poniedziałek, 15 lipca 2019

[19]"Travis, aresztuj ją."

Rose
Zamrugałam kilkukrotnie. 
– Jak to zaczęłaś rodzić? – pisnęłam spanikowana. – Skąd wiesz?!
Alice przeniosła na mnie wściekłe spojrzenie, po czym wskazała wymownie na małą kałużę zbierającą się pomiędzy jej stopami i mokre spodnie.
No tak. Wody. Odeszły jej wody. Kiedy rodzi się dziecko… odchodzą wody… O Merlinie...
– Dobrze – sapnęłam, łapiąc ją niezręcznie za ramię. – Świetnie. W takim razie… Skrzydło szpitalne… wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie panikuj!
– Nie panikuję – powiedziała Alice.
– Mówiłam do siebie – odparłam. – Okej, trzeba dać ci coś, żebyś nie moczyła całego korytarza… Malfoy! – powiedziałam nagle, przypominając sobie, że on nadal tam jest. – Ściągaj sweter!
Scorpius przeniósł przerażone spojrzenie z kałuży na mnie. Defensywnie ułożył dłonie na swoim ubraniu.
– To kaszmir! – oburzył się.
– A to ciężarna!
– Ale…
– Jak dalej będziesz się wykłócał, to każę ci zdjąć również spodnie!
Scorpius już łapał za poły swetra, kiedy Alice warknęła bezradnie.
– Na Merlina, oboje jesteście bezużyteczni! – krzyknęła. Zwróciła się do Grubej Damy, która przyglądała nam się z zainteresowaniem. – Mogłabym na moment uchylić portret? Hasło brzmi: mordoklejka.
– Jak sobie życzysz – mruknęła kobieta, odsłaniając wejście.
Accio ręcznik! – Alice machnęła różdżką i już po chwili błękitny ręcznik wpadł jej w ręce.
– Doskonale – rzuciłam, wciąż dygocząc, kiedy przyczepiała go sobie do spodni. – W takim razie teraz możemy spokojnie udać się do Skrzydła Szpitalnego i…
Twarz Longbottom wykrzywiła się z bólu. Pochyliła się, opierając dłonie na kolanach. Całe jej ciało było napięte. 
– Skurcze? Tak szybko? – spytałam, spanikowana, kiedy już się podniosła.
– Najwyraźniej – mruknęła. – Lepiej chodźmy…
Portret uchylił się ponownie, a na korytarzu pojawiła się jasnowłosa Gryfonka z pierwszego roku.
– Ty – rzuciłam. – Wróć do środka, znajdź Albusa Pottera i Roxanne Weasley. Powiedz im, że Alice zaczęła rodzić i poszła do Skrzydła Szpitalnego.
Dziewczyna spojrzała szybko na naszą trójkę przerażonym wzrokiem, po czym, nie odzywając się słowem, zawróciła do pokoju wspólnego.
– No dobrze. – Malfoy zbliżył się do Alice. – Potrzebujesz, żeby cię zanieść, albo… nie wiem, podeprzeć…
– Czy mężczyźni naprawdę nie mają pojęcia kompletnie o niczym? – warknęła. – Mogę iść o własnych siłach.
Zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie. Zaryzykowałam objęcie ją delikatnie ramieniem, licząc na to, że mi go nie wyrwie.
– Może powinniśmy… no wiesz – zasugerowałam cicho.
Scorpius szedł po drugiej stronie dziewczyny i przyglądał mi się pytająco.
– Co takiego, Rose? – spytała Alice. Chyba próbowała pozbyć się wrogości ze swojego głosu, ale nie udało jej się to w stu procentach.
– Powiadomić ojca – wymamrotałam.
– Mam nadzieję, że masz na myśli mojego – warknęła.
– To też – przyznałam. – Ale to można zrobić, jak już dostarczymy cię do Skrzydła.
Zatrzymała się na moment i schowała twarz w zagłębieniu pod moim obojczykiem, podczas gdy jej ciało znów się spięło, a dłoń złapała kurczowo mój sweter. Kiedy druga ręka Alice szukała oparcia, Scorpius zaoferował swój nadgarstek, a ona chwyciła go na ślepo.
Wspierając cały ciężar ciała na mnie i Mafoyu, przeczekała kolejny skurcz.
– Zajmijcie mnie czymś – sapnęła. – Rozmawiajcie o czymś.
– Dlaczego idziemy do Skrzydła Szpitalnego, zamiast do Munga? – zapytał Malfoy.
– Bo w zaawansowanej ciąży nie wolno się teleportować ani podróżować z proszkiem Fiuu – wyjaśniłam. – Alice upierała się, że chce zostać w szkole do samego końca, więc uznali, że urodzi tutaj. Pani Pomfrey wezwie jej uzdrowicielkę prowadzącą, a w razie jakby położna nie mogła dotrzeć na czas, Pomfrey również ma kwalifikacje do odebrania porodu.
– Porozmawiajcie o czymś innym – warknęła Alice.
Scorpius spojrzał na mnie spanikowany.
– Dzisiaj padał śnieg – wypalił. – Dużo śniegu.
– W istocie – zgodziłam się. – Cóż za interesujące zjawisko pogodowe!
– Prawda? Woda paruje, a potem…
– Na Godryka, jesteście beznadziejni – jęknęła, znów się lekko osuwając. Scorpius stanął za nią ze zmarszczonymi brwiami i znów zaoferował swoje nadgarstki. Alce wsparła się na nich, a nogi się pod nią ugięły. Podtrzymałam ją lekko z przodu.
– To chyba bardzo szybkie tempo, co? – zapytałam zaniepokojona, kiedy dziewczyna znów się wyprostowała.
– Widocznie komuś tu się bardzo spieszy na ten świat – warknęła.
– Hm. – Malfoy przyglądał się z zainteresowaniem swoim uwolnionym nadgarstkom. – Nie spodziewałem się po tobie takiej krzepy, Longbottom.
Obie zbladłyśmy na widok czerwonych, lekko siniejących śladów palców Alice na jego skórze.
– O mój Boże, przepraszam! – zawołała, zakrywając usta dłońmi. – Nie wiedziałam, że mam tyle siły…
– Nic się nie stało – powiedział szybko, widząc naszą panikę. Alice była w takim stanie, że z pewnością była gotowa panikować z byle powodu, a mnie bardzo udzielał się jej nastrój. – To się zdarza.
W końcu wtoczyliśmy się całą trójką do skrzydła szpitalnego.
– Pani Pomfrey! – zawołała Alice, rozglądając się za kobietą. – Dziecko wychodzi!
Natychmiast wysunęła się ze swojego gabinetu.
– Fantastycznie! – ogłosiła rozpromieniona. – Ulokujemy cię w prywatnej salce, a ja zaraz skontaktuję się z twoją uzdrowicielką.
Alice chyba już była trochę zmęczona samym spacerem, bo najwyraźniej postanowiła schować dumę do kieszeni i pozwoliła Malfoyowi podpierać ją lekko w talii, kiedy powłóczyła nogami przez salę szpitalną.
Pomfrey zaprowadziła nas do małego pokoju o białych ścianach, skrytego za jej gabinetem. W środku stało pojedyncze łóżko szpitalne.
– Zaraz przetransportuję tu wszystko, co będzie potrzebne, ale najpierw skontaktuję się z uzdrowicielką Hawkthorne. Panno Longbottom, proszę się położyć i spróbować znaleźć dla siebie trochę komfortu. Jak częste są skurcze?
– Nie mierzyliśmy – sapnęła Alice, gramoląc się na łóżko i ustawiając się na czworakach. – Ale chyba bardzo częste. Oj, idzie nast…
Słowa zamarły jej na ustach, kiedy je zacisnęła i pochyliła głowę. Kiedy skurcz dobiegł końca, Pomfrey zadała jej jeszcze kilka dodatkowych pytań i zniknęła, ogłaszając, że zaraz wróci, żeby zmierzyć miednicę.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy dotarło do mnie, że bezpiecznie dostarczyliśmy Alice do ludzi, którzy mieli pojęcie co robić. Zorientowałam się, że całe moje ciało pokrywa lepki pot.
– Czy ta sala zawsze tu była? – zapytał Scorpius, rozglądając się uważnie po pokoju.
– Została zaprojektowana z myślą o uczniach zarażonych likantropią, krótko po wynalezieniu Eliksiru Tojadowego – odpowiedziałam automatycznie.
– Alice! – rozległ się znajomy głos.
Dziewczyna zwinęła się lekko na łóżku i warknęła w poduszkę.
Podeszłam do drzwi i uchyliłam je lekko.
– Tu jesteśmy! – zawołałam.
Roxanne i Albus wpadli do pomieszczenia i natychmiast pobiegli w stronę łóżka.
– Mój Boże, Alice – sapnęła. – Jak się czujesz?
– Wyśmienicie – warknęła Longbottom. – A jeśli spytasz, czy bardzo boli, to przysięgam, że odgryzę ci głowę.
Albus miał rozbiegany wzrok szaleńca, kiedy patrzył skonfundowany na Alice, pełzającą po łóżku i przybierającą coraz to dziwniejsze pozycje.
– Nie wierzę, że to naprawdę się dzieje… – wymamrotał. Jego wzrok w końcu się uspokoił, kiedy padł na Scorpiusa. – Scorp? Co ty tutaj robisz? – spytał zdziwiony.
Malfoy spojrzał na niego z niezadowoleniem.
– Pomogłem ją tutaj przyprowadzić. – Jako dowód pokazał swoje sine nadgarstki. – Jestem teraz częścią tego wydarzenia, Albus, nie możesz wykopać mnie z uczestnictwa w cudzie narodzin.
– Ale Alice może mieć coś przeciwko – zauważył Albus.
– Może zostać, wszystko mi jedno. – Dziewczyna machnęła ręką. – Ale chyba dociera do was, że w pewnym momencie wszyscy będziecie musieli wyjść, prawda? Z żadnym z was nie jestem na tyle blisko, żebyście oglądali moje krocze.
Albus zrobił taką minę, jakby nagle zapaliła mu się żarówka nad głową.
– James! – wykrzyknął. – Trzeba zawołać Jamesa!
– Albus! – zawołała Alice z oburzeniem.
– Jamesa? – zdziwiłam się. – Dlaczego James miałby…
Teraz to mnie zaświeciła się żarówka.
– Nie – sapnęłam, wpatrując się w Alice.
– Rosie… – jęknęła błagalnie.
– James jest ojcem?! – wrzasnęłam. – Spałaś z Jamesem?!
– Rose uspokój się – poprosiła. – Powrzeszczysz na mnie później, dobrze?
– Och, możesz być pewna, że to zrobię!
Oczywiście, że nie mogłam zaatakować ciężarnej kobiety, która do tego właśnie zaczęła rodzić. Ale to nie była moja jedyna opcja.
Przeniosłam wzrok na Albusa.
– Ty – powiedziałam cicho, mrużąc oczy. – Wiedziałeś.
Albus przełknął ślinę.
– Jak mogłeś mnie okłamywać? – spytałam.
– To nie był mój sekret, Rosie – powiedział błagalnie. – Nie mogłem…
– Nie musiałeś kłamać – warknęłam. – Nie musiałeś mówić, że nie wiesz, kto jest ojcem. Mogłeś powiedzieć to samo, co ona mówiła przez ostatnich dziewięć miesięcy: wiem, ale nie powiem.
– Ro…
– Co, swoją drogą, też jest chore. – Wzdrygnęłam się. – To mój kuzyn, a nie jakiś obcy człowiek. Jak mogliście mi nie powiedzieć?
– Okej, to się robi zbyt dramatyczne – powiedziała Alice. – Roxanne, pójdziesz, proszę, po mojego tatę?
Roxie również miała wściekłą minę. Ją też zdradzili. Jej też nie zaufali. Gnojki.
– Oczywiście – prychnęła, wstając i podchodząc do drzwi. – I bądź pewna, że Jamesa również powiadomię!
– Roxanne… – zaczęła Alice, ale dziewczyna już trzasnęła drzwiami. Longbottom znów zwróciła ostry wzrok na mnie. – Rose, nie mówiłam ci, że to James, bo to nie ma żadnego znaczenia. Początkowo w ogóle nie miał się dowiedzieć, że to jego, chciałam zrobić to sama, nie potrzebowałam jego pomocy. Ale popełniłam ten błąd, że wypaplałam Albusowi. Jemu udało się trzymać gębę na kłódkę tylko do września.
– Nie mogłem pozwolić, żeby wyjechał do Rumunii. – Albus przewrócił oczami. – Wiedziałem, że z tego zrezygnuje, jak tylko dowie się o dziecku.
– Masz pojęcie, jak ja czekałam na ten jego wyjazd?!
– Zamknijcie się oboje! – wrzasnęłam. – Podjęłam decyzję.
Oboje wbili we mnie przestraszone spojrzenia.
– Ciebie zamorduję pierwszego – oznajmiłam Albusowi spokojnie.
A potem rzuciłam się do przodu. 
Albus kulił się przy ścianie, kiedy nieporadnie usiłowałam okładać go pięściami. Z bardzo kobiecym piskiem osłonił głowę ramieniem, więc zaczęłam celować w tors.
– Rose, uspokój się! – usłyszałam Alice.
– Nie powinnaś przypadkiem rodzić?! – odwrzasnęłam.
Moje pięści najwyraźniej nie robiły na Albusie żadnego wrażenia, więc zaczęłam go szczypać, tu i ówdzie zadrapując skórę. W końcu udało mu się złapać mnie za oba nadgarstki, na co ja natychmiast władowałam mu czaszkę w nos i kolano w krocze.
Potter osunął się z jękiem po ścianie.
– Malfoy, ruszysz się?! – krzyknęła Alice.
– Dlaczego? Całkiem nieźle się bawię. – Słyszałam uśmiech w jego głosie.
– On mnie tego nauczył – poinformowałam wszystkich zainteresowanych.
– Scorpius, do jasnej cholery, zrób coś! – wrzasnął Albus.
Malfoy westchnął ciężko, a po chwili poczułam, jak mocne ramiona chwytają mnie w talii, unoszą do góry i odciągają od Albusa.
Żadna z moich kończyn nie dotykała ziemi, kiedy szamotałam się, próbując mu się wyrwać.
– Zostaw – warknęłam.
– Nie.
Zwiesiłam nogi, zrezygnowana. Scoropius chyba uznał, że się poddałam, bo postawił mnie na ziemi i tylko asekuracyjnie trzymał mnie w ryzach.
– Rose – powiedział cicho Albus. – Przepraszam.
Zmarszczyłam brwi i zaczęłam mrugać gorączkowo, usiłując odegnać łzy.
Alice parsknęła gniewnie, kiedy wszyscy przestali zwracać na nią uwagę, a ona zwijała się w kolejnym skurczu.
Drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się, uderzając z łoskotem o ścianę, a do środka wpadł James.
– Naprawdę miałaś zamiar nawet mi nie powiedzieć, że zaczęłaś rodzić? – spytał z oburzeniem. – Co potem? Albus by mnie poinformował, że uciekłaś z dzieckiem do Kanady i zmieniłaś nazwisko?!
– James, jesteśmy akurat w środku dość dramatycznej sytuacji – warknęła, unosząc głowę z pościeli i patrząc na niego z pogardą.
Jamie rozejrzał się po sali, dopiero rejestrując obecność moją, Ala i Scorpiusa.
– Co tu się dzieje? – zapytał, unosząc brew. – Malfoy, czemu ją trzymasz?
Wzrok ponownie zaszedł mi czerwienią. Wiedziałam, że Scorpius już nie trzyma mnie wystarczająco mocno. W następnej sekundzie rzuciłam się na Jamesa z dzikim wrzaskiem. Ledwo zdążył zarejestrować, co się dzieje, zanim przewróciłam go na podłogę.
– Rose! – krzyknął, odpychając mnie niepewnie.
– Nie powiedziałeś mi! – odwarknęłam, usiłując zacisnąć palce na jego szyi.
Tym razem Albus razem z Malfoyem złapali mnie pod ramionami i ściągnęli z kuzyna.
– A ludzie mi nie wierzą, kiedy im mówię, że jesteś niezrównoważona – wymamrotał Scorpius.
– Co tu się dzieje? – zawołał nowy głos. – Czemu tak wrzeszczycie?
Wujek Neville stał w przejściu z wyciągniętą różdżką. Roxanne była tuż za nim i przyglądała się nam z uniesiona brwią.
– Nic. Nic takiego – powiedział szybko Jamie, otrzepując szatę. Wyglądał, jakby chciał wtopić się w ścianę.
Coś kliknęło w mojej głowie.
– Wujek też nie wie? – Wytrzeszczyłam oczy, zaszokowana.
– Czego nie wiem? – zapytał wysokim głosem.
Pani Pomfrey weszła do pokoju w towarzystwie jakiejś obcej kobiety. Zakładałam, że musi to być położna, bo zaraz potem odezwała się władczym tonem.
– Panna Longbottom jest już blisko rozwiązania – oznajmiła. – Przez następną godzinę i tak nie będzie w stanie prowadzić żadnych pogawędek, więc proszę, żeby wszyscy wyszli.
– Jestem jej ojcem – wtrącił Neville. – Powiedziano mi, że będę mógł zostać prawie do samego końca.
– Oczywiście. – Skinęła głową. – Pozostali…
– Ja jestem… – zaczął Jamie, spoglądając z wahaniem na Neville’a. – Ja… jestem…
– No co? – spytał ostro wujek, a jego różdżka automatycznie skierowała się w stronę Pottera.
– Okej, zostawimy was samych – zakomenderowała Roxanne i wyciągnęła nas wszystkich na zewnątrz. Zanim zamknęły się drzwi, złapałam jedynie wzrok Alice. Zbolały, ale spokojny, przepraszający.
Kiedy wszyscy znaleźliśmy się na korytarzu, uświadomiłam sobie, że już dawno zaczęła się cisza nocna.
– Jakim cudem nikt nie podniósł alarmu? – spytałam, zerkając na zegarek. – Jest grubo po dziesiątej.
– Kiedy biegliśmy tu z Albusem, spotkaliśmy Travisa – powiedziała Roxanne, wahając się lekko przy imieniu mojego byłego. – Powiedzieliśmy mu, że będziemy wszyscy w Skrzydle Szpitalnym. Obiecał, że roześle wiadomość do ludzi patrolujących dzisiaj pokoje Gryfonów.
– No a ty? – spytałam, patrząc na Malfoya. – Jak dowiedzieli się o tym w Slytherinie?
– Najwyraźniej nadgorliwość Gregora na coś się jednak przydała. – Przewrócił oczami i wyciągnął z kieszeni zwitek pergaminu. – Zaczarował to tak, że możemy się ze sobą komunikować, bo trochę ześwirował po moim porwaniu. Powiedział, że mam to nosić przy sobie, bez względu na okoliczności.
– I napisałeś mu, co się dzieje? – Nie wiem, jak mogłam przeczyć, żeby po drodze do Skrzydła Szpitalnego bazgrał coś na pergaminie, ale z drugiej strony, cała ta wyprawa była bardzo chaotyczna.
– Tak. Widocznie zgłosił to tam, gdzie trzeba.
– To bardzo troskliwe z jego strony – powiedziała Roxanne, z zainteresowaniem, kiedy wszyscy przyjrzeliśmy się ich krótkiej wymianie zdań.
Alice Longbottom zaczęła rodzic. Nie zdążę na kontrolę pokoi. Powiedz komuś.
Super! Powiedz Longbottom, żeby dała czadu. Buziaki Zalotne mrugnięcie dla Roxanne.
– Dlaczego Zabini przesyła mi zalotne mrugnięcie? – spytała Roxanne, unosząc brew.
– Czy to nie oczywiste? – Albus przewrócił oczami. – Bo to Zabini. Próbuje ci się dobrać do majtek i wydaje mu się, że to właściwa taktyka.
Roxanne uśmiechnęła się lekko.
– Interesujące. Od kiedy?
Wszyscy wzruszyliśmy ramionami.
– Pewnie pozazdrościł Malfoyowi, że zaliczy jedną Weasley, więc chce zaliczyć drugą – rzuciłam.
Dopiero kiedy całą trójką spojrzeli na mnie z szokiem wymalowanym na twarzach, uświadomiłam sobie, co właśnie powiedziałam. 
Schowałam twarz w dłoniach.
– O mój Boże – jęknęłam. – Powiedzcie, że nie powiedziałam tego na głos.
Roxanne klepnęła mnie pocieszająco po ramieniu.
– Przykro mi Rose – rzuciła, a w jej głosie słyszałam rozbawienie.
O niczym nie marzyłam bardziej niż o tym, żeby zapaść się pod ziemię.
– Myślicie, że powinniśmy iść po Conrada i Timothy’ego? – zagadnął Albus. Nie wiedziałam, czy próbuje zmienić temat ze względu na mnie, czy na siebie.
– Tak – wymamrotałam, nie odsłaniając twarzy. – Alice chciałaby, żeby tu byli, kiedy już będzie po wszystkim.
– Okej, biorę na siebie Conrada – odpadł Potter. – Może uda mi się dostać do wieży Krukonów, jeśli ta ich cholerna kołatka nie wymyśli jakiejś niemożliwej zagadki.
– Ja pójdę po Tima – odezwała się Roxanne. – Znam hasło do pokoju Puchonów… Powodzenia, Rosie – odezwała się zaczepnie na odchodne, a po chwili usłyszałam, jak ich kroki powoli się oddalają.
Ja i Scorpius staliśmy w milczeniu, aż całkiem ucichły. Nie byłam w stanie na niego spojrzeć. Ani teraz, ani w ciągu najbliższych stu lat.
Po chwili poczułam, jak jego chłodne dłonie delikatnie łapią moje i usiłują odciągnąć je od twarzy.
Kiedy w końcu zobaczyłam jego głupi uśmieszek, wiedziałam, że czerwienię się jak opętana.
– Czyli Malfoy zaliczy Weasley? – zapytał wesoło.
– Odwal się – burknęłam.
– Nie ma mowy. – Wyszczerzył się jeszcze bardziej. – Po czymś takim już się mnie nie pozbędziesz.
– Możemy porozmawiać o czymś innym? – spytałam, w końcu ustępując i opuszczając dłonie.
Scorpius wzruszył ramionami.
– Jasne. Możemy wrócić do tego, jak szalałaś ze zmartwienia, kiedy mnie porwano. – Uniósł brwi.
W odpowiedzi ja zmarszczyłam groźnie swoje i skrzyżowałam ręce na piersi.
– Nie jestem pewna, czy próbujesz mnie zawstydzić, czy wkurzyć.
– Dlaczego musisz przyjmować takie krzywdzące założenia? – Przewrócił oczami. – Może po prostu próbuję odwrócić twoją uwagę.
– Od czego?
– Od tego, że twoja najlepsza przyjaciółka właśnie rodzi. Wiem, że jesteś na nią wściekła, ale to nie ma wpływu na to, że się martwisz.
Uniosłam pytająco brew. Myślałam, że dobrze to maskuję.
– Troszkę – przyznałam. – Ale odwracanie uwagi nie pomoże. I… no, nie martwię się samym porodem. Przynajmniej nie tak bardzo. Wszystko powinno pójść gładko.
– To czym się martwisz? – Przekrzywił lekko głowę, a grzywka osunęła mu się na oczy.
– Po prostu… chciałabym, żeby nie była taka uparta, wiesz? Żeby nie zostawała na siłę w tej szkole, z dzieckiem czy bez. Powinna zabrać dziecko w bezpieczne miejsce i tam z nim zostać. Tutaj… tutaj już nie jest bezpiecznie.
Westchnęłam ciężko. Najwyraźniej nie potrafiłam obejść tego tematu. Nieważne, gdzie zaczynała się rozmowa, zawsze jakoś kończyła się na porwaniach.
– Alice nie jest Ślizgonką – zauważył Malfoy.
– Ale jest czystej krwi. – Wzruszyłam ramionami. – Wszystko jak na razie wskazuje na to, że to też ma znaczenie, prawda?
Malfoy skinął lekko głową i zamyślił się. Przez chwilę się nie odzywaliśmy.
– Masz rację – powiedziałam nagle, pokonując wewnętrzny opór. – Naprawdę się o ciebie martwiłam.
Kącik jego ust zadrżał.
– To już wiesz, jak się czułem, kiedy zniknęłaś bez słowa z tego koncertu.
Spojrzałam na niego z oburzeniem, cofając się o krok.
– To zupełnie co innego! – zawołałam. – Ty nie wiedziałeś, dokąd poszłam, ja miałam pewność, że zostałeś porwany przez kradnącego magie psychopatę!
– Zgadza się. – Skinął głową. – A ja mogłem sobie wyobrażać różne rzeczy. Myślałem, że zostałaś zamordowana.
– Nie moja wina, że masz skłonności do wyolbrzymiania. – Przewróciłam oczami.
Ja?!
– Okej, nie licytujmy się – ucięłam. – Wracając do twojego porwania…
– Och, świetnie, właśnie na to liczyłem…
– To muszę powiedzieć, że to jest naprawdę dziwne – kontynuowałam niezrażona. – Jeśli to naprawdę była zaplanowana akcja, jeśli wiedział, że cię złapie, a potem wypuści, to nie ma najmniejszego sensu. Mam na myśli to, że padło na ciebie.
– Dlaczego akurat ta część cię dziwi? – Uniósł jasne brwi.
Jego srebrne oczy trochę przeszkadzały mi w skupieniu.
– Jakby ci to… Twoja czysta krew – zaczęłam. – Ile lat wstecz sięga?
Scorpius skrzywił się lekko.
– Malfoyowie opuścili Francję w dziewiątym wieku i osiedlili się w Wielkiej Brytanii. Kroniki, archiwa i dzienniki utrzymują, że od tego czasu nasza krew jest „czysta”. Ale tych idiotyzmów i tak nie da się zmierzyć ani zweryfikować, Weasley. Dla przykładu, nie unikali wcale małżeństw z czarodziejami i czarownicami półkrwi. Zdarzały się.
Zamrugałam kilkukrotnie, usiłując przyswoić tę informację.
– Dziewiąty wiek? – powtórzyłam cicho. – Tyle stuleci czystej krwi… Ne Merlina, ile kazirodztwa!
– Tak, no cóż…
– Z takimi genami to aż dziwne, że potrafisz łączyć litery…
– Wielkie dzięki, Weasley. – Skrzywił się.
– Tak czy siak, właśnie o tym mówię, w kwestii aspiracji naszego porywacza – podsumowałam. – Jak mógł celowo cię wypuścić?
– Nie rozumiem.
Nic dziwnego, mój ty owocu chowu wsobnego.
– Prawdziwy Malfoy! – powiedziałam z naciskiem. – Biorąc pod uwagę jego dotychczasowy modus operandi, byłbyś dla niego jak klejnot koronny. Czystej krwi Ślizgon, ze szlachetnego rodu, jedyny dziedzic Malfoyów… Smakowity kąsek.
Wyszczerzył się, słysząc mój niefortunny dobór słownictwa.
– Tak o mnie myślisz? – zapytał, poruszając sugestywnie brwiami. – Że jestem smakowity?
– Och, na litość boską, nie ja, tylko…
– No nie wiem – przerwał mi. – Ktoś mi ostatnio wspominał, że Malfoy zaliczy Weasley.
– Błagam, zamknij się – jęknęłam.
– Nie. – Potrząsnął gwałtownie głową. – Wolałbym nie. Posłuchaj, Rose, wiem, że to nie jest najlepszy moment, ale…
Drgnęłam.
– Co? – zapytał, spanikowany, zbliżając się do mnie o krok. – Co się stało?
– Nic. – Potrząsnęłam głową, rumieniąc się idiotycznie. – Po prostu… nazwałeś mnie Rose – wyjaśniłam żałośnie.
Uniósł brew z rozbawieniem.
– Tak masz na imię, prawda?
– Zgadza się, ale nigdy tego nie robiłeś. – Wzruszyłam ramionami. Miałam nadzieję, że rzeczywiście wyglądam, jakby w ogóle mnie to nie obchodziło.
– Zawsze chciałem – przyznał. – Ale uparłaś się, żeby mnie nienawidzić i dla ciebie zawsze byłem Malfoyem.
– Niczego mi nie ułatwiałeś – zirytowałam się. – Nigdy nie nazywałeś mnie inaczej niż Weasley albo ta przeklęta Łasiczka.
– Według mnie to było pieszczotliwe! – Uniósł dłonie w geście kapitulacji. – Dziwne by było, gdybym zaczął nagle zwracać się do ciebie po imieniu, podczas gdy ty rzucałaś we mnie miskami tłuczonych ziemniaków…
– To był jeden raz!
– A poza tym, łasice są urocze – podsumował, jakby to zmieniało postać rzeczy.
Uniosłam brew. Nie byłam pod wrażeniem.
– Zacząłeś mówić coś, że to nie jest najlepszy moment – przypomniałam mu. – Moment na co?
– Na naszą rozmowę – powiedział, przeczesując włosy obiema dłońmi. Chyba był trochę sfrustrowany. – Nie wiem, jak to się dzieje, że wiecznie nam ktoś przerywa. Tym razem przynajmniej było to coś ważnego…
– Zanim Alice pojawiła się ze swoimi skurczami, to wcale nie wyglądało, jakbyś miał w głowie rozmowę – zauważyłam, uśmiechając się z satysfakcją.
– Tak, cóż. – Blady odcień różu pokrył jego kości policzkowe. – Twoja obecność nieco mnie rozprasza.
Znów uniosłam brew.
– Nie rób takiej zadowolonej miny – westchnął. – Chcę z tobą porozmawiać. Chcę, żebyśmy mieli to już za sobą, żebym mógł stwierdzić, na czym stoję. Żebym wiedział, czy mogę znowu cię pocałować.
Mimowolnie poczułam się, jakby całe moje ciało zaczęło topnieć.
– I to część problemu – dodał, wciągając dłoń i nawijając na palec kosmyk moich włosów. – Za każdym razem, kiedy coś się między nami działo, to ja to inicjowałem. Wydaje mi się, że moje intencje są dosyć jasne, Rose. Ale nie mam pojęcia, co ty o tym wszystkim myślisz. I niezależnie od tego, jak bardzo próbuję, nie jestem w stanie tego z ciebie wyciągnąć.
Dotarło do mnie, o co tak naprawdę chodziło w tej całej „rozmowie”. On czegoś ode mnie oczekiwał. Że coś powiem. Szczerze. O nas.
Zrobiło mi się słabo na samą myśl.
Nie potrafiłam go wyczuć. Nie chciałam zadeklarować ze swojej strony za mało, żeby nie stracił zainteresowania, ani za dużo, żeby go nie odstraszyć. Och no i żeby nie narazić się na tę lawinę zażenowania.
– Ja… em… cóż… – Ugryzłam się boleśnie w język.
Patrzył na mnie wyczekująco, przenosząc dłoń na moją brodę.
– No wiesz – mruknęłam.
Kącik ust Scorpiusa zarżał, kiedy zmarszczył brwi.
– No właśnie nie za bardzo – przyznał.
– Myślę… co ja o tym myślę… – zastanowiłam się głośno, rumieniąc się jak głupia. – Przede wszystkim należy powiedzieć, że…
Znów zabrakło mi słów. Zacisnęłam mocno usta, uciekając wzrokiem.
– Rose, czy… czy ja cię w jakiś sposób krępuję, albo coś w tym stylu? – spytał niepewnie, zabierając dłoń.
– Oczywiście, że mnie krępujesz! – fuknęłam, zirytowana. – Nikt ci nigdy nie uświadomił, że jesteś bardzo onieśmielający?!
Wyglądał, jakbym rzeczywiście go zaskoczyła.
– Może i powiedział, ale akurat tobie nigdy to nie przeszkodziło w… no nie wiem, na przykład rzucaniu we mnie miskami ziemniaków czy paleniu mi brwi…
– Bo nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji! – odparłam. – Nie możesz po prostu oczekiwać, że będę swobodnie mówić, co myślę, kiedy… jesteś ode mnie wyższy o głowę, szeroki w ramionach i… prawdopodobnie masz rentgen w oczach albo coś w tym stylu...
Zrobił zakłopotaną miną, odruchowo przygarbiając się lekko, jakby chciał się skurczyć. 
– Okej – powiedział rezolutnie, po chwili namysłu. – To są konkrety. Z tym mogę pracować.
Następnie, ku mojemu zaskoczeniu, osunął się na kolana. Zerknął na mnie pytająco z dołu.
– Przestań się wydurniać – prychnęłam, zawstydzona, ciągnąc go w górę za ramiona. Ani drgnął. Nadal uparcie przede mną klęczał.
– Tak jest lepiej? – zapytał, uśmiechając się zaczepnie. – Teraz mi powiesz?
Jego dłonie spoczęły pod moimi kolanami. Oglądanie go, klęczącego przede mną na podłodze, spoglądającego na mnie niewinnie spod jasnej grzywki, wywoływało bardzo niepokojące reakcje w moim ciele.
– Spróbuję – mruknęłam. – Ale to nie jest takie proste, Scorpius. Może gdyby chodziło o innych ludzi, ale my…
– Tak, wiem. – Przewrócił oczami. – Czy to naprawdę tak wiele zmienia? Nawet jeśli ty jesteś idealną panienką z dobrego domu, a ja jestem zepsutym, niedobrym chłopcem…
– Z dwóch zwaśnionych rodów – dodałam, przejęta.
Uniósł brew z rozbawieniem.
– Czy ty próbujesz dodać do tej sytuacji jakiegoś szekspirowskiego poetyzmu?
– Nieważne. – Potrząsnęłam głową. – Chodzi o to, że to ważny aspekt, nawet jeśli próbujesz przedstawić go jak nieistotny szczegół. Mój ojciec prawdopodobnie by cię zabił. Moja matka ma na przedramieniu straszną bliznę… a zostawiła ją tam ciotka twojego taty. W jego domu. Jestem pewna, że też nie byłaby zachwycona.
Scorpius spuścił wzrok i wbił go w moje buty. Moje dłonie odruchowo powędrowały do jego twarzy i uniosły ją, zmuszając go, żeby znów na mnie spojrzał. Miał smutny, spłoszony wzrok. 
– Nie twierdzę, że to ma cokolwiek wspólnego z tobą – powiedziałam szybko. – Wiem, że tak nie jest, więc nie patrz tak na mnie.
– To nie do końca prawda – mruknął. – To nadal mój ojciec, który zrobił straszne rzeczy. Tyle że ja nie widzę go z tej perspektywy. Odkąd się urodziłem, zawsze był normalnym, dobrym rodzicem… może trochę chłodniejszym, niż inni ojcowie, ale nigdy nie dał mi powodu, żebym zwątpił, że mnie kocha. Nawet jeśli średnio mnie lubi. – Uśmiechnął się lekko.
– Skoro już przy nim jesteśmy, to on też pewnie dostałby szału, gdyby się dowiedział, że my… – Nie byłam w stanie dokończyć zdania.
Nadal trochę mnie rozpraszał fakt, że Scorpius wciąż przede mną klęczał.
– Tu cię zaskoczę: był zachwycony. – Skrzywił się. – Nawet jeśli jest przyzwoitym ojcem, to i tak pozostał tym samym, samolubnym sukinsynem, wypatrującym własnych korzyści. Gdyby ludzie dowiedzieli się, że jego jedyny syn spotyka się z kimś o nazwisku Weasley, to mogłoby wyciągnąć naszą rodzinę z niełaski opinii publicznej.
– Och. – Naprawdę mnie zaskoczył.
– O moich znajomych też nie musisz się martwić. – Wzruszył ramionami. – Zawsze potrafiłaś sobie zjednać ludzi. Ślizgoni z naszego roku nie przepadali za tobą, bo myśleli, że ja za tobą nie przepadam. Poza tym, Cady i Gill już cię lubią, a Zabini chyba planuje założyć twój kościół.
Jego dłonie głaskały lekko miejsca pod moimi kolanami, a ja nagle ucieszyłam się, że mam na sobie dresowe spodnie. Gdybym nie przebrała się wieczorem ze spódnicy, prawdopodobnie bym teraz zwariowała.
– Nie wiedziałaś o tych okolicznościach łagodzących, kiedy cię całowałem – przypomniał mi cicho. – A mimo to ani razu nie zasugerowałaś, że masz coś przeciwko. Uwierz mi, sprawdzałem. Za każdym razem byłem przerażony myślą, że zaraz mnie odepchniesz.
Zadrżałam lekko. 
– Ale tego nie zrobiłaś – mruknął.– Dlaczego?
– Emm… – zaczęłam koślawo, podczas gdy jego palce delikatnie masowały mnie przez spodnie. – Byłoby mi łatwiej, gdybyś mnie nie dotykał. Przez chwilę.
Posłusznie opuścił dłonie wzdłuż ciała. Nadal patrzył na mnie wyczekująco. 
– A zatem – westchnęłam. – Sądzę, że możemy bezpiecznie założyć, że przez te ostatnie tygodnie uświadomiłam sobie, że mi na tobie zależy – wydusiłam. – I że lubię cię całować. I że lubię ciebie. Tak. – Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Udało mi się przez to przebrnąć, a moje słowa zabrzmiały bardzo przyzwoicie. – Lubię cię.
Byłam z siebie bardzo zadowolona do momentu, gdy zauważyłam, że Scorpius unosi brwi i spogląda na mnie z powątpiewaniem.
– No co? – zapytałam urażona.
– To tyle? – spytał.
– No… tak – przyznałam.
Jakby to samo w sobie nie było dla mnie dość trudne! Czego on jeszcze ode mnie oczekiwał?! 
– Nie. – Potrząsnął gwałtownie głową, podnosząc się z klęczek. – Jeszcze nigdy w życiu nikt mnie tak nie obraził.
Stłumiłam śmiech.
– Nawet wtedy, kiedy założyłam Stowarzyszenie Czarodziejów i Czarownic o Włosach Piękniejszych Niż Sama Istota Życia, tylko po to, żeby cię poinformować, że nie jesteś zaproszony? – zaryzykowałam, żartobliwym tonem.
– Tak, nawet wtedy. – Spojrzał na mnie groźnie, opierając dłonie o ścianę za moją głową.
Ocho.
W końcu zaczynał mi się podobać kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. Pomijając fakt, że najwyraźniej bardzo go zirytowałam
– Co cię tak obraziło? – zapytałam łagodnie.
– To, że tygodniami układam sobie, co ci powinienem powiedzieć, kiedy w końcu będę miał okazję, a ty wyskakujesz mi z jakimś śmiesznym „lubię cię”! – prychnął. – Mogłabyś chociaż trochę oszczędzić moje wrażliwe, męskie ego.
Tygodniami?
– Ale ja myślałam, że… – Ugryzłam się w język. – Że nawet jeśli jesteś mną zainteresowany, to raczej w sensie… fizycznym.
– Och, nie zrozum mnie źle, to bardzo duży aspekt całego problemu. – Uśmiechnął się zniewalająco, ale zaraz spoważniał. – Myślałem o tobie w najbardziej nieprzyzwoitych scenariuszach, jakie tylko możesz sobie wyobrazić, każdego, pieprzonego dnia, szczególnie od czasu tego pocałunku w bibliotece. Przejęłaś wszystkie moje myśli. Ukradłaś mi moją samokontrolę. I wiesz, w co się to przerodziło? W jakąś żenującą obsesję na punkcie wszystkiego, co z tobą związane. Zwracam uwagę na oceny, które dostajesz. Na węzeł krawata, który wybierzesz. Na twoją irytującą ciekawość, na to, jak słodzisz herbatę do momentu, gdy będzie w niej więcej cukru niż samej herbaty. Na to, że twoje wielkie oczy wyglądają jak te narysowane na tym jeleniu z mugolskiej kreskówki i, do jasnej cholery, twoje cudowne włosy – zakończył na jednym wdechu, obejmując wzrokiem pokręcony bałagan na mojej głowie.
Byłam tak zaskoczona i zagubiona po jego przemowie, że przez chwile jedynie na przemian otwierałam i zamykałam usta, jak ryba wyciągnięta z wody. Przez cały ten czas przyglądał mi się intensywnie.
Jeleniu?! – pisnęłam w końcu, urażona.
Zamrugał, sfrustrowany.
– Tak… chodzi mi o tego małego jelonka z martwą mamą, skunksami i ptakami – tłumaczył, warcząc gniewnie. – No wiesz, wielkie oczy z długimi rzęsami i głupim mruganiem… Z tym samym spojrzeniem, które masz właśnie teraz z całą tą niewinnością i zaskoczeniem.
Spróbowałam mrugać z mniejszą częstotliwością.
– Bambi? – spytałam w końcu.
– Bambi! – Pstryknął palcami. Westchnął ciężko, uspokajając oddech. – Podsumowując: ja też cię lubię, Rose.
– Och – szepnęłam, nie bardzo wiedząc, co dalej. Przyjemny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. – Czy to koniec?
Zmarszczył brwi. Nie mogłam napatrzeć się na jego twarz, na kości policzkowe, na mocno zarysowaną szczękę, ciemne rzęsy i oczy o nienaturalnym kolorze. Dziwnie piękne, nawet jeśli trochę demoniczne. Powstrzymałam absurdalny chichot, który zapragnął wydostać się z mojego gardła na tę myśl.
– Co masz na myśli? – zapytał.
– Czy przerobiliśmy w tej rozmowie wszystko, co należało przerobić?
– Chyba tak – zgodził się.
Bez słowa złapałam kołnierzyk jego koszuli, wystający spod swetra i pociągnęłam go w dół, do moich ust. 
Odpowiedź, którą otrzymałam, była nawet bardziej entuzjastyczna niż liczyłam. Jedna dłoń Scorpiusa natychmiast odnalazła drogę na moją talię, podczas gdy druga zaplątała się w moich włosach i odchyliła mi głowę do tyłu. Rozsunęłam usta z tłumionym jękiem, zapraszając go do środka.
Wsunęłam dłonie pod jego sweter i mocno pociągnęłam koszulę, wysuwając ją ze spodni, po czym natychmiast ułożyłam palce na twardym, rozgrzanym torsie. Wbiłam je w mięśnie, a Malfoy warknął cicho w moje usta.
Idąc moim przykładem, jego ręce natychmiast stały się bardziej chciwe, zaborcze. Zsunęły się na moje biodra i uniosły mnie do góry, a ja instynktownie objęłam go nogami w pasie.
Kiedy jedna jego dłoń znalazła się na moim tyłku, a druga gładziła mnie po udzie, nagle zmieniłam zdanie: z całą pewnością należało żałować, że miałam na sobie spodnie.
Jęk protestu wyrwał mi się, kiedy Scorpius oderwał usta od moich, ale zaraz zmienił się w jęk zupełnie innego rodzaju, kiedy zaczął całować moją szyję.
Wygięłam się ku niemu, czując, jak całe moje ciało pokrywa się gęsią skórką, czując jego urywany, gorący oddech na skórze za uchem, które właśnie przygryzał. Złapałam kurczowo jego ramiona.
Bliżej, bliżej, bliżej.
Merlinie, dlaczego ja musiałam za każdym razem tak się do niego garnąć?
Mniej więcej w tym momencie uświadomiłam sobie obecność charakterystycznej twardości pomiędzy nami, napierającej na mnie lekko.
Zerknęłam w dół z fascynacją, ale nasze ciała były złączone zbyt ciasno, żebym mogła coś zobaczyć. Poza tym, usta Sorpiusa na moim obojczyku sprawiały, że miałam rozmytą wizję.
Eksperymentalnie poruszyłam biodrami, okrężnym ruchem. W odpowiedzi Scorpius jęknął przy mojej piersi, zachwiał się i oparł dłoń o ścianę, dla złapania równowagi, z której najwyraźniej go wytrąciłam. Gorące usta wróciły do moich. Jego biodra zaczęły napierać na mnie rytmicznie.
– Każ mi przestać – szepnął desperacko.
Nie to mi było w głowie. Zsunęłam usta w dół i ugryzłam go w żuchwę.

Scorpius
Myśli wirowały mi w głowie z prędkością świata, kiedy kurczowo trzymałem Rose, nadal nie do końca wierząc, że mi wolno.
Ciężko było zgrywać dżentelmena, kiedy Rose beztrosko śmigała dłońmi po moim ciele i poruszała się w taki sposób, jakby chciała sprawdzić, kiedy złamie moją samokontrolę. Dźwięki wydostające się z jej zaróżowionych, opuchniętych ust też mi nie pomagały.
Albo bardzo mi pomagały, zależy jak na to spojrzeć.
Pachniała jak pomarańcza i kwiaty gardenii. 
Odepchnęła mnie tak nagle, że nawet nie zarejestrowałem, jak opuściła nogi na podłogę. W jednej sekundzie ją całowałem, a w następnej zatoczyłem się do tyłu.
– Rose? – spytałem niepewnie, próbując uspokoić oddech.
Zaciskała mocno powieki i potrząsnęła głową.
– Nie mogę… – jęknęła, a ja miałem dziwne wrażenie, że te słowa nie były skierowane do mnie.
– Rose! – spróbowałem jeszcze raz, ale nie zwracała na mnie uwagi.
Aż w końcu wyprostowała się i spojrzała na mnie. Jej oczy były puste, zamglone, twarz pozbawiona emocji.
Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i skierowała ją na mnie.
Strach mnie obleciał, kiedy uświadomiłem sobie, że podświadomie wyjąłem swoją.
Expeliarmus! – powiedziałem odruchowo, a różdżka Rose wyskoczyła z jej dłoni i odfrunęła w prawą stronę.
W tym samym momencie rzuciliśmy się za nią. Nie miałem pojęcia, co się dzieje, ale wiedziałem, że jeśli Rose będzie w tej chwili uzbrojona, źle się to dla mnie skończy.
Była szybsza. Zdążyłem złapać jej łydkę, próbując odciągnąć ją od broni, ale wierzgnęła wściekle nogą, a jej stopa władowała się w mój nos. Poczułem ból i usłyszałem chrupnięcie, ale w tamtym momencie nie byłem w stanie się tym przejąć. Zerwaliśmy się z powrotem na nogi, Rose znów z różdżką w ręku, kiedy zorientowałem się, że podczas przepychanki upuściłem swoją.
Wycofałem się pod ścianę z dłońmi uniesionymi w geście kapitulacji, kiedy się do mnie zbliżała.
– Rose – powiedziałem cicho, błagalnie, szukając czegokolwiek znajomego w jej wyrazie twarzy.
Pustka.
Kątem oka zauważyłem zarys cienia poruszającego się w korytarzu za nią.
Sectumsempra! – krzyknęła, nie swoim głosem.
Zdążyłem zarejestrować jeszcze rozdzierający ból w klatce piersiowej, zanim nastała ciemność.

Rose
Ostatnim, co zapamiętałam, była błoga nicość, wdzierająca się do mojej głowy i obcy głos, mówiący mi co robić.
Kiedy klarowność umysłu wróciła, pierwszym, co zobaczyłam, był Scorpius, leżący na podłodze. Moja różdżka nadal była w niego wycelowana.
– Nie… – szepnęłam, boleśnie padając na kolana w kałuży krwi. Cały jego sweter był przesiąknięty. – Co… Ja…
Odsunęłam od materiału drżące dłonie, które też już zdążyłam splamić czerwienią.
– Scorpius – załkałam.
Nie miałam pojęcia, co robić. Spróbowałam uciskać ranę, ale było jej za dużo, a mnie było za mało.
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim rozległy się za mną kroki.
– Rose?
Prawie zachłysnęłam się z ulgi, słysząc znajomy głos. Spojrzałam przez ramię na właściciela.
Conrad wytrzeszczał oczy, patrząc to na mnie, to na wykrwawiającego się chłopaka podłodze. Białe włosy Scorpiusa leżały w kałuży jego własnej krwi i już prawie całe nasiąknęły czerwienią. Panika gnała przez moje żyły z taką siłą, że nie byłam w stanie oddychać.
– Co tu się stało? – sapnął Conrad.
– Pomóż mu! – wrzasnęłam, podnosząc się z klęczek i ślizgając się na krwi. Ściekała z moich spodni na podłogę.
– Ja… ja nie wiem jak…
– Biegnij po pomoc – nakazałam, powoli przegrzebując się przez chmury wokół mojego mózgu. Ktoś musiał patrolować korytarze.
Nie potrzebował większej zachęty. Zniknął za zakrętem, a po jakichś dwóch minutach pojawił się ponownie, prowadząc ze sobą wujka Harry’ego i Travisa.
Twarz Pottera zrobiła się prawie przezroczysta, kiedy zobaczył Scorpiusa. Wiedziałam, że znał to zaklęcie. Wiedziałam, że użył go kiedyś na innym Malfoyu. Bez słowa przypadł do chłopaka i natychmiast zaczął sunąć różdżką wzdłuż jego rany, mamrocząc pod nosem inkantację.
Kałuża krwi zaczęła się zmniejszać.
Travis złapał mnie za ramiona. Delikatnie, nie natarczywie. Dygotałam tak bardzo, że nawet mi to nie przeszkadzało. Ciepło drugiej osoby pomagało. Uświadomiłam sobie, jak lodowata jestem, kiedy ułożył ciepłą dłoń na moim policzku. Nie miałam siły go odepchnąć.
– Rozetko – zapytał, szukając wzrokiem mojego. – Co tu się stało? Czy to ty zrobiłaś? – zapytał, łamiącym się głosem. Chciał, żebym zaprzeczyła. Nie wiedziałam, czemu go to obchodzi.
– Chyba tak, ale… – jęknęłam, nie znajdując słów. – Ja nie…
– Dlaczego? – Głaskał mnie uspokajająco po ramieniu, ale nie powstrzymało to dreszczy.
Conrad objął mnie ramieniem. Nie odzywał się słowem. Z pewnością też nie miał pojęcia tak zareagować.
– Co tu się, do cholery, stało? – Auror Carneige pojawił się znikąd i stanął pomiędzy nami a wujkiem Harrym. – Czy to syn Draco Malfoya? Czy to Sectumsempra? – zapytał, zaszokowany.
Wujek skinął głową, kończąc ostatnią inkantację nad ciałem Scorpiusa.
– Kto to zrobił? – spytał cicho Carneige. Marszcząc brwi, spojrzał groźnie na Travisa.
– Rose – powiedział w końcu chłopak. – Ale…
– No, no – mruknął mężczyzna, wbijając we mnie bystry wzrok. – Wygląda na to, że w końcu mamy podejrzaną.
– Co?! – fuknął Harry.
– Travis, aresztuj ją.
– Carneige, nie możesz…
– Potter, z całym szacunkiem, ale oboje dobrze wiemy, że kiedy twoja krewna będzie zamieszana w śledztwo, zostaniesz odsunięty od sprawy. Travis, aresztuj ją.
– Nie masz podstaw…
– Zaatakowała chłopca, który niedawno został porwany i udało mu się zbiec – powiedział z naciskiem Carneige, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. – Nawet jeśli zignorujemy tę część – a tego nie zrobimy – dziewczyna użyła czarnej magii. To nie jest byle jaki zarzut, Potter, a ty dobrze o tym wiesz. Travis, aresztuj ją.
Nie byłam w stanie się odezwać, nie miałam na końcu języka choćby jednego słowa na swoją obronę.
Travis, nie mogąc po raz kolejny zignorować wyraźnego polecenia, stanął za mną i delikatnie złączył moje nadgarstki za plecami. Stuknął w nie różdżką, a ja poczułam niewidoczne kajdanki.
– Rose Weasley, w imieniu Ministerstwa Magii Wielkiej Brytanii, jesteś aresztowana. Masz prawo zachować milczenie. – Spojrzał na mnie bezradnie. – Przepraszam, Rose – szepnął.
Nie umiałam mieć do niego żalu. Nie miałam pojęcia, co się dzieje.

*

Ufff.
Wcześniej posypało się tyle cukru, ze w głębi duszy na pewno wiedzieliście, że skończymy na trochę bardziej dołującej nocie :D
Mam w tym miesiącu dość specyficznie rozpisany grafik, stąd rozdział dopiero po trzech tygodniach. Proszę o wybaczenie!
Zależało mi na tym rozdziale, więc mam nadzieję, ze jutro nie będę żałować tej publikacji, bo uświadomię sobie, że coś wyszło mi nie tak jak planowałam xd
Mam nadzieję, że wam się podobał!
A w następnym: trochę więcej o backstory o tym całym James and Alice fiasco (wiem, ze wielu z was odgadło, kto jest ojcem, mam nadzieje, że się cieszycie :D) oraz o tym, jak do cholery Rosie się wyplącze z tego bajzlu. Och no sprawimy czy ze Scorem wszystko okej, bo trochę biedak oberwał.
Czekam na wasze opinie! <3

12 komentarzy:

  1. Dlaczego ją aresztowali??? Nieeeee. Ale przynajmniej ojca dziecka odgadłam. Rozdział oczywiście wspaniały. Czekam z niecierpliwością na kolejny. Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo prawie zabiła Scorpiusa :D Gratulacje! i dziękuję <3

      Usuń
  2. Taak! Wiedziałam że to będzie James, czuję się dumna :D
    Rozmowa Rose i Scorpiusa, namiętne pocałunki i późniejsze sceny wszystko się tak szybko działo, że aż nie wiem co się wydarzyło, no wow mega mnie teraz ciekawi ta sprawa z Rose co z tego wyniknie, biedy Scor :/
    Rozdział naprawdę super jak zwykle pozostawiając niedosyt i niecierpliwość w czekania na następny
    Dużo weny i pozdrawiam :) l

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo <3
      Cieszę się, że rozdział ci ię podobał, dziękuję za komentarz <3

      Usuń
  3. Oczywiście, że nie odgadłam, kto jest ojcem dziecka. Nawet mnie to nie dziwi.

    Inner thirsty bitch jest zaspokojona. W 90%. Także, ekhm, liczę na ciąg dalszy.

    Dawaj już następny rozdział, bo to aż wstyd zostawiać taki clifhanger.

    Pozdrawiam (bez Fifonża, nie jestem aż tak złą matką, żeby taki rozdział czytać przy dziecku xd)

    LUNA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. It's ok bro.
      Zobacze co za się zrobić xd
      No i bardzo dobrze, karmiące matki nie mogą czytać takich rzeczy, bo ślina kapała by dziecku na główkę.
      Pozdrowionka dla rodzinki

      Usuń
  4. Witam,
    Cóż... Łał, ten rozdział obfitował w wydarzenia. Czekam na ciąg dalszy i weny życzę.
    Mirinda

    PS Jestem za leniwa, żeby napisać więcej XD

    OdpowiedzUsuń
  5. James?! To James jest ojcem dziecka Alice?! Nie no tego to ja się zupełnie niespodziewałam... Szczerze mówiąc, podejrzewałam Hugona albo Travisa. No i kolejny Potter :D Jak tak spojrzeć na dzieje jego pradziadka i dziadka to mam nadzieję, że będzie miał większe szczęście. Na Rose ktoś na pewno rzucił Imperiusa! A skoro tak to by znaczyło, że tym kimś kto za tym stoi jest ktoś kogo widziała, ktoś jej bliski. Hm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tochyba się cieszę, że jesteś zaskoczona :D

      Usuń
  6. Mam ochotę skakać z radości, bo moje podejrzenia, że to James jest ojcem okazały się prawdziwe! :D Normalnie niezły ze mnie detektyw. Końcówka to taki szok... Było tak fajnie, a tu nagle takie coś. Eh i jeszcze to aresztowanie.

    OdpowiedzUsuń