czwartek, 9 kwietnia 2020

Epilog


Scorpius

– Cóż, to nie było zbyt przyjemne – powiedział Albus, pociągając nosem.
– Pogrzeby rzadko takie bywają – odparła Rose ochryple, ocierając chusteczką zaczerwienione oczy.
Odczuwałem odrobinę bardzo samolubnej irytacji. Wszystko było już tak dobrze. Każde z nas na swój sposób przepracowało to, co wydarzyło się, gdy byliśmy na siódmym roku. W ciągu ostatnich dwóch lat moi przyjaciele wrócili do normalności po odzyskaniu magii i traumach, jakimi były porwania. Brygada Mędrków powoli i stopniowo pogodziła się z faktem, że ich niegdyś przyjaciel okazał się kryminalistą i zasadniczo nie najlepszym człowiekiem.
Nawet Rose przestała podejmować bezowocne próby odwiedzenia go za kratkami. Wszyscy powoli zapominali.
Conrad najwyraźniej uznał, że za mało jeszcze namieszał w naszych życiach i postanowił popełnić samobójstwo w drugą rocznicę śmierci Jeremy’ego.
Informacja o tym jak udało mu się tego dokonać w więziennej, celi nie została ujawniona, zapewne ze względów bezpieczeństwa.
– Może nie należy się smucić – powiedziała wczoraj Rose, patrząc na mnie z histerią i nadzieją w oczach. – Chciał jeszcze kiedyś zobaczyć Jeremy’ego i teraz tak się stanie – wyjaśniła, jakbym to ja spędził ostatnią dobę, wypłakując sobie oczy.
– Tak, dokładnie – potwierdziłem wówczas. Cokolwiek. Tylko już nie płacz. Proszę, nie płacz.
I rzeczywiście, przestała. Po trwającym dwadzieścia cztery godziny festiwalu rozpaczy Rose ponownie wzięła się do życia z nowo odzyskanym wigorem. Pognała na zajęcia z kursu aurorskiego, podkreślając wesoło, że został jej już tylko rok do egzaminu końcowego i jak to szybko zleciało; zaliczyła śpiewająco dzisiejsze testy, rozwalając konkurencję i wróciła do domu na pieszo.
Ślizgając się na skarpetkach, wbiegła do kuchni, wyrwała mi garnki z ręki i przygotowała nam obiad składający się z trzech dań, zaciągnęła mnie do sypialni (nie żebym się jakoś bardzo opierał), a na koniec postanowiła upiec ciasto. A raczej spalić ciasto, co podsumowała machnięciem dłoni i słowami „najważniejsze są dobre chęci”.
Następnie udaliśmy się na pogrzeb, bo oczywiście, że musimy się pokazać Scorpius, obiecaliśmy sobie wszyscy, że będziemy na swoich pogrzebach.
Pomyślałem sobie, że Conradowi byłoby całkiem obojętne czy przyjdziemy. Czy to nie on powiedział, że pogrzeby są dla żywych?
Podczas ceremonii Rose pozwoliła sobie tylko na kilka drobnych łez, a całą drogę powrotną tłumaczyła Roxanne, dlaczego nie należy się smucić.
Znałem już wszystkie jej maski i fasady, ale wiedziałem też, że najlepiej będzie, jeśli pozwolę jej rozpracować to we własnym tempie.
Powtarzałem sobie, że wszystko będzie dobrze. Teraz będziemy mogli znowu zamknąć tamten rozdział, a Conrad odnajdzie spokój, którego potrzebował. Skoro nie widział innego wyjścia, to i tak już nie mogliśmy z tym nic zrobić.
Powinniśmy teleportować się do domów, ale wszyscy spacerowaliśmy kwitnącą alejką obok cmentarza, w bliżej nieokreślonym celu.
Rose złapała pod rękę Albusa i Roxanne i pruła do przodu w otoczeniu całej bandy, opowiadając spokojnie o najciekawszych elementach swojego szkolenia. Al co jakiś czas dorzucał swoje trzy grosze, aby nikt nie zapomniał, że on również będzie aurorem. Starali się zmienić atmosferę na nieco lżejszą i im to wychodziło.
Ja trzymałem się parę metrów za nimi. Gregor zwolnił, żeby się ze mną zrównać.
– Wszystko w porządku, Scorpi? – zapytał, mierząc mnie wzrokiem. – Wyglądasz… czysto.
– Zawsze wyglądam czysto.
– Czyściej niż zazwyczaj. Jakbyś dosłownie umył się za uszami.
– Oczywiście, że umyłem się za uszami. Nie jestem barbarzyńcą. – Zmarszczyłem brwi, nie odrywając wzroku od pleców Rose.
Gregor złapał mnie (niezbyt delikatnie) za podbródek i skierował moją twarz do siebie.
– Coś jest inaczej – upierał się. – Byłeś u fryzjera? Twoje końcówki przypominają jedwab.
– Moje końcówki zawsze…
– Okej. – Uniósł dłoń. – Ale nie zaprzeczaj, że wyglądasz inaczej. Jesteś jakiś taki… Śliczniutki.
– Zawsze jestem…
– Malfoy – warknął ostrzegawczo.
Westchnąłem z rezygnacją i przeczesałem włosy palcami. Rzeczywiście, jak jedwab.
– Masz rację, wyglądam inaczej, a przynajmniej mam taką nadzieję – przyznałem. – Wczoraj rano byłem u fryzjera, a potem zrobiłem sobie jakąś maseczkę na twarz, żeby skóra była… promienna? Nie pamiętam. Potem nawet próbowałem użyć zalotki do rzęs, ale tego efektu chyba już nie widać, zwłaszcza że nie poszło mi najlepiej. Widziałeś kiedyś, jak wygląda zalotka? Jak średniowieczne narzędzie tortur. A ja zbliżyłem to do oka. Poza tym od trzech dni powoli się odwadniałem, żeby lepiej było widać mięśnie. I spędzałem na siłowni dwa razy więcej czasu niż normalnie. Och i zaczęło mi również przeszkadzać to, że jestem wiecznie trupio-blady, ale do głowy przychodzi mi jedynie obsesyjne szczypanie policzków…
– Scorpius, zwolnij – poprosił Zabini, wpatrując się we mnie z przerażeniem. – W jakim celu wykonujesz te wszystkie zabiegi?
Wydałem z siebie kolejne dramatyczne westchnienie i zerknąłem na nasze towarzystwo. Zdążyli wyprzedzić nas o kolejnych kilka metrów, raczej nie powinni usłyszeć.
Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem z niej małe pudełeczko. Uchyliłem wieko, prezentując Gregorowi pierścionek.
– Och! – Gregor położył jedną dłoń na sercu, a drugą zaczął się wachlować. – Tak, Scorpius, tak! Po tysiąckroć tak!
– Cicho! – Rąbnąłem go w ramię i przewróciłem oczami, ignorując jego histeryczny śmiech.
Rose odwróciła głowę, spoglądając na nas z zaciekawieniem. Pospiesznie schowałem pierścionek do kieszeni i posłałem jej uspokajający uśmiech. Mrugnęła do mnie i odwróciła się z powrotem.
– Miałem zapytać ją wczoraj po południu – wyjaśniłem. – Ale o jedenastej dowiedzieliśmy się o Conradzie. Uwierz mi, nic tak nie psuje romantycznego klimatu, jak samobójstwo.
Uśmiechnął się krzywo.
– I po to zastosowałeś te wszystkie upiększenia? – upewnił się. – Myślisz, że Rose ci odmówi, jeśli nie będziesz wystarczająco przystojny?
Odwróciłem wzrok, zażenowany.
– Wiem, że to trochę głupie…
– Nie, nie trochę – wtrącił szybko. – To strasznie głupie. Rose zgodzi się za ciebie wyjść, nawet jeśli przed oświadczynami wytarzasz się w krowim łajnie, a pytanie zadasz za pomocą beknięć.
Spojrzałem na niego z nadzieją.
– Tak myślisz?
– Tak, ty głąbie. – Przewrócił oczami. – Aczkolwiek to bardzo brzydko z jej strony, że nawet nie zauważyła, że byłeś u fryzjera.
Przygryzłem wnętrze policzka w zamyśleniu.
– Może to dobrze, że będę miał więcej czasu, żeby to obmyślić – powiedziałem, ignorując fakt, że w ciągu ostatniego tygodnia ze stresu schudłem półtora kilograma. – Teraz będę musiał poczekać, aż Ro poczuje się lepiej po tym, co się stało. Może w tym czasie wpadnę na lepszy pomysł, jak to zrobić.
– A na jaki wpadłeś do tej pory?
Przed oczami przeleciała mi setka scenariuszy, które odrzuciłem, zanim zdecydowałem się na ostatni.
– Skok ze spadochronem – przyznałem. – Przepadła nam rezerwacja.
Gregor zamrugał szybko.
– Scorpius, to najgorszy pomysł na oświadczyny, jaki w życiu słyszałem.
Prychnąłem urażony, jednocześnie boleśnie świadom tego, że ma rację. To znaczy, być może istniał ktoś, dla kogo byłby to idealny sposób na poproszenie o rękę, ale nie była to Rose.
– Ona lubi adrenalinę! – broniłem zaciekle swojego pomysłu, mimo straconej pozycji. – Przez wszystkie lata szkolne aż się prosiła, żeby ją ktoś zamordował w Zakazanym Lesie.
Zabini pokręcił głową.
– Nie w ten sposób – upierał się. – To Gryfonka, lubi pakować się w niebezpieczeństwo tylko wtedy, kiedy trzeba kogoś uratować. I jaką dawką adrenaliny jest skok ze spadochronem, kiedy jest się czarownicą? Równie dobrze mógłbyś zrzucić ją z miotły, a za spadochron posłuży jej różdżka.
Wydąłem usta, niepocieszony.
– To jak niby mam wymyślić coś oryginalnego? – syknąłem. – Rose lubi romantyczne rzeczy tylko wtedy, kiedy są niebanalne.
Timothy i Roxanne co prawda nie byli zaręczeni (wszyscy zdziwiliśmy się, że po tylu latach udawania, iż tylko się przyjaźnią, w końcu wzięli się za siebie na poważnie), ale przeprowadzili oficjalną Rozmowę, gdy wybrali się razem na zapasy w błocie. Zawsze to jakieś odstępstwo od normy.
Romans nie musiał być stereotypowy.
– Może skup się bardziej na tym, żeby to było spontaniczne, niż romantyczne – zaproponował Zabini. – I nie rób tego w miejscu publicznym.
– Wiem.
– Bez innych ludzi.
– Tak, wiem.
Spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
– Scorpius, zdajesz sobie sprawę, że ze spadochronem nie skacze się samodzielnie, prawda? Dają ci instruktora. Jeśli planowałeś to zrobić w locie, to oświadczyłbyś się Rose, kiedy oboje mielibyście ludzi przyczepionych do pleców.
Spojrzałem na niego z przerażeniem, kiedy mój żołądek wywinął koziołka.
– Mówisz poważnie? – sapnąłem. Greg skinął głową. – Na Salazara, dobrze, że mi powiedział. To by była katastrofa.
Gregor teatralnie potarł podbródek w zadumie.
– Pomogę ci coś wymyślić – zaoferował. – Spotkajmy się jutro u mnie.
– Jutro nie mogę, robię sesję zdjęciową.
– W takim razie pojutrze – zdecydował. – W południe? Wtedy już można pić, nie?
Przewróciłem oczami.
– Niech będzie.
– Zobaczysz, Scorpius, rzucisz ją na kolana – zapewnił, klepiąc mnie zachęcająco po ramieniu. – Tylko przestań wykonywać obsesyjnie zabiegi upiększające, bo to może obrócić się przeciwko tobie. Zbyt częste maseczki zrujnują ci pory, a chcemy zachować perfekcyjną cerę. – Wskazał na swój policzek, jakby pokazywał przykład.
– W porządku – westchnąłem.
Przyspieszyliśmy kroku, żeby dołączyć do grupy.
– To był długi dzień – powiedział Albus cierpiętniczo.
– Jest czternasta – zauważył mały Frankie.
Nazywaliśmy go „mały Frankie” chyba tylko z powodu niewielkich rozmiarów, co było prawdopodobnie jedyną cechą, jaką dzielił z innymi dwulatkami. Nieustannie cytował nieodpowiednie dla jego wieku książki i artykuły (mimo że jeszcze nie umiał czytać), z lubością dołączał do dyskusji „dorosłych”, a jeśli już zgadzał się pobawić z innymi dziećmi, cały ten czas spędzał głównie na przewracaniu oczami. Kiedyś skrytykował mnie brutalnie, gdy miałem na sobie garnitur i źle dobrałem pasek od spodni, do butów.
Alice była zachwycona.
Oprócz tego zwracał się do matki po imieniu. Kiedyś zapytałem go dlaczego.
– Jako symbol szacunku i uległości – wyjaśnił wówczas, patrząc na mnie, jakbym to ja był tym dziwnym. – Oraz dlatego, że jest księżniczką.
– To prawda – zgodził się James, całując Alice w skroń.
Z jakiegoś powodu wszyscy uwielbialiśmy to małe dziwadło.
– Powinniśmy się jakoś zrelaksować – kontynuował niezrażony Albus. – Chodźmy do nas.
Rose rzuciła mu przerażone spojrzenie, a ja przypomniałem sobie, że zostawiliśmy w kuchni straszny bajzel, nie posprzątawszy po jej nieudanej próbie pieczenia ciasta.
Dzieliliśmy dwupokojowe mieszkanie z Albusem, choć miałem cichą nadzieję, że niedługo się to zmieni. Al nieustannie usiłował przekonywać nas do swoich nowych diet i zawsze udawał niewiniątko, kiedy całe mięso tajemniczo znikało z lodówki.
Miarka się przebrała, gdy jadłem moje ulubione czipsy, a Potter po prostu wytrącił mi je z ręki i wyniósł do śmieci. Powoli przestawał silić się na subtelność.
– Może lepiej do nas? – zaproponował James. – Przygotowałem trochę przekąsek.
Starszy Potter co prawda nie zrezygnował z pracy, ale z dumą ogłaszał, że w ich związku to on pełnił funkcję „kury domowej”. Alice była w trakcje kursu na uzdrowiciela i spędzała lwią część doby na zajęciach lub w szpitalu.
James świetnie bawił się na tym stanowisku. Co miesiąc kupował nowe fartuchy, a potem zapraszał mnie do mieszkania, abym porobił mu kilka zdjęć w najświeższym nabytku.
– Dobrze – zgodziła się Rose. – Co będziemy robić?
Pierścionek ciążył mi w kieszeni.
Czemu ja to sobie robię? Po co mi to było? Może ślub nie jest potrzebny. Może te starania i pomysły nie są potrzebne. Dlaczego ja to robię?
– Możemy zagrać w Monopoly – powiedział Tim.
– Nikt nigdy nie chce grać w Monopoly – odparłem automatycznie.
Rose uśmiechnęła się do mnie szeroko. Miała rozwiane włosy, policzki rumiane od wiatru. Oczy błyszczały błękitem, a uśmiech rozświetlał całą jej twarz i wszystko wokół.
Ach, no tak. Dlatego.
Teleportowaliśmy się do mieszkania Jamesa i Alice.
Graliśmy w Monopoly do czwartej nad ranem.

KONIEC
11.12.2017 – 9.04.2020

*

Woohooo!
Koniec przygody!
Nie będzie to pewnie opowiadanie, na które będę patrzeć z takim sentymentem, jak poprzednie. Niejednokrotnie męczyłam się z rozdziałami. Jest wiele rzeczy, które nie wyszły tak, jak planowałam, które wyglądały o wiele lepiej w mojej głowie i tak dalej. Mimo to jestem z siebie dumna, że udało mi się to skończyć, oraz wdzięczna za każdego czytelnika, którego udało mi się uzyskać po drodze <3
Dziękuje wam wszystkim za każde miłe słowo, za każdą radę czy pochwalę, za każdy jeden malutki komentarz. Motywowało mnie to niesamowicie i tylko dlatego udało mi się dociągnąć to do końca, bo nawet jak chciałam to rzucić w cholerę (czyt. przy pisaniu co drugiego rozdziału), to nie mieściło mi się w głowie, aby TAKICH czytelników zostawić bez zakończenia! :O No skandal. Także dziękuję serdecznie i wysyłam wirtualną miłość.
Czuję się zaszczycona, że udawało mi się was rozbawić, wzruszyć, czy po prostu wciągnąć w historie.

Planuję zrobić PDFa tego opowiadania (jak już wszystko będzie sklejone, to wrzucę powyżej jakieś cyferki z ilością stron, słów itd., więc zapraszam za tydzień/dwa, jeśli ktoś jest ciekawy, ile to zajęło), więc jeśli ktoś chciałby coś takiego otrzymać, to trzeba mi wysłać prywatną wiadomość ze swoim mailem. Chętnie wyślę, gdy będzie gotowe.

Jeśli chodzi o plany na przyszłość, to na tapetę wezmę teraz historię oryginalną. Co nie znaczy, że całkiem rezygnuję z fanfików, bo nie umiem. Chyba postawie po prostu na krótsze formy – całkiem niedługo będę publikować kolejne, krótkie Scorose, tym razem mugolskie AU. Pojawi się jeszcze zanim zacznę publikować nowy multi–chap.
Istotna informacja, jeśli chodzi o bloggera – niestety się z niego wyprowadzam. Przenoszę się permanentnie na wattpad. Znacznie więcej się tam dzieje, a nie da się ukryć, że blogosfera powoli zasypia, jeśli nie umiera. Wszystko jest też tam znacznie wygodniejsze, a tworzenie nowego szablonu na bloga, ze wszystkimi podstronami wydaje mi się teraz za dużym przedsięwzięciem. Jeśli macie ochotę poczytać coś mojego, to zapraszam na watt, moja nazwa użytkownika to @Lithine_
Śledźcie mój profil, a na pewno żaden update was nie ominie :) (no chyba że ominie. Bo wiadomo jak to wattpad i powiadomienia).

Jeszcze raz dziękuję za wszystko i TRZYMAJCIE SIĘ <3

7 komentarzy:

  1. To było wspaniałe opowiadanie. Dziękuję, że jednak mimo tych przeciwności losu dobrnęło to do końca, bo nie wiem, co bym wtedy zrobiła. Wyczekiwałam na każdy rozdział. Codziennie sprawdzałam, czy przypadkiem coś się nie pojawiło. To drugie opowiadanie Twojego autorstwa, które przeczytałam. Przyznam, że na początku trochę sceptycznie do niego podeszłam, bo obawiałam się, że nie ogarnę tych dwóch wątków, ale to jest chyba sekret udanego Scorose, bo przecież wszyscy od początku wiedzą, że Rose i Scorpius będą razem, a to śledztwo sprawiło, że wcale nie była to oczywista historia. Na pewno zapamiętam z tego opowiadania tę ich bibliotekę i wspólny trening, od którego przecież wszystko się zaczęło. Z kolei zawsze jak pomyślę o poprzednim, to zawsze przypominają mi się te schadzki Rose i Draco. Cieszę się, że zostałam do końca i chętnie przeczytam kolejne opowiadanie w Twoim wykonaniu. Pozdrawiam ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Uważam, że kończenie tak wielorozdziałowych i wielowątkowych opowiadań czy książek zawsze jest godne podziwu. Szczególnie, gdy styl i bohaterowie są tak wspaniali! Być może myślę tak, bo sama nigdy nie byłam w stanie niczego skończyć. Sza po ba, moja droga! Cudownie bawiłam się czytając tego fanfika. Na pewno znajdę Cię na wattpadzie :3 Może tam będą się dodawały wszystkie moje komentarze, bo tutaj chyba kilka blogspot zgubił...
    W sumie już tęsknię za Twoim pisarstwem, więc do przeczytania!
    G.A.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie wróciłam do kraju, po 6 miesięcznej nieobecności i zabieram się za nadrabianie rozdziałów :)
    Klepię sobie tutaj miejsce i wrócę tu gdy skończę :)

    OdpowiedzUsuń