poniedziałek, 10 czerwca 2019

[17]"Nie przeżyłbym, gdyby na moim pogrzebie pojawiły się tylko trzy osoby!"

Rose
Przesuwałam jedzenie na talerzu, starając się nie zerkać w stronę stołu Ślizgonów.
– Po świętach był pogrzeb Avery’ego – odezwał się Timothy, śledząc palcem artykuł w „Proroku Codziennym”.
– Tak to już zazwyczaj jest, że kiedy ktoś umiera, to urządza mu się pogrzeb – skomentował Albus, niewzruszony tą informacją.
– Nie o to chodzi. – Puchon potrząsnął głową. – Zgadnijcie, ile osób przyszło – rzucił, po czym nie dając nikomu szansy na odpowiedź, powiedział: – Trzy.
– Po co zarzucasz nas takimi smutnymi informacjami? – westchnęłam, wdzięczna, że ktoś podjął temat na tyle zajmujący, by odwrócić moją uwagę od stołu Ślizgonów. – Jakby życie w tej szkole nie było i bez tego wystarczająco stresujące.
Ale Timothy potrząsnął głową z niedowierzaniem, nadal wpatrując się w artykuł.
– Nie przeżyłbym, gdyby na moim pogrzebie pojawiły się tylko trzy osoby! – jęknął dramatycznie. – Obiecajcie mi coś!
Wszyscy wiedzieliśmy, do czego to zmierza.
– Obiecajcie mi, że niezależnie od tego, jak potoczą się nasze życia i jak rozejdą się nasze drogi…
– Timothy… – próbowała przerwać Roxanne, ale nic nie mogło wytrącić Tima z jego wzniosłego tonu.
– Obiecajcie mi – powtórzył z naciskiem. – Że wszyscy z nas, którzy będą pozostawać przy życiu, będą pojawiać się na pogrzebach pozostałych. Nawet jeśli będziecie mieć wtedy siedemdziesiąt lat, będziecie mieszkać w Kanadzie i nie będziemy się widzieć przez ostatnie pięćdziesiąt lat, kiedy moje dzieci wyślą wam sowę z informacją o mojej śmierci, macie stawić się na pogrzebie. A ja uczynię to samo dla was.
– Okej – wtrąciła Alice. – Zrobimy, co zechcesz, tylko przestań już o tym gadać.
– Świetnie – oznajmił, wyraźnie ukontentowany.
– A co jeśli, na przykład, wymordujesz mi rodzinę?– zagadnął Conrad, a my wydaliśmy z siebie sfrustrowane westchnienia. – Wtedy też mam przyjść na twój pogrzeb? Jeśli będę nadal żywił do ciebie urazę?
– Właśnie o to chodzi w tym pakcie – odpowiedział zniecierpliwiony Tim. – Masz pojawić się na moim pogrzebie, niezależnie od tego, jakie okropne rzeczy w życiu zrobię. A poza tym, jako dobry przyjaciel powinieneś zakładać, że skoro wymordowałem ci rodzinę, to musiałem mieć ku temu dobry powód.
– Hmm – zamruczałam. – A co jeśli zabijesz szczeniaczka? Albo małe kociątko?
Wszyscy wzdrygnęli się na moje słowa.
– Nawet wtedy – upierał się. – I pospieszcie się z tym żarciem, bo spóźnicie się na próbę.
Jakby to nie on ciągle nas rozpraszał i odciągał od jedzenia. Wstał od stołu, przerzucając sobie torbę przez ramię.
– Pójdę z tobą, już skończyłem – powiedział Conrad, idąc w jego ślady. – Alice, dziś też planujesz do nas dołączyć? Nic tak pozytywnie nie nastraja na weekend, jak oglądanie, kiedy ktoś podkopuje autorytet Malfoya.
Alice wzruszyła ramionami.
– Czemu nie? Nie mam nic do roboty, nie mam też innych znajomych, a Scorpius już dawno przestał chociażby próbować mnie stamtąd wyrzucić.
Jeśli ktoś w towarzystwie zauważył, że Alice nagle zaczęła nazywać go po imieniu, to nie dali tego po sobie poznać. W ciągu ostatniego tygodnia często wymykało im się jego imię, zamiast nazwiska, a powodem było moje ciągłe omawianie moich szczeniackich rozterek sercowych, z każdym z nich osobno.
Jedynie Albus mógłby dostrzec zmianę, ale cieszyłam się, że tego nie zrobił. Kiedy Conrad i Timothy opuścili wielką salę, Al zajął Alice rozmową na temat sceny balu, którą mieliśmy dzisiaj ćwiczyć na próbie, co dało mi i Roxanne odrobinę prywatności.
– Okej, muszę to powiedzieć – szepnęła, pochylając głowę. – Przez całe śniadanie Scorpius gapi się na ciebie w taki sposób, że nawet mnie robi się gorąco, a tylko siedzę obok.
Słysząc te słowa, w końcu się poddałam i spojrzałam na stół Ślizgonów. Srebrne oczy Malfoya rzeczywiście były skierowane na mnie. Kiedy złapał moje spojrzenie, uśmiechnął się zaczepnie i mrugnął, po czym zwrócił się w stronę Zabiniego i zaczął z nim rozmawiać, jakby kompletnie nic się nie stało. Tymczasem ja miałam wrażenie, że twarz mi płonie.
– Na Gordyka, Rose, żaden normalny człowiek się tak nie czerwieni z powodu takiej pierdoły. Może powinnaś się zbadać.
– A może Malfoy ma rację – mruknęłam. – Może jestem pruderyjna.
– Malfoy ma zakrzywiony obraz rzeczywistości. Skoro każda dziewczyna w jego życiu pcha mu się do łóżka, to kiedy jakaś tego nie robi, jego biedny móżdżek myśli, że jest pruderyjna.
Musiałam się powstrzymać, żeby nie łupnąć głową w stół. Roxanne chyba wyczytała z mojej miny, że miałam na to ochotę.
– Nadal z nim nie rozmawiałaś? – spytała, nieco bardziej empatycznym tonem.
– Nie mam jak – odparłam. – Nie było okazji.
Przynajmniej nie było to kłamstwem. Odkąd wróciliśmy do szkoły, nie miałam możliwości zastać Malfoya samego. Patrole nauczycieli i aurorów się zagęściły, było ich więcej na w całej szkole. Nie nalegali na odprowadzanie nas z klasy do klasy, ale nie można było zaszyć się w opuszczonym korytarzu czy nieużywanej sali lekcyjnej, a gdziekolwiek się przebywało, potrzebne było logiczne wytłumaczenie. Po lekcjach mogliśmy udać się jedynie na kolację lub do biblioteki, a ja i Scorpius jakoś się mijaliśmy w bibliotece prefektów. 
– To zaproponuj spotkanie o konkretnej godzinie, w waszej bibliotece – powiedziała Roxanne, znowu zachowując się, jakby czytała mi w myślach.
– Nie chcę, żeby wyglądało, jakby mnie to jakoś bardzo obchodziło – wyjaśniłam. – To znaczy, chcę, żeby wiedział, że mi zależy, ale nie jakoś bardzo, więc prawie jakby mi nie zależało, ale jednak trochę, tyle że nie do końca. Rozumiesz?
Zamrugała kilkukrotnie, a ja w tym czasie zdążyłam usłyszeć, co właśnie powiedziałam.
– Poza tym, nie ma się co spieszyć. – Wzruszyłam ramionami. – Minął dopiero tydzień.
– Trzeba kuć żelazo, póki gorące, Rosie – powiedziała Roxanne, kręcąc głową. – Tacy faceci nie rosną na drzewach.
Żałowałam, że Alice jest zajęta dyskusją z Albusem, a Conrad już poszedł. W tej rozmowie przydałaby się jakaś racjonalna strona. 
Tacy faceci? – spytałam zdziwiona. – Masz na myśli narcystycznych, bogatych dupków, którzy myślą, że wszystko im wolno, wszystko im się należy i wszystko wiedzą najlepiej? – Bezradnie schowałam twarz w dłoniach. – Przypomnij mi, dlaczego ja go lubię?
– Bo jest seksowny – powiedziała spokojnie, nieco zaskoczona. – To też miałam na myśli, mówiąc tacy, tak na marginesie. Seksowni.
– Wychodzi na to, że obie jesteśmy strasznie płytkie – mruknęłam, niezadowolona. – Tak czy siak, jeśli będzie miał ochotę pogadać, sam mi o tym powie, prawda?
– Prawdopodobnie nie.

*

Myślałam, że skoro na sali grała muzyka, to Lorcan nie będzie próbował ze mną rozmawiać. Może powinnam ją podgłośnić? Chyba pamiętałam zaklęcie.
– Rose? – powiedział Lorcan. – Rose, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Nie, absolutnie go nie słuchałam. Byłam rozkojarzona, a na sali znajdowało się mnóstwo czynników, które mnie rozpraszały.
No dobrze, jeden czynnik. Był wysoki i miał blond włosy. 
– Oczywiście – zapewniłam mojego towarzysza. – Kontynuuj.
Jedynego towarzysza, tak na marginesie. Cała reszta była zajęta ćwiczeniem wielkiego układu tanecznego, potrzebnego do sceny balu. Mnie i Lorcana nasz reżyser oddelegował w kąt sali, gdzie mieliśmy cały czas, bez wytchnienia, ćwiczyć naszą ostatnią wspólną scenę i finałowy pocałunek.
Miałam ochotę udusić ich obu. 
– Właśnie mówiłem, że  minął już miesiąc od naszej ostatniej randki…
Gdyby jeszcze Lorcan rzeczywiście starał się ze mną ćwiczyć. Ale nie, zamiast tego on ciągle usiłował mnie zagadywać. Z drugiej strony, byłam trochę zadowolona, że minimalizował liczbę naszych próbnych pocałunków.
– … i pomyślałem sobie, że przecież za tydzień ma być kolejny wypad do Hogsmeade…
Wodziłam wzrokiem za Malfoyem, próbując jednocześnie zachować dyskrecję. Przechadzał się po sali, poprawiając czasem pozycje tańczących, albo licząc głośno, jeśli ktoś pogubił się w rytmie. Pilnował, aby zachowali między sobą odpowiednie odległości, zważając również na pustą przestrzeń, w której mieliśmy tańczyć ja i Lorcan. Ani razu nie spojrzał w moim kierunku.
Po tym, co się ostatnio pomiędzy nami wydarzyło, po tym wszystkim, co powiedział, myślałam, że będzie miał coś przeciwko temu, żebym całowała Lorcana. Ciągle. Ale gdzie tam, on odstawił nas w kąt i kazał wielokrotnie przećwiczyć pocałunek. Kątem oka zauważyłam, że Lorcan nachyla się do kolejnego.
– … więc chciałbym zapytać, co powiesz na randkę numer dwa – powiedział, po czym złączył usta z moimi.
Zamiast przymknąć powieki i elegancko odchylić głowę, wytrzeszczyłam oczy, kiedy dotarł do mnie sens jego wypowiedzi. Stałam nieruchomo, podczas gdy Lorcan powoli i metodycznie poruszał naszymi wargami. Kiedy w końcu się odsunął, spojrzał na mnie wyczekująco.
– Co ty na to? – spytał.
– Ja… um… – zaczęłam koślawo. – Myślałam, że, no wiesz, porzuciłeś temat. Nie wspominałeś o naszej randce, odkąd się wydarzyła.
Nie miałam ochoty iść z nim do Hogsmeade ani gdziekolwiek indziej. Nawet jeśli pominiemy fakt, że Lorcan okazał się takim rozczarowaniem po latach wdychania do niego, to i tak w ciągu ostatniego miesiąca moje uczucia bardzo się pozmieniały. A może nie tyle pozmieniały tylko… wypłynęły na wierzch. 
Lorcan wzruszył ramionami.
– Pomyślałem, że powinienem dać ci trochę czasu, żebyś uporządkowała emocje. No, a potem wydarzył się ten cały cyrk z porwaniem Crabbe’a i to ty go znalazłaś, więc musiałaś być wstrząśnięta. A potem była przerwa świąteczna.
Myślał, że musiałam po naszej randce uporządkować emocje? Randce, podczas której prawie nie rozmawialiśmy? Randce, z której wyszłam w połowie, żeby śledzić Malfoya?
Dopiero do mnie dotarło, że chłopak miał nadzieje rozwijać ze mną jakąś romantyczną relację, a kiedy znalazłam Crabbe’a i spotkałam śmierciożercę, nawet nie spytał, jak się miewam.
– Co ty na to, Rosie? – powtórzył.
– Umm. Ja…
– To, że nie sterczę cały czas przy was, nie oznacza, że was nie obserwuję – powiedział nagle Scorpius, pojawiając się obok. – Nie jestem zadowolony.
Wyglądało na to, że uratował mnie przed kontynuowaniem tej bolesnej rozmowy. Jego spojrzenie przeskoczyło do mojego na ułamek sekundy.
– Co ci nie pasuje? – zapytał Lorcan przez zaciśnięte zęby. – Bo zastosowaliśmy już wszystkie twoje wskazówki. Całowaliśmy się tyle razy, że w zasadzie to chyba jesteśmy już małżeństwem. Co mogłoby być nie tak?
Mięsień na szczęce Scorpiusa drgnął. Chłopak wzruszył ramionami. 
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Może po prostu jesteście kiepsko dobraną parą.
Lorcan warknął głucho.
– Okej, Malfoy. Mam tego dość. Skoro jesteś taki mądry, to sam ją pocałuj. Możesz zaprezentować, jak to powinno wyglądać według ciebie.
Coś błysnęło w oczach blondyna, kiedy skrzyżował spojrzenie z moim. Myślałam, że stosownym odruchem w tym momencie byłoby parsknięcie śmiechem i przyjęcie tego do wiadomości jako żart. Ale Malfoy rzeczywiście zaczął do mnie podchodzić, a śmiech uwiązł mi w gardle. O cholera.
Nie odrywając ode mnie wzroku, odsunął Lorcana na bok jak firankę. Cokolwiek zamierzał zrobić, ktoś powinien go powstrzymać, ale to nie mogłam być ja. Za bardzo chciałam, żeby kontynuował, świadomie czy nie. Pozostali nadal byli zajęci tańcem i nikt nie zwracał uwagi na tę scenę. 
Objął mnie ramionami w talii i przyciągnął do swojego twardego, ciepłego torsu, a ja, pod wpływem nagłego kontaktu, rozpłynęłam się jak durna nastolatka, którą byłam. Moje dłonie, które jakoś znalazły się na jego klatce piersiowej, kurczowo trzymały się czarnej koszulki.
Na pewno nie zamierzał serio tego zrobić, prawda? To było niedorzeczne, żeby po tylu dniach udawania, że nic się nie stało, po prostu pocałować mnie w sali pełnej innych ludzi.
Determinacja błysnęła w jego oczach. A potem spojrzał na moje usta.
O Merlinie. On oszalał.
– Czekaj, ja tylko… – zaczął Lorcan, ale nie dane mu było dokończyć.
Usta Malfoya były miękkie, ciepłe, i tak utalentowane, jak zapamiętałam. Moja dłoń natychmiast powędrowała do jasnych włosów, zaraz po tym, jak niechcący jęknęłam cichutko w jego usta. Miałam nadzieje, że dość cichutko, żeby tylko on mnie usłyszał.
Ramie, otaczające moją talię, przyciągnęło mnie jeszcze bliżej, a ja wygięłam ku niemu żałośnie, wspinając się na palce. Druga dłoń Scorpiusa zaplątała się w moich włosach i odchyliła mi głowę, zapewniając wygodniejsze ułożenie. Lepszy dostęp. Na litość boską…
Pod dłonią czułam jego łomoczące serce, słyszenie urywanego oddechu również mi nie pomagało. Przygryzł moją wargę, a ja stłumiłam kolejny dźwięk, pragnący wyrwać się z gardła.
W ogóle nad sobą nie panowałam. Całowałam go jak nienormalna.
Wtedy ktoś odchrząknął. 
Oderwałam się od Malfoya i rozejrzałam po sali. Muzyka ucichła, nikt już nie ćwiczył. Za to wszyscy się na nas gapili. Rumieniec zażenowania jak zwykle pojawił się o czasie. 
Lorcan wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zabić. Pozostali chyba byli w szoku, bo nikt się nie odezwał. Czternastoletnia Barbara Gloom dostała czkawki.
Malfoy ani na moment nie oderwał ode mnie wzroku. W jego oczach widziałam mieszankę ciepła i zaskoczenia, jakby sam nie mógł uwierzyć, że właśnie to zrobił. 
– Świetnie – warknął Lorcan. – Wielkie dzięki za prezentację, Scorpius. Czyli tak mam ją pocałować, tak?
– Nie – wychrypiał Malfoy, nadal gapiąc się na mnie. Jego dłoń nie opuściła mojej twarzy. Głaskał mnie kciukiem po policzku. – Absolutnie jej tak nie całuj.
W końcu, wyraźnie się ociągając, wypuścił mnie ze swoich objęć i odsunął się.
– Koniec próby! – wrzasnął Malfoy, nieco histerycznie.
– Minęła dopiero połowa – szepnęłam do niego dyskretnie.
Spojrzał na mnie wzrokiem niezmacanym żadną inteligentną myślą.
– W takim razie zróbmy dziesięć minut przerwy – wymamrotał.
Roxanne podeszła do mnie z bardzo wymownym wyrazem twarzy. Alice położyła mi dłoń na barku i ścisnęła lekko.
– O mój Boże – jęknęłam, kiedy nabrałam pewności, że nikt  nas nie podsłucha. – Właśnie spełnił się mój najgorszy koszmar.
– Tak źle całuje? – zdziwiła się Alice, unosząc brew, a ja posłałam jej mordercze spojrzenie.
– Koszmarna część to ta, w której dziewiętnaście osób obserwuje, jak Malfoy mnie całuje, a ja garnę się do niego, jak spragniona czułości kotka – warknęłam.
– Raczej napalona kotka – poprawiła mnie uczynnie Roxanne. – Pozbawiona wszelkich hamulców, jeśli chcemy być szczegółowe.
Zawyłam bezsilnie.
– Mogło być gorzej. – Alice usiłowała mnie pocieszyć.
Szybko przeszukałam umysł w poszukiwaniu scenariusza, który rzeczywiście mógłby być gorszy.
– Jasne – zgodziłam się. – Mógł mnie zastrzelić.

Gregor
Obserwowałem w milczeniu, jak nieco zdezorientowana Rose bierze pod ramię Roxanne i Alice, a następnie wyprowadza je z klasy. Zablokowałem im przejście moją atrakcyjną osobą.
– A dokąd to się panie wybierają? – zagadnąłem szarmancko.
– Do łazienki – odparła Weasley zmęczonym głosem. – Widzę, że jesteś w nastroju na żarciki, Zabini, ale błagam, oszczędź mi dzisiaj.
Wyminęły mnie. Alice odwróciła się jeszcze przez ramię, posłała znaczące spojrzenie na Scorpiusa, a potem znów na mnie. Wiadomość była jasna: bierz się do roboty. Te dziewczyny potrafiły być naprawdę zdeterminowane, jeśli w grę wchodził szczytny cel. Ze wszystkich sił chciały się upewnić, że ich przyjaciółka zaliczy. Czy istniało coś piękniejszego?
Ach, no tak. Ja.
Odnalazłem wzrokiem Scorpiusa. Odprowadził wzrokiem dziewczyny, po czym sięgnął do własnej torby i wyciągnął kawałek pergaminu. Rozłożył go na parapecie, wraz z piórem i atramentem, po czym szybko nabazgrał kilka zdań.
Nie wiem, dlaczego czarodzieje nadal woleli się ze wszystkim tak męczyć. Ja już dawno sprawiłem sobie zestaw mugolskich długopisów, którymi sporządzałem wszystkie notatki i prace domowe. Nagle okazało się, że powodem, dla którego zawsze spóźniałem się z oddawaniem wypracowań, było to, że nakreślenie jednej litery piórem zajmuje po prostu cholernie dużo czasu. 
Kiedyś w oczach nauczycieli byłem leniwym kretynem. Teraz, dzięki jednemu, mugolskiemu narzędziu, stałem się geniuszem, który zawsze jest do przodu z materiałem. A to tylko dlatego, że znikąd zyskałem tyle wolnego czasu. Coś niesamowitego.
Próbowałem namówić przyjaciela do tej innowacji, ale Malfoy, ze swoimi wysoko urodzonymi palcami, stworzonymi przez całe stulecia chowu wsobnego, nie potrafił nawet utrzymać długopisu w dłoni. Nie muszę dodawać, że cała sytuacja skończyła się napadem furii.
Ktoś przeszedł koło mnie energicznym krokiem, mamrocząc pod nosem. Kiedy zorientowałem się, że to Albus i że właśnie szarżuje on na Scorpiusa, złapałem go za kołnierz i pociągnąłem do tyłu.
– Dokąd się wybierasz? – zagadnąłem.
Spojrzał na mnie, jakbym to ja był nienormalny.
– Wyjaśnić, co tu się, do jasnej cholery, stało? – rzucił. – Właśnie oglądaliśmy, jak nasz przyjaciel i moja kuzynka pożerają sobie twarze, Greg. To nie było normalne.
Spojrzałem na niego z przyganą.
– Nie mów tak, Albus. To był bardzo ładny i gustowny pocałunek.
Potter przewrócił oczami.
– Nie wmówisz mi, że naprawdę musiał to zaprezentować. A zrobił to bardzo chętnie. O co tutaj chodzi?
– Albus, bądź tak miły i wyjmij głowę z dupy, dobrze? A potem się rozejrzyj. Wszyscy widzą, co się dzieje i, szczerze mówiąc, wszyscy robimy się trochę zirytowani twoim brakiem domyślności – powiedziałem zniecierpliwiony.
– A co się dzieje? – zamrugał, zakłopotany.
– Scorpius leci na Rose. Rose leci na Scorpiusa. Pogódź się z tym. Miło by było, jakbyś nam również pomógł, bo wszyscy ciężko pracujemy, żeby umieścić ich razem na statku.
Albus był jeszcze bardziej zagubiony.
– Na statku? – powtórzył głucho.
– Mugole tak mówią – wymamrotałem. Teraz to ja byłem zakłopotany. Byłem pewien, że zapamiętałem to określenie poprawnie. – Kiedy uważają, że dwójka ludzi do siebie pasuje, to… to mówią, że powinni być razem na statku…
– Och! Masz na myśli, że ich shipują? – zgadywał Albus, marszcząc brwi. – Skąd ty w ogóle znasz takie określenia, Gregor?
Wypiąłem dumnie pierś.
– W te wakacje byłem raz w mugolskim internacie.
– Nie internacie, tylko internecie… nieważne. – Potter potrząsnął głową. – Wróćmy do tematu, dobrze? Rose i Scorpius wcale na siebie nie lecą. Kłócą się o wszystko, odkąd sięgam pamięcią.
– Albus, słyszałeś kiedyś takie powiedzenie jak „kto się czubi, ten się lubi”?
– Owszem. Ale to nie znaczy, że ma ono zastosowanie w tej sytuacji! Normalni ludzie się tak nie zachowują!
– Mówisz o Rose i Scorpie – zwróciłem uwagę. – Nie rzucałbym tak beztrosko określeniem „normalni”.
– Jeśli to byłaby prawda – kontynuował niezrażony – a my bylibyśmy bohaterami książki, to czytelnik właśnie by pomyślał „o mój Boże, to największy banał, o jakim w życiu słyszałem”.
– Nawet jeśli, to niektórzy nie znają większej przyjemności, niż dobry, ładny banał – uciąłem. – Pomyśl o tym przez chwilę, zanim zagubisz się w otchłani wyparcia. Jakby Rose i Scor mieli po dwanaście lat, to on ciągnąłby ją za warkocze, a ona podstawiałaby mu nogę na korytarzu. A nie, czekaj! Właśnie tak się zachowywali! Przez ostatnie siedem lat!
Widziałem po wyrazie jego twarzy, że właśnie spływają na niego wszystkie podobne wspomnienia.
– Może powinieneś się cieszyć, że w końcu udało im się dorosnąć – dodałem.
Nigdy nie przeprowadziłem rozmowy, w której to ja byłem tym dojrzałym i rozsądnym.
Albus zamrugał, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń.
– Jak… jak długo? – wychrypiał.
Wzruszyłem ramionami.
– Ciężko określić to dokładnie. Wydaje mi się, że u Scora zaczęło się na poważnie, kiedy na czwartym roku pogruchotała mu kości w prawej stopie, za pomocą kija jednego z pałkarzy. Ciężko się po czymś takim nie zakochać, prawda? Nie wiem, kiedy zaczęło się u niej, ale zakładam, że uświadomiła sobie to i owo, kiedy całowali się przed świętami.
Biedny Potter wyglądał, jakby zbierało mu się na wymioty.
– Całowali się przed świętami? – jęknął, wysokim głosikiem. – Ja… ja muszę usiąść…
– Nie ma problemu, przyjacielu. – Poklepałem go po placach. – Przetraw to w swoim tempie.
Albus oddalił się w stronę najbliższego krzesła, a ja ponownie skupiłem uwagę na Scorpiusie. Złożył swoją zagadkową notatkę, rozejrzał się jeszcze raz po sali i pomaszerował prosto do torby Rose. Uklęknął, a następnie, z wyrazem najwyższego skupienia na twarzy, zaczął wsuwać pergamin do przedniej kieszeni.
Podszedłem do niego bezszelestnie i nachyliłem się obok, zbyt blisko, aby mógł czuć się komfortowo. Znieruchomiał.
– Czy jest coś, co mógłbym powiedzieć, aby nakłonić cię, żebyś szedł dalej? – powiedział cicho, nie odrywając wzroku od torby.
– Nie ma szans – powiedziałem. – Co ty, do ciężkiej cholery wyprawiasz?
Kiedy notatka w końcu zniknęła we właściwej kieszonce, Malfoy podniósł się, a ja razem z nim. Zaszczycił mnie spojrzeniem.
– Zostawiłem jej liścik – wyjaśnił niechętnie.
– Liścik – powtórzyłem z niedowierzaniem. – Czyli jednak jesteś dwunastoletnią dziewczynką.
– Zamknij się.
– I co w nim napisałeś? Rose, tu Scorpius. Chcesz ze mną chodzić?
Malfoy warknął na mnie. Autentycznie na mnie warknął. Jakby był dzikim zwierzęciem. Merlinie, czasem nie mogłem uwierzyć, że zadawałem się z tymi niecywilizowanymi ludźmi. 
– Przestań zachowywać się jak człowiek prehistoryczny i wytłumacz mi, o co chodzi. No, chyba że również twoim planem na zdobycie Rose jest walnięcie jej w głowę maczetą i zaciągnięcie do twojej jaskini.
Przestąpił parę razy z nogi na nogę.
– Poprosiłem ją, żeby spotkała się ze mną w naszej bibliotece. Dzisiaj, o osiemnastej. Żebyśmy mogli w końcu pogadać o tym, co się stało w święta.
Uniosłem brwi.
– Muszę przyznać, że jestem zaskoczony tak rozsądnym posunięciem z twojej strony. I bardzo zraniony, ponieważ przyjaciele Rose wyraźnie mają wszystkie informacje, podczas gdy biednemu Gregorowi nikt nie raczył powiedzieć, co się stało w święta.
– Nic wielkiego. – Wzruszył ramionami. – Rozmawialiśmy. Powiedziałem jej… rzeczy. Trochę żenujące, ale prawdziwe. Może wydarzyłoby się coś więcej, ale Albus i Roxanne uznali, że to będzie świetny moment, aby wejść do pokoju – zakończył gorzko.
Skinąłem głową w zamyśleniu.
– Tak myślałem, że musieliście zrobić ostatnio jakieś postępy. Rose jest taka cicha.
– Weasley, cicha? – Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – W porównaniu do czego, wuwuzeli?
– Miałem na myśli, że jest cicha w tym tygodniu – wyjaśniłem. – Nie myśl, że nie jestem przeszczęśliwy, widząc, jakie robicie postępy, ale powiedz mi, Scorp, czego wy właściwie oczekujesz od tej relacji?
Malfoy wzruszył bezradnie ramionami.
– Nie wiem, na co pisałaby się Weasley. Wnioskując po tym wszystkim, co usłyszałem od niej w ciągu ostatnich kilku lat, to myśli, że jestem nosicielem pięćdziesięciu różnych chorób wenerycznych.
Skrzywiłem się.
– Auć. Z taką opinią zdziwię się, jeśli w ogóle zgodzi się na to spotkanie.
– Otóż to.

Rose
Roxanne i Conrad zajmowali dwa fotele w naszym ulubionym miejscu przy kominku, a ja wydeptywałam dziurę w dywanie.
– Jest siedemnasta trzydzieści – mamrotałam pod nosem. – Nie wiem co mam robić.
– Myślałem, że już to ustaliliśmy. Cztery razy. – Conrad przewrócił oczami. – Idziesz się z nim zobaczyć.
Ludzie już dawno przestali zwracać uwagę na to, że Conrad i Timothy czasem przesiadywali w Wieży Gryffindoru. Dla naszych rodziców nadal było to nie do pomyślenia. Za czasów ich edukacji, przyjaciele z różnych domów nie odwiedzali się w swoich pokojach wspólnych. Tyle że wtedy w ogóle rzadko zdarzało się coś takiego, jak przyjaciele z różnych domów, a dzisiaj było to zjawisko powszechne.
– A co jeśli to jakiś podstęp? – jęknęłam.
– A do czego miałby go doprowadzić ten podstęp? – spytała spokojnie Roxie.
– Jeszcze nie wymyśliłam – wydukałam.
– Rose, to nie podlega żadnej dyskusji – westchnął Conrad. – Malfoy chce cię przelecieć. Ty też masz na niego ochotę. Jedyne, co dzieli was od wspólnej, świetlanej przyszłości, to jedna, konkretna rozmowa. I może seks na zgodę.
– Możecie też pominąć rozmowę – zasugerowała Roxanne.
Czy ja byłam jedyną osobą w tym towarzystwie, która przejmowała się ogólnie przyjmowanymi normami przyzwoitości?
Przerwałam swój spacer po dywanie.
– O ile rozumiem twoje podejście… – Skinęłam głową w kierunku Roxanne. – To za nic nie pamiętam momentu, w którym ty zacząłeś kibicować Malfoyowi. – Przeniosłam wzrok na Conrada.
– Po prostu uważam, że jest dokładnie tym, czego teraz potrzebujesz – wyjaśnił. – Po tych wszystkich przykrościach związanych z Travisem, zasługujesz na trochę rozrywki, Rosie. A poza tym, jest bardzo ładny.
Teraz już obie patrzyłyśmy na niego ze zdziwieniem. Conrad wzruszył niewinnie ramionami.
– Nie patrzcie tak na mnie. Każdy facet w tej szkole spędza pięćdziesiąt procent wolnego czasu, na zazdroszczeniu Malfoyowi włosów i kości policzkowych.
– Drugie pięćdziesiąt spędzacie na zazdroszczeniu Zabiniemu? – zasugerowała Roxanne z błyskiem w oku.

*

Nie pojawił się. Czekałam na niego przez prawie cztery godziny. 
Cztery godziny spędziłam na siedzeniu w bibliotece, odrabianiu lekcji i czytaniu. A on nie przyszedł. 
Zirytowana, zaczęłam pakować swoje rzeczy. Dochodziła dziesiąta, zaraz miała się zacząć cisza nocna. Od ostatniego porwania, codziennie, równo o dziesiątej sprawdzano dormitoria, aby upewnić się, czy wszyscy są w swoich pokojach. Nie mogłam się na to spóźnić, jeśli nie chciałam wywołać alarmu.
Byłam jedynie ciekawa, czy Malfoy po prostu znowu stchórzył, czy może od samego początku planował wystawić mnie do wiatru.
Pchnęłam portret. Przed wejściem znalazłam Zabiniego z uniesioną dłonią, jakby właśnie miał zapukać.
– Co ty tu robisz? – spytałam, zaskoczona.
– Scorp jest z tobą? – Miał zaniepokojony wyraz twarzy.
Zmarszczyłam brwi. Coś tu nie grało. Jak Gregor mógłby nie wiedzieć, że Scorpius nie udał się na nasze spotkanie, skoro dzielili dormitorium?
– Nie – powiedziałam. – Co się…?
– Wyszedł przed osiemnastą – powiedział gorączkowo Zabini. – Żeby się z tobą zobaczyć. Ale powiedział, że na pewno wróci przed dziesiątą, bo przecież musi zdążyć na sprawdzanie pokoi. Pomyślałem, że już długo go nie ma i chciałem sprawdzić… O której stąd wyszedł?
Przełknęłam ślinę. Panika zaczęła chwytać mnie za gardło.
– Nie było go tutaj – wydusiłam. – Nie pojawił się. Myślałam, że się rozmyślił.
Zabini przeczesał palcami czarne włosy. Dłoń mu drżała.
– Nie – szepnął. – Nie rozmyślił się.
Zaczęłam dygotać na całym ciele. Nie, nie, nie…
– Może coś mu się stało – szepnęłam. – Coś niegroźnego. Źle się poczuł i zasłabł po drodze, albo…
– Ktoś z patrolujących by się na niego natknął. – Zabini potrząsnął głową. – Może… może…
Prawda była taka, że nie było żadnych innych możliwości. Kręciłam głową, próbując odgonić od siebie nieuniknioną myśl. Kurczowo złapałam Gregora za ramię, próbując utrzymać się na nogach. Zabini nakrył moje skostniałe palce swoją dłonią.
– Gregor… – jęknęłam desperacko, mając nadzieję, że zaraz poda mi jakieś logiczne wytłumaczenie. Albo, że Scorpius zaraz wyskoczy zza rogu i wyjaśni ze śmiechem, że to był tylko jakiś chory dowcip.
– Nie – powtórzył.
Korytarze były patrolowane. Jedynym miejscem, w jakim człowiek mógł spędzać czas po zajęciach, był pokój wspólny, sypialnia i biblioteka.
– Sprawdźmy bibliotekę – powiedziałam gorączkowo. Zerknęłam na zegarek. Mieliśmy zaledwie dwie minuty do dziesiątej. Jakby nie Zabini, byłabym już u siebie, czekając na patrol po dormitoriach. – Tą normalną. Może stchórzył i poszedł odrobić lekcje, czy coś.
– Powiedziałby mi o zmianie planów – odparł Zabini.
– Sprawdźmy – poprosiłam.
Przebiegliśmy szybko przez bibliotekę naczelnych, aby dostać się do drzwi, które wychodziły na pierwszym piętrze i skrócić sobie drogę. Nie odzywając się do siebie, pędem pokonaliśmy trasę do zwykłej biblioteki, trzymając się jeszcze tej ostatniej nadziei.
Kiedy zdyszani dopadliśmy do drzwi, pani Pince akurat je zamykała.
– Na brodę Merlina, co wy tu robicie?! – wykrzyknęła na nasz widok. – Biblioteka jest zamknięta. Zaraz ktoś zobaczy, że nie ma was w łóżkach!
– Czy nikt nie został w bibliotece? – spytał gorączkowo Zabini. Bibliotekarka spojrzała na niego z oburzeniem.
– Oczywiście, że nie, panie Zabini! Sprawdzam tę bibliotekę co wieczór, od pięćdziesięciu lat! Jak śmie pan sugerować, że zamknęłabym ucznia w środku?
– Jest pani absolutnie pewna? – naciskałam.
– Jestem pewna. A teraz wracajcie do siebie, zanim…
– Proszę sprawdzić jeszcze raz – powiedziałam błagalnie. – Proszę sprawdzić. I sobie pójdziemy.
Skarciła mnie spojrzeniem, po czym wycelowała różdżkę w ciemności biblioteki. 
Homenum revelio – mruknęła. Nic się nie wydarzyło.
Gdzieś w oddali zaczęły bić dzwony. Ktoś już wiedział, że nie ma nas w dormitoriach. Alarm.
Zabini i ja spojrzeliśmy po sobie. Oboje musieliśmy pogodzić się z prawdą.
Scorpius Malfoy został porwany.

*

TUN DUN DUUUUN!
A się porobiło, co?
A biedna Rosie myślała, że chłopak ją po prostu wystawił.
I patrzcie tylko jaka śliczna data, dwa tygodnie, od ostatniego rozdziału, co do dnia :D
Podobał wam się rozdział? Bo ja jestem całkiem zadowolona. Czekam na wasze opinie!

13 komentarzy:

  1. Witam,
    Początek był śmieszny. Potem... Przestałam się śmiać.
    Czekam na następny
    Weny i czasu
    Mirinda

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, że tak szybko się pojawił ten nowy rozdział, ale zakończenie mnie zabiło. Błagam szybko o następny. Pozdrawiam i weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurcze, mam nadzieję, że przeżyłaś :D Następny niedługo! Pozdrawiam <3

      Usuń
  3. Ooo tak :)) też bardzo cieszę się z tej daty, haha. Nie wiem czy w tym opowiadaniu nie pojawiał się tak często Zabini, czy po prostu ja nie zwracałam na niego takiej uwagi. Za to po dzisiaj mogę powiedzieć, że bardzo go polubiłam, haha, ten pocałunek, rozmowa która miała się odbyć coś za ładnie by to szło. Też na początku myślałam, że Scor po prostu ją wystawił, albo coś innego, ale porwanie.. no no będzie ciekawie, już nie mogę sie doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakos bardzo często sie nie pojawiał :D Cieszę sie, ze go polubiłaś, jest chyba moim ulubieńcem! Jednym z trzech :D

      Usuń
  4. Damn, liczyłam jednak na ten seks. ;(
    Zakładam, że teraz wreszcie coś się ruszy z wątkiem kryminalnym, bo, wiadomo, trzecioplanowi bohaterowie mogą sobie być porywani i tracić magię, ale Score będzie w ostatniej chwili uratowany. Prawda?
    PRAWDA?!
    Ekhm.
    Pozdrawiam z Fifonżem
    LUNA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. You thirsty bitch.
      Nie wiem, może :D
      Pozdrawiam całą rodzinkę, Fifonża najbardziej

      Usuń
  5. Och ty Diablico, przerwać w takim momencie! I jeszcze przerwać TAK, w ten sposób, Scorpius porwany, no nie nie i nie, nie godzę się na to. A była szansa na jakieś woo hoo. Ale wybaczam, bo rozdział pojawił się zaskakująco szybciutko, jak tutaj weszłam to wręcz skakałam z radości :D Ogólnie rozdział bardzo mi się podobał (jak zwykle hihi), przy scenie jak Lorcan zaproponował Scorpiusowi, żeby zademonstrował swoje całuśne zdolności, poziom zażenowania Rose i jednoczesne nieopisane szczęście i radość spowodowały, że musiałam przerwać czytanie, żeby pochodzić po pokoju z głośnym "No nie! Nie zrobił tego! A jednak! O BOŻE!" xD No I ALBUS XD On jest tak samo niedomyślny jak ojciec, haha, kocham go :D No i nie mogę zapomnieć o absolutnie świetnym, idealnym facetem jakim jest Gregor Zabini. Sposób w jaki go kreujesz, chcę więcej opisów z jego z perspektywy bo są absolutnie hilarious :P
    Plis, niech nie zabierają Scorpiusowi magii. Będzie cały i zdrowy, prawda? (to sweet summer child nie zasługuje na to, o nieeee)
    Życzę jeszcze więcej weny (bo ostatnio chyba podziałało hihi) i pozdrawiam i ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Woo hoo <3 Owszem rozdział szybciutko i następny też bedzie szybciutko, właśnie trwają prace wykończeniowe i powinnam wyrobić się na poniedziałek, więc znów trzymamy sie dwóch tygodni!
      Hahah wyobraziłam sobie, jak chodzisz po pokoju z tymi okrzykami, mimo ze nie wiem jak wyglądasz xd
      taa, Harry niestety nie był zbyt domyslny, wiec Albus w kazdym moim opowiadaniu musi odziedziczyc trochę tej niedomylności :D
      Bardzo lubię pisać Zabiniego, wiec to na pewno nie ostatni fragment z jego perspektywy xd
      Sweet summer child <3
      Dziękuje bardzo o pozdrawiam! <3

      Usuń
  6. Scorpius porwany? Nie, nie! Błagam tylko nie on!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ku... Tylko nie Scorpius! Ja się na coś takiego nie zgadzam! Protestuję! Gregor i Rosie mnie poprą!

    OdpowiedzUsuń