czwartek, 17 maja 2018

[7]"Nikt nigdy nie chce grać w Monopoly."


– Dobra, jesteście ostatnią grupą – oznajmił Albus, kiedy nieco zdyszany wrócił do pokoju wspólnego Gryfonów. – Wszyscy gotowi?
– Pewnie – odparłam, po czym zwróciłam się do Daisy. – Na pewno chcesz iść z nami?

– Nic mi nie będzie, Rosie – odpowiedziała. Byłam zdumiona tym zapałem do uczestnictwa w zabawie, aczkolwiek postanowiłam tego nie komentować.
Dziewczyna podciągnęła wyżej dżinsy, zerkając niepewnie na nasze ubrania. Większość uczniów zazwyczaj szła w piżamach, ale nalegałam, żeby Dursley postawiła na normalne ciuchy. Kiedy usiłowałam wcisnąć jej na grzbiet trzecią warstwę, w postaci polarowej bluzy, nie była już jedyną osobą, która okazywała mi irytację.
Nerwowo poprawiłam golf jej swetra.
– Uspokój się, Rose, jest dopiero październik. – Alice delikatnie położyła mi dłoń na ramieniu. – Nie umrze od jesiennego wiaterku.
– Nadal nie wiem, czemu w ogóle pozwalamy jej z nami iść – warknęłam.
Albus opadł na fotel, wykorzystując chwilę na odpoczynek. Byłam pewna, że w takich chwilach żałował, iż Potterowie posiadali mapę Huncwotów, w związku z czym odpowiadali za przeprowadzanie uczniów na boisko podczas tych nocnych eskapad. 
Nie mogłam się mu dziwić. Też nie byłabym zadowolona, gdybym musiała osiem razy wchodzić na siódme piętro.
– Bo to niesprawiedliwe, że nigdy nie była – wyjaśniła mi cierpliwie Alice.
– Albus nie zabiera Lily, a ja nie ciągnę ze sobą Hugona – przypomniałam.
– Nikt nie mówi, że Daisy będzie od teraz regularnym gościem – wtrąciła Roxanne, przewracając oczami. Miała na sobie cienką, zieloną piżamę w smoki. – Chcemy tylko żeby zobaczyła, jak to wygląda. Lily i Hugo też byli raz na Nocy Quidditcha, w zeszłym roku. Pamiętasz?
– Och, nieważne – warknęłam.
– Alice, nie będzie ci zimno? – zapytał Albus, który już doszedł do siebie.
Longbottom miała na sobie dresowe spodnie i bluzkę od piżamy, która ciasno opinała jej wystający brzuszek. Jedynym, co nie pasowało do obrazka, były bose stopy.
– Nie. – Pokręciła głową. – Od drugiego miesiąca co noc czuję się, jakbym wsadzała stopy do ognia. Nic nie poprawia mi humoru tak jak to, że dziś pochodzę sobie po chłodnej ziemi.
– Będziemy tak tu sobie stać i konwersować o ciążowych dolegliwościach? – wtrąciłam. – Zaraz zaczną bez nas.
Albus wyciągnął mapę i bez dalszego marudzenia opuściliśmy pokój wspólny.
– Uważajcie piętro niżej, bo chyba słyszałam tam pana Filcha – odezwała się Gruba Dama, mrugając do nas porozumiewawczo.
– Dzięki – powiedziałam, choć byłam pewna, że musiała się przesłyszeć. Nikt nigdy nie potwierdzał tego oficjalnie, ale po szkole krążyły plotki, że podczas kolacji poprzedzających Noc Quidditcha, w soku dyniowym Filcha zawsze lądował Eliksir Słodkiego Snu.
Pewnych rzeczy lepiej było nie wiedzieć.
– Ktoś wie, do której to dzisiaj potrwa? – zagadnęłam cicho, kiedy szliśmy po schodach.
Dochodziła północ.
– Pewnie skończymy koło piątej, jak zwykle – mruknął Albus, wpatrując się w mapę. – Zapalcie różdżki, bo nic nie widzę.
Spełniliśmy jego prośbę.
– Nie zapomnieliśmy o niczym? – odezwała się Alice, dla pewności. – Kto odbierał jedzenie od skrzatów?
– Puchoni, jak zwykle – mruknęłam. – Ślizgoni zaoferowali, że przyniosą alkohol, choć nikt ich o to nie prosił.
– To co my robiliśmy? – zdziwiła się Roxanne. – Załatwialiśmy gry?
– To Krukoni – przypomniałam jej. – Chociaż Gryfonki z szóstego roku chyba wzięły twistera i Monopoly.
– Nikt nigdy nie chce grać w Monopoly. – Alice zmarszczyła brwi.
– Stójcie – powiedział cicho Albus.
Zatrzymaliśmy się, podczas gdy on błądził wzrokiem po pergaminie. Byliśmy dość blisko gabinetu Filcha.
– Jest u siebie – odezwał się portret rudowłosego mężczyzny, który właśnie mijaliśmy. Albus skinął głową, trzymając palec na kropce Filcha.
– A Pani Norris? – zapytał.
– Widziałem ją parę minut temu na szóstym piętrze, kiedy odwiedzałem portret Esmeraldy – wyjaśnił ochoczo, poprawiając monokl. – To północne skrzydło.
Uspokojeni, ruszyliśmy dalej.
– Czyli Gryfoni nic nie dostarczają? – drążyła dalej Alice, na co Albus przewrócił oczami.
– Dostarczamy najlepszych graczy quidditcha.
Kiedy dotarliśmy do Sali Wejściowej, Ślizgoni akurat wychodzili z lochów. 
– To już wszyscy od ciebie? – zapytał Malfoy, który prowadził ostatnią grupę. Miał na sobie szare, dresowe spodnie, wiszące luźno na biodrach i zieloną bluzę z kapturem. Jego niemal białe włosy były w takim samym, artystycznym nieładzie jak na co dzień, reprezentującym hasło „właśnie wytoczyłem się z łóżka, ale i tak wyglądam świetnie, więc możesz mi naskoczyć”.
– Tak – odparł Albus, stukając różdżką w mapę i wsuwając ją do kieszeni spodni. – Czekamy jeszcze na kogoś? Puchoni powinni już być na boisku, kiedy szedłem na górę, mijałem Tima, wychodzącego z ostatnią grupą.
– Ale Krukoni mają tu być za minutę – odparł Malfoy, zerkając na zegarek.
– Czyli jesteśmy przed czasem – odezwał się znajomy głos.
Na czele ostatniej grupy Krukonów stał Jeremy, bliźniak Conrada i oczywiście kapitan ich drużyny quidditcha. 
Zabawnie było zobaczyć ich obok siebie w identycznych, niebieskich piżamach, podczas gdy na co dzień zazwyczaj robili, co mogli, byle tylko pokazać, jak bardzo się od siebie różnią. 
– To dla ciebie nowość, Jer – odezwałam się. – Możemy iść?
Całą grupą wytoczyliśmy się na zewnątrz.
– Jakie plany na imprezę? – zagadnęłam Conrada, kiedy pozostali trochę nas wyprzedzili.
Chłopak wzruszył ramionami.
– W zasadzie żadne. Dobrze się bawić, za wszelką cenę unikać Jeremy’ego… takie tam – zakończył, obrzucając maślanym spojrzeniem plecy idącej przed nami Roxanne.
– Możemy w końcu o tym porozmawiać? – zapytałam.
– O czym? – spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. – O mnie i Jeremym? Chyba spóźniłaś się o jakieś siedemnaście lat, Rosie…
– Nie, nie chodziło mi o to – westchnęłam, po czym skinęłam głową w stronę pleców Roxanne. – Tylko o nią.
Conrad zarumienił się lekko i spuścił wzrok.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – wymamrotał.
– Owszem masz – powiedziałam stanowczo. – I musisz też mieć świadomość, że nikomu nie robisz przysługi tym swoim tajniaczeniem się.
– Widocznie i tak mi to nie wychodzi, skoro czytasz ze mnie jak z otwartej księgi – burknął z niezadowoleniem.
– Właściwie to się mylisz, wcale nie jesteś taki oczywisty – pocieszyłam go. – Chyba nikt oprócz mnie się nie domyśla. Może jestem genialna.
– I od jak dawna się „domyślałaś”? – zapytał. Spojrzał lękliwie na otaczających nas ludzi, martwiąc się, czy nie rozmawiamy za głośno. Co było irracjonalne, bo prawie szeptaliśmy.
– Miałam swoje podejrzenia bardzo długo, ale nigdy nie byłabym pewna, gdyby nie fakt, że za każdym razem, kiedy próbowałam cię o to wypytać, zachowywałeś się jak dziecko przyłapane na zlizywaniu czekolady z podłogi – powiedziałam, usiłując uśmiechnąć się zachęcająco. – To nic wstydliwego, że troszkę się zakochałeś, Conrad. Dość prosta sprawa.
– Tak, kiedy człowiek zakochuje się z wzajemnością – żachnął się.
– Nie wiesz, jak jest w twoim przypadku. Mógłbyś spróbować się dowiedzieć. Co stoi na przeszkodzie?
Conrad zaczął mamrotać coś pod nosem, z czego jedynym co zrozumiałam, było imię „Timothy”.
– Och, daj spokój – jęknęłam. – Wiesz, że oni zawsze tacy byli! Po prostu są najlepszymi przyjaciółmi i są ze sobą bardzo blisko. Nie uważałbyś tego za przeszkodę, gdyby byli tej samej płci.
– Ale nie są – wycedził Conrad przez zęby. – Poważnie Rosie, powinno ci być głupio, że kłamiesz mi w żywe oczy, żebym tylko poczuł się lepiej.
– Nie kłamię! – prychnęłam. – Po prostu mówię, co myślę! Jeśli Tim i Roxanne chcieliby zostać parą, to mieli na to dość czasu.
– Nie mówię, że lada dzień ogłoszą zaręczyny – powiedział cicho Conrad. – Ale dobrze wiesz, że kiedyś… jak oboje trochę dorosną… jak będą wiedzieć, czego chcą… są sobie pisani – wymamrotał żałośnie.
– Zaraz zwymiotuję.
– A poza tym, Rosie – zaczął, posyłając mi ciepły, choć wymuszony uśmiech. – Akurat ty jesteś ostatnią osobą, która powinna udzielać rad w kwestii sekretnych sympatii.
– Co proszę?
– Podpowiem ci. Jego imię zaczyna się na L, a kończy na orcan. – Uśmiechnął się przebiegle.
– To zupełnie inna sytuacja! – oburzyłam się. – Mam wszystko pod kontrolą. I niedługo mi przejdzie.
– Doprawdy? – Nie podobał mi się ten uśmiech, który mi posłał. Był złowieszczy. – Hej, Lorcan! – zawołał głośno.
Omójbożeomójbożeomójboże!
Nawet nie zauważyłam, że w ostatniej grupie Krukonów był też Lorcan. Odwrócił się do nas, z tym swoim pięknym uśmiechem i błyszczącymi oczami.
– Przestań! – syknęłam, szarpiąc Conrada za rękaw, jednocześnie utrzymując przyklejony do twarzy, sztuczny uśmiech. Byłam przekonana, że panika wręcz wypływa z moich oczu.
– Coś nie tak, Rose? Co stoi na przeszkodzie? – zakpił Conrad, nadal machając do Lorcana i przywołując go dłonią.
– Co jest? – spytał blondyn, kiedy się z nami zrównał.
Że też musiał być taki miły. Gdyby był złośliwym dupkiem, byłoby łatwiej wybić go sobie z głowy. Z drugiej strony, wtedy wcale by się w niej nie znalazł. 
– Rose chciała obgadać z tobą dzisiejszą próbę… – zaczął Conrad.
Zabije go. Uduszę go gołymi rękami, nie zważając na konsekwencje. Mogę spędzić życie w Azkabanie, co mi tam.
Ale Conrad jeszcze nie skończył.
– … i zaproponować prywatne sesje ćwiczeniowe – oznajmił. – W końcu gracie dwie główne role. Trzeba popracować nad chemią.
Na mojej twarzy można by usmażyć całkiem przyzwoitą jajecznicę.
– Uważam, że to świetny pomysł – powiedział poważnie Lorcan, obrzucając mnie ciepłym, błękitnym spojrzeniem.
Och.
Czy to były te słynne motyle w brzuchu?
– Cóż, w takim razie obgadajcie temat – Conrad nie dał się zbić z tropu, choć widziałam po nim, że sam był zaskoczony tym, jak dobry obrót przybrała ta sytuacja. – Ja idę do Albusa, miałem go o coś zapytać.
Rzucił mi minę, która mówiła „Podziękujesz mi później”.
– No więc… – zaczęłam koślawo. – Co myślisz o naszej próbie?
Powinno się mnie utopić zaraz po urodzeniu. Albo przynajmniej zanim osiągnęłam wiek dojrzewania, żebym nie miała szansy przekazać dalej genów kretynizmu. 
– Była w porządku – powiedział, wzruszając ramionami. – Ale ten cały Malfoy... potrafi być bardzo przykry, prawda?
Nadal nie docierało do mnie, że naprawdę z nim rozmawiam. I to nie w grupie znajomych, kiedy udaje mi się wydukać dwa słowa. Tylko nas dwoje. Mówiący do siebie słowa.
Nie wiem, jakim cudem jeszcze nie straciłam przytomności.
– Uwierz mi, nikt nie ma o tym lepszego pojęcia niż ja – zapewniłam go ze śmiechem. – Dla mnie jest przykry od siedmiu lat, ty na razie oglądałeś jego popisy zaledwie przez jedno popołudnie!
I nawet układałam pełne zdania! Miałam ochotę poklepać samą siebie po plecach.
– Wierzę na słowo – odparł z uśmiechem, ukazując mi rząd równych, białych zębów. Dałabym sobie rękę uciąć, że codziennie ćwiczy ten uśmiech przed lustrem. – I mam nadzieję, że nie przejęłaś się tym, co dzisiaj do ciebie powiedział? Wiem, że wcale się nie czerwieniłaś. – Kolejny uśmiech.
Owszem, czerwieniłam. Ale, jak już wspomniałam, Lorcan był zbyt miły, żeby pozwolić mi czuć się przy nim niezręcznie. No i czy to nie był facet idealny?
– Jasne, że się nie przejęłam – odparłam lekko, siląc się na swobodny ton. Szło mi coraz lepiej. – Naprawdę, zdążyłam przywyknąć do zaczepek Malfoya.
– Sama nie jesteś świętoszkiem Rose – powiedział z błyskiem w oku. – Nie wątpię, że to Malfoy zawsze zaczyna, ale przypadkiem wiem, że odpowiadasz mu pięknym za nadobne.
Uśmiechnęłam się szeroko, tym razem już całkiem swobodnie.
– Jeśli zasłuży, to tak.
– Wracając do tych naszych prywatnych prób. – Lorcan spoważniał. – Jak już mówiłem, myślę, że to naprawdę dobry pomysł. W końcu chcemy, żeby przedstawienie się udało, prawda? A z takim reżyserem, może się to potoczyć w nie najlepszym kierunku.
Ogarnął mnie dziwny, defensywny nastrój. Przecież Malfoy nie był aż taki zły… to znaczy był zły jako osoba, ale jako reżyser… no dobrze, wiem, że sama wcześniej na niego pomstowałam, ale… to było jakieś inne uczucie, kiedy ja to mówiłam…
Nie było sensu się nad tym zastanawiać. Zwłaszcza jeśli nawet nie umiałam do końca uformować myśli. Powinnam była się trochę zdrzemnąć przed wyjściem, w końcu była już północ. Musiałam być bardziej zmęczona, niż mi się wydawało, skoro mózg płatał mi figle.
– Tak, może jak będziemy mieli wolną chwilę, moglibyśmy razem poćwiczyć – rzuciłam niezobowiązująco, jakby w ogóle mnie nie obchodziło, czy będzie mi dane spędzić z nim kolejną chwilę sam na sam. A przynajmniej miałam nadzieję, że tak właśnie to brzmiało.
– Co myślisz o poniedziałkach? Nic nie mam w poniedziałki – powiedział szybko.
Miałam wrażenie, że mój żołądek usiłuje trenować zaawansowaną gimnastykę artystyczną.
– Poniedziałki są okej – odparłam spokojnie.
– W takim razie do zobaczenia w poniedziałek po południu – rzucił na odchodne, posyłając mi jeszcze jeden czarujący uśmiech i oddalając się w kierunku przyjaciół.
Właśnie dotarliśmy do boiska.
Mogłabym eksplodować ze szczęścia. Byłam umówiona z Lorcanem. Jasne, była to tylko próba i nawet nie ustaliliśmy, gdzie będziemy się spotykać, ale to i tak był sukces. I nawet nie zrobiłam z siebie natrętnej, zdesperowanej wariatki. Chyba.
Grupki pozostałych uczniów były rozsiane po stadionie, część osób przysiadła przy trybunach, a pozostali spacerowali w wyczekiwaniu.
Wszystkie domy wymieszane. Nawet nie nosiliśmy naszych barw, więc i tak nie dałoby się nas pogrupować.
– W końcu! – zawołał Timothy, który opierał się o ścianę najbliższej trybuny. – To co, od czego zaczynamy?
– Zaklepuję kapitana w pierwszej kolejce! – krzyknął szybko Albus.
– Ja też! – zawtórował mu Jeramy, a Conrad standardowo spojrzał na brata z niechęcią. Działo się to chyba za każdym razem, jak Jeremy się odzywał. Ja i Hugo też miewaliśmy swoje zatargi, ale jeśli rzucałby mi ciągle takie spojrzenia, dawno pozbawiłabym go kończyn. Jestem pewna, że postąpiłby tak samo.
– Dobra, to wybierajcie drużyny – powiedział ktoś zza pleców Malfoya. Kiedy wysunęła się do przodu, zorientowałam się, że to Cady, projektantka kostiumów na spektakl. Odruchowo skinęłam jej głową na powitanie, na co ona pozdrowiła mnie energicznym machnięciem dłoni.
– Zaczynamy standardowo? – zapytała Roxanne. – Gryfoni i Puchoni przeciwko Krukonom i Ślizgonom?
– Nie, dajmy sobie z tym spokój – jęknął któryś z Puchonów. – Wszystko i tak się miesza po jednym meczu.
Odpowiedział mu zbiorowy pomruk oznaczający zgodę. 
– Świetnie. Scorpius na obrońcę – wtrącił szybko Albus, najwyraźniej słusznie obawiając się, że Jeremy zwinie mu Malfoya sprzed nosa.
– Biorę Rose – odparł szybko Jeremy, uśmiechając się do mnie łobuzersko. Potruchtałam szybko w jego kierunku.
– Pamiętajcie, że wszyscy mają pograć, nie możecie wybierać do pierwszego meczu samych dobrych graczy – rzucił luźno Gregor Zabini. – Teraz dobierzcie kogoś kiepskiego.
– Masz rację, Greg – powiedział Malfoy, z teatralnym wyrazem zatroskania w głosie. – Bierzemy ciebie na ścigającego.
Zabini warknął pod nosem, ale stanął obok przyjaciela.
– Timothy, do nas – rzucił Jeremy.
– Wielkie dzięki – mruknął Finnegan.
– Dasz sobie radę, stary – pocieszył go Jeremy.
– Wątpię – odparł Albus, z wyzywającym uśmiechem – Idziecie na dno, mamy Scorpiusa.
Zdrajca.
– A my mamy Rose – powiedział z dumą Jeremy. – Nie mogę się doczekać, aż zobaczę, jak wasz Zabini próbuje się koło niej przecisnąć z kaflem.
– Nie pisałem się na to – mruknął Gregor.
Kiedy dobieranie zawodników dobiegło końca, zaczęło się kolejne zamieszanie z pożyczaniem mioteł. Jakimś cudem, przy całej tej konspiracyjnej organizacji wydarzenia, nikt nigdy nie ustalał, które osoby mają przynieść miotły.
– Hej – zaczepiłam Jeremy’ego. – Nie powinieneś mnie tak chwalić. Nawet nie jestem w drużynie.
– Ale ja, w przeciwieństwie do Albusa, potrafię rozpoznać dobrego zawodnika – powiedział, klepiąc mnie zachęcająco po plechach.
Jared, obrońca Gryfonów, którego Albus wybrał na moje miejsce, stał nieco dalej z grupką Puchonów. Nie grał w pierwszej rundzie.
Albus na swojego obrońcę wybrał Scorpiusa, musiał więc uważać, że Malfoy jest lepszy od Jareda, a co za tym idzie – lepszy ode mnie.
– Jakbym był Albusem – zaczął znów Jeremy – to postąpiłbym zupełnie inaczej.
– A konkretnie?
– Załóżmy, że ten Jared naprawdę jest bardzo dobry. Wtedy wziąłbym was oboje, ale ciebie wystawiłbym w meczu przeciwko Ślizgonom, a Jareda we wszystkich pozostałych.
– Drużyna nie może mieć dwóch zawodników na tej samej pozycji.
– Oficjalnie byłabyś rezerwową – odparł, jakby miał tę odpowiedź przygotowaną od tygodni. – Albus musiałby powołać innego zawodnika, jeśli dzień przed meczem Jareda spotkałaby jakaś niegroźna kontuzja, prawda?
Zaśmiałam się lekko, zakładając, że żartuje, choć w jego przypadku nigdy nic nie wiadomo.
– Czemu akurat przeciwko Ślizgonom? – zapytałam, kiedy zgarnęłam jedną z zebranych mioteł.
– Bo zazwyczaj jesteś po prostu przyzwoitym obrońcą. Ale kiedy grasz przeciwko Malfoyowi, zmieniasz się w dziką bestię żądną krwi. Musisz naprawdę gościa nie lubić – powiedział, odpychając się stopami od ziemi i wzbijając w powietrze. – Dlatego liczę na ciebie! – dodał z góry.

*

Mecz nie potrwał długo. Z jakiegoś powodu, mecze nigdy nie trwały długo podczas Nocy Quidditcha. Zdążyłam obronić cztery gole i wpuścić jednego, kiedy Cady wrzasnęła „mam znicza!”.
– I co, nadal jesteś taki z siebie zadowolony, Albus? – zagadnął przyjaźnie Jeremy, kiedy wylądowaliśmy. – Cady złapała dla nas znicza, podczas gdy Malfoy wpuścił trzy razy.
– Może jakby Scorpius skupił się na pilnowaniu pętli, zamiast wypatrywaniu, co porabia Rose przy swoich, to nie byłoby tak źle – powiedział Potter, patrząc na przyjaciela z dezaprobatą.
– Trzeba mieć oko na przeciwnika! – oburzył się Scorpius.
– To może powinieneś spróbować z tymi przeciwnikami, którzy strzelają ci gole?
Nie miałam szczególnej ochoty przysłuchiwać się ich zaczepkom, więc zaczęłam odsuwać się na bezpieczną odległość i rozglądać za znajomymi twarzami.
Ludzie już zbierali się na środku boiska, chcąc zaklepać sobie następną rozgrywkę.
– Rosie! – zawołała Daisy, łapiąc mnie za łokieć. – Tu jest fantastycznie! Strasznie się cieszę, że pozwoliłaś mi przyjść.
– To nie ja ci pozwoliłam – przypomniałam jej surowo. – Ale widzę, że ci, którzy pozwolili, nie wpadli na to, żeby się tobą zaopiekować?
Daisy wzruszyła ramionami.
– Nie trzeba się mną opiekować – zapewniła, jakby to do niej należała decyzja. – Ale Alice jest tam. – Wskazała palcem grupę pod pętlami, których wcześniej pilnował Malfoy. – Razem z kilkoma Krukonkami próbują różnych zaklęć, żeby można było urządzić karaoke. A Conrad i Roxanne siedzą tam. Grają w pokera.
Skierowałam się w kierunku drugiej grupy, a Daisy podążyła za mną.
– Hej, właśnie kończymy rozdanie – oznajmiła Roxanne, kiedy nas zauważyła. – Przyłączycie się w następnym?
– Nie – rzuciłam szybko, zerkając z niepokojem na Daisy. Na litość boską, miałam siedemnaście lat. Skąd mogłam wiedzieć, jakie gry i zabawy będą stosowne dla trzynastolatki? Nie ja powinnam decydować o takich rzeczach. Ale poker brzmiał jakoś niewłaściwie, mimo że były to tylko karty.
Przysiadłam koło Conrada i zajrzałam mu przez ramię. 
– Pasuję – stwierdził i odłożył karty, a ja starałam się nie unieść brwi w wyrazie zdziwienia.
– Czyli wygrałam! – pisnęła Roxanne, łapiąc się jedną ręką za głowę. Jej mina wyrażała zdezorientowanie. – A mam tylko jedną parę!
– Conrad – mruknęłam cicho, kiedy moja kuzynka była zajęta ekscytacją i dzieleniem się nią z pozostałymi graczami. – Miałeś świetne karty. A Roxanne nie umie blefować. Nie powinno się tak po prostu pozwalać komuś wygrać!
Chłopak nie odrywał ciepłego spojrzenia od Roxie. 
– Ale zobacz, jak się cieszy – odparł cicho.
Znowu zebrało mi się na wymioty, ale nie chciałam sprawić mu przykrości, więc ugryzłam się w język, żeby powstrzymać te wszystkie głupie żarty, które przyszły mi do głowy.
– Idziemy gdzieś? – zaproponował. – Trzeba zaliczyć wszystkie stereotypowe gry imprezowe. Jestem pewien, że gdzieś znajdziemy butelkę albo prawdę czy wyzwanie.
Podnieśliśmy się całą trójką. Najwyraźniej dla Daisy zabrzmiało to atrakcyjnie, choć gry wymienione przez Conrada były dla niej jeszcze bardziej nieodpowiednie niż poker. Świetnie.
– Wziął ktoś zapasową bluzę? – zapytała Roxanne, pocierając dłońmi rękawy swojej piżamy. – Jest mi chłodniej, niż zakładałam.
– Weź moją – zaoferował natychmiast Conrad, zdejmując czarne, polarowe okrycie. – Mnie i tak było gorąco.
Gęsia skórka na jego ramionach była tego niezaprzeczalnym dowodem. Usiłowałam nie prychnąć. 

*

Okej, nie miałam pojęcia, jak tu skończyliśmy. 
Zaledwie parę minut po sugestii Conrada pojawił się Albus i chyba namieszał nam wszystkim w głowach, bo jakimś cudem znaleźliśmy się w najbardziej międzydomowym towarzystwie wszech czasów. Przynajmniej biorąc pod uwagę to, jak daleko była w stanie sięgnąć moja wyobraźnia.
– Fajna piżamka, Weasley – skomentował Gregor Zabini, mrugając do mnie porozumiewawczo.
Przyznaję, moja piżama była dość zabawna. Zawsze chciałam mieć jeden z tych polarowych, zwierzęcych kombinezonów i w wakacje w końcu sprawiłam sobie pandę. Miałam nawet ogonek. No i kaptur. Z uszami.
Była zarąbista.
– Dzięki… eee… twoja też – powiedziałam grzecznie, obejmując wzrokiem jego nagą klatkę piersiową i dresowe spodnie. Noc była chłodna, ale Zabini lubił, kiedy ludzie na niego patrzyli. Parada dziewcząt przy jego boku była niemal tak rozległa i różnorodna jak u Malfoya, z tym że Gregor traktował je nieco lepiej.
– Też mi sprawiedliwość – mruknął Malfoy, podczas gdy jak-jej-tam bawiła się jego włosami. – Jakbym to ja zażartował z jej piżamy, wydrapałaby mi oczy.
Naprzeciwko mnie siedziało pięcioro Ślizgonów: Gregor Zabini, Cady-projektantka, Gill Walsh, czyli dziewczyna zajmująca się scenografią, Malfoy oraz jego dziewczyna tygodnia. Chyba miała na imię Caroline, ale nawet Albus przyznawał, że nie ma sensu tego zapamiętywać.
– To nie był żart – oburzył się Zabini. – Piżama naprawdę jest ładna.
– Za to Weasley niekoniecznie – wtrąciła Caroline, chichocząc.
Nie dam się sprowokować. Obiecałam Albusowi, że będę miła dla jego „drugich” przyjaciół.
Z drugiej strony, nie musiałabym składać podobnej obietnicy, gdyby nas tutaj nie zaciągnął. 
Mnie, Conrada i Alice. Jak na razie nie polała się krew, co i tak uznawałam za sukces. 
– Mam ją walnąć za ciebie? – mruknęła cicho Alice. – Ja niczego nie obiecywałam.
Potrząsnęłam lekko głową.
Malfoy posłał Caroline słodki uśmiech.
– Nie mówiłaś przypadkiem, że chciałaś się załapać na następną rozgrywkę? Tutaj się zanudzisz – powiedział.
– Ta, nawet nie ustaliliśmy, w co będziemy grać – dodał Zabini, patrząc na nią błagalnie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i podniosła się z miejsca.
– Coś w tym jest. Pójdę zająć sobie kolejkę.
– Och, dzięki Merlinowi – sapnęła Cady, kiedy dziewczyna się oddaliła.
– To chyba najgorsza w ciągu ostatnich pięciu miesięcy, Scorpius – dodał Zabini, patrząc na Malfoya z politowaniem.
– Wróciliśmy!
Roxanne i Daisy niosły po kilka paczek ciastek i czipsów, a Timothy i Jeremy przydźwigali dla nas napoje. Daisy trzymała się o kroczek za nimi, jakby spodziewała się, że grupa starczych Ślizgonów ją zaatakuje. 
– To wszystko, co zdołaliśmy unieść – oznajmił Jeremy, wciskając się pomiędzy mnie i Alice. – Ustaliliście, w co gramy?
– Jedyne, co ustaliliśmy, to to, że Rose ma fajną piżamę – oznajmił Albus. Przekładał paczki czipsów, najwyraźniej czegoś szukając. – Nie ma nic zdrowszego?
– Trzymaj te. – Scorpius rzucił mu paczkę. – Bez soli, bez chemii i bez smaku. Takie jak lubisz.
– Mam do was pytanie – wtrąciła Roxanne i wskazała palcem Timothy’ego. – Jakiego koloru jest jego koszulka?
Kilkoro z nas wymruczało obojętnie swoje odpowiedzi.
– Szary.
– Jasno-szary.
– Szary.
Roxanne uśmiechnęła się szeroko, po czym zwróciła się do Tima.
– A teraz powiedz im, jak ty nazwałeś ten kolor.
Puchon wpatrywał się z zażenowaniem w swoje buty.
– Ciemno-biały.
Zaśmialiśmy się chóralnie.
Albus promieniał ze szczęścia. Chyba o niczym nie marzył bardziej, niż żebyśmy w końcu zaczęli się dogadywać z jego Ślizgońskimi przyjaciółmi. Albo chociaż z Malfoyem, bo wątpię, żeby mojego kuzyna i Grega łączyła jakaś szczególnie głęboka relacja. 
– To co z tym graniem? – zapytał znów Jeremy. – Bo zaczynam się niecierpliwić. Butelka?
– Ja chyba będę się zbierać – wtrąciłam szybko.
– Co? – prychnął Gregor. – Jeszcze nawet nie zaczęliśmy!
– Trzeba odprowadzić Daisy – wyjaśniłam.
– Rosie, wystarczy tego matkowania – odezwał się Albus. – Od teraz ja biorę na siebie pełną odpowiedzialność za Daisy. Siedź na tyłku i daj dziewczynie się wyluzować.
Nawet nie dali mi ponownie dojść do głosu. Natychmiast zaczęli debatować nad tym, czy lepszym wyborem jest gra w butelkę, czy  w monopoly. Nie wiedziałam, skąd się to bierze, skoro już wiedzieliśmy, że nikt nigdy nie chce grać w monopoly. Postanowiłam się nie wtrącać.
Jedynie Malfoy nie brał udziału w dyskusji. Zamiast tego wolał wpatrywać się w Daisy ze zmrużonymi oczami. Odruchowo objęłam ją opiekuńczo ramieniem. 
– Hej, Daisy – zagadnął Malfoy. – Twoi rodzice to mugole, prawda?
Skinęła głową, wyraźnie onieśmielona. Zazwyczaj starałam się trzymać ją od niego z daleka. Od niego i innych Ślizgońskich przyjaciół Albusa. Oczywiście bez żadnej przesady, bo jeśli Al by się zorientował, mógłby się poczuć urażony. 
– Och, super! – odezwał się Zabini, natychmiast zapominając o tym, jak bardzo chciał zagrać w butelkę. – Zawsze ciekawiło nas kilka kwestii.
– Mogliście zapytać mnie – burknął Albus.
– Ale z tobą się ciężko rozmawia – wyjaśniła Cady. – Przynajmniej kiedy w grę wchodzi uzyskanie prawdziwych informacji.
– Że co proszę?
– Twój umysł jest zbyt zainfekowany teoriami spiskowymi i zmyślonymi faktami – pospieszył z wyjaśnieniem Malfoy.
– Ja i Jeremy też jesteśmy z rodziny mugolskiej – wtrącił Conrad.
– Wiem – odparł Gregor, uśmiechając się szeroko, jakby tym uśmiechem był w stanie przykryć wszystkie rzeczy, które mówił o mugolskim pochodzeniu bliźniaków, kiedy byliśmy dziećmi.
– Jakie kwestie was ciekawiły? – zapytał zniecierpliwiony Jeremy. – Miejmy to za sobą i zacznijmy w coś grać.
Daisy błądziła zaciekawionym wzrokiem po twarzach Ślizgonów. Wiedziałam, że to był fatalny pomysł, by ją tu zabierać.
– No wiecie. Jak to było? – wyrzuciła z siebie Cady.
Nie wiem dlaczego, ale chciałam, żeby Gill coś powiedziała. Siedziała obok koleżanki i skubała trawę, sprawiając wrażenie kompletnie nieobecnej. Czasem śmiała się w odpowiednich momentach, ale widać było, że robi to na wyczucie. 
– Jak co było? – warknął Conrad.
– Kiedy dostaliście listy – uściślił Malfoy. – Przyszła sowa? Waszym rodzicom odbiło?
– Nie było sowy. – Jer pokręcił głową. – List co prawda się pojawił, ale w dłoniach urzędnika z ministerstwa. Przyszły dwie osoby i wszystko wyjaśniły naszym rodzicom.
– To naprawdę nic interesującego – przyznał Conrad. – Choć nasi rodzice dość ciężko stąpają po ziemi, więc wyjaśnienia i przekonywania zajęły cztery godziny.
– Nie chcieli uwierzyć? – dopytywała Cady. – Urzędnicy pokazali im jakąś magie, w ramach dowodu?
– Mają to wszystko w procedurach – wcięłam się. – Kiedy idą do mugolskiego domu, żeby rozmawiać z rodzicami, wiedzą dokładnie, jakich zaklęć wolno im użyć. Są podzielone na kategorie – takie dla ufnych mugoli i takie dla niedowiarków.
– A skąd wiedzą, na jakich mugoli trafili? – zapytał Gregor, pochylając się z zaciekawieniem do przodu.
– Nie wiedzą. – Wzruszyłam ramionami. – Najpierw próbują łagodnie, a kiedy rodzice długo nie dają się przekonać, wyjeżdżają z ciężką artylerią. Kiedy wszystko inne zawiedzie, nakłaniają dziecko, aby pod ścisłym nadzorem i w kontrolowanych warunkach rzuciło zaklęcie.
Twarze wszystkich Ślizgonów były zwrócone w moim kierunku, najwyraźniej czekając na więcej, ale ja już skończyłam. Odchrząknęłam z zakłopotaniem i powierciłam się niespokojnie.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – wypalił Malfoy.
– Mam dwójkę rodziców pracujących w ministerstwie i łatwo chłonę informacje. – Westchnęłam. – Poza tym, Jer i Conrad już nam to opowiadali. Jakbyście spytali Albusa, usłyszelibyście dokładnie tę samą historię.
Ślizońskie głowy jak na komendę ponownie zwróciły się w stronę bliźniaków.
– Czyli z waszymi rodzicami, urzędnicy musieli „wyjechać z ciężką artylerią”? – dociekał Zabini.
– Och, tak. – Jeremy wyszczerzył zęby. – Moja matka grodziła, że wezwie policje, a to dla ministerstwa mogło oznaczać konieczność wezwania amnezjatorów i mnóstwo papierkowej roboty. Więc usiłowali mnie poinstruować, jak podpalić lodówkę. Jeden pożyczył mi różdżkę i w ogóle. Conrad bardzo się zdenerwował, że nie jest w centrum uwagi, więc sam podpalił lodówkę. Bez różdżki.
Conrad sapnął gniewnie i spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina, że był zmuszony spędzić czas z bratem. Starałam się nie brać tego do siebie.
– Zdenerwowałem się, bo facet tłumaczył ci z pół godziny, jak to zrobić, a ty nadal nie mogłeś załapać prostych instrukcji – prychnął. – W końcu się zniecierpliwiłem i zrobiłem to za ciebie.
– No dobra, z rodzinnymi problemami uporacie się kiedy indziej – wtrącił Malfoy, po czym znów zwrócił się do Daisy. – A jak było u ciebie?
– Podobnie. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Ale nie było urzędników, tylko profesor McGonagall.
– Ale twój tata już wiedział o magii, prawda? – Cady, podparła brodę, wpatrując się w moją kuzynkę z uprzejmym zaciekawieniem. – Przecież wychowywał się z Potterem. Tak napisała Skeeter w swojej książce.
– Książki Skeeter to same kłamstwa – odezwała się nagle Alice, obrzucając Cady groźnym spojrzeniem. Ślizgonka uśmiechnęła się do niej ciepło i skinęła głową, jakby chciała zapewnić, że zdaje sobie z tego sprawę. Mina Alice natychmiast złagodniała.
Uświadomiłam sobie wówczas, że bardzo ciężko byłoby nie polubić Cady. Nie widziałam jeszcze, żeby ktoś uspokoił Alice i zapewnił ją o swoich dobrych intencjach, używając w tym celu tylko uśmiechu.
– Tak, wiedział, ale to mama otworzyła wtedy drzwi – Daisy odpowiedziała na jej pytanie. Wzrok miała nieobecny, nieco zamglony, jakby usiłowała przypomnieć sobie szczegóły tamtego wydarzenia. – Zaprosiła profesor McGonagall do kuchni, a ona zaczęła nam obu wszystko wyjaśniać. Mama nie odezwała się ani słowem, chyba była w szoku. A wtedy tata wszedł do kuchni i spytał „Czy to znaczy, że tam już jest bezpiecznie? W waszym świecie?”. McGonagall na to, że owszem i że już umówiła nas na spotkanie z wujkiem Harrym, żeby mógł odpowiedzieć na wszystkie nasze pytania, bo ona jest bardzo zajętą kobietą. Tak poznałam wujka i całą resztą. – Uśmiechnęła się lekko do nas.
– I widzisz? – rzucił Gregor do Conrada. – To jednak było coś interesującego.
– W takim razie proponuję Prawdę czy Wyzwanie i butelkę w jednym – wtrącił Jeremy, jakbyśmy nigdy nie przestali rozmawiać o grach.
– To znaczy? – zapytał Timothy.
– Będziemy kręcić butelką, żeby losować, kto ma odpowiadać – wyjaśnił. – Ja zaczynam – oznajmił, po czym wziął butelkę z niegazowanym napojem i ułożył ją pośrodku kręgu.
Albus musiał zauważyć moje niespokojnie spojrzenie w stronę Daisy, bo odezwał się, zanim Jeremy zdążył zakręcić.
– Ale zachowajmy grzeczny poziom, dobrze? – powiedział stanowczo. – Wszystkie pytania i wyzwania muszą być stosowne dla trzynastoletnich uszu i oczu.
Daisy przewróciła oczami, ale się nie odezwała.
Butelka wylosowała Cady.
– Prawda – powiedziała natychmiast.
– No dobrze. – Jeremy zastanowił się chwilę. – Jaki jest twój najbardziej obrzydliwy nawyk?
– Och, zapowiada się super zabawa – mruknęła Roxanne, wnosząc oczy do nieba.
– Trzeba jakoś zacząć – usprawiedliwił się chłopak.
– Kiedy mam katar, wycieram smarki w rękaw – rzuciła Cady, uśmiechając się z zażenowaniem.
To jest najbardziej obrzydliwa rzecz, jaką robisz? – zapytał Malfoy, z oburzenia aż unosząc się lekko z pozycji siedzącej. – A co ze smarowaniem kanapek masłem i nutellą?
– Albo ten dziwny numer z czosnkiem w mleku – dorzucił Zabini.
Nie chciałam dopytywać, co kryło się za jego słowami.
– Według mnie… – zaczął Albus, który chyba również znalazł kolejny obrzydliwy nawyk Cady, o którym chciał wspomnieć, ale ta natychmiast mu przerwała.
– Ja uważam, że to ze smarkami jest najbardziej obrzydliwe, więc moja odpowiedź jest prawidłowa. – Sięgnęła po butelkę i zakręciła nią, zanim ktokolwiek inny zdążył dorzucić swoje trzy grosze. Padło na Conrada.
– Wyzwanie – powiedział, odchylając się do tyłu i opierając się na dłoniach.
– Pozwól, aby ktoś z naszej grupy cię spoliczkował. Możesz wybrać osobę, ale nie może to być Daisy – dodała, uśmiechając się diabolicznie. Ślizgoni.
Conrad powiódł wzrokiem po wszystkich, poszukując kogoś, kto na sto procent nie żywi do niego żadnej urazy. Zatrzymał się chwilę na mnie, ale chyba przypomniał sobie, sytuację z Lorcanem, kiedy to praktycznie wepchnął mnie pod rozpędzony pociąg.
– Alice? – spytał, patrząc na nią błagalnie.
Błąd. Ja bym wybrała Albusa. I będąc na miejscu Conrada i kogokolwiek innego.
– Do usług.
Nie uderzyła go mocno, ale odgłos, który towarzyszył plaśnięciu, najwyraźniej wpisywał się w chory kanon poczucia humoru nas wszystkich.
Conrad przyłożył dłoń do zaczerwienionego policzka i wbił groźny wzrok w Cady.
– Mam nadzieję, że znów padnie na ciebie – oznajmił mrocznie i zakręcił butelką. Jego nadzieje nie zostały spełnione  – padło na Gregora.
– Prawda.
– Kto tutaj ma najlepszy tyłek? I nie, nie możesz powiedzieć, że ty – powiedział Conrad, widząc, że Zabini już otwiera usta z zadowolonym uśmiechem.
– Ty, twój bliźniak i Rose – powiedział, po namyśle.
Scorpius spojrzał na niego, ewidentnie urażony.
– No wiesz? – prychnął.
I miał rację. Ja też bym odpowiedziała, że Malfoy. Pozostawało cieszyć się, że nie zadano mi tego pytania. I nie myśleć za dużo o tym, że Zabini najwyraźniej poddał mój tyłek wnikliwej analizie. Nie wiedziałam nawet kiedy miał ku temu okazję, bo prawie zawsze nosiłam spódnicę. Mając spodnie, nie można popisywać się fajnymi rajstopami.
Butelka zawirowała ponownie i wskazała na Alice.
– Kto zrobił ci dziecko? – zapytał natychmiast Gregor.
Zgromiła go wzrokiem.
– Nie zdążyłam nawet powiedzieć, co wybieram. Wyzwanie – warknęła.
Nikt nawet nie próbował ukryć rozczarowania. Gregor nie był przecież jedyną osobą, którą ta kwestia nurtowała. Ale, jak się okazuje, nie poddawał się łatwo.
– Przeliteruj imię osoby, która zrobiła ci dziecko – powiedział.
Przez jakieś pięć minut dyskutowaliśmy nad tym, czy takie wyzwanie jest sprawiedliwe. Zależało nam na poznaniu odpowiedzi wystarczająco mocno, żebyśmy wszyscy zwrócili się przeciwko Alice. Nie dała się złamać.
Ostatecznie, w ramach wyzwania, Gregor kazał jej wyrzucać z siebie nieprzerwany ciąg wszystkich przekleństw, jakie zna, przez minutę.
– Mówię w czterech językach, przydałoby mi się więcej niż minuta – odparła z zadowolonym uśmieszkiem i zaczęła recytować.
Kiedy zakręciła butelką, padło na Scorpiusa.
– Prawda – oznajmił, wyczekująco unosząc brew.
– Czy kiedykolwiek żywiłeś romantyczne uczucia do kogoś z Gryfondoru? – zapytała, uśmiechając się. Och, teraz Alice uśmiechała się do Malfoya? Świetnie, może od razu wszyscy podpiszmy pakt przyjaźni. Albus posikałby się ze szczęścia.
– Pewnie, że tak – odparł Malfoy, przewracając oczami, a następnie, zanim ktokolwiek miał okazję skomentować jego odpowiedź, zakręcił butelką.
Wycelowała we mnie. Oczywiście, że wycelowała we mnie. Malfoy uśmiechnął się tak przebiegle, że nie sposób było nie pomyśleć, że jakimś cudem zrobił to specjalnie.
– Prawda – powiedziałam szybko. Nawet nie chciałam się zastanawiać, jakie wymyśliłby dla mnie wyzwanie.
– Jaka jest najgorsza rzecz, jaką zrobiłaś?
Och. To nie było takie złe.
– Oszukiwałam w konkursie z eliksirów – palnęłam bez zastanowienia. Ulga była na tyle duża, że pozwoliłam się zdekoncentrować.
Jego jasne brwi uniosły się w wyrazie zaskoczenia. Nie był jedyny. Właściwie każda osoba w kręgu była w lekkim szoku, jedynie Alice znała tę historię już wcześniej.
– Którym konkursie? Dlaczego? W jaki sposób? – wyrzucił z siebie Malfoy.
Poprzedniej jesieni. Żebyś ze mną nie wygrał. Wrzuciłam niewłaściwy składnik do twojego kociołka, kiedy nie patrzyłeś. 
Oczywiście żadnej z tych rzeczy nie powiedziałam na głos. Niezależnie od tego, czy nienawidziłam Malfoya czy nie, to było nie w porządku i strasznie się tego wstydziłam. I tak nie wygrałam tego konkursu – pierwsze miejsce zdobyła Alice. Ale wystarczyło, że zobaczyłam, jak eliksir Malfoya przybiera jasnozielony, opisany w książce kolor, podczas gdy mój wciąż był przezroczysty. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie mogłam znieść myśli, że akurat on będzie lepszy, akurat na konkursie. 
Alice znalazła mnie godzinę później w łazience, całą zasmarkaną i ze spuchniętymi oczami, ponieważ właśnie przechodziłam poważny emocjonalny horror, kiedy rozważałam, czy powinnam iść do nauczyciela i się przyznać. 
– To już kolejne pytania – zauważyłam spokojnie. – Moja kolej.
Przez godzinę żonglowaliśmy głupimi pytaniami. Ślizgoni mieli największą skłonność do tych nieprzyzwoitych. Dowiedziałam się, kiedy Jeremy ostatnio oglądał kogoś nago, dlaczego Roxanne zawsze nosi stringi i dlaczego Zabini w ogóle nie nosi bielizny. Nie chciałam wiedzieć żadnej z tych rzeczy, ale może na tym polegał urok tej gry. 
Nikt nie zadawał krępujących pytań Gill. Wydawała się jakaś… nietykalna. Nie w tym imponującym sensie – po prostu czulibyśmy się nie na miejscu, pytając ją o coś osobistego. Nie potrafiłam tego wyjaśnić. Przecież pozostałych Ślizgonów też nie znałam dobrze, ale nie czułam się skrępowana, pytając Cady o depilację.
Oczywiście starałam się chociaż trochę ocenzurować tę grę, ze względu na Daisy, ale nad Zabinim naprawdę ciężko było zapanować, a po jakimś czasie wszystkim udzielił się jego frywolny nastrój.
Alice i ja znalazłyśmy się w ciężkiej sytuacji. Cały czas wybierałyśmy wyzwania – ona nie chciała być zmuszona do ujawnienia imienia ojca swojego dziecka, a ja obawiałam się, że będą dalej pytać mnie o ten nieszczęsny konkurs z eliksirów. Stąd po jakimś czasie, z braku pomysłów, zaczęły pojawiać się bezsensowne polecenia.
– Musisz polizać Jeremy’ego po brzuchu – oznajmił Gregor, któremu najwyraźniej kończyły się pomysły.
– Jesteś chory – oznajmiła Alice, krzyżując ręce na piersi. – Odmawiam wykonania zadania.
– Ciesz się, że nie kazałem polizać mnie – powiedział brunet, sugestywnie unosząc brwi.
– No dalej Alice, miej to z głowy – zachęcił ją Jeremy, który już klęczał koło niej, przygotowany, z podciągniętą koszulką i naprężonymi mięśniami brzucha.
Patrząc na jego imponujący sześciopak, pomyślałam, że mogła trafić gorzej. Brak snu najwyraźniej porządnie mi się udzielał.
Longbottom przewróciła oczami, pochyliła się, i przejechała językiem po brzuchu chłopaka. 
– Liczyłem na coś bardziej sprośnego, ale niech wam będzie, nudziarze – westchnął Zabini i przesunął butelkę w stronę Alice.
Gregor Zabini nie był tym, za kogo go miałam. A przynajmniej tak mi się wydawało. Zawsze wiedziałam, że był kobieciarzem i że czasem wymykały mu się różne złośliwości, ale czegoś mi tu brakowało, jakby… złej woli. W  moich wyobrażeniach zawsze była ona obecna w każdej jego wypowiedzi, ale po spędzeniu w jego towarzystwie zaledwie kilku godzin, czułam się, jakby ktoś wywrócił świat do góry nogami. 
Myślałam, że jest drugim Malfoyem, tyle że okrutnym i bardziej zepsutym. Tymczasem on bardziej przypominał Timothy’ego, jeśli Timothy byłby niewyżyty seksualnie.
Swoją drogą, ta dwójka wydawała się nieźle dogadywać. Zaczęłam nawet się obawiać, że Roxanne zrobi się zazdrosna. 
– Wyzwanie – zdecydował Malfoy, kilka kolejek później, spoglądając na Tima zbolałym wzrokiem.
– Musisz pocałować Rose w łydkę.
– Naprawdę nie stać was na nic lepszego niż obcałowywanie losowych części ciała? – westchnęła Cady. – Ta gra jest znacznie nudniejsza, niż myślałam.
Malfoy przewrócił oczami, ale spojrzał na mnie wyczekująco i wyciągnął dłoń, jakby naprawdę oczekiwał, że umieszczę w niej swoją nogę.
– Chwila, chwila! – zawołała. – W wyzwaniu nie może brać udziału inna osoba niż ta wylosowana, chyba że ktoś nie ma nic przeciwko. Ja mam.
– Daj spokój, Rosie – mruknął Tim. – Nie powiedziałem, że ma iść z tobą do łóżka, tylko pocałować cię w łydkę. Po prostu użycz nam jej jako rekwizytu.
– Moja noga nie jest rekwizytem. Jak jesteś taki mądry, to niech pocałuje twoją łydkę.
Zabini miał taką minę, jakby właśnie oglądał swój ulubiony serial. 
– Miałeś rację, Scor – powiedział. – Nie do twarzy jej z pruderią.
Posłałam Malfoyowi wściekłe spojrzenie.
– Och, więc teraz relacjonujesz mu każdą rozmowę ze mną? – warknęłam.
Wyraz twarzy Scorpiusa się nie zmienił, ale jego blade policzki pokrył niemal niezauważalny odcień różu.
– Przestań się wydurniać i daj mi swoją nogę – odparł spokojnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Wciąż zirytowana, wysunęłam nogę do przodu. Malfoy złapał nogawkę mojej piżamy i zaczął ją podwijać. Bardzo, bardzo powoli. Mogłabym przysiąc, że świetnie się bawi moim zakłopotaniem. 
Jego kciuki co chwila przesuwały się delikatnie po mojej skórze, a ja miałam nadzieję, że nikt nie widzi gęsiej skórki. Która pojawiła się tam dlatego, że było zimno. A on miał szorstkie palce. Tak.
– No dobra, miejmy, to z głowy – powiedział, pochylając się, kiedy już cała moja łydka była odsłonięta.
– Tylko pamiętaj, żeby to nie był jakiś tam niewinny buziak – wtrącił Timothy, wyraźnie dumny z wymyślonego przez siebie wyzwania. – To ma być namiętny pocałunek w łydkę.
– Nie ma czegoś takiego, jak namiętny pocałunek w łydkę – mruknęłam zniesmaczona.
Scorpius uniósł na mnie wzrok.
– Jeśli tak sądzisz, to niewiele w życiu widziałaś, Weasley – wymruczał, a ja oblałam się rumieńcem. Ze złości.
Przytknął usta do mojej skóry, a ja poczułam, jakby po całym moim ciele przebiegło kilkadziesiąt iskier. Jakbym była pokryta zapałkami, a jego usta były ogniem. 
Zrobiło mi się gorąco i miałam ochotę przymknąć oczy. Albo chociaż odchylić głowę do tyłu. Ale się powstrzymałam. Po chwili poczułam na skórze coś wilgotnego. Język.
– Okej, chyba wystarczy – oznajmiłam, szarpnąwszy lekko nogą, pragnąc jak najszybciej odsunąć ją od gorących ust Malfoya. Zanim to zrobiłam, zdążył jeszcze lekko mnie ugryźć.
Scorpius odchrząknął i spojrzał wyczekująco na Timothy’ego.
– Zadowolony?
Dlaczego to było takie… niepokojąco intymne? Wydaje mi się, że to ze mną było coś nie tak. Skoro potrafił tak całować moją łydkę, to jak by było, gdyby zamiast niej, były tam moje usta? Jak by było, gdyby przesunął się wyżej, wzdłuż łydki? A potem jeszcze wyżej…
Na Merlina, chyba naprawdę powinnam więcej sypiać.
– Bardzo.
– Czy ktoś z was ma zapalniczkę? – odezwał się Gregor, a ja dopiero teraz zauważyłam, że miał w ustach papierosa.
– Tu chyba coś jest – oznajmiła Roxanne, grzebiąc w kieszeni bluzy Conrada, którą nadal miała na sobie. Po chwili wyciągnęła srebrną zapalniczkę. Wyglądała na dość wiekową. Pstryknęła, ale płomień się nie pokazał. – Nie działa – mruknęła.
– Po co ci zapalniczka, która nie działa? – Albus zwrócił się do Conrada.
– Należała do mojego dziadka. Lubie ją mieć przy sobie – odparł Krukon, wzruszając ramionami.
– A działającej nikt nie ma? – odezwał się znów Gregor i rozejrzał się po nas wszystkich. – No trudno.
Wyciągnął różdżkę. Na jej koniuszku po chwili ukazał się spory płomień, od którego chłopak odpalił papierosa. 
– Powiedziałbym, żebyś w końcu kupił sobie zapalniczkę, ale szczerze nie mogę się doczekać, kiedy podpalisz sobie brwi – oznajmił Malfoy. – Gramy dalej?
Amanda Robinson z siódmego roku stanęła przy naszej gromadce, z rękami wspartymi na biodrach.
– Pierwsza grupa zbiera się do zamku – powiedziała. – Ktoś z was idzie z nami?
Powrót do dormitoriów nigdy nie był zorganizowany tak dobrze, jak droga na boisko. Zazwyczaj po prostu najpierw szła jedna duża grupa, a jakąś godzinę później cała reszta. 
Conrad, Roxanne i Jeremy zdecydowali się iść do łóżek, więc poprosiłam ich, aby zabrali także Daisy. Trochę protestowała, ale ostatecznie udało się oddelegować ją z pierwszą grupą. 
Kiedy pierwsza zbieranina odeszła, poczułam ulgę na myśl o tym, że Daisy jednak przetrwała tę noc, bez żadnego uszczerbku na psychice i żadnej krzywdy fizycznej. Misja wykonana, można się zrelaksować. Szkoda tylko, że na sam koniec.
– Zmienimy grę? – jęknęłam. – Może jakieś karty? W tej grupie koło nas widziałam też chyba Monopoly…
– Nikt nigdy nie chce grać w Monopoly – usłyszałam ponownie, tym razem z ust Malfoya. Może to powinno być nowym mottem naszej szkoły? Na pewno i tak miałoby więcej sensu niż obecne „Nigdy nie łaskocz śpiącego smoka”.
– Jaka rzecz, którą zrobiliście, najbardziej wkurzyła waszych rodziców? – zapytał Gregor, układając plecy na trawie i dłonie pod głową.
– Już nawet nie losujemy? Robimy się coraz bardziej leniwi.
– Nie chce mi się już grać – odparł Ślizgon. – Po prostu gadajmy.
– Ja najbardziej wkurzyłam rodziców, kiedy miałam dziesięć lat, a rodzice, myśląc, że jestem już duża i odpowiedzialna, zostawili pod moją opieką Hugona, kiedy wyszli na zakupy – zaczęłam. – Przez dwie godziny siedział przywiązany do krzesła z kneblem w ustach, bo myślałam, że tak właśnie się pilnuje dzieci.
– W takim razie chyba lepiej, żebyś nigdy nie miała własnych – skomentował Gregor. – Co się świetnie składa, bo ja również nie planuję się rozmnażać. – Mrugnął do mnie. – Choć z drugiej strony, uwielbiam próbować.
– Naprawdę nikt nie może uniknąć twojego napastowania? Rozmawiasz z moją kuzynką – burknął Albus, wyraźnie zakłopotany.
Byłam wzruszona tą obroną mojego honoru, nawet jeśli nie włożył w nią zbyt wiele zaangażowania. 
– Kiedyś, kiedy ja i Roxanne mieliśmy po dwanaście lat – zaczął Timothy – zwinęliśmy samochód jej taty i jeździliśmy nim po mugolskim osiedlu, przykryci peleryną niewidką. Gazety opisały to wydarzenie jako „Kierowcę Widmo”.
– To skoro już jesteśmy przy samochodach, kiedy byłem mały, wyszorowałem Porsche taty kamieniami – wtrącił Albus. – Najpierw się wściekł, a potem zaczął płakać.
– A co to było u ciebie? – zapytałam Gregora.
Uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Wpadliśmy ze Scorem na świetny pomysł, żeby powiedzieć naszym ojcom, że jesteśmy razem – oznajmił. – Dopiero po godzinie przestali wrzeszczeć na wystarczająco długi moment, żebyśmy mogli wyjaśnić, że żartowaliśmy.
– Bylibyście piękną parą – wtrąciła Cady, za co zarobiła łokieć w żebra od Malfoya.
Kolejne pół godziny spędziliśmy, planując wesele Malfoy-Zabini, po czym stwierdziliśmy, że na nas również już czas. Zebraliśmy pozostałych uczniów z boiska, posprzątaliśmy trochę pozostawionych paczek po czipsach i ruszyliśmy do zamku. 
– Timothy, możemy dziś z Albusem spać w twoim dormitorium? - zagadnęłam.
– Pewnie.
Pozostali Gryfoni i Krukoni też zaczęli zaklepywać sobie nocleg na niższych kondygnacjach. 
Trzymałam się parę kroków za resztą, kiedy ktoś zwolnił i się ze mną zrównał.
– Prawda czy wyzwanie? – zapytał cicho Malfoy.
Nie patrzył na mnie. Światło księżyca najwyraźniej chciało mu schlebiać, wnioskując po sposobie, w jaki okalało jego twarz. Blada skóra i jasne włosy sprawiały, że nocą wydawał się świecić własnym światłem. W taki elegancki, nieostentacyjny sposób, jak to potrafili tylko Malfoyowie.
Byłam przekonana, że chciał w końcu zapytać mnie o ten konkurs. Mama zawsze mówiła, że kłamstwo ma krótkie nogi. Wiedziałam, że moje paskudne zagranie kiedyś się na mnie odegra. Nie mogłam odwlekać tego w nieskończoność.
– Prawda – westchnęłam z ciężkim sercem. Cieszyłam się, że przynajmniej nikt poza nim tego nie usłyszy.
– Ile prac domowych napisałaś w tym semestrze dla kogoś innego?
Och. Jednak się myliłam. Nie wiem, jaki miał cel w zadawaniu tego pytania, ale wolałam to niż alternatywę.
– Czternaście – odparłam spokojnie, choć kiedy wypowiedziałam tę liczbę na głos, zrobiło mi się jakoś nieswojo.
Mafoy pokręcił głową z dezaprobatą, a ja poczułam narastającą irytację. 
– Prawda czy wyzwanie? – warknęłam.
– Prawda – powiedział, zerkając na mnie ze zdziwieniem.
– Ile dziewczyn zaliczyłeś w tym semestrze?
Uśmiechnął się, jakbym właśnie opowiedziała mu świetny dowcip.
– Na pewno mniej niż czternaście. – Zmrużył oczy z rozbawieniem. – A co, chcesz zrobić z tego konkurs?
Reakcje mojego ciała były szybsze niż tempo wymyślania dobrych ripost. Kto wie, co wydostałoby się z moich już otwierających się ust, gdyby nagle nie przerwał nam spanikowany głos Cady.
– Czekajcie, stop. – Zaczęła rozglądać się nerwowo, przeczesując wzrokiem całą grupę. – Gdzie jest Gill? Czy ktoś widział Gill?
Zrobiło się zamieszanie. Wszyscy zaczęli spoglądać wokół siebie, jakby spodziewali się, że dziewczyna nagle wyrośnie spod ziemi. 
– Była koło was, kiedy wychodziliśmy z boiska – pisnęła ciemnowłosa Puchonka z szóstego roku. – Na pewno ja tam widziałam!
– Czy ktoś widział ją później? – spytałam, czując panikę, ściskającą mnie za gardło. Jak mogliśmy kogoś zgubić?
Malfoy zacisnął mi dłoń na ramieniu.
– Dobrze wiesz, co się z nią stało, Weasley. – Byłam pewna, że gdyby nie szeptał, usłyszałabym, jak jego głos się łamie.
Nie musiał wyjaśniać, co miał na myśli. Co prawda nie wiedziałam, co dokładnie stało się z Gill. Mogłam jedynie podejrzewać, że to samo co z Teodorem Nottem. To samo co z Ellie.
Cady i Scorpius skrzyżowali spojrzenia i porozumieli się bez słów.
– Musimy się rozdzielić i jej poszukać – powiedziała hardo Alice.
Tak. Miała rację. Gill mogła po prostu odłączyć się od grupy. Z jakiegoś powodu. Ale to nie musiało oznaczać porwania.
– Ja, Timothy i Zabini pójdziemy przeszukać…
Ty nigdzie nie pójdziesz – wtrącił Gregor, z roztargnieniem kładąc jej dłoń na brzuchu. – Ktoś zaprowadzi cię do wieży.
– Ja to zrobię – Timothy objął Alice ramieniem, a ona przygryzła wargę, jakby chciała zaprotestować, ale wiedziała, że nie powinna.
– No dobrze – wtrąciła Cady. – Zabini i Albus pójdą poszukać na boisku, w szatniach i na trybunach. Ja, Rose i Scorpius… zajrzymy w inne prawdopodobne miejsca – powiedziała, patrząc mi w oczy. Przełknęła ślinę.
Zakazany Las. 
– Pozostali mają bezpiecznie i szybko dojść do łóżek – dodał Zabini. – Tim dowodzi.
Kiedy tylko przerażeni uczniowie zaczęli przemieszczać się w stronę zamku, Cady złapała mnie za nadgarstek i całą trójką puściliśmy się biegiem w stronę lasu. Malfoy miał dłuższe nogi i znacznie szybciej dotarł na miejsce.
– Trzymamy się razem – jęknęłam drżącym głosem. – Nie oddalajmy się od siebie, okej?
Czułam się jak w gorączce. Truchtałam przed siebie, a las wirował dookoła. Gałęzie chlastały mnie po twarzy, ale ledwo czułam dziesiątki maleńkich skaleczeń. Malfoy prowadził mnie za łokieć, mimo że sam ledwo kontaktował, mamrocząc coś pod nosem.
Cady była bledsza nawet od Scorpiusa.
– Gill… – szeptała w przestrzeń, jakby ta rzeczywiście mogła ją usłyszeć. – Gill, Gill, Gill…
Niech to się nie dzieje, pomyślałam błagalnie. Nie dziś, nie teraz, nie tak, nie Gill…Cichutka i skrępowana Gill, którą oglądałam całą noc, której nikt nie chciał zawstydzić...
Moja wina.
Moja i Malfoya. Jesteśmy naczelnymi, powinniśmy ich wszystkich upilnować.
Moja wina.
Nie wiem, jak długo błądziliśmy po lesie, straciłam rachubę. To mogło być jedynie kilka minut, ale zaczęło świtać i to wyrwało nas wszystkich z transu.
Warknęłam jak tygrys wypuszczony z klatki i ruszyłam na Malfoya. Złapałam go za poły bluzy i przyparłam do najbliższego drzewa. 
Jego serce waliło mi pod skostniałymi z zimna palcami. Błądził wzrokiem po mojej twarzy, jakby nie potrafił skupić go w jednym miejscu.
Rozpacz.
– Powiedz mi! – warknęłam. – Powiedz mi, co im się dzieje, gdy znikają! Powiedz mi, powiedz wszystkim, to może Gill będzie mała jakąś szansę!
Poczułam delikatny dotyk na ramieniu.
– Rose, to w niczym nie pomoże – szepnęła Cady. Oderwałam wściekły wzrok od Malfoya i spojrzałam na nią. Na policzku dziewczyny zawisła samotna łza. – To nie jest teraz najważniejsze.
– Nie jest najważ…?!
– Sami niczego nie wskóramy – przerwała mi. – Nie znajdziemy jej. Trzeba powiedzieć McGonagall. Wy musicie powiedzieć MgConagall.

*

Kurde, nie wiem, jaki będzie los tego opowiadania, jeśli nadal będę pisać rozdział na miesiąc xd Ale wciąż mam nadzieję, że po tym dzisiejszym się ogarnę. Trzymajcie kciuki.
Ale z pozytywów – ten rozdział to najdłuższy, jaki kiedykolwiek napisałam i to nie tylko w tym opowiadaniu. Właściwie bliżej mu do dwóch standardowych rozdziałów. Oby tylko te rozmiary nikogo nie zniechęciły, bo wiem, że niektórzy wolą krótsze :D Ale nie mogłam „uciąć” go w żadnym momencie, pierwsza połowa nie nadawałaby się na samodzielny rozdział. 
Trochę rozrywki i relaksu i odrobina dramy na koniec. Jak wam się podobało? Czekam z utęsknieniem na wasze opinie, bardzo by mi się teraz przydały.
Dziękuję wszystkim za komentarze pod poprzednim <3
Trzymajcie się!

20 komentarzy:

  1. Jeeeej! Jaki cudowny, długi rozdział! Nie narzekaj, nie dziwie się, że tyle go pisałaś, skoro ma taką długość :D
    Jestem pod wrażeniem jak naturalnie prowadzisz dialogi o takich zwykłych sprawach i brzmią bardzo naturalnie.
    Okej, to co zrobił Conrad było troche chamskie. Niby intencje spoko, ale na miejscu Rose tez spaliłabym się ze wstydu. To jest wrzucenie na zbyt głęboką wodę.
    No dobra, lubię Lorcana, chociaz wydaje mi się troche zbyt idealny i idealnie miły. Ale jestem dumna z Rose, ze dała rade normalnie z nim rozmawiać :D
    Conrad jest naprawde uroczy, powinien przestać widzieć konkurencje i zagadać w końcu do Raxanne, przynajmniej przekonałby sie w koncu czy ma jakieś szanse.
    Matko, te jednoczęściowe piżamy są cudowne! Mój jednorożec przejechał ze mną całą Austrie bo uparłam się i kupiłam go w pierwszy dzien wyjazdu XD pomine fakt, ze nie mieścił mi sie w torbie...
    ‚Bez soli, bez chemii i bez smaku’ - No dobra, mam lidera na zdanie rozdziału xD
    Chichotalam sobie przez cały fragment z grą w butelkę. Serio chichotalam, pan w pracy zapytał mnie co tam sobie za śmieszki w internetach przeglądam XD na tak absurdalne zadania jeszcze nigdy nie wpadłam grając w tę gre :D biedna Daisy, ze musiała tego słuchać i to ogladac. A miała byc to podobno przyjazna dla dzieci gra. Okej, Scor przyznał, ze w jakiejs Gryfonce sie podkochiwał, mam nadzieje, że chodziło o Rose :D
    Hmmm... Gill zniknęła, ale pewnie wroci tak jak reszta, mam nadzieje. Skoro wszyscy wokół wiedza, o co chodzi, to czemu nie chcą powiedzieć Rose? I czemu znikają tylko slizgoni? Mam nadzieje, ze nic jej nie bedzie i wroci cała i zdrowa.
    Czekam niecierpliwie na kolejny tak udany rozdział, trzymam kciuki i zycze ogromnej weny! :* Nie zostawiaj mnie bez tego opowiadania, no...
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah wgl nie miał być taki długi xd ja cos w ogóle nie potrafię ocenić ile mi jakaś scena zajmie tekstu :D No i te dialogi zawsze mi sie bardzo rozrastają - staram się, żeby właśnie były naturalne i przez to czasem same się piszą, jeśli wiesz co mam na myśli. Ciężko przejść do sedna xd
      Od czego są przyjaciele, jeśli nie od tego, żeby się czasem wrzucić na głęboką wodę... jak mają dość twojego marudzenia :D Tylko nie polub tego Lorcana za bardzo, bo Scorowi będzie przykro!
      Ja też je uwielbiam, ale właśnie jeszcze nie upolowałam swojej ;c
      Cieszę się, ze chichotałaś, tak miało być :D
      TO nie tak, ze wszyscy wokół wiedzą - Scorpius wie, nie wiadomo jak z innymi Ślizgonami :D Ale coś tam więcej wyjawię w następnym. W zasadzie to dość dużą informację ^^
      Nie zostawię! :D Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. Przeczytałem! To chyba jeden z najlepszych rozdziałów jaki opublikowałaś na tym blogu, taki niewinny, ale ciekawy, życiowy. Może po prostu się odnajduję w takich klimatach, czasem jakieś zabawy muszą ustąpić tym wszystkim zabawom. I dobrze przeczuwałem, że będzie butelka! A poker, cóż, na początku przeczuwałem, że będzie rozbierany ale nie... XDDD
    Hm, od czego tu zacząć. Ostatnio nie mam weny na pisanie czegokolwiek, nawet ciężko mi się zebrać, żeby odpisać Ci na swoim blogu; zrobię to niedługo, obiecuję. <3 Ogólnie to bardzo podobało mi się zintegrowanie domów, jak mówiłem fajne zabawy, etc. Trochę Daisy przeszkadzała, bo dzięki niej nie mogli pójść na całość, ale jak napisałaś - Gregor nie pozwalał na przesadną pruderyjność.
    Zaginięcie Gill mnie zdziwiło; kilka razy zwróciłaś na nią uwagę, ale nie myślałem, że może się coś z nią stać. Najbardziej szkoda mi Cady, która najwidoczniej mocno się z nią przyjaźni! Niemniej pomysł powiedzenia o wszystkim McGonagall wydaje się irracjonalny, szczególnie jeśli będą musieli wygadać wszystkie informacje dotyczące nocnych spotkań. A może tak naprawdę Gill trafiła do chatki Hagrida? W końcu wspominałaś, że możliwe iż niegdyś patrolował teren.
    Ach, rozśmieszył mnie jeszcze moment z pierwszym pytaniem/wyzwaniem do Alice, tym odnoszącym się do dziecka. A może to Jeremy zrobił jej dziecko? Tak dziwnie się wobec niego zachowuje. No ale on chyba by coś przeczuwał, że spędzili ze sobą odrobinę za dużo czasu;p No nieważne, na to chyba za wcześnie. Mam tylko nadzieję, że niedługo się dowiemy.
    Czy Gregor Zabini jest w Twoim opowiadaniu czarnoskóry?
    No nie wiem. Ja już kończę, bo czujędziwne mrowienie w palcu - kilka dni temu poparzyłem się wrzątkiem. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział, szczególnie na wyjaśnienie sytuacji z ojcem dziecka Alki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo! :D Cieszę sie bardzo, ze tak ci się podobał :D Butelki nie mogło zabraknąć, choć oczywiście przykro mi, że rozbieranego pokera sie nie doczekaleś :D
      Ja to bardzo dużą słabość mam do integrowania domów, a przyjaźnie budowane na początkowej niechęci to już wgl, my thing. Tak jest, Daisy i Gregor jakimś cudem zapewnili tej grze pozory równowagi :D
      Zgadza się, Cady i Gill mocno się przyjaźnia, cieszę się, ze to było zauważalne :D No i Gady też się czuje za Gill trochę odpowiedzialna, więc jeszcze gorzej. Chcą powiedzieć McGonce, no bo przecież życie i odnalezienie uczennicy są ważniejsze niż nocne zabawy :D No i gdyby nie tak Noc Quidditcha to może nawet by nie zaginęła.
      Bardzo bym chciała wypaplać tożsamość ojca, ale na razie nie mogę :D Tak, jest czarnoskóry
      Ajajaj, mam nadzieję, ze z tym poparzeniem to nic poważnego. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ;*

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Of kors, że ja.
      Musiałam to napisać po scenie Score'a i Rose, i łydki.
      Musiałam też przejść dużo testów potwierdzających, że nie jestem robotem przez ten komentarz.

      Usuń
  4. heeeej !!! najlepszy fragment z łydką, jakie ja rumieńce miałam ! :D jestem z Ciebie taka dumna, ze dalej dodajesz, prosze nie przestawaj :D Twoje opowiadanie na chwilę obecną jest moim ulubionym :) i chyba jednym z ulubionych z mojego topu, a uwierz mnóstwo opowiadań z kręgu HP przeczytalam. Codziennie odświeżam stronę i patrzę czy dodałaś, a ten rozdział czytałam 3 razy :)
    Uwielbiam takie luzne rozdziały, zauważyłam, że nie masz tendencji do 'nadmiernego rozciągania i drammatyzowania' :D Twoje postaci, dialogi są naturane i niewymuszone- chociaż jak Rose rozmawiała z Conradem to mi migneło 'skończ dziewczyno' :D
    Czekam na więcej, tyle kwestii do wyjaśnienia.. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, ze tak ci sie podobał :D Nie przestanę, przynajmniej na razie nie planuję xd Miło mi, ze moje opowiadanie wpadło ci w oko, spośród tego bogatego wyboru potterowskich fanfików :D
      Akurat z dialogami bywa że cos rozciągnę (choć dramatyzowania nie lubię xd) ale to dlatego, ze postaci czasem przejmują kontrolę, muszę napisać wszystko co mają do powiedzenia :D
      Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam ;*

      Usuń
  5. Hej!
    Rozdział jak zwykle świetny. Ta gra w butelkę... Ciekawe co by było gdyby nie było tam Daisy. ��
    Ale dlaczego piszesz tak rzadko?
    Mam nadzieję na rozwój wydarzeń. Weny i czasu życzę.
    Anonim

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę sie, że się podobał <3
      Akurat ostatnio nałożyły się na siebie brak czasu i kryzys twórczy, gdzie nie potrafiłam ułożyć zdania, dlatego ostatnie dwa miały taki odstęp. Ale normalnie piszę co dwa tygodnie i to dla mnie często. Biorąc pod uwagę, ze życie, praca i studia się toczą wokół mnie ;D
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  6. Hej :)
    Wybacz, ze komentuje tak późno. Rozdziały czytam zawsze na telefonie jak jadę do pracy lub na uczelnie, ale nie lubię tak komentować z telefonu, więc wyleciało mi z głowy :)

    Rozdział podobał mi się. Fajny jest ten Noc Qudditcha. Żadne domowe rywalizację, tylko różnorodna gra zespołowa. Podoba się taka mieszanka.
    Choć jestem fanką Scorose, to jednak cieszę się, że Lorcan i Rose w końcu zaczęli więcej rozmawiać. Conrad nieźle namieszał, ale na pewno pójdzie to na dobry Rose xD Może gdy zacznie się kręcić wokół Lorcana, to Scorpius poczuje ukłucie zazdrości.
    U Rose na razie to nie grozi, bo dziewczyna Scora jest nie miała. Powinien lepiej dobierać do siebie partnerki, heh xD
    Ale ten fragment z łytką to było coś xD
    A jak gra się w Prawdę czy Wyzwanie z butelką to czasem może wymknąć się to spod kontroli. Ale Alice wyszła cało cało, co jest nie lada wyczynem, choć i mnie zdżra ciekawość kto jest ojcem dziecka. Myślałam, że gra coś zmieni :)
    Końcówka bardzo niepokojąca. Kolejne porwanie :( Mam nadzieję, że Gill się odnajdzie.

    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział :*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak mam, czasem po prostu zapomnę skomentować :D
      Cieszę się, że rozdział ci sie spodobał :)
      Zobaczymy, jak obecność Lorcana wpłynie na relacje Scorose, na razie nie będę paplać :p Scorpius raczej nie wybrzydza w kwestii partnerek, całkiem możliwe, ze siczna buzia jest jedynym kryterium :D
      Dziękuję za komentarz I pozdrawiam; *

      Usuń
  7. Witaj! Kiedy możemy się spodziewać nowego rozdziału? Codziennie odświeżam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiepsko ogarniam czas wolny w ostatnich miesiącach, ale już niedługo, naprawdę ;c Cieszę się, że odświeżasz ;*

      Usuń
  8. Ta gra w butelkę była przezabawna. :D
    I ten ppocałunek w łydkę, lol. xD
    Rose sama jeszcze nie wie, że coś czuje do Score.:D Chociaz Lorcan też niczego sobie xD
    Ale końcówka niepokojąca. :c Nawet ja zapomniałam o Gill. Znajdą ją, prawda? Nic jej się nie stało. Jezu, oby!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, może jeszcze nie czuje? :D Scor na pewno byłby urażony xd

      Usuń
  9. Cholera miałam złe przeczucia no i niestety się potwierdziły. Mam nadzieję, że odnajdą Gill cała i zdrową.
    Czyżby Gregor był ojcem dziecka?
    No i oczywiście pocałunek w łydkę! <3 O Merlinie kochany!

    OdpowiedzUsuń
  10. Nic nie mam do Lorcana, serio nic, ale on nie pasuje do Rose. Do Rose pasuje Scorpius. I koniec kropka. Uwielbiam Tima! Łydka :D Szkoda, że nie powiedział w usta, ale Rosie raczej nie narzekała. O cholera! Gdzie jest Gill?! Pewnie stało się z nią to samo co z Ellie Nott. To podejrzane, że obie ofiary były Ślizgonkami. Czyżby ktoś się mścił na czarodziejach czystej krwi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Lorcan nawet jakby był niczego sobie, to do Scorpiusa się nie umywa! :D Och, jakby było w usta, to dopiero by marudziła! Do czasu xd

      Usuń