niedziela, 23 czerwca 2019

[18]"A poza tym, to wszystko wina Zabiniego."

Rose
Cóż to był za chaos.
McGonagall prowadziła ożywioną dyskusję z Carneigem – wysokim, ciemnowłosym aurorem, który prowadził sprawę porwań, zanim oficjalnie przejął ją wujek Harry – oraz z samym wujkiem. James i Travis, z tego, co wiedziałam od tego pierwszego, byli głównymi stażystami (czy raczej, jak nazywał ich James, aurorami w trakcie szkolenia) przy tej sprawie, więc również byli obecni w gabinecie i co jakiś czas dorzucali swoje trzy grosze.
– I gdzie jest Kane? – warknął wściekle Harry. – Posłałem po niego piętnaście minut temu, powinien już być na miejscu.
Kane, jeśli dobrze pamiętałam, prowadził sprawę, zanim przejął ją Carneige.
Gregor Zabini i ja siedzieliśmy skuleni na kanapie przy ścianie, oglądając bezradnie, jak ludzie, którzy powinni wymyślić rozwiązanie problemu, stoją na środku pokoju i się nawzajem przekrzykują. Każdy miał inny pomysł i taktykę, którą chciał zastosować w obecnej sytuacji. Najwyraźniej ważniejsze było, które z nich ma racje, niż to, że Scorpius został porwany.
– Potter, za chwilę będą tu Malfoyowie – powiedziała McGnagall, blada jak ściana. – Powinniśmy się uspokoić i ustalić, co im powiemy.
– Ich syn zaginął w ochranianej przez nas szkole – warknął wujek, zapominając, z kim rozmawia. – Nie mam pojęcia, co moglibyśmy im powiedzieć.
Zabini obejmował mnie ramieniem, a ja nie byłam pewna, czy chce w ten sposób dodać otuchy mnie, czy samemu sobie.
Nam dwojgu pozwolono zostać w gabinecie, ponieważ to my przyszliśmy zgłosić nieobecność Scorpiusa. Zaraz po nas pojawił się James, który tego wieczora sprawdzał dormitoria Ślizgonów i zameldował to samo co my. Zadano nam kilka pytań dotyczących okoliczności zniknięcia i do tej pory nikt nie kazał nam wyjść.
Jak na zawołanie, płomienie w kominku pani dyrektor błysnęły zielenią, a po chwili wyłonili się z nich Malfoyowie.
Astoria Malfoy, uwieszona na ramieniu męża, chlipała cichutko w jego rękaw, ale mimo to jej zaczerwienione oczy usiłowały nawiązać kontakt wzrokowy ze wszystkimi zebranymi w pomieszczeniu. Pan Malfoy przypominał posąg – tak blady, że prawie przezroczysty, z rozczochranymi włosami i zaciśniętą szczęką.
– Co się stało? – powiedział cicho. – Gdzie jest Scorpius?
Pani Malfoy zaniosła się szlochem, ale natychmiast stłumiła go rękawem. 
Wujek Harry przełknął ślinę.
– Pracujemy nad tym – wtrącił Travis.
Mój Boże, kto w ogóle pomyślał, żeby go tu wpuścić. 
Malfoy nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. Patrzył na Harry’ego.
– Znajdźcie go – powiedział, a głos mu się załamał przy ostatniej sylabie.
– Nie mogę obiecać, że kiedy go znajdziemy, nadal będzie miał magię – przyznał cicho wujek.
– Będziemy wdzięczni, jeśli nadal będzie żywy – odparł gorzko Draco.
– Dlaczego marnujemy czas? – wyrwało mi się. Zabini ostrzegawczo ścisnął moje ramię. Nie chciał, żeby nas wyrzucili, ale ja nie potrafiłam już dłużej siedzieć cicho. – Ktoś powinien pójść go szukać! Siedzicie tutaj i omawiacie następny krok, kiedy następny krok jest oczywisty!
– Rozetko, przestań wtrącać się w sprawy, o których nie masz pojęcia – rzucił Travis, przewracając oczami. – Poszukiwania poprzednich obiektów były bezowocne. Kiedy znikają, pozostaje tylko czek…
– Jeszcze raz nazwij mojego syna obiektem – wtrącił Draco Malfoy, przerażająco spokojnym głosem – a upewnię się, że to będzie ostatnie zdanie w twoim życiu.
To momentalnie zamknęło Travisowi usta.
– Przy poprzednich porwaniach okoliczności były inne – podjęłam gniewnie. – To pierwsza sytuacja, w której tak szybko dowiadujemy się, że ktoś zniknął! To znaczy, że możemy mieć o wiele większe nadzieje na…
– Dlaczego oni nadal tutaj są? – odezwał się auror Carneige, zmęczonym głosem. – Mamy już informacje, których od nich potrzebowaliśmy. Nie mogą być obecni w samym centrum śledztwa.
– Racja. – Wujek skinął głową, a James skrzywił się za jego plecami. – Gregor, Rose, dziękujemy wam za pomoc. Możecie już iść.
– Nigdzie się nie wybieramy – odparł twardo Gregor.
– To nie ma znaczenia. – Draco Malfoy machnął dłonią. – Mogą zostać. Mnie to nie przeszkadza. Po prostu coś zróbcie.
– Uczniowie nie mogą się w to angażować – powiedziała McGonagall, głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Wracajcie do dormitoriów.
Chcąc nie chcąc, opuściliśmy gabinet dyrektorki. Kiedy tylko wyszliśmy, natychmiast podbiegli do nas Roxanne, Alice i Albus.
– Co wy tu robicie? – zdziwiłam się, mrugając kilkukrotnie, żeby się upewnić, że sobie ich nie wyobraziłam.
– Wymknęliśmy się, zanim obstawiono wejścia do pokoi wspólnych – odparła Alice. – Spanikowałyśmy, że nie ma cię w pokoju, kiedy wybiła dziesiąta. Profesor Flitwick dzisiaj nas sprawdzał i podniósł alarm.
– Wpadłem na nie w pokoju wspólnym, kiedy już postawiono wszystkich na nogi – dodał Albus. – Wyszliśmy na korytarz i spotkaliśmy Travisa, który powiedział tylko, że kogoś porwano, a ty jesteś z Zabinim w gabinecie dyrektora.
Czyli przynajmniej Conrad i Timothy siedzieli bezpiecznie w swoich dormitoriach. Dowiedzą się jutro, z całą resztą szkoły.
– Scorpius? – spytała Roxanne cicho.
Skinęłam głową. Dolna warga Albusa zadrżała.
– Jego rodzice są u McGonagall? – spytał, robiąc krok w kierunku gargulca.
– Tak, ale nie wpuszczą cię tam – powiedział gorzko Zabini. – Naradzają się. Nic nie robią.
– Idę po niego – oznajmiłam, odwracając się zamaszyście od przyjaciół, po czym zaczęłam zbiegać po schodach.
Zdążyłam pokonać całe piętro, zanim załapali, co się dzieje i mnie dogonili.
– Rose! – zawołała Alice, dysząc lekko. – Rose, czyś ty zwariowała?!
– Nie – warknęłam, zwalniając nieco tempo, ale nadal truchtając. – Jestem, jak najbardziej, w pełni władz umysłowych. W odróżnieniu od wszystkich specjalistów, których najlepszym planem jest nie robić nic.
Jeśli szykując się na spotkanie z Malfoyem, wiedziałabym, że zostanie po drodze porwany, może nie wystroiłabym się jak szczur na otwarcie kanału. Tusz do rzęs zdążył się rozmazać od ciągłego przecierania oczu, a trzewiki na obcasach z pewnością nie nadawały się na misję ratunkową.
– Rosie, proszę, zatrzymaj się na moment i ochłoń – powiedziała Roxanne, truchtając obok mnie. Byliśmy już prawie na parterze.
– Idę z nią – oznajmił Gregor, zrównując się ze mną z drugiej strony.
– Świetnie, następny. – Roxie przewróciła oczami.
Dotarliśmy do drzwi wejściowych z zamku.
– Rose, błagam cię – odezwała się nagle Alice, drżącym głosem. – Nie idź.
Zatrzymałam się i spojrzałam w jej zielone, wypełnione łzami oczy.
– Alice… – zaczęłam, zszokowana. Znałam ją od dziecka i tylko raz widziałam, żeby płakała. Kiedy powiedziała mi o ciąży. Zabrakło mi słów.
– Nie idź – powtórzyła, ocierając łzy wściekłym gestem. – Proszę.
To było nie fair.
– Muszę – odparłam.
– Wcale nie musisz! – pisnęła. – To po prostu kolejna, nieprzemyślana decyzja, w którą musisz natychmiast wskoczyć, zanim dotrze do ciebie, że to nie ma sensu!
– Nie ma sensu? – odezwał się Albus, nieco gniewnie. – Scorpius może być w tym momencie pozbawiany magii!
– No właśnie! – odwarknęła. – Nie wiadomo czy aurorzy mogą zrobić cokolwiek, żeby to powstrzymać, a co dopiero Rose i Zabini!
– Jeśli sugerujesz, żebyśmy spisali go na straty, tak jak robiono z poprzednimi ofiarami, to muszę odmówić, Alice – wtrącił Zabini.
– Nie wiemy, o której dokładnie godzinie go zabrali – odparła Longbottom, wspierając dłonie na biodrach. – Prawdopodobnie jest już zamknięty w chronionej zaklęciami kryjówce, z której nie damy rady go wyciągnąć!
– Ale nadal jest szansa, że jeszcze w niej nie jest! – krzyknęłam. – Albo, że jakimś cudem uciekł i nie wie, dokąd iść, a my stoimy tutaj i dyskutujemy, zamiast mu pomóc, zanim zostanie schwytany ponownie!
– Jeśli jest taka szansa, to bardzo niska – powiedziała cicho.
– Nie możemy nawet nie spróbować. – Dobrze było mieć przynajmniej Zabiniego po swojej stronie.
W którymś momencie tej rozmowy zaczęliśmy znów się przemieszczać, aż wyszliśmy z zamku. Nadal się sprzeczając, maszerowaliśmy przez błonia.
– To samobójstwo, Rose – spróbowała znów Alice.
– Przestań dramatyzować – odezwała się Roxanne. – Najgorszy scenariusz jest taki, że trochę się powłóczą po lesie i wrócą z niczym. Najlepszy jest taki, że go znajdą. Moim zdaniem warto spróbować, szczególnie jeśli aurorzy nie zrobią nic.
– Ty też? – warknęła Alice. – Doprawdy? Warto spróbować? – dodała sarkastycznie.
Roxanne przygryzła wargę z zaciętą miną.
– Chciałabym, żeby dla mnie też ktoś spróbował – powiedziała w końcu. – Sama byś spróbowała, jeśli chodziłoby o któregoś z nas. – Wskazała na siebie, mnie i Albusa. – Bez urazy, Zabini.
– Nie ma sprawy.
Alice skończyły się argumenty.
– Dobrze – westchnęła. – Róbcie, co chcecie.
Zbliżaliśmy się do skraju Zakazanego Lasu.
– Ja też idę – oznajmił Albus.
– Nie – powiedzieliśmy jednocześnie z Zabinim.
– Nie może nas iść za dużo – dodałam.
– Wy dwoje musicie zostać z Alice – rzucił Greg. – Możecie zaczekać tutaj, jeśli tak będzie wam lepiej. A kiedy będziemy potrzebować wsparcia, wystrzelimy czerwone iskry.
– Poza tym, nie wiadomo, w jakim stanie go znajdziemy – powiedziałam rzeczowo. – Możemy potrzebować pomocy.
Nikt nie skomentował tego, że mój sposób wypowiedzi wskazuje, że na pewno w ogóle go znajdziemy.
Zapadła cisza, kiedy do wszystkich powoli docierało, co zamierzamy zrobić. Jeśli ktoś się dowie, możemy wylecieć ze szkoły. 
Ale przecież miałam sławnych rodziców. Jeśli kiedykolwiek był odpowiedni moment, żeby tego nadużyć, to właśnie teraz. Hermiona Granger nigdy by nie pozwoliła, żeby jej córka nie ukończyła edukacji.
Potrząsnęłam głową, próbując odgonić nieprzyjemne myśli. Jeśli znajdziemy Scorpiusa, to wyjdzie na to, że mieliśmy słuszność. Będziemy mogli się wykłócać, że być może uratowaliśmy mu życie.
A jeśli go nie znajdziemy, jeśli kolejny uczeń tej przeklętej szkoły zostanie pozbawiony magii lub zamordowany, to czy naprawdę warto będzie tu zostawać?
– Gotowa? – spytał Zabini, a pewność w jego głosie dodała mi otuchy.
Skinęłam głową.
Ruszyliśmy najbliższą ścieżką. Nie odwracałam się za siebie ze strachu, że rozpacz i wściekłość w oczach Alice sprawią, że zmienię zdanie. Szybko zniknęliśmy w ciemnościach lasu, a zanim moje oczy się do niej przyzwyczaiły, dostrzegałam jedynie kontur Gregora.
Przez kilka minut szliśmy w milczeniu. Przestaliśmy truchtać, ale nadal utrzymywaliśmy szybkie tempo.
Rozpoznawałam uczucie, które zaczynało się do mnie podkradać. Pojawiało się za każdym razem, kiedy wbiegałam bez zastanowienia w jakąś sytuację, pewna, że to świetny pomysł. A kiedy już znajdywałam się w centrum wydarzeń i miałam kilka minut, żeby przemyśleć to, co właśnie zrobiłam, uświadamiałam sobie, że to było naprawdę głupie. Że nie mam pojęcia co robić i czego w zasadzie oczekiwałam.
Nie pozwoliłam sobie wyrazić tych wątpliwości na głos. Zamiast tego rozglądałam się uważnie.
– Nie wierzę, że proponuję to dopiero teraz, ale może powinniśmy zaświecić różdżki – odezwał się Zabini.
– Słusznie – zgodziłam się chętnie, po czym oboje wymruczeliśmy Lumos. Sytuacja od razu wydała się jakoś mniej beznadziejna.
– Myślisz, że naprawdę mamy szansę go znaleźć? – zapytał chłopak. – Może Alice ma rację i już jest zamknięty?
– Może – zgodziłam się. – Ale jest tak, jak jak mówiłeś: nie możemy nawet nie spróbować.
– Racja. – Skinął z zapałem głową, oddychając z ulgą, że się z nim zgadzam. – Poza tym, jeśli ktoś miał szansę wyrwać się przed zaciągnięciem do kryjówki, to właśnie Scorpius. Jest uparty jak osioł.
– To prawda. – Uśmiechnęłam się lekko. – Upiera się przy swoim, nawet wtedy, kiedy nie powinien. Gdy napisałam SUM–a z eliksirów lepiej od niego, przez tydzień męczył mnie głupimi uwagami, aż w końcu stwierdził, że z pewnością oszukiwałam.
– A ty spaliłaś mu spodnie.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
– Nie miał prawa tak do mnie powiedzieć.
– Scorpius nie ma prawa mówić dziewięćdziesięciu procent ze swoich wypowiedzi w ciągu dnia. Nigdy dotąd go to nie powstrzymało.
– Porywacz pewnie już żałuje, że go zgarnął. Założę się, że właśnie uświadamia sobie, że nie będzie w stanie słuchać tego zrzędzenia…
– Tym lepiej dla nas – zauważył rozsądnie Gregor. – A teraz zignorujmy fakt, że nie mamy pojęcia gdzie szukać i znajdźmy rozpieszczonego arystokratę.
– Stój – powiedziałam raptownie, kładąc mu dłoń na piersi.
Wzrok Gregora powędrował za moim, aktualnie wbitym w wąską przestrzeń pomiędzy drzewami. 
– Co? – szepnął.
– Coś słyszałam – odparłam równie cicho.
Na potwierdzenie moich słów, ponownie usłyszeliśmy szelest. Dłoń Zabiniego zacisnęła się na moim ramieniu. Szelest się wzmógł.
Po chwili spomiędzy zarośli wyłoniła się jasnowłosa postać. Byłam zbyt zszokowana, żeby się odezwać.
Trzymał w dłoni różdżkę, w którą się wpatrywał. Następnie, czując, że jest obserwowany, rozejrzał się rozbieganym wzrokiem, po czym w końcu nas zauważył. Kiedy spojrzał na mnie, wytrzeszczył oczy, a następnie zamrugał kilkukrotnie.
– Rose? – wychrypiał w końcu, niepewnie.
– Scorpius! – sapnęłam, odzyskując głos. Pod wpływem impulsu, zerwałam się do biegu, a następnie rzuciłam mu się na szyję.
Zachwiał się lekko, ale jego drżące dłonie znalazły drogę na moją talię, gdzie mnie objął i przysunął bliżej.
– Spoko, ja tu tylko sprzątam – sarknął Zabini, ale słyszałam ulgę w jego głosie. – W ogóle się mną nie przejmujcie.
Odsunęłam się od Malfoya, ale on chyba nie chciał całkiem mnie puścić, bo ułożył dłoń na moim ramieniu. Przyjrzałam się jego twarzy. Miał na niej liczne zadrapania od gałązek, a w oczach nadal dostrzegałam resztki paniki, ale oprócz tego wydawało się, że wszystko z nim w porządku.
– Co wy tu robicie? – zapytał w końcu, robiąc dwa, powolne kroki. Dopiero wtedy zauważyłam, że kuleje. Zmrużyłam oczy, przyglądając się jego kostce. Nogawka szarych spodni była lekko zakrwawiona.
Pewnie dlatego prawie się przewrócił, kiedy go objęłam. Świetnie.
Rose, co robimy, kiedy ktoś jest ranny? Dokładnie tak, pogarszamy kontuzję.
– Przyszliśmy po ciebie – odpowiedział mu Zabini, próbując wesprzeć go ramieniem. Blondyn natychmiast go odepchnął.
– Mogę iść sam.
– To nie czas na bycie bohaterem, Scorp – zauważył Gregor.
– To również nie czas na bycie kretynem.
– A jednak oto jesteś.
– Przestańcie – warknęłam, po czym podeszłam do Malfoya z drugiej strony i przerzuciłam sobie jego ramię przez szyję. Chyba złapał odrobinę mojej frustracji, bo przestał protestować.
– Jak mogliście liczyć na to, że mnie najdziecie – zaczął znów, słabym głosem – skoro każda z poprzednich ofiar była kompletnie nieosiągalna od momentu porwania aż do… zwrotu?
Dopiero do mnie docierało, że mimo naszych wywindowanych nadziei i pójścia w las na ślepo, tak naprawdę wcale nie wierzyliśmy, że go odszukamy. A co dopiero zupełnym przypadkiem, wałęsającego się po ścieżce. Sytuacja, w której waśnie się znaleźliśmy, była kompletnie nierealna.
A jednak to naprawdę się działo. Czułam jego ciepły tors koło mojego, ramię przerzucone przez szyję, urywany oddech.
– No tak – przyznałam. – Ale… ale jednak jesteś. Jakoś udało ci się uciec.
Potrząsnął głową. Z Zabinim nadal podtrzymywaliśmy go z o obu stron, podczas gdy Scorpius powoli kuśtykał przed siebie.
– Nie uciekłem – powiedział. – To znaczy… Tak mi się wydaje. Myślę, że on mnie wypuścił.
– Co masz na myśli? – spytał Zabini, marszcząc brwi. – Po co miałby cię porywać, żeby potem cię wypuścić?
– Może mieliśmy rację – rzuciłam, wychylając się zza Malfoya, żeby spojrzeć na Gregora. – Może rzeczywiście porywacz nie mógł wytrzymać jego towarzystwa.
– Co proszę? – zdziwił się Malfoy, a przyjaciel poklepał go uspokajająco po twarzy.
– Nic się nie martw, Scor. Lepiej rozwiń myśl. Dlaczego uważasz, że sam cię wypuścił?
– Pamiętam opowieści Ellie, Byrona i Gregory’ego – wyjaśnił Malfoy. – Cały czas byli skrępowani magicznymi więzami, a cała… jaskinia była chroniona zaklęciami ochronnymi.
– A jak było z tobą? – dopytywałam.
– Przez jakieś trzy godziny siedział tam ze mną, ale musiał rzucić na siebie jakieś zaklęcie zwodzące, bo nie mogłem dostrzec jego twarzy, jedynie zarys sylwetki i ogólną kolorystykę. Mogę powiedzieć tylko tyle, że prawdopodobnie jest facetem i jest biały. – Wzruszył ramionami.
– Dobrze znaleźć się poza kręgiem podejrzanych – skomentował Gregor. – I co dalej? Rozmawiał z tobą?
– Nie. – Blondyn potrząsnął głową, a rozczochrane włosy wpadły mu do oczu. Zanim zdążyłam to przemyśleć, wyciągnęłam dłoń i odgarnęłam mu grzywkę. Zerknął na mnie zaskoczony, po czym kontynuował. – Po prostu tam siedział i ignorował każdą moja wypowiedź. A mówiłem dużo, żeby jakoś zmusić go, aby się odezwał. Nic z tego. Potem wyszedł i tutaj zaczyna się robić dziwnie.
– Dlaczego? – zmarszczyłam brwi.
– Kiedy wyszedł, moje więzy zniknęły. Różdżka leżała przy drzwiach, więc ją podniosłem i… po prostu wyszedłem. Nie było żadnej bariery, żadnego zaklęcia. Nic mnie nie powstrzymało. Nie zaczął jeszcze nawet zabierać mi magii – dodał, odpowiadając tym samym na pytanie, którego zarówno jak i Zabini baliśmy się zadać.
– To nie ma żadnego sensu – powiedziałam po chwili milczenia.
– Nie musisz mi tego mówić – zapewnił mnie Malfoy. – Ale nie zamierzałem nie skorzystać.
Przez długą minutę maszerowaliśmy w milczeniu. Czyli nie znaleźliśmy go przez cudowny przypadek. Coś tu nie grało. Ktoś wplątał nas w jakiś rozbudowany podstęp, ale jeszcze nie byłam pewna, co miał on na celu.
– Co z twoją nogą? – spytałam w końcu. – Skoro nie zdążył nic zrobić, to dlaczego utykasz i masz zakrwawioną nogawkę?
– Ach, to też słodko mrożąca krew w żyłach historia – zaczął z przekąsem. – Siedzę tam sobie, pytam o różne rzeczy, czując się coraz głupiej z każdym zignorowanym pytaniem, aż tu nagle coś łazi mi po nodze. Chyba karaluch. Jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało, biorąc pod uwagę sytuację, ale najwyraźniej temu... komuś tak. Wycelował różdżkę w moją nogę i wyszeptał proste i łagodne zaklęcie, którego zawsze używała moja mama, żeby pobyć się insektów.
– Skoro jest proste i łagodne, to czemu zrobiło coś z twoją nogą? – drążył Gregor.
– Powinno takie być. Zamiast tego błysnęło rażące, różowe światło, a potem coś chrupnęło. A potem zaczęło boleć. – Wzdrygnął się. – Ukradł magię już tylu ludziom… to ma trochę sensu, prawda? Ma za dużo mocy magicznej, to musi być czasem trudne do udźwignięcia. Widocznie stracił na moment panowanie.
Wzdrygnęłam się. Skoro już zgarnął dla siebie tyle magii, to po co w ogóle nadal coś kombinował, po co porywał Scorpiusa? I dlaczego zrobił tyle zamieszania, a potem go wypuścił?
– Jest jeszcze coś – powiedział Malfoy, po chwili milczenia. – Wydaje mi się… myślę, że to jest uczeń.
Moje ramię, które do tej pory obejmowało jego plecy, z zaskoczenia straciło pewność. Scorpius się poślizgnął na wilgotnej ściółce, a Zabini podtrzymał go w ostatniej chwili. 
– Przepraszam – powiedziałam szybko.
– Nic się nie stało – syknął, zaciskając z bólu zęby i wymuszając uśmiech. Podczas poślizgu, jego kostka wygięła się pod niepokojącym kątem. – Ale będę wdzięczny, jeśli do czasu, aż dojdziemy do zamku, nadal będę miał stopę.
– Już niedaleko – zapewnił go Gregor. – Dlaczego uczeń? Skąd w ogóle taki pomysł?
– Cały czas miałem dostęp do zegarka – powiedział Scorpius, unosząc lekko nadgarstek. – Dokładnie za piętnaście dziesiąta, on spojrzał na swój i wyszedł. Miał gdzieś być, o konkretnej porze. Wydaje mi się, że chciał zdążyć na patrole pokoi.
Zmarszczyłam brwi w wyrazie zwątpienia.
– To bardzo śmiała teoria – zauważyłam. – Wsparta bardzo ogólnym dowodem. Jeśli tak w ogóle można go nazwać.
Scorpius przewrócił oczami.
– Tak tylko mówię – stwierdził. – Gdzieś musiał się spieszyć. Jeśli nie jest to ktoś całkiem spoza szkoły, to albo musi to być uczeń, albo ktoś, kto tego wieczoru sprawdzał pokoje. Ale wtedy mógł po prostu przełożyć moje porwanie na dzień, w którym akurat nie miał dyżuru.
– Gdyby uczeń miał tyle magicznej mocy, nad którą nie może zapanować, to chyba byłoby zauważalne, prawda? Wtrącił Zabini. – Na przykład podczas zajęć praktycznych.
– Ale może on potrafi to kontrolować – upierał się Scorpius. – Ale wtedy był ze mną w swojej prywatnej, bezpiecznej przestrzeni, gdzie nie musi się tak pilnować. Być może popuścił sobie hamulce i wyszło, jak wyszło. – Spojrzał z grymasem na swoją nogę.
– Myślałam, że ustaliliśmy, że to przedsięwzięcie samo w sobie wymaga za dużo intelektu jak na ucznia – zauważyłam. – A do tego jeszcze dochodzi wymykanie się aurorom. Samo uwarzenie Wywaru Żywej Śmierci, którego wiemy, że używa… niewielu z nas potrafi zrobić to poprawnie. A, właśnie – oprzytomniałam. – Nie spytaliśmy cię o jedną rzecz. Jak cię porwał?
Scorpius przygryzł wargę, uparcie na mnie nie patrząc.
– To trochę żenujące – przyznał.
Droga przed nami zaczęła się już trochę przejaśniać, mimo że nadal była noc. Musiało to oznaczać, że zbliżamy się do skraju lasu.
– No gadaj. – Zabini przewrócił oczami. Malfoy westchnął ciężko.
– Szedłem na spotkanie z tobą. – Skinął w  moim kierunku. – No i możesz sobie wyobrazić, że byłem trochę… rozkojarzony.
– Rozkojarzony? – zakpił Zabini. – Był cały w skowronkach. Przysięgam, że wychodząc z sypialni, podskakiwał. Nic dziwnego, że tak łatwo było go zgarnąć.
– Wielkie dzięki – warknął Scorpius, a ja usiłowałam się nie zaśmiać.
– I co się stało? – spytałam. – Oszołomił cię?
– Nie musiał – odparł gorzko. – Po prostu zakradł się do mnie od tyłu, złapał mnie za szyję i wlał coś – najprawdopodobniej Wywar Żywej Śmierci – do gardła, a ja straciłem przytomność.
W końcu drzewa się przerzedziły, a w oddali zobaczyliśmy Alice, Roxanne, Albusa i kogoś jeszcze. Natychmiast zaczęli biec w naszym kierunku, a kiedy się zbliżyli, w czwartej osobie rozpoznałam Jamesa. Na ramieniu miał jakąś ogromną torbę.
– O Mój Boże – wydyszała Alice, łapiąc Scorpiusa za ramię, jakby chciała się upewnić, że jest prawdziwy. – Naprawdę go znaleźliście!
Odruchowo przyciągnęłam Malfoya bliżej siebie. 
– Ona sugerowała, że powinniśmy się tobą nie przejmować – szepnęłam do niego teatralnym szeptem.
– Wcale tak nie powiedziałam! – Alice zarumieniła się lekko. – Po prostu… to niemożliwe!
– Jak? – sapnął James.
Najwyraźniej wszyscy uważali, że muszą sobie pomacać Malfoya. James i Albus klepnęli go po barkach, a Roxanne z rozdziawionymi ustami dźgnęła go w żebra. Starałam się nie patrzeć na nikogo wilkiem.
– Właśnie zaczynałem znosić tu sprzęt potrzebny do poszukiwań – mówił dalej Jamie. – Zaraz zlecą się tu aurorzy, żeby ruszyć w las, a wy… wy po prostu…
– Tak, tak, nie ma za co. – Machnęłam beztrosko dłonią.
– Jak? – drążył James. – Jak uciekłeś?
– Opowie wam później – warknęłam. – Musisz zabrać go do skrzydła szpitalnego, Jamie.
Potter skinął szybko głową.
– Racja – zgodził się. – Zabini, pomożesz mi? Rose, przejmę go od ciebie.
Zawahałam się, czując, jak ramię Scorpiusa spina się lekko.
– Czy może mogłabym… – zaczęłam.
– Nie – przerwał mi stanowczo James. – Dowiesz się wszystkiego jutro, obiecuję, ale teraz trzeba działać szybko. A ty nie możesz być nadal częścią tych działań.
Jakoś godzinę temu nikt się nie upierał, że trzeba działać szybko. Ale teraz najważniejsze było, żeby Scorpius trafił do skrzydła szpitalnego. Musiałam przyznać, że Jamie dostarczy go tam szybciej z pomocą Zabiniego niż moją.

*

Następnego ranka, kiedy już udało mi się skraść trochę snu, szybko namierzyłam Albusa przy stole Gryfonów. Akurat siedział sam.
– Cześć – rzuciłam, siląc się na beztroski ton. – Jakieś wieści?
– W jakiej sprawie? – spytał niewinnie Albus, a mi zadrżała powieka.
– Dobrze wiesz w jakiej.
– Żadnych wieści – powiedział, machając dłonią. – Rose, chyba ci tego wczoraj nie powiedziałem, ale byłaś naprawdę niesamowita. Ty i Zabini. Jak tam po prostu weszliście i wróciliście ze Scorem…
– Albus – ucięłam. – Przecież opowiadaliśmy ci, jak było. To był czysty przypadek… albo coś innego… że go znaleźliśmy. Prędzej czy później sam by dokuśtykał do zamku. Po prostu trochę przyspieszyliśmy ten proces.
– Pani Pomfrey posklejała jego kostkę w pięć sekund, ale mówi, że jeśli używałby tej nogi jeszcze trochę, to być może nawet ona nie mogłaby jej odratować.
Na Merlina, musiało go strasznie boleć. Cały ten czas, kiedy z nami rozmawiał.
Albus chyba zauważył, że zadrżała mi broda.
– Wiesz, że ona lubi dramatyzować. – Wzniósł oczy do nieba. – Mojemu ojcu była w stanie wyhodować nowe kości. Pogruchotana kostka to dla niej żaden problem. Po prostu lubi złorzeczyć, ku przestrodze.
– Kiedy to powiedziała? – spytałam.
– Dzisiaj rano – przyznał. – Byłem tam zajrzeć.
– Czyli jednak coś wiesz! – zawołałam. – Kiedy on wychodzi?
– Pewnie dzisiaj. – Wzruszył ramionami. – Jest cały naprawiony, ojciec i Travis go przesłuchali, teraz ma tylko odpoczywać.
– Czegoś jeszcze mi nie mówisz?
– Może – powiedział tajemniczo Al. – Teraz już wiesz, jakie to uczucie.
Spojrzałam na niego zaskoczona. 
– W jakim sensie?
– Ty i Scorpius – powiedział prosto, a ja się zarumieniłam. – Coś się między wami dzieje, a ty nic mi nie powiedziałaś. Wszystkim się zwierzasz! Nawet James coś wie! To znaczy, wiem, że zawsze byłaś z nim blisko, ale myślałem, że… no wiesz. Że my też się przyjaźnimy.
Zmartwiona, przykryłam jego dłoń własną.
– Albus, oczywiście, że się przyjaźnimy – powiedziałam łagodnie. – Po prostu sytuacja była… no sam przyznasz, trochę dziwna. Malfoy to twój najlepszy przyjaciel. To byłoby bardzo niezręczne. Nadal mówię ci o wszystkim, to tylko jeden temat, który na razie wolałam przemilczeć. Zwłaszcza że, póki co, nie bardzo jest o czym cię informować.
– No pewnie. – Przewrócił oczami. – Całujecie się w tajemnicy, potem gruchacie sobie w święta, kiedy ja, jak ostatni kretyn przychodzę i każę Scorpiusowi zejść na dół, bo moja mama powiedziała, że wracamy. Potem znowu się całujecie, tym razem na próbie. Potem lecisz za nim do lasu, jak jakaś opętana idiotyzmem wariatka, a następnie przychodzisz na śniadanie i wypytujesz o niego w taki sposób, jakbyś zakładała, że powinienem się wszystkiego domyślić.
Zamrugałam kilkukrotnie.
– No dobrze, może mogłam ci wspomnieć to i owo – zgodziłam się. – Ale jestem pewna, że ty też masz przede mną jakieś sekrety. I nie ma w tym nic złego!
Zerknął na mnie, mrużąc oczy.
– Mogłabyś powiedzieć to jeszcze raz, ale tak, żebym mógł cię nagrać? – zapytał. – Bo myślę, że całkiem niedługo może mi się to przydać.
– Do czego?
– Zobaczysz. – Pokręcił głową. – A do tego wszyscy teraz myślą, że jestem ślepy! A to ja pierwszy mówiłem, że Scorpius ma do ciebie słabość! Zresztą, wiesz o tym, podsłuchiwałaś – zauważył. – Po prostu nie miałem tego na myśli w takim kontekście. Myślałem, że po prostu jest wyjątkowo podany na każdą twoją sugestię. Ale istotne jest to, że widziałem, że coś się święci!
– Rose – odezwał się nagle nowy głos. Timothy właśnie zajmował miejsce po mojej lewej stronie. – Czy to prawda? Cała szkoła huczy od plotek, że w nocy porwano Malfoya, ale ty i Gregor Zabini poszliście do lasu i go stamtąd wywlekliście.
– Tak, prawda – westchnęłam, zmęczona.
Conrad usiadł po mojej prawej.
– Ale numer z tą kostką, co? – zagadnął, przejęty. – Ile ten człowiek już musiał nazbierać magii!
– Jaką kostką? – wtrącił Tim. – O tym jeszcze nic nie słyszałem!
Zerknęłam bezradnie na Albusa.
– Jedz, ja im opowiem – powiedział łaskawie. – A ty, skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, jak się czuje Scorpius, to może po prostu pójdziesz go odwiedzić?
– Nie – odparłam szybko. – Na pewno siedzi z rodziną, cieszą się, że mają go z powrotem. Nie chcę się narzucać.

*

Mimo tego, co zadeklarowałam Albusowi, jakąś godzinę później włóczyłam się w tę i z powrotem obok wejścia do skrzydła szpitalnego. Czaiłam się tam jak jakiś bardzo kiepski szpieg, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Przecież nie mogłam po prostu tam wejść.
– Dzień dobry, panno Weasley – odezwał się ktoś nagle, a ja prawie wyskoczyłam z własnej skóry.
– Dzień dobry – wydyszałam, kładąc rękę na piersi.
Draco Malfoy stał przede mną, trzymając biały talerz z godłem Hogwartu, wyładowany po brzegi słodyczami.
– Jak się czuje Scorpius? – wypaliłam, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić.
– Całkiem dobrze – odparł Malfoy. – Ja i moja żona jesteśmy wam bardzo wdzięczni, że przyprowadziliście go z powrotem – dodał, a ja wiedziałam, że dla niego jest to równie niezręczne, co dla mnie.
Zerknęłam na jego wolną rękę, wiszącą luźno wzdłuż ciała. Rękawy koszuli miał podciągnięte do łokci, więc mogłam dostrzec wyblakły już kontur Mrocznego Znaku. Znacznie bardziej wyraźne były cztery długie blizny, biegnące po skosie przez tatuaż, jakby kiedyś próbował wydrapać go sobie ze skóry.
Szybko przeniosłam wzrok na jego twarz, chociaż i tak pewnie już zauważył, że się gapię.
– Nic nie zrobiliśmy – zauważyłam. – Scorpius i tak by wrócił.
– I tak dziękuję – powiedział spokojnie. – Przyszłaś go odwiedzić?
– Nie, nie – powiedziałam szybko. – Akurat tędy przechodziłam.
Uniósł brew, patrząc na mnie sceptycznie, ale powstrzymał się od komentarza.
– To może wejdziesz? – zaproponował, wskazując na drzwi. – Gregor akurat też u niego jest.
– Niestety, ale muszę już iść. – Potrząsnęłam głową. – Do widzenia, panie Malfoy.
– Do widzenia, Rose. – Skinął mi lekko, kładąc dłoń na klamce. – Powiem Scorpiusowi, że wpadłaś.
– Nie wpadłam! – zawołałam, spanikowana.
– Jasne – rzucił, mrugając do mnie porozumiewawczo i zniknął za drzwiami.

Scorpius
– Prawie miałeś gościa – oznajmił ojciec, stawiając talerz słodyczy obok mojego łóżka. – Ale chyba ją spłoszyłem.
– Ją? – spytałem podejrzliwie.
– Rose Weasley.
Poczułem, jak panika chwyta mnie za gardło.
– Mam na sobie koszulkę z wizerunkiem kangurka Jacka! – zawołałem, zerkając w dół. – Jak mógłbyś pozwolić, żeby Rose Weas… żeby ktokolwiek z tej szkoły zobaczył mnie w koszulce z kangurkiem Jackiem?!
Koszulkę dostałem, kiedy miałem pięć lat, bo ciotka Daphne nie rozumiała, że pięcioletni chłopcy nie noszą ubrań w rozmiarze XXL. Nadal była na mnie za wielka, a nikt nigdy się nie kłopotał, żeby ją dla mnie skurczyć.
Kiedy Pomfrey poprosiła mamę, żeby przyniosła mi coś do przebrania, ona nie mogła dostarczyć mi normalnej piżamy z mojego dormitorium, tylko wróciła do domu i wykopała to z… sam nie wiem, chyba ze strychu. Bo „zawsze lubiłem ją nosić, kiedy byłem przeziębiony”. 
– Na Salazara, ty to lubisz dramatyzować. – Ojciec przewrócił oczami.
– Ciekawe, po kim to mam – burknąłem.
Bo to nie mama była osobą, która wpadła w histerie, kiedy znalazła u siebie pierwszy siwy włos. I to nie ona złożyła natychmiast ogromne zamówienie na farbę do włosów o nazwie „Lśniąca platyna”, w ilości, która chyba miała wystarczyć aż do starości moich prawnuków. I to nie ona rozwaliła wówczas antyczną wazę Narcyzy Malfoy. A już na pewno nie ona zerwała ze ściany portret Lucjusza Malfoya i cisnęła nim przez salon. 
– I co masz na myśli, mówiąc, że ją spłoszyłeś? – dodałem. – Coś ty jej powiedział?!
Tata uniósł dłonie w geście kapitulacji.
– Przestań się mnie czepiać! – zawołał. – Zapytałem tylko, czy przyszła cię odwiedzić, a ona zaprzeczyła i powiedziała, że musi już iść.
– Coś musiałeś powiedzieć – upierałem się. – Skoro planowała wejść, a potem nagle zmieniła zdanie, kiedy ty się pojawiłeś. Nie masz nic do roboty? – spytałem. – Bo czuję się już dobrze, więc naprawdę nie musisz tu siedzieć.
– Ach, ta wdzięczność. Dla rodzica nie ma nic piękniejszego – sarknął.
Jakby sama moja osoba nie była dla Rose wystarczająco odpychająca, to kiedy już udało się ją jakoś nakłonić, żeby się zbliżyła, pojawił się mój ojciec i… otworzył usta. To zazwyczaj wystarczało. 
– Nie sądzę, żeby twoja koszulka miała jakiekolwiek znaczenie, Scorp – odezwał się Zabini, odkładając gazetę na stolik. – Gdybyś tylko widział, jak się o ciebie martwiła, kiedy zniknąłeś!
To przykuło moją uwagę.
– Martwiła się? – spytałem.
Mój ojciec spojrzał na mnie. Znałem to spojrzenie. Ilekroć mówiłem coś głupiego, patrzył na mnie tak, jakby nie mógł uwierzyć, że mamy te same zestawy genów.
– Naprawdę nie wydedukowałeś sobie tego z faktu, że ruszyła ci na ratunek szybciej, niż ludzie, którym się za to płaci? – zapytał.
Wzruszyłem ramionami.
– Nie mówiłbyś tak, gdybyś ją znał – powiedziałem. – Jest bardzo… gryfońska. Ma obsesje na punkcie ratowania ludzi. Każdemu rzuciłaby się na ratunek.
– Znałem jej rodziców – odparł. – Wiem, o czym mówisz. Ale z tego co kojarzę, to nie poszła do lasu za żadną poprzednią ofiarą.
– Moja sytuacja była… – zacząłem.
– Scorpius, nie było cię tam – wtrącił Zabini. – Nie przyglądałem się jej uważnie, bo sam byłem wtedy ździebko zaniepokojony, ale… była przerażona. Kiedy zrozumieliśmy, że cię porwano.
– A potem wrzeszczała na aurorów – dodał Draco.
– Jej były próbował jej podskakiwać – kontynuował Gregor. – Ale twój ojciec ukrócił jego zapędy.
– I Rose nadal wrzeszczała na aurorów.
– Kiedy wyszliśmy, od razu powiedziała, że po ciebie idzie. – Zabini chyba świetnie się bawił. – Alice praktycznie ją błagała, żeby nie szła, bo to niebezpieczne. Rose w ogóle nie chciała tego słyszeć. Wybiegliśmy z zamku, zanim jeszcze w pełni do mnie dotarło, że zaproponowałem jej moje towarzystwo. – Wzdrygnął się lekko. – Jest bardzo charyzmatyczna – dodał, jakby chciał usprawiedliwić decyzję, że pójdzie mnie ratować.
Świetnie jest mieć przyjaciół.
– Myślę, że chciała z tobą porozmawiać, ale krępowała się robić to tutaj – powiedział tata. – Może spróbuj ją znaleźć, jak już stąd wyjdziesz.
Pani Pomfrey akurat zbliżała się w moją stronę z jakimś zielonym mazidłem w słoiku.
– Kiedy mogę iść? – zapytałem natychmiast.
Zacisnęła wargę.
– Kiedy zadecyduję, że wypocząłeś – odparła, po czym zaczęła smarować moje zadrapania na twarzy. – Przeżyłeś straszną traumę.
– Nic mi nie jest – upierałem się. – Mógłbym już wrócić do siebie.
– Pewnie ma pan rację, panie Malfoy – odezwał się Zabini ze złośliwym uśmiechem, wracając do wypowiedzi mojego ojca. – Widocznie miała nadzieję, że będzie mogła pobyć z nim sama. – Sugestywnie poruszył brwiami, a mój ojciec parsknął śmiechem.
Zarumieniłem się lekko. Malfoyowie się nie rumienią. A przynajmniej taka zasada obowiązywała do tej pory. Najwyraźniej największym hobby Rose Weasley było wywracanie świata do góry nogami.
Śmiech mojego ojca nagle zamarł mu na ustach.
– O Merlinie – powiedział, a głos mu się załamał. – To oznacza, że będę musiał dogadać się z Weasleyem, prawda?
– Jeśli chce się pan doczekać wnuków. – Zabini skinął głową.
– Moglibyście oboje się zamknąć? – warknąłem. – Nikt się nie żeni.
– Jak na razie.
– A ty. – Spojrzałem wściekle na mojego ojca. – Z czego jesteś taki zadowolony? Naprawdę, widząc swojego syna histeryzującego na samo wspomnienie możliwej obecności córki Rona Weasleya, twoją jedyną reakcją jest „o nie, będę musiał się z nim dogadać”?
– Powinien pan mu dać znać trochę wcześniej – zgodził się Zabini. – Ważnym czynnikiem jego ogólnego załamania nerwowego było to, że teraz będzie zmuszony zamordować pana, zanim zdąży go pan wykreślić z testamentu.
Ojciec machnął beztrosko ręką.
– Szczerze powiedziawszy, będę zadowolony, jeśli ktokolwiek będzie cię chciał, tak na dłuższą metę – przyznał. – Spodziewałem się, że jak już przedstawisz mi swoją wybrankę, to okaże się, że ma ona jedno oko, zieloną skórę i interesuję się jedzeniem szczeniaczków, a następnie zapijaniem ich krwią dziewic.
Zamrugałem kilkukrotnie.
– O czym ty mówisz? – spytałem. – Przecież jestem ładny.
Nie było sensu zaprzeczać oczywistym faktom.
– Owszem jesteś. – Ojciec skinął niechętnie głową. – Nie ma za co, tak na marginesie.
Nie byłem do niego wcale taki podobny. To wszystko przez te durne włosy.
– To skąd pomysł, że nikt nie będzie zainteresowany… małżeństwem ze mną? – spytałem, a sowo na „m” z trudem przeszło mi przez gardło.
Dopiero kiedy poszedłem do szkoły, dowiedziałem się, że małżeństwo z założenia ma być czymś miłym, romantycznym i pozytywnym. Kiedy dorastałem, rodzice nawet nie poruszali ze mną tego tematu, ale babcia Narcyza zrobiła to za nich. Przez te liczne rozmowy, w których wszystko wydawało się bazować na umowach, kontraktach i rodzicach wymieniających się dziećmi jak bydłem, małżeństwo stało się w mojej głowie procesem bardzo chłodnym, sterylnym.
Tak to działało w rodzinach podobnych do mojej, aż do czasów babci, więc nic dziwnego, że utknęła w tym światopoglądzie. Wszystko się pozmieniało, a moi rodzice nie pobrali się przecież na podstawie żadnego kontraktu, więc nie wiem, dlaczego akurat ta informacja jakoś niczego mi nie wytłumaczyła. Ale miałem jedenaście lat, więc siłą rzeczy byłem kretynem.
– Bo nosisz nazwisko, które, delikatnie rzecz ujmując, nie wywołuje powszechnego entuzjazmu – wyjaśnił tata ze wzruszeniem ramion. – Nawet te rodziny, z którymi udało nam się odbudować lub zbudować relację po wojnie, z pewnością wolałoby wżenić swoje córki w nazwiska z nieco lepszą reputacją.
Pani Pomfrey, która kulturalnie udawała, że nie przysłuchuje się tej wymianie zdań, skończyła wklepywać zielone mazidło w moją skórę, zakręciła słoiczek i udała się do innego pacjenta.
– Poza tym, Scorpius, nie wiem, czy ktoś ci to kiedyś uświadomił, ale twoje towarzystwo jest absolutnie nie do zniesienia – wtrącił Zabini. – Jestem tylko ciekaw, dlaczego Weasley chwilowo wydaje się o tym nie pamiętać. – Ponownie zgarnął gazetę ze stolika i ukrył się za nią, dając do zrozumienia, że stracił zainteresowanie dalszym braniem udziału w tej rozmowie.
– Cieszę się, że twoja matka zadbała, abyś nigdy nie miał żadnych kompleksów z powodu swojego urodzenia – kontynuował ojciec. – W innym wypadku, z pewnością nie próbowałbyś sięgać tak wysoko.
– Wysoko?
– Rose Weasley – przypomniał mi. – Córka bohaterów wojennych. Złote dziecko. Jej rodzice oczywiście z pewnością jej o tym nie mówili, ale mogę się założyć, że dostali na nią kilka… ofert. Zwłaszcza kiedy już wyrosła na atrakcyjną młodą damę. Przypomnij sobie tych wszystkich ludzi, którzy co roku przychodzą na nasz bal i zastanów się, ilu z nich chętnie podbiłoby swoją pozycję społeczną w tak prosty sposób.
Zaschło mi w gardle.
– Ofert? – powtórzyłem słabo.
– Z pewnością nie tyle, ile otrzymali Potterowie w sprawie młodej Lily – powiedział szybko, jakby miało mnie to jakoś pocieszyć. – Ale na pewno sporo. Co ludzie tacy już są, Scorpius. Niektórzy nawet nie zdają sobie sprawy, że z tymi aranżacjami jest coś nie tak. Nie do wszystkich dotarło, że świat się zmienił, nawet jeśli ta zmiana dokonywała się na ich oczach.
Krew zamarzała mi w żyłach, na myśl, że Łasiczka mogłaby zostać sprzedana w małżeństwo z jakimś bogatym gnojkiem, jakbyśmy żyli w osiemnastym wieku. I pomyśleć, że sam wywodziłem się z takich środowisk.
Przypomniałem sobie tych wszystkich starych obrzydliwców, którzy wodzili za nią wzrokiem podczas balu w te wakacje. Którzy z nich zastanawiali się, ile powinni zaoferować jej ojcu, żeby zgodził się „wydać” ją za ich syna? Ciekawe czy owi synowie w ogóle zdawali sobie z tego sprawę.
Jej rodzicom na pewno nie było z tym łatwo. Ronald Weasley musiał dostawać białej gorączki, za każdym razem, kiedy otrzymywał podobną ofertę. A jej matka? Jak bardzo musiała załamywać ręce, że po wszystkich jej wysiłkach, aby choć trochę zmienić świat, po nim nadal włóczyli się tacy ludzie?
– W każdym razie, Scorp, jeśli jednak jakoś uda ci się w przyszłości nakłonić pannę Weasley, żeby za ciebie wyszła, ja nie będę robił żadnych problemów. – Westchnął, wyciągając nogi przed siebie. – A jeśli będziesz miał jakiś problem z przekonaniem do siebie jej ojca, możesz nawet liczyć na moją pomoc. Nie jestem pewien, czy dałoby się go przekupić, ale może jakbym zaoferował odpowiednio niedorzeczną sumę…
Oczywiście wcale nie planowałem poślubić Weasley, ale to i tak zabrzmiało bardzo niepokojąco. Ojciec musiał zauważyć panikę na mojej twarzy.
– Żartowałem – wyjaśnił spokojnie.
– Och – rzuciłem. – Wybacz, nie zdawałem sobie sprawy, że potrafisz.

Rose
Tego wieczoru pokój wspólny był pusty, mimo że dopiero zbliżała się dwudziesta pierwsza. Kiedy Alice wróciła do wieży, zastała mnie skuloną z książką na ulubionym fotelu.
– Gdzie byłaś? – spytałam podejrzliwie.
– Musiałam omówić coś z… – urwała gwałtownie, przygryzając wargę. – Z ojcem mojego dziecka – powiedziała w końcu. – Nie chce zostawić mnie w spokoju.
Zerwałam się na równe nogi. To był chyba pierwszy strzęp informacji, jaki otrzymałam na temat tajemniczego dawcy nasienia. Przez tyle miesięcy po prostu o nim nie mówiła. Nigdy, nic.
– Czyli on nadal chodzi do tej szkoły, tak? – zapytałam, nieco histerycznie. – Jest na naszym roku? W którym domu?
– Skoro nie odpowiedziałam na żadne z tych pytań do tej pory, nie wiem, dlaczego miałabym zrobić to teraz. – Alice przewróciła oczami. – Poza tym, masz aktualnie ważniejsze sprawy na głowie. Scorpius czeka przed wejściem. Poprosił, żebym cię zawołała.
Wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam z niepokojem na moje dresowe spodnie i rozciągnięty sweter.
– Wyglądasz dobrze – powiedziała z roztargnieniem. – Po prostu wyjdź.
– Ale… – zaczęłam.
– Żadnego „ale” – ucięła. – Idź i z nim pogadaj. I pamiętaj, że on właśnie przeszedł traumę, więc postaraj się… no wiesz. Nie być sobą.
– A co to miałoby znaczyć? – spytałam, urażona.
– Żebyś nie była jakoś wybitnie uszczypliwa. – Wzruszyła ramionami. – Trochę możesz, bo najwyraźniej go to kręci. Chyba zaczekam na ciebie tutaj. Daj znać, jakbyś jednak nie wracała na noc. – Mrugnęła do mnie porozumiewawczo, na co wzniosłam oczy do nieba.
Wahając się jeszcze tylko chwilkę, przelazłam przez dziurę pod portretem.
Scorpius wcale nie wyglądał, jakby przeszedł traumę. Wyglądał normalnie, czyli fantastycznie.
Kiedy do mnie podszedł, po wczorajszym utykaniu nie było już śladu. Zadrapania na skórze zostały uleczone, a włosy doprowadzone do porządku. Miękko układały się wokół przystojnej twarzy w pozornym nieładzie.
Miał na sobie beżowy, kaszmirowy sweter i ciemne, dopasowane dżinsy, dłonie trzymał w kieszeniach. Spoglądał na mnie niewinnie spod czarnych rzęs.
Żegnaj, samokontrolo.
– Cześć – powiedział cicho.
– Hej – mruknęłam. – Dotarła do mnie wieść, że jakiś natrętny dżentelmen dobija się do moich drzwi.
Uśmiechnął się łobuzersko.
– Nie widziałem tu żadnego dżentelmena – powiedział z udawanym rozczarowaniem. – Ale jestem ja.
– Jak się czujesz? – spytałam, podchodząc do niego bliżej. Przezornie upilnowałam, żeby dzieliło nas przynajmniej pół metra.
– Bardzo dobrze. – Wzruszył ramionami. – Pomfrey chciała zatrzymać mnie do rana, ale przekonałem ją, że nie ma takiej potrzeby. Chciałem cię zobaczyć.
Przełknęłam ślinę, bo natychmiast zaschło mi w gardle. Nie pomogło.
– Dlaczego? – spytałam ostrożnie.
Zaśmiał się cicho.
– Gdzie mam zacząć? – Przeczesał włosy palcami w geście zakłopotania. – Poszłaś za mną do lasu, Łasiczko.
– Nie chciałam, żeby stała ci się krzywda – powiedziałam szybko. – A poza tym, to wszystko wina Zabiniego. On mnie namówił.
Przekrzywił lekko głowę. Uświadomiłam sobie, że często to robił, jeśli akurat przejrzał jakieś moje kłamstwo. A zawsze wiedział, kiedy kłamię.
– Tak czy siak – powiedział, zbliżając się do mnie małymi kroczkami. – Wydaje mi się, że to oznacza, że jednak trochę mnie lubisz.
Oparłam się o ścianę, w pozycji, która miała wyglądać na zrelaksowaną.
– Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej – odparowałam. Uniósł jasną brew, a uśmiech błądził po jego ustach. – No dobrze – przyznałam. – Nie twierdziłam tak od… od jakiegoś czasu.
Udało mu się zamknąć dzielącą nas przestrzeń. Nadal trzymał ręce w kieszeniach i w ogóle mnie nie dotykał, ale był wystarczająco blisko, żebym odczuwała jego ciepło. Zapach, jak zwykle, uderzał mi do głowy, ale jeszcze nie straciłam całkiem umiejętności logicznego myślenia. Nadal mogłam układać zdania.
To nie była stosowna odległość na zwykłą rozmowę. I wcale nie na to miałam teraz nastrój.
– Może mielibyśmy to już za sobą – westchnął Scorpius, jakby czytał mi w myślach. – Tę całą rozmowę. Jakbym nie dał się złapać jak ostatni kretyn.
– Przestań – powiedziałam, odruchowo kładąc mu dłoń na klatce piersiowej. Oboje na nią spojrzeliśmy, więc szybko ją stamtąd zabrałam. – Na tak, przecież mieliśmy porozmawiać. Wtedy, w bibliotece. Całkiem zapomniałam.
– Jasne – wyszczerzył zęby w zaczepnym uśmiechu.
– O czym właściwie? – spytałam, niezrażona. – Bo jeśli dobrze pamiętam, to był twój pomysł. Zostawiłeś mi liścik.
P r z e s t a ń   p a t r z e ć   n a   j e g o   u s t a.
– No nie wiem. – wzniósł oczy do nieba. Oparł dłonie o ścinę za mną, zamykając mnie pomiędzy swoimi ramionami. – Może o tym, że wczoraj całowaliśmy się na próbie.
Zadrżałam.
– To ty mnie pocałowałeś – powiedziałam szybko.
– Och, tak. – Zaśmiał się cicho. – A ty ze wszystkich sił się przede mną broniłaś – sarknął.
Przypomniałam sobie, jak desperacko wczepiłam dłonie w jego włosy i koszulkę. 
Zamknęłam na chwilę oczy, żeby się uspokoić.
– Jestem profesjonalistką – oznajmiłam spokojnie. – A ty reżyserem spektaklu. Stwierdziłeś, że jest potrzeba prezentacji.
– Oboje dobrze wiemy, że nie było takiej potrzeby – odparł, patrząc na moje usta i przygryzając własną dolną wargę. Nachylił się nade mną, a jego ciepły oddech połaskotał mnie w uchu. – Scamander, choćbym nie wiem, co mu zaprezentował, nie byłby w stanie pocałować cię tak, jak ja.
Okej, to już było ponad moje siły. Odchyliłam głowę do tyłu i oparłam ją o ścianę, oddychając szybko. Scorpius zsunął usta na moją szyję. Jego ramie wślizgnęło się na talię i chyba tylko dzięki temu, że mnie podtrzymywał, nie osunęłam się na ziemię.
– Zgadzasz się? – wymruczał, całując i przygryzając moją skórę.
– Mhm – jęknęłam.
Komu w ogóle była potrzebna jakakolwiek rozmowa? 
Podczas gdy moja głowa była zajęta pozbywaniem się jakiejkolwiek koherentnej myśli, dłonie zwiedzały. Najpierw powędrowały na jego ramiona, potem przesunęły się po klatce piersiowej, a następnie nie mogłam się powstrzymać i wbiłam lekko palce w jego twardy brzuch. Scorpius zadrżał.
– Chcesz usłyszeć coś zabawnego? – szepnął.
Teraz?! Miałam ochotę wykrzyczeć. Pocałuj mnie, ty skończony kretynie!
– Chcę – zadecydowałam, odrobinkę ciekawa.
– Kiedy zobaczyłem cię w lesie, myślałem, że jednak coś mi zrobił, a ty jesteś halucynacją – wyznał, a ja poczułam, jak uśmiecha się lekko, sunąc ustami po moim obojczyku.
– Często masz halucynacje z moją osobą? – zapytałam, przymykając znów powieki.
– Nie, nie halucynacje – powiedział. Jego dłoń zsunęła się na moje udo, po czym podciągnęła je lekko do góry. Drżałam, kiedy wędrował po nim palcami. – Fantazje.
Ułożyłam ręce na jego twarzy i uniosłam ją, zmuszając go, żeby na mnie spojrzał. To nie był dobry pomysł. Oczy mu pociemniały, włosy się potargały i generalnie rzecz ujmując, nigdy nie wyglądał bardziej pociągająco.
– A co w nich robię? – wymamrotałam. – W tych fantazjach?
Znowu uśmiechnął się zaczepnie.
– Panno Weasley, czyżbyś sugerowała kolejną prezentację? – wyszeptał. – Powiedz tylko, kiedy i możemy zaczynać.
Spojrzałam wymownie na jego rękę, obejmującą mnie w talii i na moją nogę zaczepioną o jego biodro.
– Myślałam, że już zaczęliśmy – powiedziałam z uśmiechem. – Mieliśmy rozmawiać – dodałam, bo logika postanowiła jednak odwiedzić mój mózg na ostatnie trzy sekundy, zanim znowu zniknęła.
– Rozmowy są przereklamowane. – Nie odrywał tęsknego wzroku od moich ust.
Nie potrafiłam się z tym nie zgodzić.
Złapałam go kurczowo za poły swetra i przyciągnęłam do siebie.
Zawiasy portretu Grubej Damy zaskrzypiały.
– To chyba jakiś żart – warknął bezradnie Scorpius, kiedy odruchowo go od siebie odepchnęłam.
Na korytarz powoli wyszła Alice. Trzymała się za brzuch i marszczyła brwi.
– Co się stało? – spytałam szybko, zaniepokojona.
Uśmiechnęła się do Scorpiusa przepraszająco.
– Naprawdę mi przykro, że przeszkadzam – powiedziała – ale właśnie zaczęłam rodzić.

*

Patrzcie kochani jaki długi, a jak szybciutko :D
Normalnie cała w skowronkach jestem, po takich komentarzach to mi się tak pisało, że ho ho! <3 Miał być trochę krótszy, ale niektóre fragmenty mi się porozrastały już w trakcie pisania, szczególnie ten w skrzydle szpitalnym.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał! 
Czekam na wasze opinie <3

11 komentarzy:

  1. Rozdział jak zwykle wspaniały! Draco i Zabini to idealne połączenie. Ale dlaczego Alice musiała akurat teraz??? Nie mogła chwilę poczekać??? Ale może w końcu dowiemy się, kto jest ojcem (mam podejrzenia co do tego, kto to może być). Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i liczę na to, że znowu pojawi się za jakieś dwa tygodnie, a może nawet szybciej? Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo sie cieszę! <3 Hahaha co miała biedna zrobić, ścisnąć mocno nogi? :D Owszem, w następnym rozdziale się dowiecie kto jest tatusiem! Jestem ciekawa twoich podejrzeń :P Dziekuje bardzo za komentarz i pozdrawiam! ;*

      Usuń
  2. O tak! Jaki cudowny długi rozdział i do tego w moje urodzinki, udownie *_*
    Martwiłam się że porwanie Malfoya będzie trochę dłuższe i ten rozdział będzie taki... Smutny, trochę przygaszony! Ale jak najbardziej popieram opcje która ty wybrałaś czyli że Scor jest już z nami :)) mam pewne podejrzenia co do tego kto mogłyby być porywaczem i nie jest to nikt z uczniów haha i jestem tego ciekawa! Tak samo jak od jakiegoś czasu mam na uwadze potencjalnego tatusia dlatego mam nadzieję że juz niedługo się tego dowiemy!! Co prawda Alice mogłaby jeszcze chwilę poczekać, do rana chociażby... bo między nasza kochana dwójeczka zaczęło się robić ciekawie i gorąco... :) Scena w szpitalu też bardzo na plus taki fajny humorystyczny akcent z Malfoyami i Zabinim, można było się pośmiać, ale też mądry i dający do myślenia szczególnie wypowiedź Draco o tym jak stereotypowo patrzy się na świat chociażby po przez nazwisko..
    Mam nadzieję że wena już z tobą zostanie bo z rozdziału na rozdział co raz bardziej nie mogę się doczekać kolejnych :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spóźnione, ale wszystkiego najlepszego! :*
      Scor owszem, jest juz z nami, musiałam przecież na jego porwanie zaserwować coś wyjątkowego, w końcu to sam Malfoy, a nie jakaś tam pierwsza lepsza ofiara :D Jestem bardzo ciekawa, kogo obstawiasz jako porywacza i jako tatusia! Tożsamosć tego drugiego poznamy w kolejnym rozdziale, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem :D
      Wena na razie mnie nie opuszcza, także mam dobre przeczucia :D Dziekuję za komentarz i pozdrawiam! <3

      Usuń
  3. O DAWG
    Dobry rozdział, daje tree very nices.
    Jakbyś potrzebowała rad odnośnie przebiegu porodu to służę pomocą xd
    Czy ojcem jest były Rose? To by było super popierdolone <3
    Pozdrawiam z Fifążyczkiem
    LUNA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thanks girl! AŻ trzy?! :O Nie jestem godna.
      TAK, BĘDĘ POTRZEBOWAŁA, skontaktuję sie z tobą w tej sprawie xd
      A bo ty to byś zawsze chciała, żeby wszystko było popierdolone, you sick fuck
      Pozdrowionka

      Usuń
  4. ALICE! No Alice! Gdybyś nie była w ciąży udusiłabym! Ugh! Budowanie napięcia to ty masz w małym paluszku, ale kocham to <3
    Miejmy nadzieję, że w końcu dowiemy się kto jest tym tajemniczym dawcą nasienia, którego imienia Alice nie wolno wymawiać :D
    Zaskoczyło mnie tak szybkie odnalezienie Scorpiusa, ale i też zaintrygowało, mamy trochę więcej wskazówek dotyczących porywacza (uczeń? hm... któż to mógłby być?) no i zmartwiona Rose, Rose rzucająca wszystko żeby tylko coś zrobić, krzycząca na wszystkich, by oni cokolwiek zrobili dla jej kochanego Scorpionka (Scorpionka, wtf,kwiczę xD), oj wpadłaś kochana <3
    Boże, jak uwielbiam fragment w Skrzydle Szpitalnym z Draco, Scorpiusem i Zabinim, no moi ulubieńcy. Co ciekawe, teraz mi się zmienia i kocham Ślizgonów, a kiedyś byłam stricte Gryfońska xd Inni by powiedzieli, że kiedyś nie lubili sera, a teraz lubią, ale ja to zauważam zmiany w moim życiu w takich aspektach, bo HP to moje życie xDDD Okej, straciłam wątek - Malfoy, znaczy się Draco - już kochałam go do nieprzytomności w Twoim dawnym opowiadaniu, ale tutaj też jest znakomity. Ta jego wyluzowana postawa, w sprawie potencjalnego związku Score'a z Rose i szok Scorpiusa - bezcenne. Co tu mówić, rozdział jak zwykle świetny, pochłonęłam go w całości już w ogóle zaraz po opublikowaniu, ale mój leniwy tyłek komentuje dopiero teraz :D
    Pozdrawiam ślicznie, serdecznie i uroczo, no i życzę weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah zostawcie w spokoju biedną Alice, wszyscy sie na nią gniewają xd
      Owszem, w następnym rozdziale sie dowiecie, juz mam ten fragment napisany :D To, ze to akurat Scorpius zostal porwany i "znaleziony" tak szybko, wbrew pozorom ma znaczenie :D Scorpionek <3
      Muszę sie chyba w końcu uleczyć z mojej fascynacji Malfoyami, serio. Jak tak dalej pójdzie, to napiszę kiedyś opowieść, dziejacą się w prawdziwym świecie, a i tak jakimś cudem znajdzie sie tam Draco Malfoy xd Ja zawsze Slytherin sercem i duszą <3
      Cieszę sie bardzo, że rozdział ci sie podobał! I dziękuję pięknie za komentarz :*

      Usuń
  5. Bardzo lubię tutaj twojego Draco jest dojrzały, ale jednocześnie nie stacił swojego charakteru. Tak sobie myśle jak zareaguje Ron, gdy się dowie o Rose i Scorpiusie. Mam nadzieję, że nikt przy tym nie ucierpiał. No i najważniejsze. Dlaczego ten ktoś wypuścił Malfoya? No i po co mu jest potrzebna ta cała magia. Uczeń? A może to Travis? Albo Anthony? No i w końcu dowiem się kto jest ojcem Alice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w ogóle uwielbiam Draco, wiec mam tendencję do wciskania go we wszystkie moje opowiadania xd

      Usuń
  6. Uff dobrze, że Scorpius się odnalazł i nic mu nie jest. W sumie to podejrzane, że nie zabrano mu magii. Tak jakby ktoś chciał rzucić na niego podejrzenia. Co do tajemniczego tatusia, to zdaję mi się, że rozgryzłam tą wielką tajemnicę.

    OdpowiedzUsuń