poniedziałek, 29 lipca 2019

[20]"Jesteśmy bratnimi duszami."

Rose
– Jak się czujesz? – zapytał James, zamykając za sobą drzwi… przepraszam, kratę do  mojego pokoju.
– Jestem zamknięta w celi od czterech dni – poinformowałam go. – Jak myślisz, Jamie?
– To nie cela, tylko całkiem przytulny pokoik. – Wzruszył ramionami, rozglądając się z uznaniem po pomieszczeniu, które miało ściany w kolorze błota i cienki materac na podłodze.
– Przytulny – powtórzyłam, krzywiąc się. – James, nigdy w życiu nie byłam w sytuacji, w której musiałam codziennie rozplanowywać swoje wyjścia do toalety, bo krępuję się za każdym razem fatygować mojego strażnika, aby mnie tam zaprowadził.
– Myślałem, że ty i Joe jakoś się dogadujecie.
Siwowłosy strażnik odwrócił się lekko, posyłając mi zaniepokojoną minę. Przechadzał się aktualnie po korytarzu, kilka metrów od celi, żeby nie zakłócać mojej prywatności podczas rozmowy z Jamesem, ale musiał usłyszeć swoje imię. Odpowiedziałam mu szybko uspokajającym uśmiechem.
Joe był przed sześćdziesiątką i zazwyczaj pracował na posterunku Departamentu Przestrzegania Prawa, gdzie pilnował ludzi, którzy oczekiwali w areszcie na postawienie ich w stan oskarżenia albo na proces. Miał kochającą żonę, Margaret, dwójkę dzieci i troje wnuków. W wolnych chwilach lubił czytać mugolskie książki o drugiej wojnie światowej i przegrywać pieniądze w zakładach na wyścigach konnych. Od czterech dni stacjonował w Hogwarcie, pilnując mnie. W nocy zastępował go inny strażnik, ale nie był równie rozmowny i uprzejmy jak Joe, więc nic o nim nie wiedziałam, zwłaszcza że przysypiałam prawie całą jego zmianę.
– Nie jest źle – przyznałam. – Grywa ze mną w brydża i opowiada historyjki o wnukach. Gdyby nie on, to pewnie już dawno umarłabym tu z nudów.
James westchnął ciężko, a ja wiedziałam, że nie może zaoferować mi nic lepszego. 
I tak nie było najgorzej. Mogli zabrać mnie do Ministerstwa i trzymać mnie tam z innymi aresztowanymi. Miałam szczęście, że posiadałam w rękawie asa w postaci sławnych rodziców i jeszcze sławniejszego wujka. Dzięki nim, auror Carneige zgodził się zostawić mnie w Hogwarcie i trzymać mnie zamkniętą w tej samej wieży, z której kiedyś uciekł Syriusz Black. Upewnił się, abym ja nie miała takiej możliwości.
Sytuacja była dla niego całkiem wygodna. To, że w końcu mieli podejrzaną, wcale nie oznaczało, że śledztwo było zakończone. Auror Carneige nadal musiał je prowadzić (tak jak wspomniał, Harry’ego i Jamesa odsunięto od sprawy przez pokrewieństwo ze mną), a żeby to robić, musiał być w Hogwarcie.
Zaczynałam mieć wrażenie, że w naszym skrzydle zamku wyrosła jakaś filia Biura Aurorów. Chwilowo pomieszkiwało ich tu kilku, niektórzy nawet towarzyszyli Carneigowi, kiedy odwiedził mnie dwa razy i próbował mnie przesłuchiwać.
Mama załatwiła mi całkiem kompetentnego prawnika, który towarzyszył nam podczas przesłuchań, ale poprosiłam ją, żeby zatrudniła kogoś innego, kiedy zrozumiałam, że ten mężczyzna chce wygrać sprawę, ale to wcale nie oznacza, że wierzy w moją niewinność.
– To już nie potrwa długo, Rosie – zapewnił James. – Potrzebujemy tylko dowodu. Wystarczy jeden.
– Nie. – Pokręciłam głową. – Potrzebujemy porwania. Ktoś musi zostać porwany, kiedy jestem w areszcie. To jedyne, co może przekonać ich o mojej niewinności.
– Wcale nie chcesz, żeby ktoś jeszcze ucierpiał – powiedział Jamie łagodnie.
– Oczywiście, że nie – prychnęłam, siadając po turecku na moim materacu. – Ale jeśli i tak ma się to stać, to lepiej, żeby to mi jakoś pomogło prawda?
Wiedziałam jednak, że moje aresztowanie nie mogło być przypadkiem, podobnie jak nagła cisza ze strony prawdziwego porywacza. Ktoś próbował mnie wrobić.
– Nie mamy żadnej linii obrony – mruknęłam bezradnie. – Byłam na boisku do quidditcha, kiedy Gill z niego zniknęła…
– Tak i cały czas ktoś ci towarzyszył – wtrącił James. – Mnóstwo ludzi potwierdzi, że ani na chwilę nie zniknęłaś, żeby kogoś porwać, Rose.
– … a potem zupełnym przypadkiem ją znalazłam – zakończyłam, przypominając sobie sarkazm w głosie Carneige’a, kiedy recytował mi dokładnie te same słowa. – Crabbe’a też znalazłam ja i nikt nie chce wierzyć, że to był przypadek. Byłam umówiona ze Scorpiusem, kiedy go porwano, nawet nie mam alibi na tę noc, bo czekałam na niego w bibliotece, sama. Auror Carneige twierdzi, że Scorpius mi uciekł, a ja, zła i przestraszona, że teraz zna moją tożsamość, próbowałam go zabić, kiedy tylko pojawiła się taka okazja.
Myśleli, że atak był zemstą i sposobem na ochronę moich sekretów. Nikt nie wierzył, że tak naprawdę to nie ja go zaatakowałam, że najpierw ktoś zaatakował mnie, zaatakował moją wolę, przejął mój umysł. Myśleli, że zmyślam.
– Auror Carneige jest kretynem – warknął James, krzywiąc się.
Oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda. Sama nawet nie byłam bardzo zła na starszego aurora. Próbował tylko wykonywać swoją pracę. Nie mógł wykluczyć mnie z jednoosobowego kręgu podejrzanych tylko dlatego, że nie byłam prawdopodobna. Byłam możliwa, użyłam czarnej magii, a puzzle do siebie pasowały i to wystarczyło.
– Potrzebuję świadka – mruknęłam. Nie odważyłam się zapytać o Scorpiusa, nie byłam pewna, czy jestem gotowa to usłyszeć. Pierwszego dnia, James poinformował mnie jedynie, że stan Malfoya jest stabilny i wszystko z nim będzie w porządku. Od tego czasu musiał się już obudzić, ale widocznie nie chciał mnie oglądać. Jeśli próbowałby uzyskać pozwolenie na widzenie z więźniem, James na pewno by mi o tym powiedział. – Rodzice byli u mnie dziś rano i powiedzieli, że wystarczy, aby ktoś potwierdził moją wersję wydarzeń. Że wtedy nadal mogę być podejrzana i obserwowana, ale już nie będą mieli podstaw, żeby mnie tutaj trzymać.
Nie wiem, kto był bardziej wściekły, kiedy mnie aresztowano – mama, czy tata.
Mama wkroczyła do Hogwartu z bladą twarzą, naelektryzowanymi włosami i furią w oczach. Jednym ruchem nadgarstka unieruchomiła trójkę wykwalifikowanych aurorów. Złożyła im obietnicę, że zaraz skontaktuje się z Ritą Skeeter, która w ciągu jednej nocy przygotuje upokarzający artykuł o niekompetencji Biura Aurorów, że w ciągu tygodnia będą bezrobotni, że ona, Hermiona Granger, nie po to asystowała w pokonaniu najpotężniejszego czarnoksiężnika wszech czasów – nie ma za co, tak na marginesie, aurorze Carneige – żeby teraz banda niewyedukowanych kretynów próbowała wsadzić jej córkę za kratki bez najmniejszych podstaw.
Ojciec oczywiście był jej kompletnym przeciwieństwem, zaczynając od tego, że jego twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Klął nieskładnie, wygrażając pięściami swoim kolegom z pracy, ustawiając mnie defensywnie za swoimi plecami, jakby jego osoba mogła osłonić mnie przed całym złem tego świata.
I tym właśnie sposobem dostałam w Hogwarcie prywatny apartament, ze ścianami w kolorze błota, materacem o grubości małego palca u stopy i prywatnym strażnikiem prowadzącym mnie do toalety cztery razy dziennie.
– A co z Travisem? – spytałam. – Był dzisiaj przesłuchiwany?
Travis odwiedził mnie przedwczoraj i oznajmił, że zrobi wszystko, żeby mnie stąd wyciągnąć. Twierdził, że będzie w stanie pomóc, jeśli opowie im, jak zachowywałam się po incydencie – blada twarz, rozbiegane oczy, drgawki, szok, łzy, ogólne zdezorientowanie i tak dalej. Że w ten sposób łatwiej będzie im uwierzyć, że byłam pod działaniem klątwy. Wiedziałam, że Carnegie będzie mógł łatwo to podważyć, ale warto było spróbować.
To musiałby być Scorpius. Tylko on tam był. Tylko on mógłby zeznać, że nie zachowywałam się jak ja, że było po mnie widać wpływ zaklęcia. Ale widocznie nie miał na to ochoty. Widocznie wcale nie myślał, że jestem niewinna.
Myślał, że go zaatakowałam i nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Jak inaczej wytłumaczyć tę ciszę z jego strony? Ani Jamie, ani moi rodzice nawet nie wypowiadali jego imienia. Pewnie nie chcieli, żeby było mi przykro.
– Tak, Carneige go dzisiaj przyjął – przyznał James. – Ale jeśli dojdzie do procesu, Wizengamot może nie zaakceptować jego zeznań.
– Dlaczego?
– Jest twoim byłym. – Wzruszył ramionami. – Może nie być wiarygodny.
– Może powinnam opowiedzieć o naszym rozstaniu? – zakpiłam. – Bo nie było ono pokojowe. Mój ojciec połamał mu szczękę. Bardziej prawdopodobne jest, że próbowałby mi zaszkodzić.
– Rosie, nie mówiliśmy ci o tym, żebyś mogła w spokoju o nim zapomnieć, ale przez wakacje Travis bardzo chciał naprawić waszą relację – przyznał James, siadając obok mnie. – Nikt nie chciał wpuścić go do ciebie do domu, twój ojciec przechwytywał pocztę, a kiedy Travis miał pracować w biurze Ministra, twoja matka załatwiła mu przeniesienie do naszego departamentu, żebyśmy mogli mieć na niego oko. Ja i wujek Ron.
Skinęłam głową. Podejrzewałam, że otaczają mnie ochronnym kokonem, ale nie miałam nic przeciwko.
– Odkąd jest w Hogwarcie, trochę się uspokoił, ale dla wszystkich jest oczywiste, że nadal mu na tobie zależy – dodał Jamie. – Zrobił coś strasznego, ale nie przestał cię kochać.
Spojrzałam na Jamesa z powątpiewaniem.
– Czy ty sugerujesz, że powinnam mu przebaczyć i przygarnąć go z powrotem? – Nawet nie byłam w stanie się wkurzyć. Sytuacja była zbyt beznadziejna.
– Co? Oczywiście, że nie, Rose! – zawołał natychmiast. – Po prostu tłumaczę ci, co wszyscy widzą i dlaczego jego zeznania mogą się nie liczyć.
Westchnęłam ciężko. 
– Jak idzie tatusiowanie? – mruknęłam.
Nie mogłam uwierzyć, że dziecko mojej najlepszej przyjaciółki i mojego drugiego ulubionego kuzyna urodziło się cztery dni temu, a ja nawet nie mogłam go zobaczyć. Nie mogłam uściskać Alice i przeprosić jej za moje zachowanie. 
James poinformował mnie jedynie, że to chłopiec, że jest zdrowy i że nazwali go Frank James Potter. Byłam przekonana, że Jamie w przyszłości będzie próbował przeforsować jego drugie imię jako pierwsze.
Zdziwiłam się, że biorąc pod uwagę te wszystkie sekrety i zamieszanie, Alice zgodziła się dać mu nazwisko Potter, ale najwyraźniej moje aresztowanie trochę ich otrzeźwiło.
– Alice i ja powoli przestajemy się kłócić – przyznał. – Może mieć to coś wspólnego z tym, że cały czas przebywamy w pomieszczeniu ze śpiącym noworodkiem, a ona nie potrafi krzyczeć szeptem. Ale tak czy siak, robimy postępy.
– A kiedy będziecie gotowi podzielić się ze mną historią pod tytułem „Jak to się, do jasnej cholery stało?”? – zagadnęłam.
– Alice mi zabroniła, mówi, że ona chce ci wszystko opowiedzieć – odparł, wzruszając ramionami. – Ale kiedy już to zrobi, proszę, daj mi znać, a ja opowiem ci moją wersję, dobrze? Bo jestem pewien, że przedstawi mnie w najczarniejszych barwach.
– Wyszła już ze Skrzydła Szpitalnego?
– Tak. Musiałem praktycznie siłą powstrzymać ją dzisiaj przed pójściem na lekcje. Wyszła z dormitorium z dzieckiem przywiązanym chustą do ciała. Na jednym ramieniu miała torbę z książkami, a na drugim tę z akcesoriami do przewijania i oznajmiła, że za dziesięć minut ma Historię Magii i oczywiście wie, że teraz mam patrol, ale może zechciałbym zająć się Frankiem trochę później, podczas Zaklęć, a jakby trzeba było go nakarmić, to spokojnie, ona wyjdzie na chwile z lekcji…
Parsknęłam śmiechem. Cała Alice. Chyba nikt już nie śmie zwątpić, że zostanie w Hogwarcie do końca roku szkolnego i żadne porody czy macierzyństwo jej nie powstrzymają.
– Jakoś udało mi się ją przekonać, że potrzebuje jeszcze paru dni odpoczynku – kontynuował Jamie. – A ona na to, że w sumie racja, bo nadal różnie u niej z trzymaniem moczu, więc może lepiej jeszcze nie ryzykować, ale zrobi wyjątek, żeby ciebie odwiedzić. – Uśmiechnął się do mnie, kiedy zamrugałam z zaskoczeniem. – Tak, zgadza się, przyszedłem tu z dobrymi wieściami. Papiery zostały zatwierdzone, Alice, Conrad, Albus, Roxanne i Timothy dostali zgodę na odwiedziny. Będą tu za jakieś pół godzinki.
– Jamie, to cudownie! – westchnęłam. – Bez urazy, ale miło będzie pogadać z kimś poza tobą, rodzicami i Joe.
– Zapominasz o Travisie.
– Tak, staram się.
– Jest jeszcze coś – powiedział, a uśmiech spłynął mu z twarzy. – Jeszcze jedna osoba chce cię odwiedzić, ale nie wiem, czy sobie tego życzysz. Nadal mam trochę możliwości w Biurze, więc jeśli chcesz, to mogę zablokować jego podanie.
– Kto? – spytałam, nieruchomiejąc.
Scorpius, Scorpius, Scorpius…
– Gregor Zabini.
Zamrugałam.
Gregor. Prawie zabiłam jego najlepszego przyjaciela. Nic dziwnego, że chce mnie zobaczyć. Może chce się zemścić, a może tylko powiedzieć mi co nieco.
– Och. Nie, nie blokuj podania. Może przyjść.
Powinien przyjść. Może uda mi się z nim porozmawiać i też mi uwierzy. Może przekaże Scorpiusowi i…
– No dobrze. – Westchnął, po czym podniósł się z materaca. – Jeśli Alice ma tutaj dotrzeć, to muszę przejąć od niej Franka. Nie daj sobie wmówić, że to wszystko moja wina, dobrze? – Uniósł brwi, po czym zwrócił się do strażnika. – Joe, skończyliśmy, możesz mnie wypuścić!
Joe podszedł do kraty i wyciągnął pęk kluczy. Moich kłódek nie można było otworzyć zwykłym zaklęciem Alohomora, bo… cóż, mijałoby się to z celem. Klucze i kłódki miały swoje zaklęcia, a oprócz tego chyba musiały być trzymane przez któregoś ze strażników, żeby dało się je otworzyć.
W ciągu najbliższego pół godziny Joe zajmował swoje zwykłe miejsce na fotelu obok kraty i prowadził ze mną senną pogawędkę o swoim najstarszym synu, który nigdy nie zrealizował marzenia o zostaniu zawodowym graczem quidditcha, a teraz jest niewdzięcznym gnojkiem, który odwiedza Joe i jego żonę tylko wtedy, gdy nie ma z kim zostawić dziecka.
Kiedy Alice, Conrad, Timothy, Albus i Roxanne w końcu się pojawili, wyglądali, jakby spodziewali się zobaczyć mnie zakutą w łańcuchy i chłostaną biczem. Mieli bardzo zaskoczone miny, kiedy ich wzrok padł na Joego, częstującego mnie ciasteczkiem.
– Rose – powiedziała Roxanne, wpatrując się we mnie jak urzeczona. – Nic ci nie jest.
– Oczywiście, że nic mi nie jest. Jakby to mnie się stała krzywda, to pewnie nie byłabym aresztowana – przypomniałam im. – Joe, wpuścisz ich?
– Oczywiście, Panienko – odparł mężczyzna, znowu wyciągając klucze. Tak, Joe nalegał, abym mówiła mu po imieniu, podczas gdy on nadal zwracał się do mnie per panienko.
Nie wspomnę już o tym, że sposób, w jaki się do mnie odnosił, bardziej nasuwał myśl, że jest świetnie opłacanym lokajem w mojej willi, a nie strażnikiem w areszcie.
Pięcioro przyjaciół wpadło do pomieszczenia i natychmiast zamknęli mnie w ciasnym uścisku. 
– Och – wykrztusiłam, szukając dopływu powietrza. – Też się cieszę, że was widzę.
– Nikt nam nic o tobie nie mówił, Rose – jęknęła Alice, odsuwając się.
Wyglądała całkiem nieźle. Miała jedynie lekko podkrążone oczy. Jakby nie wystarczyło, że mieszkała teraz z noworodkiem, to do tego jej najlepsza przyjaciółka była podejrzana o atak czarną magią, zawłaszczanie cudzej magii i morderstwo. Najwyraźniej świat uważał, że za mało rzeczy spędza Alice sen z powiek.
– Nawet James siedział cicho, a wiedzieliśmy, że wolno mu ciebie odwiedzać – dodała Roxanne z oburzeniem. – Powiedział nam tylko, że zaatakowałaś Scorpiusa i że aurorzy nie wierzą, że zrobiłaś to pod wpływem zaklęcia.
Roxanne również miała cienie pod oczami, a ja uświadomiłam sobie, że ona również sypia w tym samym pokoju co noworodek. A jeśli wyjdę z aresztu, mnie również to czeka, do końca tego roku szkolnego. 
O cholera.
– Jak się czujesz? – spytałam Alice, nie dając nikomu innemu dojść do słowa. – Opowiesz mi o Franku?
– Nic ci nie opowiem, bo niebawem sama go poznasz – ucięła Longbottom. Dobrze znała wszystkie moje najbardziej dołujące myśli. – Na razie wystarczy, jak powiem ci, że jest zdrowy i na szczęście nie jest ani trochę podobny do Jamesa.
– A skoro mówimy o Jamesie… – zaczęłam, ale ona natychmiast uniosła dłoń.
– Później – poprosiła. – Na razie porozmawiajmy o twojej sytuacji, dobrze? A potem ci o wszystkim opowiem, obiecuję.
Zauważyłam, że pozostali kiwają głowami. Łatwo im było mówić, skoro już pewnie wszystko wiedzieli. Mieli cztery dni na wyciągnięcie z niej szczegółów.
– Świetnie. Proszę, rozgośćcie się w moich skromnych progach – zaprosiłam, wskazując na podłogę i mój pseudo materac. Każdy, włącznie ze mną, usiadł tam, gdzie stał. – Opowiedzcie mi, jak sytuacja wygląda z zewnątrz.
– Cóż, sama wiesz, jak informacje niosą się po tej szkole. – Conrad wzruszył ramionami. – Wszyscy już wiedzą, że zaatakowałaś Malfoya, wiedzą nawet jakiego zaklęcia użyłaś. Wiedzą, że jesteś przez to podejrzana o zabieranie magii i że cię aresztowano, ale chyba nikt oprócz nas i rodziny nie wie, że trzymają cię w Hogwarcie.
– To skąd Zabini wie? – spytałam. – James mówi, że złożył wniosek o odwiedziny.
– Roxanne i Gregor ostatnio bardzo się zaprzyjaźnili – wtrącił Timothy z uśmiechem, szturchając lekko rudowłosą. Kątem oka zauważyłam, jak Conrad się krzywi. – Możliwe, że coś się jej wymsknęło.
– Roxanne Weasley! – zawołałam z udawanym oburzeniem. – Co on dokładnie ma na myśli, mówiąc, że się zaprzyjaźniliście?
Gryfonka zarumieniła się lekko. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby to robiła. 
– Naprawdę nic wielkiego – powiedziała z naciskiem. – Po prostu czasem siedzimy razem na zajęciach i kilka razy przysiadł się do mnie w bibliotece, żeby się uczyć.
– Bo Gregor zawsze był tak bardzo zainteresowany nauką. – Przewróciłam oczami.
Przez ich wieści zaczęłam się czuć, jakbym spędziła w tej celi długie miesiące, a nie cztery dni. 
Powiedzcie coś o Malfoyu. Nie każcie mi pytać, powiedzcie coś.
– I chciałbym zaznaczyć, że Gregor w ogóle się nie przejmował faktem, że ja też tam jestem – wtrącił Timothy, wzdrygając się lekko. – Wyobraź sobie, że próbujesz zapamiętać Trzy Twierdzenia Galopada i jednocześnie musisz przedzierać się przez opary napięcia seksualnego, które nawet ciebie nie dotyczy!
Uświadomiłam sobie, jak teraz musiał się czuć Conrad. Przez lata jego wymówką, dla której nawet nie próbował powiedzieć Roxanne, co do niej czuje, był Timothy. Mimo moich argumentów zawsze twierdził, że ta dwójka na pewno skończy razem i że przecież coś musi między nimi być, że wcale nie zachowują się jak rodzeństwo. A teraz widział na własne oczy, że Timothy nie miał nic przeciwko Roxanne zainteresowanej innym facetem. A tym facetem nie był Conrad.
Byłam ciekawa czy Gregor myśli o Roxanne na poważnie, czy może Conrad będzie miał kolejną szansę, którą tym razem go zmuszę, żeby wykorzystał.
– Skoro cały Hogwart wie… to co ludzie o tym mówią? – spróbowałam zmienić temat.
Na przykład Scorpius, co mówi Scorpius?
Spojrzałam wymownie na Albusa, licząc na to, że złapie aluzję.
– Generalnie ludzie podzielili się na dwie grupy. – Wzruszył ramionami. – Jedni mówią, że aurorzy kompletnie zwariowali i Rose Weasley nigdy by nie zrobiła czegoś tak okrutnego. Bo Rose Weasley jest taka miła i zabawna i pomocna… Pewnie większość tych ludzi nie raz wręczyła nauczycielowi wypracowanie napisane przez ciebie – dodał. – Pamiętają, jaka umiesz być bezinteresowna, jeśli chcesz sprawiać takie wrażenie.
– A ta druga grupa?
– Ponoć zawsze podejrzewali, że jesteś trochę impulsywna i masz skłonności do przemocy. – Skrzywił się z niesmakiem.– Do tego wszyscy wiedzieli, że ty i Scor się nie lubicie, więc mówią, że to ma sens. Że w końcu pękłaś i zrobiłaś mu krzywdę.
Uniosłam brew.
– Może zacznijcie im mówić, że zanim go zaatakowałam, Scorpius trzymał rękę na moim tyłku – zaproponowałam. – I że spotkało się to z ogromną aprobatą z mojej strony, jeśli wiecie, co mam na myśli. Ciekawe czy wtedy nadal to będzie dla nich miało sens – prychnęłam.
Albus wyglądał, jakby zebrało mu się na wymioty.
– Przepraszam, gdzie trzymał rękę Scorpius? – wtrąciła zaskoczona Alice.
– Na moim tyłku.
– A co ona tam robiła?
– Podziwiała. – Przewróciłam oczami. – Ty nie powiedziałaś mi, że spałaś z moim kuzynem, ja nie powiem ci o niczym, co robiłam z Malfoyem.
Alice zmarszczyła brwi z irytacją. Chyba wolno było mi się z nią trochę podroczyć.
– My nie spaliśmy z Jamesem – wtrącił Tiomothy. – Nam musisz opowiedzieć.
– Nie teraz – westchnęłam. Musiałam zapytać. – Ale skoro już mówimy o Scorpiusie to, eee… za którą z tych dwóch grup on się opowiada? – zagadnęłam lekko.
Wszyscy unikali mojego wzroku.
– Co? – warknęłam, niechcący. – Czego mi nie mówicie?
– Rose – powiedział w końcu Conrad. – Scorpius jeszcze nie odzyskał przytomności.
Wytrzeszczyłam oczy.
– Co? – sapnęłam. – Jak to nie odzyskał przytomności? Minęły cztery dni!
– Pani Pomfrey mówi, żeby się nie przejmować – powiedział Albus, kojącym tonem. – Stracił dużo krwi i możliwe, że jego ciało potrzebuje trochę więcej czasu, żeby się zregenerować. Utrzymują go w magicznej śpiączce, której założenie jest takie, że sam się z niej wybudzi, kiedy odzyska pełnię sił.
– I kiedy to się stanie? – zapytałam lękliwie.
– Maksymalnie za dwa, trzy dni. – Roxanne wzruszyła ramionami. – A jak już to nastąpi, to nie martw się, od razu wytłumaczymy mu, że jesteś niewinna.
– Nie musicie…
– Po prostu się nie martw – uciął Conrad. – Na razie skup się na tym, żeby się stąd wydostać, a nie na tym, co myślą o tobie ludzie na zewnątrz.
Spuściłam głowę, spłoszona. 
– Dlaczego po prostu nie użyją Veritaserum? – wtrącił Timothy, chcąc zmienić temat. – Wtedy mogłabyś powiedzieć im, że byłaś pod wpływem zaklęcia Imperius i musieliby ci uwierzyć.
– Jak już będę mieć prawnika, to być może będzie chciał podjąć taki krok – zgodziłam się. – Chociaż to trochę potrwa, bo z użyciem tego eliksiru jest związane naprawdę mnóstwo papierkowej roboty. Ale tak czy siak, zeznania pod wpływem Veritaserum zazwyczaj nie są brane pod uwagę w sądzie.
– Dlaczego? – Roxanne uniosła ze zdziwieniem brew, ale zarówno Conrad, jak i Albus pokiwali głowami.
– Bo muszą założyć, że mogę być szalona. – Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem jak to wyjaśnić…
– Prawda, którą wyciąga z człowieka Eliksir Prawy, zawsze jest ograniczona przez to, co dany człowiek wie – zaoferował wytłumaczenie Conrad. – Jeśli, przykładowo, Rose miałaby jakieś urojenia... jeśli, dajmy na to, nie była pod wpływem imperiusa, ale rzeczywiście myślałaby, że tak było, to po zażyciu eliksiru powiedziałaby, że była pod wpływem imperiusa. Bo tak myślałby jej mózg. Uznawałby to za prawdę.
– Jakbym miał halucynację, w której przytulałem różowego, latającego słonia, to po Veritaserum powiedziałbym, że przytulałem różowego, latającego słonia – dodał Albus. – Bo dla mnie to byłaby prawda; bo dla mnie to właśnie się wydarzyło.
– To działa na tej samej zasadzie, dzięki której nie możesz podać informacji lub wiedzy, której wcale nie masz – kontynuował Conrad. – Przykładowo… Hej Timothy, co jest stolicą Stanów Zjednoczonych?
– Nowy Jork – odparł niepewnie Puchon.
Conrad uśmiechnął się z zadowoleniem.
– I zapewne tak samo odpowiedziałby po zażyciu Veritaserum – oznajmił Conrad. – Ponieważ jest niewyedukowanym głąbem. Nie ma znaczenia, jaka jest prawda, dla Timothy’ego i jego mózgu jest taka, że stolicą Stanów Zjednoczonych jest Nowy Jork.
– Och, ha ha. – Tim przewrócił oczami. – Nie ma to jak wykład o eliksirach i geografii, przedstawiony moim kosztem. Alice, lepiej opowiedz Rose o poczęciu Franka, zanim znowu ktoś rzuci coś złośliwego.
Wbiłam w przyjaciółkę wyczekujące spojrzenie. Westchnęła ciężko. Wyraźnie liczyła, że o tym zapomnę.
– Od czego mam zacząć? – mruknęła.
– Od początku – powiedziałam.
Poruszyła się niespokojnie.
– Musisz zrozumieć Rose, że będąc na moim miejscu… trochę ciężko by było nie być zakochanym w Jamesie. To znaczy, kiedyś, nie teraz. Był starszy, był kuzynem mojej najlepszej przyjaciółki, prawie jej bratem, biorąc pod uwagę wasze relacje. – Spojrzała na mnie wymownie. – Wiem, że kochasz Hugona, ale nie jesteście zbyt blisko, a ty, Jamie… James i Albus zawsze traktowaliście się jak rodzeństwo.
Drgnęłam, słysząc imię brata. Nawet nie spytałam, dlaczego nie odwiedził mnie w areszcie.
– On i Lily próbowali złożyć wniosek o odwiedziny – Alice udzieliła odpowiedzi na moje niewypowiedziane pytanie. – Ale Carneige robi problemy, bo nie mają siedemnastu lat.
Skinęłam głową.
– No więc: James – zachęciłam ją. – Mój starszy, popularny, prawie–brat…
– I przystojny – przyznała. – I wszyscy go lubili, wszyscy zawsze o nim mówili. A ja byłam twoją skrytą w cieniu koleżanką, na którą nigdy nie zwracał uwagi. Do czasu, gdy… któregoś razu w zeszłym roku uczył się do egzaminów w bibliotece. Miał pelerynę niewidkę ojca, więc nie miał problemu z tym, żeby zostać tam podczas ciszy nocnej, a ja wcześniej tam usnęłam. W innym wypadku oczywiście nigdy nie złamałabym takiego ważnego punktu regulaminu szkolnego. Jeszcze nie wiedziałam, że tej samej nocy złamię kolejny.

Alice
20 kwietnia 2023r.
Ktoś potrząsnął delikatnie moim ramieniem, wybudzając mnie z drzemki.
– James? – mruknęłam sennie, mrugając szybko. – Co się stało?
– Mógłbym ci zadać to samo pytanie – odparł z uśmiechem. – Jest wpół do jedenastej, Longbottom.
Zerwałam się gwałtownie z krzesła.
– Cisza nocna! – pisnęłam.
– Zgadza się. – Westchnął, mierzwiąc sobie włosy. – Miałem posiedzieć tu jeszcze trochę, ale mogę zrobić sobie przerwę. Zaprowadzę cię do wieży. – Poklepał pelerynę niewidkę, przewieszoną luźno przez ramię. – Nie chcemy, żeby ktoś cię złapał, prawda?
Skinęłam głową z wdzięcznością. Znacznie łatwiej by było walczyć z tym żałosnym zauroczeniem jego osobą, gdyby nie był taki miły. Nie mógł przecież popełnić żadnego nietaktu wobec przyjaciółki Rose. Choćby nie wiem jak dla niego nieistotnej.
– Jak mnie znalazłeś? – zapytałam, kiedy zaczęliśmy iść w stronę wyjścia.
– Potrzebowałem jednej książki z działu, w którym drzemałaś – wyjaśnił. – Nieźle mnie przestraszyłaś.
– A co ty tutaj robisz o tej porze?
– Nie wiem, czy wiesz, ale za dwa dni zaczynają się owutemy. – Powiedział, szczerząc zęby. – Próbuję się czegoś nauczyć.
Wskazał na stolik, który właśnie mijaliśmy. Był cały zagracony notatkami i pootwieranymi podręcznikami. 
– Zaklęcia? – zagadnęłam, rozpoznając kilka tytułów. – Z czym się zmagasz?
– Zaklęcie zmniejszająco–zwiększające i zaklęcie Proteusza – przyznał. – Nie rozumiem teorii, a do tego nie byłem na lekcji, kiedy je przerabialiśmy. Ciężko jest ogarnąć wymagany ruch dłoni, kiedy nikt ci go nigdy nie pokazał.
– Och, mogę ci pomóc – wypaliłam.
James zamrugał zaskoczony.
– Ale to… poziom owutemów – przypomniał mi. – Przerabialiśmy je dopiero w tym roku, a ty jesteś na szóstym.
Uniosłam brwi, uśmiechając się lekko. Kącik ust Jamesa zadrżał.
– No tak – westchnął. – Powinienem się domyślić. Naprawdę chcesz mi pomóc? Charlie mówi, że potrzebuję dobrej oceny z Zaklęć, jeśli ma mi załatwić pracę w Rumunii, a zostało tak mało czasu...
– W Rumunii? – wtrąciłam zdziwiona. – Zawsze myślałam, że chcesz być aurorem, jak twój ojciec.
– Cóż, bardzo chętnie bym nim został, ale musiałbym pracować z ojcem – odparł Potter, uśmiechając się smutno. – Nie zrozum mnie źle, nie mam nic do mojego taty, jest całkiem w porządku, ale… jest Chłopcem, Który Przeżył – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – I zawsze nim będzie, a ja zawsze będę synem Harry’ego Pottera. I pomyślałem, że może jeśli stąd wyjadę, jeśli będę żył w innym kraju, to chociaż trochę od tego ucieknę, wiesz? Nawet jeśli posada aurora jest o wiele bardziej atrakcyjna i naprawdę na wyciągnięcie ręki, to wole pojechać do Rumunii i spróbować pobyć Jamesem Potterem.
Skinęłam głową, udając, że rozumiem. Ludzie zawsze byli trudniejsi do rozgryzienia niż Numerologia czy Starożytne Runy. 
– Podsumowując, nie wiem, co musiałoby się stać, żeby zatrzymać mnie w Angli. – Wyszczerzył zęby.
– No to lepiej bierzmy się do roboty. – Klasnęłam w dłonie i usiadłam na stole, obok jego krzesła.
Przerobiliśmy teorię z rozdziału o zaklęciu Porteusza, gdzie drobiazgowo mu wszystko wytłumaczyłam. To nie był pierwszy raz, kiedy się razem uczyliśmy, ale na pewno pierwszy, kiedy robiliśmy to sam na sam. Starałam się za dużo o tym nie myśleć.
Wiedziałam, że dość szybko kojarzy fakty, choć i tak wytłumaczenie mu niektórych zagadnień zajęło więcej czasu niż z innymi ludźmi, z którymi zazwyczaj lubiłam przygotowywać się do lekcji. To wcale o niczym nie świadczyło. W końcu nie sposób było zaprzeczyć, że otaczałam się kujonami.
Albo intelektualistami, jak lubiła nas nazywać Rose, ilekroć Scorpius Malfoy rzucał określeniem „Jajogłowi” czy „Brygada Mędrków”.
Kiedy w końcu skończyliśmy, była prawie druga w nocy.
– O Merlinie – westchnął James, przecierając oczy. – Longbottom, co ja bym bez ciebie zrobił?
Ha.
– Zawalił egzamin z Zaklęć. – Wzruszyłam ramionami. – Te dwa prawie zawsze się pojawiają.
Mój pozbawiony snu umysł zaczynał płatać mi figle. James wyglądał jeszcze lepiej niż normalnie, nawet jeśli miał akurat nieco podkrążone oczy.
Zdjęłam okulary i odłożyłam je na podręczniku, udając, że również muszę przetrzeć oczy z senności. Jeśli nie będę go widzieć, nie będę mieć głupich myśli.
Jak za dotknięciem różdżki, postać Jamesa natychmiast zmieniła się w rozmazaną, kolorową plamę. 
– Mówię poważnie, Alice – stwierdził. – Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić.
Uśmiechnęłam się wesoło, podsuwając się wyżej na stole.
– Możesz w ramach zapłaty odeskortować mnie do Wieży Gryffindoru tak, żeby nie łapał mnie Filch – powiedziałam, spoglądając wymownie w miejsce, w którym, jak miałam nadzieję, leżała jego peleryna niewidka.
Ku mojemu zaskoczeniu, James podniósł moje okulary i wsunął mi je na nos. Obraz natychmiast się wyostrzył, a ja zamrugałam szybko. 
– Proszę – powiedział, uśmiechając się ciepło. – Nie chcemy, żebyś po drodze wpadła na jakąś ścianę, prawda?
Jego dłoń została na zauszniku. Zaschło mi w ustach.
– Prawda – zgodziłam się cicho.
To zdecydowanie nie mieściło się w ogólnie przyjętym wzorcu jego zachowania wobec mojej osoby.
Pochyliłam się mocniej, przysuwając moją twarz do jego.
Dłoń Jamesa zsunęła się na mój policzek, gdzie delikatnie pogłaskał mnie kciukiem po skórze.
To jego szybkie spojrzenie na moje usta było tym, co ostatecznie popchnęło mnie do działania.
Pocałowałam go, delikatnie, a świadomość faktu, że nigdy wcześniej nie całowałam nikogo innego, prawie wypchnęła mi całe powietrze z płuc.
James. James Potter. Pocałowałam Jamesa Pottera.
Wciągnął gwałtownie powietrze, ale odwzajemnił mój pocałunek z jeszcze większą delikatnością, jakby nie chciał mnie przestraszyć. Musiał wiedzieć. Na pewno wiedział. 
Cóż, ja nie zamierzałam udowadniać mu, że ma rację.
Eksperymentalnie przesunęłam językiem po jego dolnej wardze, na co James początkowo zamarł, a w następnej sekundzie zaczął całować mnie znacznie bardziej entuzjastycznie. Przez to, że on nadal siedział na krześle, a ja na biurku, jego dłoń łatwo odnalazła drogę na moje udo. Druga przesunęła się z policzka na szyję, gdzie przyciągał mnie bliżej siebie.
Wplotłam palce w jego włosy, które zawsze tak bardzo chciałam zmierzwić. Kiedy uchyliłam lekko powieki, zauważyłam, że okulary mi zaparowały.
Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale jakimś cudem zsunęłam się z blatu i siedziałam na Jamesie z nogami po obu jego stronach. Jego dłonie krążyły po moich udach, moich biodrach, przeczesywały włosy i gładziły po twarzy. Cały czas przyciągał mnie coraz bliżej. 
Kiedy, nie poznając samej siebie, mocniej naparłam na niego biodrami, James jęknął cicho, a ja w życiu nie słyszałam bardziej podniecającego dźwięku.
Podniósł się z krzesła, z moimi nogami owiniętymi wokół bioder, trzymając mnie pewnie za uda, po czym znów ułożył mnie na stole. Nie przejmowałam się tym, że jego notatki pewnie tego nie przeżyją, że podręcznik z piątego roku, wbijający mi się w łopatkę również nie zniesie tego najlepiej. Poza tym wszystko  szybko pospadało na podłogę.
Naprawdę nie wiem, w którym momencie zadecydowałam, że wszystko mi jedno.
Moment przebudzenia nastąpił, kiedy jego dłoń wsunęła się do moich majtek.
Jęknęłam zaskoczona, a James chyba również uświadomił sobie, jak daleko zabrnęliśmy w ciągu zaledwie kilku minut, bo zamarł i odsunął się lekko. Patrzył na mnie wielkimi oczami i powoli zaczął cofać rękę.
– Nie – szepnęłam szybko. – Nie przestawaj.
Zmarszczył brwi, przyglądając mi się niepewnie. Oddychał bardzo szybko.
– Jesteś pewna?
Pocałowałam go.
A potem jego palec się we mnie wsunął.
A potem znów jęknęłam.
I jeszcze raz.
I jeszcze raz.
I jeszcze raz.
A potem oboje usłyszeliśmy dźwięk rozpinanego rozporka.
James znów się odsunął i spojrzał na moją dłoń przy jego spodniach. 
– Alice… – dygotał lekko w moich ramionach, jego oczy zrobiły się czarne.
– Nie przestawaj – powtórzyłam.
I nie przestał.
I ja też nie.

Rose
– I teraz mamy Franka. – Alice zgrabnie zakończyła swoją opowieść.
– W bibliotece?! – zaskrzeczałam. – Straciłaś dziewictwo w bibliotece?!
Pani Pince jednak niesłusznie chwaliła się, jak dokładnie sprawdza to miejsce przed zamknięciem.
– Będę rzygał – oznajmił Albus, a po tonie jego głosu należało dopuszczać możliwość, że mówi poważnie. – To znaczy, wiedziałem, że skoro pojawiła się ciąża, to ktoś rzeczywiście musiał uprawiać seks z moim bratem, ale… Alice, nie byłem przygotowany na usłyszenie tej opowieści…
– I co potem? – Machnęłam dłonią na zrzędzenie Ala. – Jak… Kiedy się dowiedział? I, em, czy sytuacja się powtórzyła, czy wystarczył raz i… Frank…
– Wystarczył raz – potwierdziła Alice, kiwając smutno głową. – James przez jakiś czas próbował ze mną porozmawiać, ale unikałam go jak ognia, bo wiedziałam, że chce tylko oczyścić swoje sumienie i że dla niego to nic nie znaczyło.
– Chyba raczej zakładałaś, nie wiedziałaś – wtrąciłam, nadal mając w głowie to, co powiedział Jamie o przedstawieniu go w najczarniejszych barwach.
– Po jakimś miesiącu zabawy w kotka i myszkę dał sobie spokój – kontynuowała niezrażona. – A jakiś czas później obudziły mnie poranne mdłości i zorientowałam się, że się spóźniam. Zrobiłam test i powiedziałam Albusowi całą prawdę…
– Taa, do tego też bym chciała jeszcze wrócić – warknęłam.
– … tylko dlatego, że był pierwszą osobą, na którą wpadłam po zrobieniu testu! – zawołała Alice obronnym tonem. – Byłam roztrzęsiona i wszystko mu wypaplałam, Rose, naprawdę mi przykro. Wolałabym, żeby nikt nie wiedział.
– Dlatego też zmusiła mnie, żebym nie puszczał pary z ust – dodał gorzko Albus. – Nikomu, a szczególnie Jamesowi. Co, chciałbym nadmienić, chyba zawsze będzie najgorszą rzeczą, o jaką kiedykolwiek zostałem poproszony.
– Dlaczego tak strasznie nie chciałaś, żeby Jamie wiedział? – wtrąciła Roxanne.
Może jednak nie wysłuchali wcześniej tej historii beze mnie. 
– Bo nie chciałam, żeby cokolwiek poprzestawiało mu plany – powiedziała cicho. – Wiedziałam, jak bardzo chciał jechać do Rumunii i zakładałam, że sumienie mu na to nie pozwoli. I miałam rację. – Skrzywiła się. – A poza tym, nie potrzebowałam niczyjej pomocy. Wiedziałam, że poradzę sobie z sytuacją sama.
Tyle że tu nie chodziło tylko o Alice i jej niezależność. W grę wchodził też fakt, że James miał prawo wiedzieć, że będzie miał dziecko i samodzielnie zdecydować co z tym zrobi. Alice próbowała pozbawić go tego wyboru.
Nagle byłam wdzięczna za Albusa i jego za długi jęzor.
– Jak zareagował? – zwróciłam się do kuzyna. – Kiedy mu powiedziałeś.
– Nie mam pojęcia, napisałem list. – Albus wzruszył ramionami. Alice posłała mu zirytowane spojrzenie, na co Potter odpowiedział tym samym. – To mój brat, Alice. Nie mogłem pozwolić mu wyjechać bez tej wiedzy.
– Na początku nikt mnie nie poinformował, że sekrety zostały wymienione – oznajmiła Alice. – Pamiętasz, jaka byłam zaskoczona, kiedy się dowiedziałam, że James jednak nie wyjechał? Parę dni później odwiedził mnie w szkole i nawrzeszczał na mnie, wyobrażasz to sobie? Na ciężarną kobietę!
Pamiętałam, jak jakiś czas później ja i Alice spotkałyśmy się z Jamesem w Hogsmeade. Zachowywali się, jakby nic się nie stało. Jakby nie ukrywali przede mną takiego sekretu. Pozwolili mi zrzędzić o porwaniach, narzekać na to, że mój były będzie stacjonował w Hogwarcie i gderać o spektaklu, a tymczasem…
Nie mogłam o tym myśleć, bez wpadania w furię.
– Przez tę krótką chwilę byliśmy na całkiem dobrej drodze do porozumienia – przyznała. – Ale potem James któregoś wieczoru poprosił mnie na słówko i… – Wzdrygnęła się gwałtownie i z obrzydzeniem, a ja zaczęłam się zastanawiać, co takiego okropnego mógł zrobić mój kuzyn, żeby wywołać u niej taką reakcję.
– I co? – szepnęłam przejęta. Timothy wyglądał tak, jakby był gotów oddać życie za odrobinę popcornu.
Oświadczył mi się! – zawołała z oburzeniem. – Miał nawet pierścionek i w ogóle!
Zamrugałam kilkukrotnie i nawet nie próbowałam powstrzymać mojej szczęki, kiedy opadła. 
– O mój Boże – mruknęłam, chowając twarz w dłoniach. – O mój Boże, Alice.
– No co? – spytała, niewzruszona.
– Alice, ty tępa dzido – wtrącił Timothy, najwyraźniej nie przejmując się już nawet pozorami kultury osobistej. – Jak można powiedzieć nie oświadczynom Jamesa Pottera? Ja bym się zgodził!
– Ja też – wtrącił Conrad, kręcąc głową z rozczarowaniem. – A ja nawet nie mam z nim dziecka, więc nasza sytuacja nie byłaby choćby w połowie równie wygodna, jak twoja!
– I w końcu naprawę byłybyśmy rodziną – dodała smutno Roxanne.
Ja byłam w stanie tylko kiwać głową.
– Chyba sobie żartujecie, prawda? – prychnęła Longbottom. – Miałabym przyjąć czyjeś wymuszone oświadczyny, bo czemu nie?
– Wymuszone oświadczyny – powtórzyłam, śmiejąc się histerycznie. – Alice, nawet przez chwilę nie przeszło ci przez myśl, że to było ze strony Jamesa całkiem urocze?
Zaczerwieniła się ze złości.
– Nie urocze, tylko niesamowicie obraźliwe! – zawołała. – Jak mógł tak śmiało sugerować, że potrzebuję z jego strony deklaracji, że nie poradzę sobie bez niego? Bo jestem kobietą?
– No tak, wszyscy go przecież znamy od tej strony – sarknęłam. – James Potter, znany, złośliwy mściciel, który uknuł ten niecny plan, żeby cię obrazić.
– Nie mam zamiaru wyjść za kogoś, komu na mnie nie zależy, tylko dlatego, że zrobiliśmy razem jedną głupią rzecz.
– Dlaczego w ogóle sugerujesz, że Jamesowi na tobie nie zależy? – zdenerwował się Albus. – Bo z mojej perspektywy wygląda to tak, że złamałaś mu serce i to dwa razy.
– Dwa razy?
– Najpierw próbowałaś zataić przed nim, że jest ojcem twojego dziecka, a potem go odrzuciłaś – wyjaśniła Roxanne. – Jak tak teraz o tym myślę, to James był, jak na siebie, trochę przygaszony przez pierwsze miesiące twojej ciąży. Dopiero teraz rozumiem, że musiał myśleć, że zaciążyłaś z kimś innym!
– I to mniej więcej w tym samym czasie – dodał Conrad, kręcąc głową.
– Pewnie uznał, że to, co między wami zaszło, było dla ciebie kompletne nieistotne – mruknęłam smutno. – Zwłaszcza że, jak sama przyznajesz, próbował z tobą o tym pogadać.
– I wysnuliście tę analizę, nawet go o nic nie pytając? – zakpiła Longbottom.
– Bez urazy, Alice, ale ja, Rose i Roxanne znamy Jamesa lepiej niż własne kieszenie – powiedział Albus, unosząc podbródek. – Myślę, że nawet możemy teraz być na ciebie trochę źli.
– Szczególnie ja – odezwałam się, a oni spojrzeli na mnie z uniesionymi brwiami. – No co? Chyba wolno mi trochę więcej niż pozostałym, skoro to moje życie się wali, prawda?
Wszyscy wyraźnie wpuścili trochę energii ze swoich ciał. Chyba zepsułam nastrój.
– Rose, jakoś z tego wybrniesz – zapewnił mnie cicho Conrad.
– A my zrobimy wszystko, żeby pomóc – dodała Alice, a broda jej zadrżała.
Prychnęłam, wymuszając uśmiech.
– Ciekawe jak? Nawet nie mam prawnika.

*

Półtora tygodnia później nadal nie miałam prawnika i powoli zaczynałam również tracić chęć do życia.
– Myślisz, że kiedy się obudził, to stwierdził, że to z pewnością ja go zaatakowałam? – zapytałam, opierając głowę o kratę. – Myślisz, że naprawdę jest takim kretynem?
– Nie wiem, Panienko. – Joe wzruszył ramionami i władował sobie do ust kolejne ciasteczko. – Może po prostu musi sobie to wszystko poukładać?
– Ale co tu jest do układania? – jęknęłam. – Ufam, że Albus i reszta powiedzieli mu, co wydarzyło się naprawdę, więc dlaczego miałby im po prostu… nie uwierzyć?
– Ale pan Potter nie wspomniał Panience nic na ten temat, prawda?
– Nie – przyznałam. – Ale czemu miałby tego nie zrobić?
Moi przyjaciele podczas wszystkich odwiedzin obchodzili się ze mną jak z jajkiem i unikali tematu Scorpiusa, szybko zmieniając kierunek rozmowy za każdym razem, kiedy zbierałam się do zapytania o niego wprost.
– Nie chcą, żeby było mi przykro, kiedy dowiem się, że Malfoy nie chce mnie znać – odpowiedziałam sama sobie. – To jedyne logiczne wyjaśnienie.
W głębi korytarza usłyszałam szybkie kroki.
– Czyżby kolejny gość? – zdziwił się Joe, podnosząc się z krzesła.
– Niemożliwe. – Pokręciłam głową. – Wszyscy z pozwoleniem już dzisiaj u mnie byli.
Rodzice wpadli rano, Jamie, Roxanne i Albus odwiedzili mnie przed lunchem, Travis zakręcił się tu w porze obiadowej (nie miałam pojęcia, dlaczego ciągle przychodził, ale doceniałam gest), a Conrad, Timothy i Alice dopiero co wyszli.
Mój wyimaginowany prawnik zmaterializował się gdzieś koło szesnastej i powiedział „Cześć, jestem genialnym prawnikiem, który ci wierzy i którego właśnie zmyśliłaś! Opracujmy strategię bojową, którą oprzemy na powtarzaniu Wizengamotowi wszystkich powodów, dla których jesteś cudowna i niewinna.”
Dopiero kiedy postać Gregora Zabiniego wyłoniła się zza rogu, przypomniałam sobie rozmowę z Jamesem. Było to już dosyć dawno i zdążyłam zapomnieć, że Gregor chciał się ze mną zobaczyć.
– Rose! – zawołał. Ku mojemu zdziwieniu, uśmiechał się szeroko. – Wybacz, że jestem tu tak późno, ale dopiero dzisiaj zatwierdzono moje podanie! Dzień dobry – zwrócił się do Joego. – Mogę wejść? Czy panu też muszę pokazać zgodę?
– Skądże, chłopcze, ja jestem tu tylko od przekręcania kluczy – odparł wesoło strażnik, otwierając drzwi.
Gregor przeszedł przez próg i rozłożył ramiona w zapraszającym geście. Ja byłam w stanie tylko gapić się na niego, na przemian otwierając i zamykając usta.
– No dawaj – zachęcił mnie. – Wyprzytulajmy te emocje.
Z braku lepszego pomysłu, zbliżyłam się do niego i pozwoliłam, aby otoczył mnie ramionami.
– Jak się czujesz? – zapytał miękko.
Powoli uświadamiałam sobie fakty. Zabini przyszedł mnie odwiedzić, Zabini nie szukał zemsty za krzywdę, którą wyrządziłam Scorpiusowi, Zabini mi wierzył.
Zabini mi wierzył.
Wczepiłam się palcami w jego zieloną koszulkę, nie mogąc znaleźć słów, którymi byłabym w stanie mu podziękować.
– Dobrze. Ja… – zaczęłam, kiedy coś we mnie pękło. – Dlaczego on tu nie przyjdzie, Greg? – jęknęłam. Niebezpieczna wilgoć zaczęła zbierać się w moich oczach, więc zacisnęłam powieki. – Dlaczego nikt mu nie wytłumaczył, że… Dlaczego on nie wierzy, że… – głos mi się załamał, kiedy załkałam w koszulkę Ślizgona.
Zabini gwałtownie odsunął mnie od siebie na długość ramion. Patrzył na mnie z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
– Na Salazara, nie powiedzieli ci?
– O czym? – Pociągnęłam nosem.
– Scorpius nadal się nie obudził. – Wyjaśnił, kręcąc głową. – Od dwóch tygodni jest nieprzytomny.
Zakręciło mi się w głowie. 
– Co? – szepnęłam. – Ale… ale przecież…
– Nie wiadomo, co jest przyczyną. – Zabini patrzył na mnie z rezygnacją, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziałam. – Jego rodzice dostają świra, co jest zrozumiałe. Badania nic nie wykazują, wszystkie jego funkcje życiowe są w normie, wszystko działa tak, jak powinno, ale się nie budzi.
Oddychałam szybko, a jednocześnie miałam wrażenie, że się duszę.
– Jak… jak…
– Pani Pomfrey wezwała specjalistę z Munga, który ma zbadać Scorpiusa na obecność trucizn – powiedział Greg. – Będzie tu jutro.
– Trucizn?! – pisnęłam. – Scorpius… trucizn…
– Jeśli nawet coś wykryją, to nie musi być śmiertelna trucizna – dodał szybko, jakby to miało mnie w jakikolwiek sposób uspokoić. – Jakby ktoś chciał go zabić, to już by to zrobił, prawda? To może być po prostu coś, co utrzymuje go w tej dziwnej śpiączce.
Tak. Tak. To była słuszna uwaga. Logiczna. Racjonalna. Nie było powodu do paniki.
– Jak tylko będzie wiadomo coś więcej, to dopilnuję, żebyś się o tym dowiedziała – zapewnił mnie, krzywiąc się lekko. – Najwyraźniej niektórzy sądzą, że nie jesteś w stanie znieść żadnych złych wieści… ale ja wiem, że jesteś twarda jak moje mięśnie brzucha, więc przestań się martwić, dobrze?
Uśmiechnęłam się lekko przez łzy.
– Grzeczna dziewczynka – pochwalił mnie, a ja byłam zbyt zmęczona tym wszystkim, żeby pacnąć go w tył głowy. – A zatem zarządzam zmianę tematu, bo coś mnie nurtuje, odkąd tu wszedłem. Co to za zapach? – zapytał, krzywiąc się z obrzydzeniem.
– Och. – Zerknęłam w prawdopodobnym kierunku źródła smrodu. – To chyba mój materac. Śmierdział tak, już jak się tu pojawiłam, ale mój nos pewnie zdążył się przyzwyczaić.
Zabini przykleił do twarzy uśmiech, który wyglądał wyjątkowo przerażająco, kiedy wytrzeszczał oczy.
– Świetnie. W takim razie może usiądziemy na tej równie brudnej, ale bezzapachowej podłodze? – zaproponował rezolutnie.
Z lekkim uśmiechem klapnęłam obok niego przy ścianie. Przez chwilę siedzieliśmy w komfortowej ciszy.
– Naprawdę myślisz, że gdyby Scorp się obudził, cokolwiek mogłoby go powstrzymać przed przyjściem tutaj? – zapytał po chwili Greg. – Prawdopodobnie w ogóle nie czekałby na zezwolenie, bo uznałby, że szybciej będzie po prostu się włamać pod osłoną nocy.
– Tak sądzisz? – mruknęłam z nadzieją.
– Totalnie. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jaki masz na niego wpływ – dodał. – Zawsze miałaś, bo tak działa męski mózg. Nawet jeśli Scorpius świadomie tego nie pomyślał, jego umysł szeptał mu do ucha podpowiedzi w stylu „hej, jeśli dasz jej to, czego by aktualnie chciała, to może pójdzie z tobą do łóżka”. Nie jest to może zbyt sensowne, ale nic na to nie możemy poradzić.
Zaśmiałam się lekko, odchylając głowę do tyłu. 
Dawno się nie śmiałam.
– To nie jest żart – upierał się Ślizgon. – Kiedyś, na piątym roku, przypadkiem podsłuchaliśmy, jak rozmawiasz z Ally Moore o książce, którą właśnie skończyłaś. Byłaś taka podekscytowana, że ktoś czytał to samo co ty, taka szczęśliwa, że możesz się z kimś podzielić opinią, rwałaś się do dyskusji. Musiałem siłą powstrzymać Scorpiusa przed podejściem do ciebie i zapytaniem, czy nie chciałabyś założyć z nim klubu czytelniczego.
Nadal się śmiałam, choć już nie byłam pewna czy żartuje.
– Dziękuję, że wpadłeś mnie odwiedzić, Gregor – wychrypiałam.
– Oczywiście, że wpadłem. – Wzruszył ramionami. – Ten porywacz to naprawdę śliski typ. Myślisz, że chciał wrobić konkretnie ciebie, czy po prostu akurat się napatoczyłaś?
Zmarszczyłam brwi, rozważając tę myśl.
– Jesteśmy pewni, że wrobienie mnie było czymś zaplanowanym?
– Żartujesz? Porywa Scorpiusa, a potem go wypuszcza, nie wiemy, o co chodzi, a w końcu okazuje się, że miałaś motyw, aby go zaatakować. Dla mnie to jasne.
– Jakbym miała kogoś wrobić, to też bym wybrała siebie – przyznałam. – Zawsze wszędzie byłam. Właściwie sama stworzyłam dla porywacza idealną sytuację.
– Powinniśmy wymyślić dla niego jakąś ksywkę. – Gregor się skrzywił. – Porywacz brzmi tak jakoś błaho. Może Złodupiec?
– Władca Nicości?
– Pojemna Pozytywka?
– Złowieszczy Chichot?
– Coś ustalimy – powiedział w końcu. – Choć myślę, że powinniśmy przeprowadzić głosowanie i zaangażować resztę ekipy.
– Mamy jakąś ekipę? – zdziwiłam się.
– Och, tak, ekipa Bibliotekowych Grzebaczy jest silniejsza niż kiedykolwiek – powiedział z entuzjazmem. – Spotykamy się prawie codziennie i szukamy przydatnych informacji. Nawet ten… jak się nazywa ten twój przyjaciel, który ma bliźniaka?
– Conrad – podsunęłam, walcząc z uśmiechem. Ciężko mi było uwierzyć, że Conrad i Gregor każdego dnia widują się w bibliotece, a Ślizgonowi i tak nie chciało się zapamiętywać jego imienia.
– A jego bliźniak nazywa się…?
– Jeremy.
– No więc nawet Jeremy się zaangażował – kontynuował Greg. – Codziennie jest tam z nami i przekopuje książki i czasopisma. Oczywiście nie znaleźliśmy nic istotnego, ale nie poddajemy się. Twoje aresztowanie i to, co się stało Scorowi, naprawdę wszystkimi wstrząsnęło, Rose.
Wzruszenie zatrzepotało mi w piersi.
– Naprawdę to doceniam – powiedziałam. – Widzę, że nasz Złodupiec nieźle cię wkurzył, Zabini.
– Oczywiście, że tak! Zrujnował moje urodziny. Zamiast urządzić imprezę, odwiedziłem mojego nieprzytomnego przyjaciela i wsadziłem szklankę whisky w jego bezwładną dłoń, tylko po to, żeby móc ją brzdęknąć z moją. Zaufaj mi, Rose, w życiu nie widziałaś nic bardziej melodramatycznego.
– Och, nie wiedziałam, że miałeś urodziny. Wszystkiego najlepszego.
– Dzięki.
– Jakoś nigdy nie myślałam o tobie jako o osobie, która miewa urodziny – powiedziałam, a on spojrzał na mnie z rozbawieniem. – Czy to wydarzenie powtarza się każdego roku?
– Rose.
– Zawsze wydawało mi się, że po prostu pewnego razu zmaterializowałeś się z nicości. No wiesz, wyskoczyłeś całkowicie uformowany, jak Atena.
– Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam – odparł lekko. – Ale tak czy owak, to musiało się wydarzyć jakiegoś konkretnego dnia, prawda?
– Nie, jeśli czas jest iluzją – zauważyłam rozsądnie. – Ale niech ci będzie, że miewasz urodziny. Czasami.
– Dziękuję, za udzielenie mi tego przywileju. – Skłonił głowę z wdziękiem.
– Słyszałam, że próbujesz przygruchać się do mojej kuzynki – zmieniłam temat. – Masz może ochotę się wytłumaczyć, Okrutny Pogromco Niewieścich Serc?
– Nie wiem co mam myśleć o tym, że Scorpiusa nazywałaś przez lata Chodzącym Workiem Chlamydii, podczas gdy ja dostaję taki poetycki przydomek. – Wyszczerzył zęby. – Cóż mogę ci wytłumaczyć, Weasley? Nie mogę odmówić odrobiny Gregora żadnej z chętnych pań. To dopiero byłoby okrucieństwem.
– Zrób jej krzywdę, a będziesz martwy – powiedziałam poważnie, czując, że muszę przynajmniej odrobinkę to zasugerować. Choć szczerze mówiąc, podejrzewałam, że Conrad może zamordować Zabiniego jeszcze zanim ten zdąży zrobić coś nie tak.
– Puste słowa, Rose – stwierdził nonszalancko. – Nie byłabyś w stanie mnie zabić.
– A to dlaczego? – Uniosłam brew.
Spojrzał na mnie z oburzeniem, teatralnie kładąc dłoń na piersi.
– Bo jesteśmy bratnimi duszami! – wykrzyczał z przejęciem. – Nie mogłabyś skrzywdzić swojej bratniej duszy.
– Jesteśmy? – zdziwiłam się.
– Oczywiście, że tak. – Skinął z zapałem głową. – Nasze dusze były kiedyś rodzeństwem, ale przed laty zostały rozdzielone. Teraz w końcu się odnaleźliśmy – wyjaśnił rzeczowo. – I pierwszą rzeczą, którą chcesz mi zrobić, jest morderstwo!
Znów się zaśmiałam.
– A co ze Scorpiusem? On też jest twoją bratnią duszą?
– Nie, to zupełnie inny rodzaj braterstwa. Ale skoro już o nim mowa, to myślisz, że dlaczego przyjaźni się ze mną przez tyle lat, mimo faktu, że moja zniewalająca uroda musi codziennie wpędzać go w straszliwe kompleksy? Po prostu podświadomie zdaje sobie sprawę, że ty i ja jesteśmy identyczni. Jakoś musiał sobie rekompensować fakt, że go nienawidzisz.
– Z twojej logiki wynikałoby, że Scorpius bardzo wiele rzeczy robi podświadomie – zauważyłam. – Ale niech ci będzie. Jesteśmy bratnimi duszami. Musimy wykonać jakiś rytuał, żeby to utrwalić?
– Nie ma takiej potrzeby – zapewnił mnie. – Choć jestem pewien, że tańczenie nago w świetle księżyca i upuszczanie swojej krwi na wyryty w betonie pentagram na pewno by nie zaszkodziło, nie uważasz?
– Tak, to dokładnie ten typ czynności, które czasem robię ot tak, na wszelki wypadek – zgodziłam się ze śmiechem.
– Na marginesie, jako twoja bratnia dusza, jestem przygotowany na to, żeby ci jakoś pomóc – powiedział Gregor, nagle poważniejąc. – Potrzebujesz, żeby kogoś porwać, kiedy jesteś w areszcie? Mogę sfingować swoje porwanie.
– Nie trzeba – odparłam, poruszona. – Ale dam ci znać, jeśli sytuacja zrobi się bardziej krytyczna.
Naprawdę czułam się po jego wizycie o dziesięć kilo lżejsza.

*

Następnego dnia dostąpiłam zaszczytu kolejnych odwiedzin. Kiedy gość przyszedł, drzemałam w najlepsze, usadowiona pod ścianą, z głową opartą o zimny kamień.
– Panno Weasley – powiedział stanowczy głos. – Proszę się obudzić, nie mamy całego dnia.
Uchyliłam ciężkie powieki, a moim oczom powoli zaczęło się ukazywać chłodne oblicze jakiegoś ciemnowłosego czarodzieja.
– Dzień dobry – mruknęłam sennie. – Kim… kim pan jest?
– Nazywam się Eric Connolly. Jestem pani prawnikiem – wyjaśnił spokojnie. – Musimy zabrać się do pracy.
Zamrugałam, zbita z tropu.
– Moim… cóż, to świetnie – powiedziałam, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. – Trochę to zajęło.
– Och, nic dziwnego. – Nie patrzył na mnie, najwyraźniej zbyt zajęty organizacją przestrzeni. Machnął różdżką, a na środku pokoju zmaterializowało się biurko. – Jestem dość trudno dostępny, zazwyczaj nie zajmuje się sprawami nastolatek w tarapatach. – Postawił na blacie obszerną aktówkę i zaczął wyciągać z niej papiery. – Początkowo byłem zmuszony odmówić nawet prośbie bohaterki wojennej.
Skoro odmówił mojej matce asysty przy wyciąganiu mnie z kłopotów, jakim cudem teraz tu był?
– Na pani szczęście skontaktował się ze mną również pan Malfoy, któremu od lat jestem winien przysługę – wyjaśnił, wyczarowując dla nas dwa krzesła po przeciwnych stronach biurka. – Tym razem nie mogłem odmówić, a więc oto jesteśmy.
– Em… J-ja… P-proszę mi mówić po imieniu – wymamrotałam w końcu. Byłam tym wszystkim wystarczająco przytłoczona. Nie potrzebowałam, żeby dodatkowo kolejna osoba zwracała się do mnie per pani.
– Nie jąkaj się – rzucił cierpko, nie potrzebując większej zachęty, żeby się przełączyć. – Jeśli nie jest to stałe zaburzenie mowy, będzie sugerować kłamstwo. Oczywiście liczę na to, że nie dojdzie do sprawy w sądzie, ale musisz być również przygotowana na przesłuchania.
Przełknęłam ślinę. Okej, to nie będzie łatwe.
– Dlaczego pan Malfoy się z panem skontaktował? – spytałam tak pewnie, jak tylko umiałam. – Jaki miałby interes w pomaganiu mi?
Spojrzał na mnie bystrymi, brązowymi oczami.
– Pan Malfoy nie zwierzał mi się ze swoich motywacji – odparł oschle. – Ale z tego, co rozumiem, twierdzisz, iż ktoś próbuje się upewnić, że zostaniesz niesłusznie oskarżona o nieswoją zbrodnię. Jeśli wierzyć tej wersji, ta sama osoba próbowała skrzywdzić syna pana Malfoya. Twoimi rękami.
Skinęłam głową.
Czyli Draco Malfoy i ja mieliśmy wspólny cel. Obojgu nam zależało, żeby oskarżyć właściwą osobę. Byliśmy sojusznikami. Potrzebowałam sojuszników. 
– No dobrze – powiedziałam entuzjastycznie, zajmując jedno z krzeseł. – Od czego zaczniemy?
– Od ustalenia twojej wersji wydarzeń i zaplanowania sposobu, w jaki będziesz ją opowiadać – odparł, również siadając. – Następnie zaczniemy przygotowywać się do pierwszego oficjalnego przesłuchania. Auror Carneige się niecierpliwi, chce je przeprowadzić jutro.
Jutro?!
– W takim razie lepiej bierzmy się do roboty – westchnęłam.

*

Bardzo długi, ale średnio pocieszny :D
Pisanie szło całkiem płynnie, chociaż już tęsknie za Scorpiusem.
Mam nadzieję, że wam się spodobał! Czekam na opinie <3

8 komentarzy:

  1. Wow 2 tygodnie, jestem bardzo zadowolona, że tak 'podręcznikowo' udało Ci się dodać rozdział :P
    Biedna Rosie, musi tak siedzieć niewinna, mam nadzieję, że niebawem uwolnisz ją chociażby za kaucją, haha. A po drugie nie dość że siedzi za kratkami to jeszcze musi się martwić Scorpiusem, mam nadzieję, że jego też w miarę szybko przywrócisz do gry, bo tak jakoś smutno bez scen z udziałem tej dwójki :c ale dobrze, że Rose ma tyle znajomych którzy ją odwiedzają :)) George jest przeuroczy, uwielbiam sceny z nim, wprowadza taki świeży, młodzieńczy nastrój do opowiadania i w sumie jestem ciekawa co wynikinie z jego relacji z Rox :D Następnie Alice, nie zdziwilam się że chciała iść na lekcje, co tam jakiś poród, historia magii jest! Szczerze to liczyłam na jakąś lepszą historie James x Alice, moja uczuciowa dusza jest niezaspokojona tym, że to miałbyć tylko jedne raz, ale może teraz będzie się między nimi ciekawie działo, wydaje mi się że intencje Jamesa są szczere i liczę, że uda mu się przekonać do siebie Alice :/
    Liczę, że twoja wena będzie na takim poziomie jak jest i kolejne rozdziały również będę tak świetne i pozostawiające po sobie ochotę na kolejne :DDD więc z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój tej historii i pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz późną odpowiedź <3
      Hah zakładam, że prawo czarodziejów jest jednak trochę inne, nie chciałam, żeby mogła wyjść za kaucją :D Mnie też było strasznie smutno bez Scorpiusa ;c
      Greg jest w tej sytuacji przede wszystkim potrzebny, zeby wszyscy czytając nie złapali doła xd
      Alice i Jamie nie mogą przecież kraść światła reflektorów Scorose, hahah xd a tak serio to Alice nie jest zbyt romantyczna czy uczuciowa, więc uznałam, że za ładna historia nie będzie mi tam pasować :D Oczywiście częsć mojej duszy już układała w głowie piękną baśń o tym, jak to James totalnie kochał ją od małego i w ogóle wszystko między nimi było piękne, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam :D
      Bardzo dziekuję za komentarz :*

      Usuń
  2. Witam,
    Bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że tak szybko dodałaś rozdział. Jak zwykle, jest świetny. Czekam na następny.
    Weny,
    Mirinda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, cieszy mnie, że ci się podobało! ;**

      Usuń
  3. Ja tam rozumiem trochę Alice. Ciąża to nie powód, żeby się od razu pobierać. Co prawda byłoby fajnie, gdyby była z Jamesem :D No i fajnie, że Potter się nie przestraszył i nie uciekł do Rumunii. Co za idioci z tych Aurorów niech wypuszczą Rose! No i niech się Scor w końcu obudzi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, cieszę się, że ktoś jest po stronie Alice :D

      Usuń
  4. Mam ochotę zamordować tego psychopatycznego kretyna! Jestem pewna, że ten kto rzucił na Rose Imperio i ten kto porywa to jedna i ta sama osoba. Jakoś tak nie za bardzo jestem przekona do wątku James/Alice. Na razie jakoś nie widzę, żeby do siebie pasowali. Może to się zmieni? Kto wie :)

    OdpowiedzUsuń