albus w ogóle nie powinien być w tej scenie.
Scorpius chyba zorientował się w tym samym momencie, bo jego ręka wystrzeliła zza kurtyny, złapała Albusa za kark i pociągnęła go z powrotem.
Mogłam przysiąc, że usłyszałam, jak moja matka wciąga z sykiem powietrze. Nie wolno mi było spojrzeć na publiczność. Może tylko pierwszy rząd widział ten kawałek Albusa.
James zamajaczył mi przy drugiej kurtynie. Miał być tam przez cały spektakl, to tę pozycję mu przydzielono przy ustawianiu ochrony na ten wieczór. Pokazał mi kciuki uniesione w górę. 
Przepłynęliśmy przez scenę balu. Zabini wkroczył na scenę, prowadząc pod ramię Ally i Meredith – siostry pana Bingleya. Lorcan szedł obok nich z idealnie wystudiowaną i wyniosłą miną skazańca. Może ostatecznie nie był w tym aż tak kiepski. Scorpius dobrze go przygotował, mimo ciągłych spięć pomiędzy nimi. 
Zaczęły się szybkie tańce. Jako Lizzie, spędziłam je na mojej ławeczce, obserwując z uśmiechem innych.
Obok mnie Zabini zagadnął Lorcana o to, że nie tańczy i dlaczego.
– Ty tańczysz z jedyną ładną panną na tej sali – oznajmił Darcy.
– To najpiękniejsza istota, jaką widziałem w życiu. Ale jest tu jedna z jej sióstr – siedzi niedaleko ciebie – bardzo ładna i, wydaje się, równie miła. Pozwól mi poprosić moją partnerkę, by cię przestawiła.
– O której mówisz? – Lorcan spojrzał na mnie pogardliwie, a ja udawałam, że nie słyszę ich rozmowy. – Zupełnie znośna, ale nie na tyle ładna, bym ja miał się o nią pokusić. Nie jestem ponadto w nastroju by oddawać sprawiedliwość damom wzgardzonym przez innych. Wracaj lepiej do swojej towarzyszki i ciesz się jej uśmiechami, bo ze mną marnujesz tylko czas.
Płynęliśmy dalej.
Kiedy wróciliśmy z balu, pani Bennet opowiadała wszystko mężowi, Albus mówił zdecydowanie dużo głośniej. Może nawet trochę za głośno, bo mój ojciec aż podskoczył na krześle.
Przebrnęliśmy przez resztę pierwszego aktu bez żadnej wpadki.
Dopiero będąc na scenie, dotarło do mnie z pełną mocą, że nasz spektakl trwa trzy godziny. I że to strasznie dużo czasu. I że powinniśmy już wcześniej obawiać się, co będzie, jak wszystkich wynudzimy.
– Rose, uspokój się. – Scorpius masował moje ramiona w przerwie. – Wcale nie jest za długi.
– To będzie tytuł ich nocy poślubnej – rzucił Gregor z durnym uśmiechem.
– Wydrapie ci oczy – poinformowałam go.
– Uspokoisz się? – poprosił Albus. – Wprowadzasz nerwowy nastrój.
Drzwi do sali otworzyły się, a do środka wpadła Alice.
– Co się dzieje? – spytała, widząc nasze miny.
– Co mówią? – rzuciłam, zamiast odpowiedzi. – Nudzą się?
Zamrugała szybko, marszcząc brwi.
– Co? Skądże, Rose, wszyscy są zachwyceni. Twój ojciec już trzy razy płakał.
– Płakał? – zmarszczyłam brwi. – Nie wydarzyło się jeszcze nic smutnego ani wzruszającego.
– Tak, ale jego królewna jest na scenie i jest gwiazdą wieczoru – powiedziała Roxanne. Zwróciła się w stronę Alice. – Gdzie jest Frank?
– Z moją mamą. James pracuje, a ja nie chciałam, żeby płakał na widowni podczas przestawienia.
– A z pewnością by płakał, bo jest beznadziejne – jęknęłam.
– Rose, to nie mogłoby być krótsze – dorzucił Scorpius. – Wszyscy razem zatwierdzaliśmy scenariusz. Pamiętasz, jak żałowaliśmy każdego dialogu, który trzeba było wyciąć? Sama mówiłaś, że są jak złoto. Pozwól publiczności się nimi nacieszyć.
– Powinieneś iść wmieszać się w publiczność i robić nam zdjęcia – powiedziałam nagle. – Przecież tutaj i tak nic nie zdziałasz, twoja robota się skończyła.
Scorpius zamrugał zaskoczony.
– Jeden dzieciak z czwartego roku robi zdjęcia – przypomniał mi. – Pożyczyłem mu sprzęt.
Wszyscy byliśmy w ciężkim szoku, kiedy Scropius sam zaproponował, że rozstanie się ze swoim ukochanym aparatem na potrzeby spektaklu.
– Twoje zdjęcia będą lepsze – stwierdziłam, a Scorpius wzniósł oczy do nieba i skinął głową, jakbym powiedziała coś oczywistego. Ścisnęłam jego dłoń. – Idź.
Spojrzał niepewnie na resztę obsady, otaczającą moje krzesło.
– Na pewno sobie poradzicie?
– Tak, idź – zgodził się Gregor. – Obronimy Rose przed szponami ataku paniki. Jak tu nad nią stoisz i się z nią cackasz, to tylko pogarszasz sprawę.
Blondyn pocałował mnie szybko i wybiegł z sali.
– Przestań histeryzować – zakomenderowała Roxanne. – Stresujesz Daisy.
Zerknęłam na dziewczynę po mojej lewej. Rzeczywiście miała przerażoną minę, dolna warga już zaczynała lekko dygotać. Jeszcze ani razu nie była na scenie, a ja już ją wystraszyłam.
– Macie rację. – Wzięłam się w garść. – Daisy, nie denerwuj się, na pewno wypadniesz świetnie. Wszyscy do tej pory wypadli świetnie.
– Nawet Lorcan – dodał Gregor, uśmiechając się pobłażliwie w stronę chłopaka, jakby oczekiwał podziękowań za ten komplement.
Lorcan przewrócił oczami i zaczął poprawiać w lusterku znienawidzone bokobrody. Inni poszli w jego ślady – każdy nanosił poprawki na makijaż, niektórzy potrzebowali szybkiej zmiany kostiumu.
– Och, jest i gwiazda wieczoru. – Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy Conrad usiadł koło mnie i zaczął czyścić swój mundur rolką do tkanin. – Jesteś fantastyczny. Nawet ja uwierzyłam, że jesteś dwulicowym gnojkiem.
– Jeszcze nie dotarliśmy w tekście do fragmentu, kiedy wychodzi to na jaw – zwrócił uwagę, ale wyszczerzył przy tym zęby.
– No właśnie. A grasz Wickhama tak, że i tak wszyscy wiedzą, że coś w trawie piszczy.
– Scorpius mówił ci, że masz nie opierać głowy na dłoni – syknęła Cady, podbiegając do mnie z pudrem i pędzelkiem. – Dobrze wychowane damy tak nie siedziały, a do tego ścierasz sobie podkład.
– Przepraszam.
– Zaraz twoja ulubiona scena – kontynuował Conrad. – Jesteś gotowa?
Scena, w której Lizzie odrzuca oświadczyny Darcy’ego, rzeczywiście była moją ulubioną. W obecnym nastroju przerażała mnie bardziej niż którakolwiek inna.
– Nie wiem, czy dam sobie z nią radę – przyznałam.
Conrad zamyślił się na chwilę.
– Lizzie jest wściekła – przypomniał mi. – Dopiero co dowiedziała się, że Darcy działał na szkodę jej siostry, a potem on przychodzi i wyznaje jej miłość w nie najlepszych słowach. I jest święcie przekonany, że przyjmie oświadczyny z wdzięcznością, bo jest bogaty. Myśl o wściekłości. Musisz ją znaleźć.
Wszystko to już omawiałam wielokrotnie ze Scorpiusem. Ale może i było coś motywującego w usłyszeniu tego tuż przed wyjściem.
Dziesięć minut później, Lorcan i ja znaleźliśmy się na scenie, a ja próbowałam się skoncentrować. Wściekłość…
Nie. Jeszcze nie.
– Daremnie walczyłem ze sobą. Nie poradzę, nie zdławię mego uczucia. Pozwól mi, pani, wyznać, jak gorąco cię wielbię i kocham.
Rozpoczął monolog.
Jeszcze nie.
Pozwoliłam sobie na kilka sekund zdziwienia, nie za długo, bo niektóre momenty wyglądają dobrze tylko w książce. Następnie zaczęłam udzielać mojej dyplomatycznej i uprzejmej odpowiedzi, ale potrzebowałam trochę szpilek w głosie. Irytacji. Czegoś delikatnego.
Lorcan, obrażający moje rajstopy. Przywołałam wspomnienie, w którym jego głupi, pobłażliwy uśmiech błysnął mi przed oczami.
Darcy odpowiedział z wymuszonym spokojem, domagając się wyjaśnień.
– Mogłabym również zapytać, dlaczego to pan, z tak wyraźnym zamiarem obrażenia mnie, oświadczył tutaj, iż kocha mnie wbrew własnej woli, własnemu rozsądkowi, a nawet własnej naturze – zaczęłam, unosząc brew. Lorcan wpatrywał się we mnie z oburzeniem, pozwalając mi płynąć przez tekst.
Więcej.
Gill. Urocza, niewinna Gill, porwana pod osłoną nocy, porzucona w błocie, bez magii. 
Zacisnęłam dłonie w piersi, kiedy przypomniałam sobie szum ulewy, towarzyszący mi, gdy ją znalazłam. Gdy zrozumiałam, że ktoś zrobił jej krzywdę.
– … czy myślisz, że jakikolwiek wzgląd pozwoliłby mi przyjąć człowieka, który zburzył na wieki, zapewne, szczęście mojej ukochanej siostry? Mam wszelkie powody, by myśleć o panu źle. Nic nie może usprawiedliwić…
Grupa Ślizgonów w Hogsmeade, zgarbionych nad stolikiem, ze świadomością, że muszą oglądać się przez ramię, że ktoś zgarnia ich w ciemności i pozbawia tego, co im najdroższe.
Wzrok zachodził mi czerwienią, kiedy Darcy wypowiadał swoje kwestie, kiedy nie zaprzeczał i tłumaczył się bez skruchy, jeszcze bardziej rozsierdzając tym Lizzie. 
Znów była moja kolej. Złość na świat ściskała mi gardło, a ja mogłam jedynie mieć nadzieję, że publiczność wierzy, że to Lizzie wścieka się na Darcy’ego.
– … Przed wieloma miesiącami słowa pana Wickhama otworzyły mi oczy. Cóż możesz pan powiedzieć o tej sprawie?
– Bardzo cię obchodzą, pani, sprawy owego młodego człowieka.
– Któż, kto zna wszystkie jego nieszczęścia, może obojętnie przechodzić koło jego spraw?
– Jego nieszczęścia! Wielkie to były nieszczęścia, doprawdy!
– I tyś je sprawił! – krzyknęłam. – Tyś przywiódł go do ubóstwa, w jakim się teraz znajduje…
Dokończyłam swoją kwestię, pozwalając, aby wściekłość przeprowadziła mnie przez dłuższą wypowiedź Lorcana. 
Końcówka. Więcej.
Scorpius. Porwał Scorpiusa. Zaciągnął go do ciemnego lasu i połamał mu nogę.
Zmrużyłam oczy.
– Mylisz się, panie Darcy, przypuszczając, że forma twoich oświadczyn zrobiła na mnie podobne wrażenie. Oszczędziła mi tylko zakłopotania, jakie mogłabym odczuwać, gdybyś o nią prosił jak prawdziwy dżentelmen.
Zakazany Las, gałązki chlastające mnie po twarzy, przerażony Gregor, Scorpius gdzieś w lesie, porwany, gdzie jesteś, gdzie jesteś, gdzie jesteś…
– Od samego początku – ciągnęłam, zachowując minimum kontroli nad głosem – mogę powiedzieć nawet, od pierwszej chwili naszej znajomości, pańskie obejście kazało mi powziąć głębokie przekonanie o arogancji, zarozumialstwie…
Ktoś przejmujący kontrolę nad moim ciałem, posługujący się czarną magią przy użyciu mojej różdżki, krew Scorpiusa wszędzie, białe włosy nasiąkające czerwienią…
– … o samolubnej wzgardzie, z jaką traktujesz uczucia innych. Wszystko to stworzyło podwalinę nieufności…
Scorpius w skrzydle szpitalnym, podtruwany, trzymany w śpiączce, bezbronny…
– ...na której późniejsze wypadki wzniosły mur, tak niezachwianej niechęci…
„Travis, aresztuj ją”, oskarżenia rzucone na mnie, z mordercą na wolności, kajdanki, prawnik, przesłuchania i twarz aurora Carneige’a, kiedy zamykał mi przed twarzą drzwi mojej celi.
– … że nie upłynął chyba miesiąc, kiedy wiedziałam, że jest pan ostatnim na świecie człowiekiem, którego byłabym skłonna poślubić.*
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy ostatnie zdanie wypompowało ze mnie resztki tego, co miałam. Czułam, jak moja pierś faluje, a ze wzroku powoli schodziła mgła.
Przesadziłam.
Ale nie. Rozległy się oklaski. Otrzymaliśmy owacje na stojąco w środku spektaklu. 
Nigdy nie byłam w takiej sytuacji i starałam się nie mieć zaskoczonej miny. Zrobiliśmy z Lorcanem stop-klatkę i czekaliśmy, aż brawa umilkną, próbując przyjąć je z wdziękiem.
Dostrzegłam Scorpiusa pod sceną. Klęczał z uniesionym aparatem, uśmiechając się do mnie z dumą.
Wściekłość uspokoiła się równie szybko, jak ją wywołałam.
Zanim zdążyliśmy kontynuować, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z hukiem. 
Do pomieszczenia wsypał się tuzin mężczyzn ubranych na czarno, większość w wieku dziadka Artura.
– No, no – mruknął facet, którego chyba już gdzieś widziałam. – Czyżbyśmy trafili na przyjęcie?
Cofnęłam się bliżej kurtyny.
– Kto to? – szepnęłam do Albusa, który stał przy wejściu na scenę.
– Teodor Nott Senior – mruknął. – Rose, powinnaś się schować.
– Dziadek Ellie? On nie jest w Azkabanie?
– Odsiedział dwa lata temu. Rose, wejdź za kurtynę…
Nikt już nie patrzył na scenę. Rozległy się spanikowane szepty, ludzie podnosili się ze swoich krzeseł. Wujek Harry w mgnieniu oka znalazł się obok pierwszego rzędu. James wybiegł zza drugiej kurtyny i zajął pozycję z brzegu sceny. Nie mógł podejść bliżej, jeśli miał osłaniać nas, dzieciaki.
– Panie Nott – odezwał się wujek. – Chyba wyraziliśmy się jasno, kiedy mówiliśmy wam, że nie macie wstępu na teren szkoły. Proszę was, żebyście opuścili budynek.
Mój ojciec stanął obok wujka i ostrzegawczo uniósł różdżkę. Auror Carneige celował w ich stronę ze swojego miejsca pod ścianą, Travis również powoli sunął przez publiczność.
– Tak też zrobimy – odparł uprzejmie Nott. – Jak tylko pozwolicie nam porozmawiać z Rose Weasley.
Zadrżałam. Śmierciożercy. Przyszli po mnie.
Scorpius stanął przede mną. Nie wiem, kiedy wspiął się na scenę.
– Powoli – mruknął przez ramię, ledwo poruszając ustami. – Wsuń się za kurtynę. Nie przyciągaj uwagi.
Zrobiłam mały kroczek w tył.
– Musimy odmówić, panie Nott – powiedział spokojnie Harry. – Powtarzam panu po raz tysięczny: Rose została oczyszczona ze wszystkich zarzutów. Nie ona odpowiada za ataki uczniów ze Slytherinu.
– Akurat – warknął mężczyzna, po czym splunął Harry’emu pod nogi. Jego mocny głos był słyszalny pośród gniewnych okrzyków, jakie wydobywały się z gardeł jego towarzyszy. – Może i ministerstwo twierdzi, że jest niewinna, ale dowody twierdzą inaczej. Ktoś krzywdzi nasze dzieci. Nasze wnuki. Ktoś bezcześci wartość czystej krwi, próbuje sprowadzić naszą pozycję do równej z mugolami. Moja wnuczka została zaatakowana. Mój syn – warknął.
Dopiero wtedy zauważyłam wśród nich jedynego młodszego mężczyznę, w wieku moich rodziców. Teodor Nott Junior stał z tyłu zgromadzenia, z rękami skrzyżowanymi defensywnie na piersi i ze zgarbionymi plecami.
Zrobiłam kolejny kroczek w tył, zaglądając ponad ramieniem Scorpiusa.
Ktoś zgasił reflektory i zapalił normalne światło. Zorientowałam się, że przez cały czas mrużyłam oczy, oślepiona blaskiem, próbując dostrzec to, co działo się przy drzwiach. 
– Panie Nott…
– Oddasz ją nam po dobroci albo dostaniemy ją swoimi sposobami – ostrzegł Nott.
– Wynoście się stąd albo to my wyprowadzimy was swoimi sposobami – warknął Travis.
Och, czemu on zawsze musi się odezwać.
Kolejny kroczek.
– Gdzie ona jest?! – zagrzmiał Nott. Szybko zlustrował całą salę zmrużonymi oczami, aż w końcu przeniósł wzrok na scenę. Prosto na mnie. Na jego usta wpłynął mściwy uśmieszek, a ja wciągnęłam gwałtownie powietrze.
Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Sekundę później, pomarańczowy promień z różdżki Notta pomknął w moją stronę. Scorpius pociągnął mnie na ziemię.
Na sali rozpętało się piekło.
Ludzie na widowni rozbiegli się pod ściany, niektórzy próbowali się dostać do wyjścia, które blokowali intruzi. Zaklęcia aurorów i Śmierciożerców śmigały we wszystkie strony. Krzyki i piski były ogłuszające, nikt nie zwracał uwagi na aurora Carneiga, który prosił o zachowanie spokoju.
– Zabierz ją stąd! – wrzasnął przez ramię przerażony James, zeskakując ze sceny. Patrzył na Scorpiusa, który skinął głową, już pomagając mi wstać.
Wepchnął mnie do garderoby i pociągnął do drzwi. Albus i Zabini kryli nasze tyły. Al co jakiś czas rzucał zaklęcie tarczy, odbijając zaklęcia, które choćby przypadkiem się do nas dostawały.
– Rose – zasapana Alice znalazła się przy mnie i razem z Roxanne w biegu oderwały kawałek mojej spódnicy, abym się nie potknęła. – Szybciej.
– Na razie czysto – rzucił Gregor. – Scorp, sprawdź korytarz.
Conrad równie znalazł się przy mnie. Miałam wrażenie, że zaraz otoczą mnie jak jakiś ochronny kokon.
– Nie przejdziemy do schodów – powiedział Malfoy, wyglądając za drzwi. – Musimy iść na błonia.
Zerknęłam szybko przez szparę w drzwiach. Przepychanki i krzyki wysypały się z Wielkiej Sali. Mój ojciec walczył z jakimś bezimiennym Śmierciożercą przy samych schodach, parę kroków dalej mama pojedynkowała się z Nottem. Wszędzie byli ludzie. Nie mieliśmy szans przedrzeć się niezauważeni.
– Albo do lochów – zaproponował Conrad. – Na błoniach nie damy rady jej ukryć, wszyscy będziemy całkiem na widoku.
Scorpius skinął głową.
– Okej. Rose, trzymaj się za mną… – Objął mnie ramieniem, zwrócony do mnie tyłem. – Conrad, Roxanne, otoczcie ją z drugiej strony. Gregor i Albus będą odbijać zaklęcia za nami, a Alice…
– Nie możecie wszyscy iść ze mną – syknęłam. – A Gregor nie może odbijać zaklęć, bo nie ma magii! Powinniśmy się rozdzielić, w ten sposób mamy większe szanse, żeby…
Nie dane mi było dokończyć tego zdania, bo wspólnymi siłami wypchnęli mnie na zewnątrz. Puściliśmy się biegiem przez Salę Wejściową, ale wyczułam moment, w którym Nott Senior nas zauważył. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, gdy zbiegaliśmy do lochów. Popędził za nami, rzuciwszy wcześniej ostatniego oszałamiacza w stronę mamy.
– Widział mnie – sapnęłam.
Scorpius przyspieszył. Trzymał mnie za rękę i gnał do przodu niemożliwe szybkim tempem na swoich długich nogach. Bezskutecznie próbowałam dotrzymać mu kroku, kiedy ciągnął mnie naprzód.
Nie mam pojęcia, ile czasu spędziliśmy w biegu. Wszędzie było ciemno, nie paliły się żadne pochodnie, ale Gregor i Scorpius znali te korytarze, a my na ślepo pozwalaliśmy się wciągnąć w labirynt. 
W końcu rozbłysło błękitne światło, a ja ujrzałam swój własny cień, zanim jakaś niewidoczna siła podcięła mi nogi.
Wrzasnęłam krótko, zanim rąbnęłam dłońmi i kolanami o podłogę.
– Niech to szlag! – Scorpius szybko podniósł mnie z klęczek, ale było za późno.
– Zapominacie, że ja też byłem Ślizgonem – powiedział stary Nott. Światło z jego różdżki nie było jedynym, co rozjaśniało teraz ciemność. Towarzyszyło mu sześciu mężczyzn, w tym nadal zgarbiony Nott Junior. – Nie jesteście w stanie mnie tu zgubić.
Wszyscy dyszeliśmy z wyczerpania. Mężczyzna przyglądał mi się uważnie, po czym wyciągnął dłoń w moim kierunku.
– Panno Weasley – powiedział jadowicie. – Chcemy tylko porozmawiać. Podejdź.
Dłoń Scorpiusa zacisnęła się na moim ramieniu jak imadło. Drżała.
– Zostaw ją w spokoju – warknął.
Nott westchnął i wycelował we mnie różdżkę. Scorpius już stał przede mną.
– Odsuń się, chłopcze.
– Nie.
– Jeśli chcesz oberwać razem ze zdrajczynią krwi, to mnie jest wszystko jedno – warknął mężczyzna.
– Teodorze, to Scoropius Malfoy – powiedział cicho jeden z jego towarzyszy.
– Gówno mnie to obchodzi. Oddaj nam Rose Weasley.
– Ojcze, naprawdę nie myślę, żeby to ona za tym stała – odezwał się cicho młodszy Nott. – Malfoyowie mówią…
– Malfoyowie już dawno zapomnieli, gdzie jest ich miejsce i po której stronie jest ich lojalność! – ryknął starszy. – Dziewczyno, nie chcę ci zrobić krzywdy. Pójdziesz po dobroci, to…
– Nigdzie z wami nie pójdzie – warknęła Roxanne, ustawiając się przede mną i Scorpiusem.
Nott przewrócił oczami.
– Wieczne problemy z cholernymi dzieciakami… – wymamrotał. – Odsuń się, dziewczyno.
– Sam się odsuń.
– Miejsce Rose Weasley jest w więzieniu.
– Ach, tak? Myślisz, że powinna mieć celę obok ciebie? Bo też tam wrócisz, jeśli zaatakujesz ucznia, a będziesz musiał zaatakować kilku, żeby się do niej dostać.
Próbowałam odepchnąć zarówno ją, jak i Scorpiusa, ale stał przede mną nieruchomy niczym skała.
–Nie ruszaj się – szepnął. – Roxanne gra na zwłokę, aurorzy na pewno zaraz nas znajdą.
Nott zbladł, a jego oczy zalśniły wściekłością.
– Naprawdę myślisz, że mnie obchodzi, ilu z was drasnę, żeby ją dorwać? – warknął. – Może masz powód, żeby tak zażarcie jej bronić, co? Może to ty porywasz nasze wnuki? Może to z tobą powinniśmy się rozprawić.
– Tylko spróbuj – warknął Gregor, a mnie wówczas naprawdę obleciał strach. Gregor nie miał mocy, był całkowicie bezbronny. Nie powinien zwracać na siebie uwagi.
– Trzeba być zapobiegliwym – powiedział Nott, z różdżką wycelowaną w Roxanne. – Cruci…
– Nie! – Conrad wyrwał się do przodu, również wyciągając różdżkę. Sekundę później wydostało się z niej oślepiające, białe światło, które zaraz zalało korytarz.
Ja i Alice wrzasnęłyśmy, całą piątką padliśmy na ziemię, zasłaniając twarze. Miałam wrażenie, że pulsująca jasność i tak przedziera się przez moje powieki, jak igły, wdziera się do mózgu. Że już nigdy nie będę widzieć nic prócz bieli…
Po chwili świetlny atak ustał, a ja odważyłam się otworzyć oczy. Zamrugałam, teraz dla odmiany wysilając się, aby dostrzec coś w ciemności. Alice, Scorpius, Gregor, Roxanne, Albus i ja – wszyscy klęczeliśmy na ziemi, mrugając zawzięcie i rozglądając się po korytarzu.
Naprzeciwko nas, Śmierciożercy leżeli płasko na ziemi. Wszyscy nieprzytomni, ale po chwili z ulgą dostrzegłam, że ich klatki piersiowe się unoszą.
Coś obezwładniło siedem osób. W ciągu sekundy i, wydawać by się mogło, bez celowania.
Conrad stał na środku, oddychając szybko. Resztka światła nadal trzymała się jego różdżki jak kropla wody.
Nigdy nie widziałam takiej magii. Takiego zaklęcia, jeśli w ogóle tak można to nazwać. Takiej ilości mocy. Skóra nadal mnie łaskotała. Żaden człowiek nie powinien mieć kontaktu z taką ilością…
Zanim dotarło do mnie jaki wniosek wynika z tych informacji, Scorpius już stał wyprostowany, z różdżką wycelowaną w Conrada.
– To ty – sapnął blondyn, z wytrzeszczonymi oczami i z grymasem furii na twarzy. – Jasna cholera. To ty.


*Wszystkie cytaty, czyli wszystko, co pojawia się jako wypowiedzi bohaterów spektaklu, pochodzi z powieści „Duma i uprzedzenie” Jane Austen w przekładzie Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej.

*

:O!
Serdeczne gratulacje dla tych, którym udało się zgadnąć, czytałam miesiącami wasze komentarze i i szczerzyłam się jak głupia!
Wiadomo, to nie wszystko. W kolejnych rozdziałach będzie całe czemu, jak, gdzie, kiedy. O Scorose również nie zapominamy. Postaram się pospieszyć :D
Mam nadzieję, że ten się wam podobał. Trochę skrajnie tu było xd Mam nadzieję, że końcówka nie przyćmi wyczynów Malfoyów i Weasleyów.
Czekam na wasze opinie! <3 Chyba nawet bardziej niż zwykle :D

4 komentarze:

  1. I w końcu wszystko jasne ;> Conrad zlodupcem tak coś czułam. Był jednym z moich podejrzanych, ale myślałam, że może jednak okaże się inaczej. Chyba jednak nie jest do końca taki zły, skoro uratował swoich przyjaciół... Hmmm, czekam na rozwój wydarzeń.
    P.S. Reakcja Rona o wiele mniej gwałtowna, niż się spodziewałam a pogadanka Draco i Astorii z synem niesamowicie zabawna. Wyobrażam sobie jego niezrecznosc ^^
    Czekam na nexta i więcej wyjaśnień.
    Pozdrawiam
    Laura :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz że tak późno ci odpowiadam, byłam pewna, że już to zrobiłam xd
      Oh, ciekawa jestem od kiedy miałaś dziada na oku! Zły, dobry... Ciężko powiedzieć, e myślach lubię umieszczać Conrada w tej szarej strefie.
      Jak tak dalej bede siedzieć w Scorose, to mi sie skończą pomysły na reakcję Rona na ich związek :D
      Next już wisi, dziękuję ze komentarz i pozdrawiam! :*

      Usuń
  2. Reakcja Rona była dokładnie taka, jaka sobie wyobrażałam. Rodzice Scora powinni dostać medal za najbardziej żenujące pogawędki ze swoim synem :D Tak się zaczęłam śmiać, że połowa domowników patrzy na mnie jak na wariatkę. Łącznie z moimi kotami. Co do końcówki to powinnam się cieszyć, że moje podejrzenia się sprawdziły, ale jakoś nie potrafię. Jak sobie pomyślę o tym ilu utraciło magię, że Jeremy nie żyje, areszt Rose... To mam tylko w głowie pytanie: Dlaczego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że Ron i Malfoyowie cię nie rozczarowali :D I że pogawędki cie rozbawiły!

      Usuń