czwartek, 26 marca 2020

[33]"To nie potrwało zbyt długo."


Dzień dobry, ten rozdzialik zawiera w sobie kontent, tak zwany, hehe, dla dorosłych. Meaning, the sexytimes. Nie mnie decydować, kto tu jest dorosły, w końcu wiek to tylko liczba :D Ale ostrzegałam! A jeśli ktoś nie chce, nie może lub po prostu nie lubi, sądzę, że wyczujecie moment, w którym należy spuścić zasłonę miłosierdzia na resztę sceny i przeskoczyć do kilkunastu ostatnich linijek dialogu.

*

Rose
Profesor McGonagall marszczyła brwi. Patrzyła na nas w taki sposób, jakby oczekiwała, że po prostu zmienimy zdanie.
– Wszyscy jesteśmy pełnoletni – powiedziała Alice, niezbyt pomocnie. – Chcemy wziąć udział w procesie.
Kobieta zacisnęła usta w jeszcze cieńszą linię. Jeśli to w ogóle było możliwe.
– Rozumiem to, oczywiście – powiedziała spokojnie. – Nie mogę wam zabronić udać się do Ministerstwa Magii. Wolno mi jednak wyrazić opinię na ten temat i muszę wam powiedzieć, że jest ona wysoce niepochlebna.
Scorpius uniósł pytająco brew.
Było tu zaskakująco dużo Ślizgonów. Nie powinno nas to dziwić, skoro porwania były z nimi najmocniej powiązane. Nikt nie mógł być zaskoczony, że Ellie, Gill, Byron, Crabbe i Gregor chcieli być świadkami procesu, który mógł zadecydować o całej ich przyszłości.
Może nie o przyszłości Gregora, skoro i tak chciał zostać modelem.
– Pani dyrektor, nasi rodzice za nas poręczyli – powiedział Albus. – Otrzymaliśmy informacje, że wolno nam udać się do ministerstwa i być świadkami procesu. To nasz… – urwał, przygryzając wargę z konsternacją. Spojrzał na mnie, poszukując pomocy, ale byłam w stanie jedynie wzruszyć ramionami. – Wszyscy znaliśmy Conrada – powiedział w końcu. – Chcemy wiedzieć, jaki los go czeka. Niektórzy z nas stracili magię – dodał, wskazując na Gregora, który stał najbliżej. – Wszystko zależy od tego procesu.
Najgorsza była niepewność.
Nic nie zostało postanowione. Conrad nie podpisał ugody, dzięki której miał oddać magię w zamian za łagodniejszy wyrok. Zwrócenie magii również mogło zawierać się w wyroku, ale nikt nie mógł go zmusić, żeby rzeczywiście go wykonał. Tylko on mógł otworzyć Furantur.
Nie mieliśmy pojęcia czego spodziewać się po procesie. Ślizgoni wyczekiwali tego dnia ze wstrzymanym oddechem.
McGonagall westchnęła ze zmęczeniem i zaczęła masować sobie skronie.
– Uważam po prostu, że żadne z was dobrze tego nie zniesie – powiedziała. – Wasza obecność na sali sądowej nie jest potrzebna. Moglibyście zostać w zamku i czekać na informacje.
To też nie była prawda. Niektórzy z nas musieli zeznawać. Byliśmy pewni, że profesor McGonagall jest tego świadoma i mówi dla samego mówienia, dlatego żadne z nas się nie odezwało.
Bez słowa wskazała nam kominek, a my po kolei sięgaliśmy po garść proszku Fiuu i przenosiliśmy się do ministerstwa.
Wyszłam z płomieni, ogarniając wzrokiem przestronne atrium. Albus, Roxanne i Alice, którzy byli w kolejce przede mną, czekali cierpliwie.
– Myślicie, że jak długo będziemy tu siedzieć? – zagadnął Albus.
Cady wygramoliła się z kominka, otrzepując elegancką szatę, którą, jak mnie poinformowała, uszyła specjalnie na tę okazję. Była w kolorze zielonym, tym najbardziej ślizgońskim odcieniu. Kolorze zwycięstwa, jak twierdziła Cady.
Nie mogli się doczekać skazania Conrada i odzyskania magii.
– Nie wiadomo – odparłam. – Mamy być przygotowani na długie godziny – dodałam, kiedy Scorpius wyłonił się z płomieni. W przeciwieństwie do normalnych ludzi nie kaszlał ani nie kichał po bliskim kontakcie z popiołem, nie musiał otrzepywać szaty, ani nie potknął się przy opuszczaniu paleniska. Szedł, jak zawsze, z uniesioną brodą i wyrazem pogardy dla świata w oczach. Jego spojrzenie na moment spoczęło na mnie, po czym szybko odwrócił wzrok.
– Całe to zamieszanie powinno być wieloetapowe – zauważyła Alice. – Może powinniśmy podziękować tym tłumom na zewnątrz, skoro dzięki nim załatwimy to w możliwie krótkim czasie.
Od kilku dni wokół budynku ministerstwa, a także przy wszystkich zamaskowanych wejściach dla interesantów i pracowników, gromadziło się mnóstwo ludzi. Niektórzy byli zafascynowani ideologią i czynami Conrada, oraz domagali się, aby go wypuścić i uniewinnić. Inni nie chcieli aby taka osoba funkcjonowała nadal w społeczeństwie, dlatego domagali się jego skazania. Żądali wymierzenia mu najsurowszej z możliwych kar. Takiej, która normalnie nie była u nas stosowana.
Mieli transparenty i w ogóle.
Ze względu na tę sytuację, która mocno nadwyrężała zasoby obronne ministerstwa i miała też wpływ na mugoli (zastanawiali się, dlaczego ludzie nagle zaczęli tłoczyć się, na przykład, wokół niedziałającej budki telefonicznej) Wizengamot zdecydował się na precedensowe rozwiązanie. Nie miałam pojęcia, na czym dokładnie to polega, wiedziałam jedynie, że to oznaczało, iż będą mogli przeprowadzić sprawę podczas jednego posiedzenia.
Przesłuchanie dużej ilości świadków i ofiar miało być długie i wyczerpujące, dlatego właśnie byliśmy nastawieni na to, że szybko stamtąd nie wyjdziemy.
Oczywiście wszystko przebiegłoby znacznie szybciej, gdyby Conrad, na przykład, opowiedział całą historię ze szczegółami, przyznał się do winy i nie byłoby potrzeby udowadniania mu czegokolwiek. Tutaj miały pomóc przede wszystkim wspomnienia, które przekazałam Jamesowi.
W kominku pojawili się jeszcze Gregor, Gill, Timothy, Crabbe, Ellie i Byron.
– Ktoś wie, gdzie mamy iść? – zapytał jak zwykle świetnie zorientowany Gregor.
– Będziesz świadkiem, wysłali ci list, w którym napisali, gdzie masz być. – Wzniosłam oczy do nieba, uśmiechając się lekko.
– Jesteście już – stwierdził James, materializując się przy Alice. Objął ją ramieniem. – Ojciec martwił się, że nie traficie, kazał mi was zaprowadzić.
Splótł palce dłoni z Alice i ruszył w stronę windy. Podążyliśmy za nimi jak stado małych, zagubionych kaczuszek za rodzicami.
– Okazuje się, że niektórzy z was przyszli tu naprawdę całkiem niepotrzebnie – powiedział Jamie, kiedy już zjeżdżaliśmy w dół. – Na salę będą mogli wejść tylko świadkowie, pojedynczo, kiedy będą was wzywać.
Zamrugałam szybko. Alice, Roxanne, Timothy i Albus nie mieli być świadkami, planowali po prostu uczestniczyć w rozprawie jako publiczność.
– Dlaczego? – spytała Longbottom, marszcząc groźnie brwi. – Co się zmieniło?
– Wizengamot wyłączył jawność rozprawy – wyjaśnił James. – Będzie się odbywała przy drzwiach zamkniętych. Na sali mogą być jedynie osoby wezwane przez Wizengamot.
– Może powinniście wrócić – rzucił Gregor, opierając się o ścianę windy. – Bez sensu, żebyście...
– Nie – powiedziała szybko Roxanne, potrząsając głową. – Chcemy zostać ze wszystkimi i czekać.
Trzy dni temu dotrzymałam słowa danego Gregorowi i zamknęłam ich razem w klasie od eliksirów. Na trzy godziny. Roxanne nie odzywała się do mnie przez najbliższą dobę, ale przynajmniej udało im się dojść do jakiegoś porozumienia. Od Gregora dowiedziałam się, że postanowili „zostać przyjaciółmi”. Absolutnie nie był to rezultat, na jaki liczyłam, ale lepsze to, niż unikanie się nawzajem.
Wytoczyliśmy się z windy, a Jamie poprowadził nas ciemnym korytarzem, który oświetlały jedynie słabo tlące się latarnie na ścianach. Nawet nie zwróciłam uwagi, na które piętro jedziemy, ale musieliśmy znajdować się głęboko pod ziemią.
Gdzieś w oddali już było słychać dźwięki wielu przyciszonych rozmów i tłumionych emocji.
Skręciliśmy w prawo. Znaleźliśmy się w węższym i nieco lepiej oświetlonym korytarzu. 
Znajdowały się tu tylko jedne drzwi. Wokół tłoczyli się ludzie – kilku aurorów, pracownicy ministerstwa, pozostali świadkowie, jak na przykład obaj Nottowie. Zapewne większość z nich wcale nie musiała tam być, ale każdy chciał znać wynik. Ludzie byli ciekawi.
Nie przypominałam sobie ostatniego wydarzenia, które przyciągnęłoby do ministerstwa takie tłumy. Jeśli Conrad kiedykolwiek chciał zostać celebrytą, to z pewnością udało mu się to osiągnąć. 
– Dotarliście – powitał nas Harry. – James już was wtajemniczył? Nie wszystkim wolno będzie wejść na salę.
– Tak – potwierdził Albus.
– Jesteście w ostatniej chwili – dodał, spoglądając w korytarz, z którego właśnie nadeszliśmy. A potem dodał głośniej, aby ludzie zebrani wokół drzwi mogli go usłyszeć. – Proszę, aby wszyscy odeszli od drzwi i ustawili się przy przeciwległej ścianie.
Posłusznie wykonaliśmy jego polecenie.
Conrad szedł w środku. Miał łańcuchy na nadgarstkach i kostkach. Patrzył w ziemię. Serce załomotało mi boleśnie na jego widok, przypominając o wszystkim, co głupio stracił. Ciężko było się pogodzić z faktem, że taki umysł zostanie zmarnowany.
Otaczało go czterech aurorów. Mieli na sobie czarne stroje, które parę razy widziałam u taty i u Harry’ego. Poszczególne elementy garderoby wzmacniano zaklęciami ochronnymi. Ubierali je na misje w terenie.
Roxanne złapała mnie za rękę. Ścisnęłam ją uspokajająco.
Konwój zniknął za drzwiami, a te natychmiast się zatrzasnęły.
– Zaczyna się – westchnął Gregor, po czym oparł się o ścianę i osunął się wygodnie na podłogę.
– Poradzicie sobie? – zapytał Harry. – Ja muszę iść do środka.
Mruknęliśmy wszyscy w ramach potwierdzenia, a wujek zniknął za drzwiami. Najwyraźniej niektórzy mogli sobie tam po prostu wejść.
James złapał Alice za podbródek i uniósł jej głowę do góry.
– Jadłaś śniadanie? – zapytał.
– Tak. Jajecznicę i trochę bekonu.
Nie tylko zjadła śniadanie, ale również zadbała o to, żeby każdy z nas zrobił to samo. Potem załatwiła spotkanie ze swoją mamą, która znów miała zaopiekować się Frankiem, spakowała dla nas wszystkich wodę, zaciągnęła mnie do dormitorium, aby wybrać dla nas stosowne ubranie i zadbała o to, abyśmy trafili do gabinetu McGonagall na czas.
– Przynieść ci precla z bufetu? – zaproponował James, uśmiechając się lekko.
Alice wyszczerzyła zęby i skinęła głową.
James pochylił się i pocałował ją czule. Długo.
Ugh. A ci kiedy zrobili się tacy wymiotogenni?
– Będziesz zeznawać? – Scorpius oparł się o ścianę obok mnie.
Zerknęłam na przyjaciół. Cady, Gill i Byron stanęli blisko drzwi i rozmawiali przyciszonymi głosami. Timothy usiadł po turecku obok przygaszonej Roxanne i chyba próbował namówić ją, aby zagrali w karty. Gregor, Albus i Crabbe wyglądali na zrelaksowanych i również swobodnie zabijali czas. Alice i James nadal się migdalili.
Świetnie. Każdy zajął się sobą, zostawiając mnie zdaną na towarzystwo Scorpiusa.
– Tak – odparłam z westchnieniem. Odepchnęłam się od ściany i stanęłam naprzeciwko niego. – Nie mówiłam ci? Dostałam wezwanie.
– Nie. – Potrząsnął głową, Miękkie włosy fruwały na wszystkie strony. Przygryzł wargę. – Będziesz zeznawać… na korzyść oskarżonego?
Broda mi zadrżała. Naprawdę mógł coś takiego o mnie pomyśleć? To, że byłam nieco rozdarta, ze względu na to, że chodziło o mojego przyjaciela… to, że broniłam go w swojej głowie…
Nigdy nie zdecydowałabym się stanąć w jego obronie w sądzie, gdzie to naprawdę się liczyło. Cady, Gill, Gregor… oni wszyscy zasługiwali na sprawiedliwość. Niezależnie od moich uczuć i historii, jaka łączyła nas wszystkich z Conradem, nie mogłabym im tego odebrać.
– Będę zeznawać zgodnie z prawdą – powiedziałam zamiast tego.
Otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale chyba się rozmyślił, bo zamknął je z powrotem i skinął głową.
Z wahaniem wyciągnęłam rękę i złapałam go za dłoń. Była zimna.
Raczej nie powinnam być zaskoczona, że ktoś tak blady nie cieszy się najlepszym krążeniem.
– Wiem, że to będzie dla ciebie trudne – powiedziałam, kiedy uniósł na mnie zaskoczony wzrok. – To zeznawanie. Będziesz musiał opowiedzieć o porwaniu i w ogóle… – Przełknęłam ślinę. Pod jego uważnym spojrzeniem zapomniałam, co chciałam powiedzieć. – Chcę, żebyś pamiętał, że tu jestem. Jakbyś chciał pogadać. Czy coś.
Bardzo ładnie, Rose, pochwaliłam się w myślach. Tak właśnie się to robi. Powolutku i stopniowo odbudowujemy mosty. Wszystko będzie dobrze.
Oczywiście powinnam pamiętać, że bogate dzieciaki nigdy nie zostały nauczone cierpliwości i nie znały znaczenia słowa powolutku. Przynajmniej nie w odniesieniu do rzeczy, których akurat chciały.
Scorpius złapał mnie za nadgarstek i pociągnął stanowczo w swoim kierunku, tak, że prawie na niego wpadłam. Jego ramię wsunęło się na moją talię, skrywając się w połach eleganckiej, granatowej szaty, w którą wystroiła mnie Alice.
Pod spodem miałam cienki sweter, poprzez który i tak czułam ciepło jego skóry. Jakim cudem miał tak zimne dłonie, kiedy reszta jego ciała była jak chodzący grzejnik?
A może po prostu to mnie skoczyła temperatura.
Rozejrzałam się z niepokojem. W końcu nadal byliśmy na korytarzu pełnym ludzi. Okazało się, że nikt nie zwracał na nas uwagi. 
Oprócz Gregora. Puścił mi oko ponad ramieniem Albusa.
– Scorpius… – zaczęłam.
– Brakuje mi ciebie – powiedział cicho.
Musnął mój nos swoim, patrząc na mnie spod półprzymkniętych powiek.
– Umm… – zaczęłam nieskładnie, wczepiając się dłońmi w jego marynarkę.
– Hmm?
– Możemy… – wychrypiałam i odchrząknęłam. – Możemy spotkać się po procesie? I porozmawiać? Tak normalnie?
Prawy kącik jego ust uniósł się w uśmiechu, ukazując dołeczek w policzku.
– Porozmawiać normalnie? Kim jesteś i co zrobiłaś z moją Łasiczką?
Zadrżałam lekko, walcząc z własnym uśmiechem. Jednocześnie próbowałam sobie przypomnieć, czemu w ogóle się na niego boczyłam. I chyba powiedziałam też coś o tym, że nie mogę na niego patrzeć? Aktualnie nie potrafiłam wyobrazić sobie przyjemniejszego zajęcia niż patrzenie na niego.
– Bardzo zabawne – skomentowałam. – To jak?
– W porządku – zgodził się.
– Teraz musisz mnie puścić – powiedziałam niechętnie.
Scorpius równie niechętnie skinął głową i wykonał moje polecenie.
Zawsze to jakiś progres.
Dobrze było dla odmiany coś w życiu naprawić, podczas gdy mój przyjaciel być może jest właśnie skazywany na śmierć.
Były przyjaciel.
Nie wiem.
– Jak myślisz, co tam się teraz dzieje? – zagadnęłam, wpatrując się w drzwi.
– Pewnie już zaczęli. – Scorpius wzruszył ramionami. – Zapewne prokurator odczytuje akt oskarżenia i uzasadnia go. Może to trochę potrwać. Jest sporo do powiedzenia.
– I potem co? Spytają go, czy przyznaje się do winy?
Nie zdążył mi odpowiedzieć. Gdzieś w głębi sali rozpraw rozległ się taki huk, że miałam wrażenie, jakby cały budynek ministerstwa zadrżał w posadach.
– Co się… – sapnęłam. Drzwi do sali otworzyły się gwałtownie, a na zewnątrz wysypało się stadko aurorów z wujkiem Harrym na czele. Pozostałych rozpoznałam z konwoju, który wprowadził Conrada na salę.
– Zniknął – powiedział Potter, rozglądając się w panice, jakby spodziewał się, że Conrad po prostu czeka na korytarzu, bo wyskoczył na szybką kawę.
– Jak to zniknął? – spytał James, który jeszcze nie zdążył udać się do bufetu po precla dla Alice. – Z tego budynku nie można się teleportować!
– Nikt nigdy nie magazynował takiej ilości mocy – warknął auror Carneige. – Nie mamy pojęcia, do czego jest zdolny. Najwyraźniej może przekraczać takie bariery. Musiał celowo ukrywać przed nami, do czego jest zdolny. Właśnie na tę okazję.
Nikt nie miał na to stosownej odpowiedzi.
– Dlaczego uciekł teraz? – zapytała Roxanne. – Dlaczego nie z celi?
Bezimienny, jasnowłosy auror spojrzał na nią z roztargnieniem, kiedy zorientował się, że ciągnie go za rękaw.
Z sali wysypało się również kilku członków Wizengamotu w purpurowych szatach i czapkach. 
– Macie jakiekolwiek pojęcie o tym, dokąd mógł się udać? – U boku Harry’ego pojawiła się jakaś srogo wyglądająca kobieta. Marszczyła gniewnie ciemne brwi. Ta z kolei nosiła szaty w kolorze czerwonym, więc musiała zajmować inną funkcję.
– Prokurator – szepnęła mi na ucho Alice, zapewne widząc konsternację.
Zorientowałam się, że moja dłoń coś trzyma. Zerknęłam w dół.
Musiałam odruchowo złapać Scorpiusa za rękę, kiedy usłyszeliśmy hałas. Rozluźniłam uścisk, ale go nie puściłam. 
– O, Vendell – skomentował Carneige, mierząc panią prokurator wzrokiem. – Czyli będziemy udawać, że to nie jest twoja wina?
– Moja wina?! – oburzyła się kobieta. – Byłam w samym środku uzasadniania aktu oskarżenia…
– I oczywiście musiałaś być złośliwa – wtrącił Harry. – Po co nam profesjonalizm, prawda? Lepiej przypomnieć chłopcu o najgorszym.
– Ten chłopiec zamordował dwie osoby, Potter.
– To nie usprawiedliwia…
– Co powiedziała? – wtrąciłam szybko, ignorując fakt, że jestem smarkulą, która nie ma prawa brać udziału w tej rozmowie. – Co go sprowokowało?
– Mówiła o Jeremym, rzecz jasna – odparł Harry. – O jego śmierci. Z niepokojącą, kompletnie zbędną ilością szczegółów. Do tego powtarzała…
– Nie mamy na to czasu, Potter – wtrącił gorączkowo Carneige. – Co robimy? Gdzie szukamy?
– Możliwe, że udało mu się tylko częściowo złamać bariery. – Harry zmarszczył w skupieniu brwi. – Może jest nadal w budynku, może teleportował się tylko na jego terenie, jak najbliżej wyjścia. Spróbujemy…
– Ona powiedziała coś o Jeremym, a Anderson po prostu zniknął? – zapytał Gregor.
– Nie, najpierw się wściekł i rąbnął jakimś zaklęciem – wyjaśnił niecierpliwie Harry. – Nie wiemy, co to było. Zrobił to bez różdżki. Połowa Wizengamotu leży tam teraz nieprzytomna, druga połowa ich cuci.
Poczułam się, jakby kostka lodu spłynęła mi po kręgosłupie.
– Carneige, ściągnij pozostałych i rozdysponuj ich na miejsca – powiedział Harry. – Ja i Kane pójdziemy do domu rodzinnego Andersonów. Cztery osoby na przeszukiwanie ministerstwa, dwie na ulicę Pokątną, dziesięć na Hogwart, w tym pięć na Zakazany Las. Bądźmy w stałym kontakcie, słucham innych pomysłów na miejsca poszukiwań. Niech dwie osoby wypytają rodziców. James – zwrócił się do syna. – Zostań tutaj i natychmiast się z nami skontaktuj, jeśli Conrad wróci. I zróbcie coś, żeby Travis nie plątał się nikomu pod nogami.
Zgodnym marszem popędzili wzdłuż korytarza, zostawiając za sobą jeszcze większe zamieszanie.
Członkowie Wizengamotu wysypywali się na zewnątrz. Niektórzy milczeli, niektórzy wymieniali między sobą oburzone uwagi, inni wyraźnie dochodzili do siebie po utracie przytomności.
Co on wyprawia.
Nie wróciłby do Hogwartu ani do domu. Dlaczego miałby udać się w którekolwiek z tych miejsc, dlaczego akurat teraz?
Eksplodował ponownie, ponieważ nie mógł poradzić sobie z poczuciem winy.
– Scorpius – szepnęłam, odciągając go na bok. – Chyba wiem, dokąd mógł pójść.
Zmarszczył brwi z dezaprobatą.
– Świetnie – powiedział. – W takim razie podejdź do Jamesa i mu powiedz, a on powiadomi, kogo trzeba, żeby aurorzy mogli się tam udać.
– Ale… – Przygryzłam wargę.
– Rose.
– Przestraszą go – szepnęłam gorączkowo. – Jeśli pojawi się tam ktoś z aurorów, mają znacznie mniejsze szanse go pochwycić. Nie mają wyrównanych szans. Akurat ty najlepiej wiesz, że można cokolwiek z nim zrobić, tylko kiedy ma spuszczoną gardę.
Starałam się powiedzieć to jak najmniej oskarżycielskim tonem, ale Malfoy i tak wyglądał na urażonego.
– Muszę iść tam sama – powiedziałam. – Roxanne nie da sobie rady, bardzo kiepsko to znosi. Conrad nikomu innemu nie zaufa.
– Chyba zwariowałaś.
– To znaczy, nie sama – dodałam szybko. – Z tobą. Nie mam licencji na teleportację.
Miał zaciętą minę. Patrzyłam na niego błagalnie moimi, jak to ujął Gregor „durnymi, wielkimi oczami”, mrugając głupkowato.
Scorpius wydal z siebie cierpiętnicze westchnienie.
– Nie wierzę, że to robię – oznajmił, po czym złapał mnie za nadgarstek i pociągnął korytarzem w stronę windy.
– Może powinniśmy powiedzieć reszcie, gdzie się wybieramy – wymamrotałam słabo, kiedy już jechaliśmy w górę.
– Nie wierzę, że to robię – powtórzył.
Winda oznajmiła, że dojechaliśmy do atrium.
– Którędy najlepiej…
– Jestem skończonym idiotą. Jestem głupszy niż Gregor. Nie wierzę, że to robię – mamrotał do siebie.
Uznałam, że to odpowiedni moment, aby się zamknąć.
Wysiedliśmy z windy. Scorpius bez słowa wepchnął mnie do najbliższego kominka, otaczając mnie ciasno ramionami, abym nie poobijała sobie łokci.
Kiedy zaczerpnęłam powietrza, znajdowałam się w kabinie toalety. Moje stopy stały w sedesie, ale nic nie było mokre.
Kojarzyłam ten sposób na wejście do ministerstwa tylko z opowieści, rodzice zawsze po prostu korzystali z kominka w domu.
– Scorpius? – zawołałam, gramoląc się z sedesu.
– Obok.
Wyszłam z kabiny, a potem z łazienki. Blondyn czekał na mnie przy wejściu do męskiej „toalety”. Nie mogłam uwierzyć, że nadal spełnia ten mój kaprys, mimo tego, że wyraźnie kipiał gniewem.
Nasunął mi na włosy kaptur szaty i wyprowadził nas na zewnątrz, po czym natychmiast skręcił w jakąś obskurną alejkę. Rozejrzał się uważnie wokół, upewniając się, że nikt nas nie obserwuje. Wystawił ramię w moim kierunku.
– Dokąd, Wasza Wysokość? – sarknął.
– Emm – mruknęłam, onieśmielona. – Wiesz, gdzie jest cmentarz South Ealing? Byłeś kiedyś w okolicy?
Teleportowanie się do miejsc, których nigdy nie widziało się na oczy, było niebezpieczne. Nie przemyślałam tego. Niczego nie przemyślałam. 
Ku mojej uldze, Scorpius skinął głową. Złapałam go za ramię i już po sekundzie całe powietrze zostało wyssane z moich płuc.
Mrugnęłam. Znajdowaliśmy się na rozległym cmentarzu. Teleportował nas w jakieś wysokie krzaki, aby nie zaalarmować ewentualnych mugoli.
– Wydaje mi się, że przeniosłem nas do części, w której są… nowsze pomniki – powiedział Scorpius. Przechadzał się pomiędzy nagrobkami i przyglądał się grawerom. – Ale nie jestem pewien. Poszukaj po datach.
Nie musiałam mówić na głos, że szukamy pomnika Jeremy’ego.
Oby okazało się, że miałam rację.
W milczeniu spacerowałam marmurowo-grafitowym labiryntem. Rzeczywiście, większość nagrobków pochodziła z tego roku lub poprzedniego. Wystarczyło wiedzieć, w którym kierunku mamy iść. Zakładałam, że jeśli Conrad rzeczywiście tu będzie, zauważymy go z daleka.
– To jest najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy – kontynuował Scorpius, jakby nigdy nie przerwał swojego mamrotania w ministerstwie. – Jaki w ogóle jest twój plan? Chcesz do niego podejść i łagodnym tonem zaproponować, żeby wrócił do ministerstwa?
– Nie wszystko w życiu trzeba załatwiać przemocą, wiesz? – odpowiedziałam z równie naburmuszonym grymasem. – Najpierw spróbuję z nim normalnie porozmawiać. Nie uważam, żeby był całkiem zły i zepsuty; żeby był na tym etapie, gdzie nie ma już miejsca na negocjacje. A jeśli mi się nie uda, zawsze możesz wkroczyć ty i przypomnieć mu, że zabił brata, prawda?
Scorpius wzniósł oczy do nieba.
– Nie wiem, jak możemy mówić o jakiekolwiek przemocy, skoro nawet nie będzie do niej okazji. Jeśli postanowi sobie, że nie ma ochoty z tobą gadać, to załatwi nas w ułamku sekundy i ucieknie gdzieś dalej.
– Jemu wcale nie chodziło o ucieczkę – upierałam się. – Nie jest głupi, nie miałby nadziei, że będzie wymykał im się przez całą wieczność.
– Zdajesz sobie sprawę, że przez prawie rok nie byli w stanie ustalić jego tożsamości, prawda? – sarknął. – Sądzę, że trochę przeceniasz zdolności naszego Departamentu Przestrzegania Prawa.
– Czy tobie ktoś płaci, za bycie zgorzkniałą primadonną, czy jesteś taki sam z siebie?
Scorpius zatrzymał się i złapał mnie za rękaw szaty. Podążyłam za jego spojrzeniem.
Na końcu alejki klęczał Conrad. Nadal miał łańcuchy na nadgarstkach i kostkach. Aurorzy na pewno zakładali, że wystarczą nałożone na nie zaklęcia tłumiące magię. Conrad nie dał im do zrozumienia, że jest inaczej.
Niewiele myśląc, odepchnęłam Scorpiusa, aż padł na tyłek za najbliższym nagrobkiem.
Świetnie, mogłam teraz dodać bezczeszczenie miejsca pochówku do listy moich sukcesów życiowych. Dobrze, że nie pchnęłam go na nagrobek.
Spojrzał na mnie z ziemi, oburzony.
– Co ty wyprawiasz?! Jest błoto!
– Siedź tu i się nie ruszaj – szepnęłam.
– Masz jakąś umowę z naszym rodzinnym szewcem, Joaquinem? Bo to czwarte buty, które będę musiał oddać do renowacji w tym miesiącu. – Ze zmarszczonym nosem wskazał na brązowe, skórzane buty, które najwyraźniej pozdzierał tym upadkiem.
– Nie może zobaczyć, że tu jesteś, bo się spłoszy – kontynuowałam niezrażona. – Nie wychodź, dopóki cię nie zawołam, albo dopóki nie zacznę wrzeszczeć, jakby mnie mordował.
– Plamy od trawy nie spiorą się z aksamitu! – syknął jeszcze, kiedy zmierzałam w kierunku Conrada.
Chłopak nie podniósł głowy, ale miałam wrażenie, że wyczuł moją obecność, kiedy podeszłam bliżej. Wpatrywał się w nagrobek z miną kompletnie pozbawioną emocji.
Podążyłam za jego spojrzeniem, przyglądając się wygrawerowanym słowom.
Jeremy Anderson
4.01.2006 – 16.03.2024
A pod spodem cytat, oprawiony nazwiskiem Khalila Gibrana.
Wspomnienie jest formą spotkania.
Zaryzykowałam jeszcze jedno spojrzenie na klęczącego Conrada, po czym powoli usiadłam obok niego po turecku. Mokra ziemia natychmiast przemoczyła mi szatę i spódnicę. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
– Nie chciałem – wychrypiał w końcu.
Nie musiał mi mówić, że nie chciał nikogo skrzywdzić, że to był wypadek, że żałował wszystkiego.
– Wiem – odparłam.
Pozwoliłam mu na kolejną minutę milczenia.
– Dlaczego tu przyszedłeś?
Wzruszył ramionami.
– Chciałem… udawać, że mogę jeszcze raz się z nim spotkać. Zanim mnie zabiją albo zamkną w Azkabanie na zawsze.
Zerknęłam na nagrobek i z powrotem na Conrada. On nadal na mnie nie patrzył.
– Rozmawiałeś z nim? Zanim się pojawiłam?
Miał zaczerwienione i opuchnięte oczy. Ten stan musiał się utrzymywać od wielu dni. Może dlatego już nie płakał, może skończyły mu się łzy.
Parsknął bez wesołości.
– Monologowałem – przyznał. – Nie masz pojęcia… nie da się ująć w słowach tego, jak bardzo bym chciał go jeszcze zobaczyć. Nie ma czegoś takiego, do czego bym się nie posunął, żeby cofnąć czas. 
Mówił martwym tonem człowieka, któremu na niczym już nie zależy, który skończył już zabawę w życie, który na nic nigdy nie będzie czekał.
– Dlaczego, Conrad? – szepnęłam. – Dlaczego w ogóle to zacząłeś?
W końcu przeniósł na mnie spojrzenie. Za martwotą w jego tęczówkach kryło się coś jeszcze, niewysłowiony ból, rozpacz, przerażenie. Przeszły mnie ciarki.
– Chciałem tylko żeby było sprawiedliwie – szepnął. – Ich rodzice i dziadkowie zabijali niewinnych ludzi. Pomyślałem, że… że targetowanie niewinnych będzie bardziej wymowne, że… nie wiem, co sobie myślałem, Rosie. Nie chciałem, żeby ktokolwiek umarł, więc cały czas mówiłem sobie, że nie jestem taki zły jak oni. Twierdzili, że czysta krew jest lepsza, więc chciałem właśnie tej magii, tej czystej, tej rzekomo najlepszej… żeby pokazać, że ja… że nie mieli racji, że każdy… – Zagryzł wargę i zamilkł, a jego błękitne oczy zawilgotniały, kiedy znów uciekł ode mnie wzrokiem. – To było upajające, Rose.
– Znałeś tych ludzi – powiedziałam. Nie mogłam być aż tak stronnicza i nie mogłam się zdobyć na udawanie, że jestem po jego stronie. Wtedy nigdy by mi nie zaufał. – Chodziłeś z nimi na lekcje, jadłeś z nimi posiłki…
– Chciałem ją oddać – wychrypiał, opuszczając głowę. – Całą tę magię. Chciałem udowodnić, co miałem do udowodnienia, być może nawet się przyznać. Zakładałem, że jestem młody, a to, co ukradłem, zostałoby zwrócone właścicielom, a więc nie zależałoby im aż tak, żeby poznać moją tożsamość. Albo ukarać mnie, jeśli sam bym się ujawnił. Nie wiedziałem, kiedy przestać, było… było bardzo ciężko przestać.
Skinęłam głową. Istniało tyle momentów, żeby go powstrzymać, żeby uratować Avery’ego i Jeremy’ego. Żeby uratować Conrada.
– A potem pojawił się Avery – powiedział cicho, jakby czytał mi w myślach. – Nie chciałem go zabić. To znaczy, musiałem chcieć, bo to zaklęcie… ale on za mną biegł i krzyczał coś o czystej krwi, a ja… nie podjąłem świadomej decyzji, żeby…
Znowu wypuścił rozedrgany wydech, a ja postanowiłam oszczędzić mu konieczności sklecenia tego zdania.
– I wtedy już nie mogłeś się przyznać – zakończyłam za niego.
Potrząsnął głową.
– Wtedy już szukali mordercy – szepnął. – Nie… nie wiedziałem, co robić. Próbowałem wszystko spowalniać, a ty… – Z jego gardła wydobył się tłumiony szloch, a Conrad skrył twarz w dłoniach.
– A ja zawsze wszędzie byłam – dokończyłam znów. To nie był moment na robienie wyrzutów. – Scorpius…
– Nigdy nie chciałem go skrzywdzić – wydukał przez palce. – Nie poiłem go tym wywarem, żeby go zabić, nigdy bym do tego nie dopuścił… nie wiedziałem co dalej, chciałem tylko to wszystko opóźnić…
Nie mogłam dłużej tego wytrzymać. Wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy. Zmieniłam pozycję, przenosząc się na klęczki, po czym bez wahania objęłam go mocno za szyję.
Być może nikt już nigdy tego dla niego nie zrobi.
Conrad schował załzawioną twarz w mojej szacie, opierając czoło o bark. Drżące dłonie objęły moje plecy na tyle, na ile pozwoliły łańcuchy. Cały dygotał.
– Jeremy… – głos mu się załamał. – Kiedy zginął… kiedy ja… wtedy byłem zdecydowany, żeby dalej gromadzić magię. Myślałem… łudziłem się, że jak już zbiorę jej dość dużo, że jak będę miał jej tyle, ile nie mieściłoby się ludziom w głowach… ja…
– Myślałeś, że go przywrócisz – wyszeptałam, również pozwalając, żeby łzy płynęły mi po policzkach. – Och, Conrad.
Pozwoliłam mu płakać. Nie mogłam zrobić niczego innego. Nie mogłam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, bo oboje wiedzieliśmy, że nie będzie.
– Ale nie ma takiej magii – wyszlochał w końcu. – Nie mogę… nie mogę dalej… Nie da się. Ani takiego rodzaju magii, ani takiej ilości magii… nie ma. Nie uda mi się. On nie wróci. Nie wróci…
Bezradnie głaskałam tył jego głowy, podczas gdy Conrad powtarzał szeptem „nie wróci”.
– Nie – potwierdziłam cicho. – Masz rację.
Zadrżał i ponownie zaniósł się szlochem.
– Wybacz mi – wyłkał. – Wybacz mi, proszę, wybacz mi, kiedyś, wybacz mi chociaż trochę…
Wiedziałam, że nie mówił do mnie.
Jak można pocieszyć kogoś, kto błaga o wybaczenie osobę, która nie jest w stanie mu odpowiedzieć?
– Kiedyś spotkacie się ponownie – szepnęłam, nadal głaszcząc jego włosy. Starałam się mówić pewnym tonem, jakbym doskonale wiedziała, jak wyglądają zaświaty. – A wtedy Jeremy ci wybaczy. Oczywiście, że to zrobi. Jesteś jego bratem…
Zawył mocniej. Jego łzy przesiąkały mi przez ubranie.
– Zabiłem go. Zabiłem brata…
– To był wypadek – przypomniałam mu łagodnie. – Kiedy znów się zobaczycie, to będzie już w innym świecie. I będzie tylko szczęście. I nie będzie miejsca na poczucie winy, bo… – Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki wdech. – … bo zrobisz to, co należy. Dla Jeremy’ego.
Moje dłonie uspokajająco zataczały kręgi na jego plecach i włosach.
Po kilku minutach oddech Conrada zaczął się uspokajać. Odsunął się ode mnie i uniósł głowę. Jego twarz była różowa i opuchnięta. Mrugał z wysiłkiem.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej dużą, srebrną zapalniczkę. Oboje wbiliśmy w nią wzrok. Ciężko było uwierzyć, że coś tak niepozornego trzyma w sobie magiczną esencję ośmiu osób.
– Dla Jeremy’ego – powtórzył cicho. – Zaprowadź mnie, Rose. Jeszcze dzisiaj wszyscy odzyskają magią.
Zalała mnie taka fala ulgi, że z trudem powstrzymałam się przed głośnym i ostentacyjnym wypuszczeniem powietrza.
Złapałam go za ręce i pociągnęłam do pozycji stojącej.
– Obiecaj mi, że będziesz się bronił – powiedziałam nagle. – Masz im powiedzieć wszystko to, co powiedziałeś mi teraz, dokładnie w ten sam sposób.
Nie wyobrażałam sobie, aby ten zrozpaczony, pełen żalu chłopiec, który przede mną stał, został skazany na śmierć.
Skinął głową bez przekonania.
Wyciągnęłam różdżkę i spokojnie przyłożyłam jej czubek do klatki piersiowej Conrada.
– Ufasz mi? – spytałam.
Skinął głową.
– To dobrze, bo ja tobie nie do końca – przyznałam cicho. – Dlatego muszę cię oszołomić. Obudzisz się, jak już będziemy na sali sądowej. W porządku?
Nie wiedziałam, jak zareagowałby na widok Scorpiusa. Wolałam zachować ostrożność. Nie po to przeprowadziłam tę miażdżącą serce rozmowę, żeby teraz znowu go zgubić.
Kiedy ponownie potwierdził, wypowiedziałam zaklęcie. Ostrożnie, tak żeby nie odrzuciło go to na ziemię, jedynie pozbawiło go przytomności.
Bezwładne ciało poleciało do przodu, a ja w ostatniej chwili złapałam chłopaka w pasie.
– Scorpius! – krzyknęłam. – Możesz wyjść!
Blondyn wyłonił się zza nagrobka, cały poplamiony błotem.
– Jak to zrobiłaś? – sapnął zaskoczony. Podbiegł do mnie, złapał Conrada z jednej strony i przeniósł na siebie ciężar jego ciała.
– Po gryfońsku: głupio, nieostrożnie i szczerze – przyznałam. – Ale zadziałało.
Potrząsnął głową z niedowierzaniem.
Teleportowaliśmy się z trzaskiem.

*

Cztery dni później emocje po procesie zaczynały w końcu się uspokajać. Conrad opowiedział całą historię i znacznie skrócił całe postępowanie. Harry przekazał nam, że po tym prawie się nie odzywał. Odpowiadał jedynie na pytania i pozwolił, aby jego adwokat robił, co mógł.
Został skazany na piętnaście lat.
Podobno na decyzję wpłynęły wszystkie możliwe okoliczności łagodzące: Conrad był bardzo młody, przyznał się do winy, nie był wcześniej karany, naprawił wyrządzoną krzywdę, oddając magię właścicielom, wykazał czynny żal i skruchę; śmierć Avery’ego jakimś cudem została nazwana zbrodnią w afekcie, natomiast Jeremy zginął poprzez nieumyślne spowodowanie śmierci.
Jeśli wierzyć słowom Harry’ego, w grę wchodziło nawet osiem lat, ale Conrad zrujnował swoje szanse, uciekając z sądu.
Mimo wszystko nadal sprawiał wrażenie, jakby było mu wszystko jedno.
Zasady odwiedzin były bardzo rygorystyczne dla osób spoza rodziny. Wszyscy powoli oswajaliśmy się z myślą, że możemy go już nigdy nie zobaczyć. Podejrzewałam, że tylko ja będę próbować. I może Roxanne. Ale raczej nikt nie będzie podejmował prób odnowienia kontaktu po tych piętnastu latach.
Próbowaliśmy sprowadzić życie w Hogwarcie z powrotem na właściwe tory. Nawet Gregor, ze świeżo odzyskaną magią, zabrał się za naukę do owutemów. Wszyscy ci, którzy zostali jej wcześniej pozbawieni, mieli trudniejsze zadanie i już toczyły się rozmowy, aby stworzyć im możliwość podejścia do egzaminów parę miesięcy później.
Alice, która spędzała mnóstwo czasu z Frankiem na błoniach, twierdziła, że nie radzę sobie z emocjami i podejrzanie szybko otrząsnęłam się po procesie Conrada. Kazała mi przestać się uczyć i przeczytać powieść przygodową.
Siłą oderwałam się od podręczników i spędzałam dużo czasu w bibliotece prefektów naczelnych, siedząc skulona w fotelu i czytając. Powieść przygodową właśnie. Rady Alice jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Nie czułabym się komfortowo, spędzając ten czas w jej towarzystwie, ponieważ James przy każdej okazji wpadał do Hogwartu, żeby posiedzieć z nią i Frankiem, a ta trójka z dnia na dzień coraz bardziej sprawiała wrażenie, jakby zostali permanentnie sklejeni Zaklęciem Trwałego Przylepca.
Nie powiedziałabym, że unikałam Scorpiusa. Może nie ustaliliśmy dokładnej daty, kiedy spotkamy się tutaj, żeby porozmawiać, ale sądziłam, że to będzie oczywiste. Tymczasem widywałam go tylko podczas posiłków i posyłał mi wówczas bardzo dziwne spojrzenia, podszyte irytacją.
Zbliżałam się do końca powieści, kiedy poczułam, że muszę skorzystać z toalety. Nie chciałam czytać wielkiego finału w pośpiechu, więc prędko założyłam zakładkę i wyszłam.
Kiedy wróciłam, Scorpius siedział na wielkim, puchatym fotelu z tak niewinną miną, że natychmiast zyskałam pewność, że musiał coś przeskrobać.
– Cześć – powiedziałam, mrużąc podejrzliwie oczy.
– Cześć – odparł, uśmiechając się promiennie.
– Co tu robisz?
– Uczę się. – Wzruszył niewinnie ramionami. – A ty? Czytasz sobie książeczkę?
Scorpius nigdy nie zdrabniał słów. „Łasiczka” była wyjątkiem.
– Tak – potwierdziłam ostrożnie.
– Nie przeszkadzaj sobie.
Usiadłam na kanapie, nadal zezując na niego podejrzliwie. Zdążyłam przeczytać trzy strony, zanim zorientowałam się, co jest grane.
– Scorpius? – zagadnęłam.
– Hmm?
– Gdzie moja ostatnia strona?!
Podniósł wzrok i spojrzał na moją książkę.
– Przecież masz ostatnią stronę.
– Nie chodzi mi o spis treści! – Zerwałam się na nogi, czując uderzenie gorąca na twarzy.
Również się podniósł, zachowując przy tym niezachwiany spokój i zrelaksowany uśmiech na twarzy.
– Czy ty wyrwałeś stronę z książki, ty cholerny psychopato?!
– Och, masz na myśli tę stronę? – wyciągnął z kieszeni pomięty kawałek papieru. – Tę, na której Maeve odlatuje na wielkiej ćmie i wszystko dobrze się kończy, zaraz po tym, jak Rollo się jej oświadcza? – wyrecytował z diabolicznym uśmiechem. – Świetne zakończenie. Bardzo niespodziewane.
Zachłysnęłam się powietrzem ze złości.
– Ty…! – Pchnęłam go w klatkę piersiową. – Zepsułeś mi książkę! Fizycznie i emocjonalnie!
– Zepsułaś mi humor – odciął się.
– Jaki humor?!
– Powiedziałaś, że porozmawiamy po procesie!
– Dlatego siedzę tu całymi dniami od środy!
– Tak, a ja nie mogłem dostać się do środka! – warknął. – To trochę wredne, Rose. Jak machanie komuś cukierkiem przed nosem.
Zastanawiałam cię, czy w tej metaforze to ja byłam cukierkiem. I czy powinnam być z tego powodu szczęśliwa, czy urażona.
– O czym ty mówisz?! – Wyrzuciłam ręce w powietrze.
Zamrugał zaskoczony.
– O Travisie.
Nie wiem, co spodziewałam się usłyszeć, ale na pewno nie to.
– O kim?
Zacisnął usta.
– A ilu znamy Travisów? – warknął. – Za każdym razem, kiedy byłaś w bibliotece, kręcił się przed wejściem i odganiał mnie od wejścia. Twierdził, że go o to poprosiłaś, bo potrzebujesz pobyć sama.
Nie byłam w stanie wyobrazić sobie Travisa odganiającego Scorpiusa od zrobienia czegokolwiek.
– I ty mu uwierzyłeś?! – zaskrzeczałam. 
Popchnęłam go znowu, tym razem bardziej oskarżycielsko, niż wściekle. Choć nadal pamiętałam, że zniszczył mi książkę.
– Nie miałem powodu, żeby mu nie uwierzyć! – odkrzyknął, kiedy jego plecy zderzyły się z regałem na książki.
– Och, a na przykład ten powód, że go nienawidzę? Co to w ogóle za pomysł, że poprosiłabym go o coś takiego?!
Scorpius wzruszył ramionami, marszcząc gniewnie brwi.
– Myślałem, że skoro jesteś zła na mnie, to spojrzysz na niego przychylnym okiem.
– Och, czyli teraz twierdzisz, że jestem nienormalna.
– Nie powiedziałem…
– I nie jestem na ciebie zła! – warknęłam, a mój ton wyraźnie zaprzeczał słowom.
Scorpius uniósł brew z powątpiewaniem.
– I skoro już mu uwierzyłeś, to niby z jakiego powodu zrobiłeś to, co ci kazał?!
– Chciałem uszanować twoje życzenie – powiedział. Trzymał mnie za nadgarstki. Wymachiwałam nimi tak, jakbym miała zamiar znowu go uderzyć.
– A dzisiaj stwierdziłeś, że jednak nie?
– Dzisiaj go nie było – wyjaśnił. – Postanowiłem skorzystać z okazji i nakłonić cię do rozmowy.
– Poprzez psucie mi zakończenia książki?! – warknęłam. – Cóż, mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony.
– Możemy wrócić do tego momentu, w którym mówiłaś, że nie jesteś na mnie zła?
Teraz jestem! Nie jestem zła o to, co zezłościło mnie wcześniej.
– Och. – Uniósł brwi. Nadal zaciskał dłonie na moich nadgarstkach. – Czyli chyba powinnaś mnie przeprosić.
– Przeprosić?!
– Tak, za to, że byłaś taka oburzona moim domniemanym złym traktowaniem wobec Conrada – wyjaśnił ochoczo.
– Świetnie! – warknęłam. – Bardzo przepraszam, byłam w błędzie!
– Wybaczam ci – powiedział wielkodusznie.
– Nie powinnam mówić ci takich głupich i przykrych rzeczy!
Nie miałam pojęcia, dlaczego nadal krzyczę.
– Zgadzam się.
– I nie powinnam pchać cię na to biurko!
– Owszem.
– I rzucać się na ciebie z pięściami!
– Tak.
– Jestem pewna, że to było bardzo bolesne!
– Cóż…
– Także masz swoje przeprosiny!
Spojrzał na mnie czujnie srebrnymi oczami.
– Czy to znaczy, że między nami w porządku? – zapytał.
– Nie, Malfoy, zniszczyłeś mi książkę! – wykrzyknęłam oburzona. – Może ciebie rodzice nie nauczyli szanować rzeczy materialnych, ale ja dorastałam w domu, gdzie nie kupowano mi nowej zabawki, jak tylko zniszczyłam poprzednią! A poza tym nigdy, absolutnie nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby wyrwać stronę z książki! Związek człowieka z literaturą jest…
– Kocham cię.
– … jedną z najczystszych… – urwałam gwałtownie, gdy dotarło do mnie, co powiedział. – Co?
Wzruszył ramionami. Nie spuszczał ze mnie uważnego wzroku. Miałam wrażenie, że mnie prześwietla.
– Uznałem, że dobrze będzie wrzucić to gdzieś tutaj – wyjaśnił. – Zanim za bardzo się rozkręcisz. Ale nie przeszkadzaj sobie, możesz nadal pouczać mnie na temat wartości literatury.
Wpatrywałam się w niego z otwartymi ustami.
–…wrzucić?! – pisnęłam w końcu.
– Może i powiedziałbym ci o tym w jakichś bardziej stosownych okolicznościach, gdybyś postanowiła chociaż przez chwilę nie być na mnie wściekła – powiedział, wydymając niewinnie usta. – Zatem mówię ci teraz. Kocham cię. Od jakiegoś czasu. Dosyć długiego. Dłuższego niż jestem skłonny przyznać. – Puścił moje nadgarstki i rozłożył ręce, przechylając głowę na bok. – Zrób z tym, co chcesz.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem i złapałam obiema dłońmi jego czarny sweter.
– Ależ z ciebie kretyn, Malfoy.
Wspięłam się na palce i go pocałowałam. Albo ugryzłam, nie jestem pewna.
Scorpius odruchowo objął mnie ramieniem w talii, drugą dłoń wplatając w moje włosy. Poczułam, jak uśmiecha się przy moich ustach, gdy jego plecy znów naparły na regał z książkami.
– Kiedy już wszystko wróci do normy – wymamrotał, między pocałunkami – wyślemy cię na terapię kontrolowania gniewu.
– Zanudziłbyś się za mną na śmierć – odszepnęłam, jednocześnie unosząc nogę i obejmując nią jego biodra.
Scorpius zsunął dłoń wzdłuż plisowanego materiału na moim biodrze. Nie miałam dzisiaj rajstop. Miałam za to spódnicę  sięgającą za kolano.
Pogłębił pocałunek, odchylając mi głowę do tyłu. Przyciągał mnie bliżej i bliżej, jakbym była pierwszą kroplą wody po miesiącu na pustyni.
Zrobił krok w przód i zamienił nas miejscami z gracją, na jaką ja nigdy nie potrafiłabym się zdobyć. Teraz to moje plecy napierały na regał. Scorpius złączył nasze biodra. Ktoś jęknął. Chyba ja.
Gorące i utalentowane usta zsunęły się na moją szyję, zostawiając i tam szlak płomieni. Przyspieszony oddech Scorpiusa łaskotał szyję i ani trochę nie zagłuszał mojego nieatrakcyjnego sapania.
Delikatnie drażnił mi szyję zębami, a ja westchnęłam, przymykając powieki. Zacisnęłam usta, ale dźwięki i tak się wydostawały. Moje dłonie nie mogły się zdecydować, na której części jego ciała chciałyby się skupić. Po rozkosznym obmacaniu napiętych ramion wsunęły się pod miękki, cienki sweter i uważnie badały mięśnie brzucha.
Wsunął prawe udo pomiędzy moje kolana. Jedna dłoń zaciskała się w moich włosach, mocniej odchylając głowę, a ja chętnie zatopiłam palce w jego jasnych kosmykach i przyciągnęłam go bliżej. Materiał spodni łaskotał skórę moich nóg. Nieświadomie układałam plecy w łuk, lgnąc ku niemu.
Dłoń na moim biodrze zbierała materiał spódnicy, unosząc go w górę.
Przygryzłam wargę. Tak powinno być od początku. Bez głupich dylematów.
Jego udo naparło na moje ciało, a ja wydałam z siebie wysoki, niekontrolowany jęk. Poruszyłam biodrami i miałam wrażenie, jakby przeszła przeze mnie fala… czegoś. Powtórzyłam ruch i westchnęłam. I Jeszcze raz.
– Oh – jęknęłam ponownie, kiedy obie moje dłonie wplotły się w miękkie włosy Scorpiusa, zaciskając palce. Zadrżał pod moim dotykiem, a ja pociągnęłam go w górę, odrywając go od mojej szyi, szukając ponownie ust. Miał opuchnięte wargi, a jego oddech się urwał, kiedy zobaczył moją twarz.
Zadarłam głowę i pocałowałam go ponownie, a Scopius przygryzł mi wargę z głuchym warknięciem. Dłoń wysunęła się z plątaniny loków i powędrowała wzdłuż szyi i obojczyka, żeby wylądować na mojej piersi.
Zaklął w moje usta.
– Scorpius – sapnęłam, lgnąc do jego dłoni. Odpiął trzy górne guziki mojej koszuli i odchylił materiał.
Dłoń, która bawiła się spódnicą, również w tym momencie sięgnęła w końcu skóry na udzie.
Oddychałam jednocześnie za szybko i za mało. Ogłupiający zapach Scorpiusa wypełniał całe otoczenie.
Moje palce znalazły się ponownie na jego swetrze, ale zamiast bawić się w półśrodki, podciągnęłam materiał do góry, podejmując nieudolną próbę pozbawienia go odzienia. Scorpius natychmiast pospieszył mi z pomocą, sięgając po sweter na kark i szybko ściągając go przez głowę. Jego dłonie szybko powróciły na swoje miejsca, ale zaraz potem zastygł.
Oparł czoło o moje. Jego szybki, gorący oddech mieszał się z moim. Pachniał miętą i cytrusami. 
– Cze… czekaj – poprosił, zaciskając powieki.
Próbował przywołać się do porządku. Musiałam wybić mu to z głowy. Objęłam go za szyję.
– Nie chcę już czekać – powiedziałam.
Otworzył oczy, mrugając z wysiłkiem. Patrzył na mnie pytająco, a ja skinęłam głową.
Naparł na mnie z podwojoną siłą, a moje dłonie natychmiast zaczęły badać nowo odsłonięte centymetry alabastrowej skóry, pracujących pod nią mięśni.
Prawa dłoń Scorpiusa zataczała kręgi na moim udzie, gdzie spódnica została już podsunięta do pasa. Lewa zanurzała się w koszulę, odsuwając miseczkę biustonosza i…
Łapczywie chwytałam powietrze w płuca. Scorpius złapał mocniej moje udo i pociągnął je w górę, do swojego biodra. Z trudem łapałam równowagę, biorąc pod uwagę, że nawet na dwóch nogach już ledwo dawałam radę. Ale trzymał mnie mocno.
Długie palce sunęły zewnętrzną stroną uda, w górę, do pośladków. Musnęły koronkowy materiał, a ja wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy dostały się pod spód.
Zaczynałam mieć naprawdę poważne problemy z utrzymaniem się w pozycji stojącej.
– Nie… Gdzieś indziej? – wydyszałam pomiędzy chciwymi pocałunkami.
Scorpius złapał mnie w talii i uniósł w górę, a ja podskoczyłam i objęłam go nogami w pasie.
Idealnie. Wszystko było idealne. Dlaczego tak późno?
Sekundę później wylądowałam na naszej miękkiej kanapie. Scorpius nachylał się nade mną, krążąc rozpalonym spojrzeniem po mojej twarzy i dekolcie. Lampa nad naszymi głowami oświetlała jego białe włosy, nadając mu prawie anielski wygląd.
Pocałował mnie znowu. Lewą rękę opierał o kanapę, prawą odpiął pozostałe guziki mojej koszuli i sunął gorącą dłonią po nagiej talii. Znów wydałam z siebie bezradny jęk, kiedy ścisnął moją pierś, drażniąc mnie kciukiem.
– Och – sapnęłam znowu. Przesunęłam dłońmi po jego torsie, a mięśnie zadrżały. Dlaczego był tak daleko? Chciałam go z powrotem blisko. – Więcej. Proszę.
Całe jego ciało przeszedł dreszcz, a on osunął się niżej, napierając na mnie całym sobą, przysuwając biodra. Westchnęłam, ukontentowana, kiedy zamknął mi usta kolejnym pocałunkiem.
– Lepiej?
– Taktaktaktak…
Nie mogłam zdecydować, gdzie chcę jego ręce najbardziej, oprócz tego, że wszędzie.
Czułam jego poruszające się biodra, jakby chciał zafundować mi preludium tego, co miało nadejść za chwilę. Nie mogłam się doczekać.
Szybko zmienialiśmy się w plątaninę rozgrzanych kończyn. Jedyne, co słyszałam, to przyspieszone oddechy, westchnienia i ciche skrzypienie sofy, która chyba nie do tego została stworzona. Dygotałam w wyczekiwaniu, na przemian ciesząc dłonie jego skórą i włosami.
Moja koszula zniknęła, a ja zapomniałam poczuć zawstydzenie, kiedy biustonosz zrobił to samo. Scorpius przygryzał skórę w okolicach obojczyka i bawił się koronką moich fig, a kiedy zorientowałam się, że poruszam biodrami w rytm jego palców, natychmiast poczułam rumieniec zażenowania. Świetny moment.
Odpięłam mu pasek od spodni, a następnie wspólnymi siłami się ich pozbyliśmy. Koronka też gdzieś zniknęła. Wszystko płonęło, chciałam zacząć.
Scorpius sięgnął do kieszeni spodni po różdżkę, po czym wymamrotał jakieś zaklęcie, celując w moje podbrzusze. Czemu ja o tym nie pomyślałam? Od kiedy to on był tym odpowiedzialnym?
– Na pewno? – zapytał, znów łącząc ze mną spojrzenie.
– Tak – wychrypiałam. – Taktaktaktak.
I zaczął.
I oj.
Ojojojojoj.
I był ból i opór, i ścisk, i o mój Boże, czemu ludzie to robią?
Otworzyłam oczy, żeby zgłosić swoje obiekcje, ale Scorpius tkwił w bezruchu, zaciskając powieki. Miał rozchylone usta, mięsień na jego szczęce drgał, całe jego ciało było napięte, a brwi uniesione w wyrazie czystej, surowej rozkoszy.
Ode mnie.
I ten widok sprawił, że zgubiłam wszystkie słowa, które miałam zamiar wypowiedzieć.
Otworzył oczy, żeby na mnie spojrzeć, a jego spojrzenie było rozpalone. Zadrżałam.
– W porządku? – wychrypiał.
Skinęłam głową.
Poruszył biodrami. Ból nadal nam był, ale oglądanie wszystkich emocji, które przemykały przez jego twarz, w jakimś stopniu to rekompensowało. Przy trzecim ruchu, pochylił głowę i pocałował mnie powoli, a jego język poruszał się w podobnym rytmie, jak biodra.
To było lepsze. Obejmowałam rękami jego szerokie plecy. Miał gorącą skórę, w którą pozwoliłam sobie wbić paznokcie. Warknięcie, jakie wydobyło się z jego ust, posłało mi dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Jedna z jego dłoni wróciła na moją pierś.
To też było lepsze. Bolesny węzeł wydawał się rozluźniać, a fale czegoś powoli wracały. Odrzuciłam głowę do tyłu, oddychając z trudem.
Jego lewa dłoń powędrowała wzdłuż mojego brzucha na biodro, a następnie aż do kolana, unosząc je wyżej, w stronę mojej piersi, pozwalając mu wejść głębiej. Zamruczał rozkosznie.
Oh.
Oh!
To było najlepsze.
Miał rozchylone usta i zmarszczone brwi, policzki splamione jasnym różem. Co kilka ruchów biodrami przygryzał mocno wargę, aby wypuścić ją przy kolejnym wydechu. Taktaktaktak…
Przyzwyczajałam się do rytmu, kiedy jego powieki rozchyliły się z wysiłkiem. Mój oddech rozdmuchiwał mu grzywkę.
– Czy mogę… szybciej…? – Jego głos był niski, ochrypły i taki, jaki uwielbiałam.
Skinęłam głową. Scorpius ruszył biodrami mocno i gwałtownie, żeby pokazać mi, co miał na myśli. Otworzyłam szerzej oczy i ponownie skinęłam głową, jeszcze bardziej entuzjastycznie.
Oparł czoło o moje i znalazł nowy rytm, szybszy, w którym jedna fala czegoś jeszcze się nie kończyła, a już zaczynała się następna. Jego dłonie nadal po mnie krążyły, a ja znów nie mogłam zdecydować co zrobić z moimi. Z jednej strony nadal chciały zwiedzać jego ciało, a drugiej złapać zagłówek, odrzucić głowę do tyłu i skupić się na tym, żebym mogła czuć.
Jego dłoń wsunęła się pomiędzy nasze złączone ciała, biodra poruszały się nieustannie.
To było… to… było…
Jęknęłam gardłowo, ściskając go lekko, a Scorpius sapnął i zgubił rytm. Odnalazł go na czas, żebym ścisnęła go ponownie, tym razem celowo. Odpowiedział mi zbolałym pomrukiem, a usta wróciły na moją szyję, druga dłoń we włosy.
To było najlepsze. To był seks i to było najlepsze.
Zaklął przy mojej skórze, a mnie zalało wrażenie, że zaraz będzie po wszystkim. Coś w moim ciele budowało się do eksplozji. Zacisnęłam powieki, a wizja zaszła bielą i miałam wrażenie, że opuszczam ciało i… i…
Zgłupiałam, z jego imieniem na ustach.
Czytałam romanse, gdzie opisywano to uczucie, jako rozpadanie się na milion kawałków. Ale to było inne, to było odwrotne, to było lepsze. Mój mózg się wyłączył, ciało zapłonęło. Biodra i palce blondyna poruszyły się jeszcze szybciej, jeszcze mocniej.
Zagryzłam wargę, znieruchomiałam, a mój kręgosłup wygiął się w łuk. Objęłam Scorpiusa mocno, trzymając się go, jak koła ratunkowego.  A kiedy fale powoli przemijały, ściskając go rytmicznie, chłopak zastygł z bezwstydnym jękiem na ustach, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Czułam pod palcami drgania jego mięśni.
Przez kilka minut w pokoju panowała cisza. Oboje uspokajaliśmy oddechy. Powoli zaczynały docierać do mnie bodźce z otoczenia. Nie mogłam powstrzymać głupiego, leniwego uśmiechu, który rozciągnął moje usta.
– Cóż – powiedział Scorpius, kiedy już był w stanie. – To nie potrwało zbyt długo.
Zaśmiałam się, wciąż zdyszana. Nie miałam pojęcia, ile to trwało, ale jeśli miał ochotę pośmiać się z samego siebie, kimże ja byłam, żeby mu w tym przeszkodzić.
Uniósł głowę, żeby na mnie spojrzeć. Nadal miał zaróżowione policzki. Patrzyłam na jego opuchnięte usta tak, jak artysta patrzyłby na swoje najlepsze dzieło sztuki.
Wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu pełnym dołeczków w policzkach. To znaczy, dołeczki były tylko dwa, ale mnie nadal kręciło się w głowie.
Sięgnął na sąsiedni fotel i naciągnął na nas błękitny koc.
– Nie, nie – powiedziałam szybko. W odpowiedzi tylko oplótł mnie ciaśniej ramionami. – Musimy iść na kolację. Umieram z głodu.
Scorpius mruknął coś z niezadowoleniem  i schował twarz w moich włosach. Po chwili jednak znów spojrzał na mnie z entuzjazmem.
– Masz rację – powiedział. – Muszę natychmiast opowiedzieć o tym Gregorowi.
Pacnęłam go w tył głowy.
– Nie życzę sobie, żeby Gregor Zabini znał jakiekolwiek szczegóły mojej anatomii – zażądałam.
Scorpius podniósł się ze mnie i wsunął w swoje bokserki. Ja również sięgnęłam po bieliznę i ubrałam ją pod kocem, ponieważ nagle zebrało mi się na wstydliwość.
– Oczywiście, że nie będzie ich znał – powiedział chłopak, zakładając spodnie. – Ja opowiem mu o tym z szacunkiem. To kobiety rozmawiają o wszystkim ze szczegółami. Jestem pewien, że niezależnie od tego, co mi obiecasz, Roxanne i Alice jeszcze dziś usłyszą wszystkie detale dotyczące czynności, trwałości oraz rozmiarów.
Otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, ale uświadomiłam sobie, że nie mogę. Z niezadowoleniem zamknęłam je z powrotem i ubrałam spódnicę.
– Musisz być przygotowana na to, że Gregor wyśle ci jakąś kartkę z podziękowaniami – ostrzegł Scorpius. Podniósł sweter z podłogi i wciągnął go przez głowę. Krytycznym spojrzeniem obrzucił zagniecenia w materiale i otrzepał się z nieistniejącego kurzu. – Bardzo długo na to czekał.
Uniosłam kpiąco brew.
– Nie uważasz, że Gregor jest trochę zbyt zaangażowany w szczegóły naszego związku?
Wzruszył ramionami i podszedł do mnie, żeby pomóc mi z guzikami koszuli.
– Nie moja wina, że przyjacielowi zależy na moim dobrym samopoczuciu – powiedział. – A ty tylko go zachęciłaś do wtrącania się w nie swoje sprawy, kiedy przyznałaś, że jest twoją bratnią duszą. Teraz on uważa, że jesteśmy trzyosobową rodziną.
– Cóż, jeśli Gregor ma być naszym synem, to popełniliśmy kilka poważnych błędów wychowawczych – stwierdziłam i złapałam go za rękę. – Idziemy?
Spojrzał na mnie niepewnie, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale w końcu skinął głową.
– Prowadź.
Pociągnęłam go w stronę drzwi i zatrzymałam się gwałtownie.
– Och, zapomniałabym – warknęłam, uderzając dłonią w czoło. Zerknęłam na niego. – Ja też cię kocham.
Scorpius zamrugał szybko, po czym skierował twarz do sufitu i wypuścił powietrze tak melodramatycznie, jakbym od wielu godzin zmuszała go, żeby je wstrzymywał.
– Och, dzięki Bogu – sapnął. – Teraz możemy iść.

*

Ja bym tylko chciała powiedzieć, że Rose w tym rozdziale zachowała się bardzo nieodpowiedzialnie i apeluję, aby nie brać z niej przykładu. A mianowicie – Remember girls, always pee after sex!
No, okej. Czasem zastanawiam się, czego nienawidzę bardziej – siebie, czy tego opowiadania xd
Mam nadzieję, że rozdzialik wam się podobał, bo aż nie mogę uwierzyć, że publikuję tę kolumbrynę, nie dzieląc jej na dwa.
Jak się trzymacie w kwarantannie? Wszyscy silni i zdrowi? Wiem, że każdy przeżywa teraz trudne chwile, wszyscy mamy kogoś, o kogo możemy się martwić. Mam nadzieję, że ten rozdział jakoś osłodził wam ten przykry czas i może poprawił komuś humor.
Czekam na wasze opinie <3
Trzymajcie się!

1 komentarz:

  1. Ja, na przykład, dzięki temu rozdziałowi znoszę kwarantannę dużo lepiej! Uśmiałam się przy wyznaniu Rose xD Dobrze, że sobie przypomniałam, bo jeszcze biedny Scorpius miałby jakiąś kolejną wewnętrzną burzę.
    Bardzo lubię szczęśliwe zakończenia :3
    Pozdrawiam i zdrówka, i weny życzę,
    G.A.

    OdpowiedzUsuń