wtorek, 5 marca 2019

[13]"Możesz mnie ugryźć, jeśli zaboli."

Rose
A zatem. Randka z Lorcanem. Po latach tęsknych spojrzeń i nieustających rumieńców na jego widok, w kocu dotarłam do tego momentu.
Wcale nie byłam rozczarowana. Po prostu było inaczej niż się spodziewałam. Ale randka nadal trwała, więc może było jeszcze za wcześnie, żeby wyciągać wnioski.
Nerwowo wsunęłam dłoń we włosy, mimo tego, że pół godziny je układałam i obiecałam sobie, że tego nie zrujnuję. A nie pamiętałam ostatniej okazji, kiedy rzeczywiście układałam włosy, zakładając, że umycie ich i rozczesanie się nie liczy. Teraz miałam w nich lakier, który miał pomóc w podtrzymaniu zaklęcia prostującego. Przynajmniej tak było napisane na ulotce. 
Tak czy siak, było warto. Chyba. Nawet jeśli żółte rajstopy w różyczki niwelowały cały efekt. A tak prawdopodobnie było, bo wiedziałam już, co Lorcan myślał o moich rajstopach.
Nie martwiłam się tym za bardzo, bo chłopak już na wejściu powiedział, że świetnie wyglądam. „Świetnie” było dobrym słowem, prawda? Nie chciałam ubrać się zbyt skromnie, żeby nie pomyślał, że w ogóle nie zależy mi na tej randce. Z drugiej strony nie mogłam przesadzić, bo wyszłabym na desperatkę, jeśli wskoczyłabym w moje najseksowniejsze fatałaszki na zwykłe wyjście do Hogsmeade.
To, że użyłam słowa „fatałaszki”, mówiło o mojej personie wystarczająco dużo, żeby sugerować, iż nie posiadałam w szafie zbyt wielu seksowych opcji. 
Tak czy siak, postawiłam na zwykłą, czarną spódniczkę, tyle że nie tą od mundurka szkolnego oraz fioletową koszulę – najładniejszą jaką miałam i która jednocześnie nie krzyczała „zależy mi”.
Za dużo myślisz Weasley. O pierdołach.
Z drugiej strony, rozmyślanie o pierdołach czasem pomagało dojść do ważnych wniosków. Jak inaczej uświadomiłabym sobie, że moja garderoba potrzebuje aktualizacji? 
Spacer do Hogsmeade był tą częścią randki, której najbardziej się obawiałam. Wiedziałam, że jeśli szybko nie znajdziemy odpowiedniego tematu do rozmowy, zaraz zapadnie niezręczna cisza.
Lorcan naprawdę się starał, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Zagadnął mnie, co myślę o odwołaniu dzisiejszej próby, jednocześnie sugerując, że to super sprawa, bo nie będziemy musieli spędzać czasu z Malfoyem. To prawda, Scorpius w roli reżysera miał skłonności do przesady, ale mimo wszystko, lubiłam próby do spektaklu. Uważałam, że odwołanie dzisiejszej, ze względu na wypad do Hogsmeade, zamiast po prosu przełożenia jej na inny dzień, było błędem.
Nie chciałam sprawić Lorcanowi przykrości, mówiąc te rzeczy na głos, więc po prostu udzielałam mu bardzo wymijających odpowiedzi. Nie mogłam go winić, że miał dość tego całego przedstawienia. Scorpius był wobec niego nawet bardziej złośliwy niż wobec mnie.
Oczywiście w innej sytuacji pewnie zaczepiłabym Malfoya i powiedziała mu, dlaczego odwołanie próby jest błędem. Jednak odkąd, eee… uczył mnie uwodzenia w naszej bibliotece, jakoś unikałam odzywania się w jego towarzystwie. Samo przebywanie w jednym pomieszczeniu było wyzwaniem. Nie wiem czy akurat dzisiaj zniosłabym jego bezpośrednie uwagi odnośnie mojej gry aktorskiej.
Lorcan kiwnął jedynie głową i temat się urwał. Przez kilka minut spacerowaliśmy w ciszy. Przerwałam ją, zagadując go o porwania, a jego zdawkowe odpowiedzi przypomniały mi, jak mało interesował go ten temat. A zatem, wróciliśmy do ciszy.
Jakieś piętnaście minut temu.
I nikt jej nie przerywał.
O słodki Voldemorcie, to była kompletna katastrofa.
Piętnaście minut ciszy! Ta randka zaczynała przypominać jakąś pokrętną parodię.
Poczułam jak coś chłodnego ociera się o moją dłoń. Zerknęłam w dół. Palce Lorcana splotły się z moimi. Zerknęłam na jego twarz. Patrzył przed siebie, uśmiechając się delikatnie, ale jego policzki były lekko zarumienione. Strzelałam, że nie od zimna.
Okej, przyznam, że to było całkiem urocze. Ścisnęłam lekko jego dłoń, na co on zatrzymał się i w końcu na mnie spojrzał. Miał nieco zaciętą minę.
– Wszystko w porządku? – spytałam niepewnie. Moje słowa wybrzmiały bardzo głośno i ostentacyjnie, czemu ma się co dziwić, skoro zostały wypowiedziane po piętnastu cholernych minutach ciszy.
– Tak, ja tylko… – zaczął, po czym znów przerwał.
Poczułam jego usta na swoich, zanim zdążyłam zorientować się co się dzieje.
To chyba moja wina. Przez to, że tak go wyidealizowałam, moja podświadomość spodziewała się nie wiadomo jakich fajerwerków. Ale to był po prostu dobry pocałunek. Naprawdę nie miałam na co narzekać. Nie za dużo języka, nie za mało. Lorcan objął moją talię. Pachniał miętą, a ja czytałam za dużo romansideł.
Odsunął się ode mnie, oddychając szybko. Zamrugałam kilkukrotnie i pozwoliłam sobie na nieśmiały uśmiech.
– Może powinniśmy znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce? – zapytał z uśmiechem, unosząc sugestywnie brew.
Odpowiedział mu mój brzuch, który zaburczał głośno, psując całą atmosferę. 
– Chyba wolałabym najpierw coś zjeść. – Wyszczerzyłam zęby.
Lorcan zmarszczył lekko, brwi, ale zaraz potem uśmiech rozjaśnił jego twarz.

Conrad
– Patrzcie kto to – mruknął Albus, szturchając mnie łokciem w żebra. Roxanne i Timothy symultanicznie unieśli głowy.
Znajdowaliśmy się w Trzech Miotłach, gdzie Rose, w towarzystwie Lorcana, właśnie zajmowała miejsce pod oknem.  Bardzo blisko nas. Odsunął dla niej krzesło.
– Al, znasz Lorcana od dziecka – zauważyłem rozsądnie. – Wiesz, że to miły chłopak. Na pewno nie skrzywdzi Rosie.
Albus przeniósł na mnie wzrok, zaskoczony.
– O czym ty mówisz? Przecież wiem. Nic mi nie jest.
Jego zaciśnięta pięść była świetnym potwierdzeniem tych słów.
– Niech ci będzie – mruknąłem, znów przenosząc wzrok na zakochana parę.
Dobrze, że wszyscy widzieliśmy Rose dzisiaj rano, przed wyjściem. Inaczej moglibyśmy jej nie poznać. Jej bujne loki zostały gładko wyprostowane. Twarz wyglądała przy tym na bardziej owalną. Na co dzień miała raczej kształt serca. Albo trójkąta. To pierwsze brzmiało ładniej. 
– Myślicie, że idzie dobrze? – spytała Roxanne. Starała nie gapić się na nich zbyt natarczywie. W rezultacie jej wzrok przeskakiwał co kilka sekund od Rose do blatu stołu i z powrotem.
Zaczęła używać jakiejś nowej odżywki do włosów. Zapach brzoskwiń nieustannie łaskotał mnie w nos. Przyjemnie.
– Rosie wygląda, jakby w głowie napisała już połowę poniedziałkowego eseju na transmutację – stwierdził Timothy. – Lorcan dużo mówi. I gestykuluje. A ona chyba się nudzi.
Pokręciłem głową. Owszem, wyglądała, jakby jej myśli były zajęte czymś innym, ale niekoniecznie esejem. Czym konkretnie? Tego nie moglem wyczytać z twarzy. Ale istniały inne sposoby.
Jej dłoń. Palce uderzały o blat. O proszę, zrobiła sobie paznokcie? Ta randka musiała naprawdę być ważna. Ale nie to było teraz istotne.
– Conrad? – zagadnęła Roxanne, a ja jak zwykle drgnąłem na dźwięk jej głosu. – Na co tak patrzysz?
– Moment – mruknąłem,a  moja uwaga znów skupiła się na palcach Rose.
Wystukiwała jakiś rytm. Nieprzypadkowy, a przynajmniej tak strzelałem, bo dłoń wydawała się napięta, a jej maniera zdyscyplinowana. Jeśliby ot tak, po prostu, sobie stukała, palce uderzałyby o blat luźno, po kolei.
Zanuciłem sobie w głowie dźwięki pojedynczych puknięć, pozwalając, żeby wyobrażona melodia zagłuszyła wszystko inne. Najpierw stuk, stuk stuk, co sekundę. Co półtorej? Łatwiej by było, gdybym znał muzyczną terminologię. Potem dwa szybkie, stukstuk… Znałem ten rytm.
Po jakiejś minucie obserwacji wstałem od stołu, kierując się do ustawionej w kacie magicznej szafy grającej.
– Stawiam pięć galeonów, że Rose się spodoba ta piosenka – rzuciłem do przyjaciół przez ramię.
Ustawiłem odpowiedni utwór i wróciłem do stolika. Pamiętałem, że go mają. Leciał w zeszłym roku. Chyba było to w mikołajki, kiedy wszyscy wymknęliśmy się ze szkoły na kremowe piwo. 
Już po chwili „Bulletproof Heart” rozbrzmiało w całej knajpie.
Głowa Rose poderwała się, jakby wyrwana z nagłego otępienia, kiedy rozpoznała pierwsze nuty piosenki. Wszystko było wypisane na jej twarzy: jak powoli uświadamia sobie co nuciła w głowie, jak orientuje się, że wystukiwała melodię, jak zastanawia się, kto mógł to zauważyć i odgadnąć piosenkę, aż w końcu, jak zdaje sobie sprawę, że tylko jedna osoba, którą zna, mogła to zrobić. 
Odnajduje mnie wzrokiem i uśmiecha się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Salutuję jej w odpowiedzi, starając się nie wyglądać na zbyt zadowolonego z siebie.
Oczywiście miałem fory. To nie tak, że mógłbym odgadnąć coś takiego patrząc na dowolną obcą osobę. Nie byłem jakimś nadczłowiekiem. Ale znałem Rosie na tyle dobrze i na tyle długo, że wiedziałem, jaką muzykę lubi i co dokładnie wpada jej w ucho. Liczba opcji była ograniczona.
Czasem mi o tym przypominała, kiedy krytykowała każdy koncert muzyki klasycznej, na który zabierałem przyjaciół w wakacje. Potem ona ciągała nas na jakieś występy jej ulubionych, mugolskich kapeli punkrockowych. A przynajmniej tak je nazywała – sądzę, że prawdziwy punkrock byłby urażony.
– Co się właśnie stało? – zapytał Albus, obserwując naszą dziwną interakcję.
– Wystukiwała tę piosenkę palcami – wyjaśniłem zdawkowo. – Musi się strasznie nudzić.
Wpatrywali się we mnie, jakby zobaczyli kosmitę.
– No co?
– Możesz to zrobić ze mną? – spytała Roxanne.
Och, mogę zrobić z tobą wszystko, miałem ochotę odpowiedzieć. Ale nie o to jej chodziło. Nigdy jej o to nie chodziło. Co nie zmieniało faktu, że dzisiaj wieczorem, kiedy znajdę się już w dormitorium, będę dużo rozmyślał o tym pytaniu. 
– Możemy spróbować. – Wzruszyłem ramionami.
Roxanne zaczęła stukać melodię.
– Aria Królowej Nocy, z Zaczarowanego Fletu – powiedziałem po chwili, a szeroki uśmiech był przyklejony to mojej twarzy. Moja ulubiona opera. Pamiętała? A może to przypadek? Czemu miałaby pamiętać melodię z opery, skoro nawet ich nie lubiła?
Zastanawianie się nad tym nie miało sensu. Ja też zapamiętywałem mnóstwo bezużytecznych bzdur, które nie miały dla mnie żadnego znaczenia.
– Teraz moja kolej – wtrącił natychmiast Albus i również rozpoczął wygrywanie melodii.
– „Careless Whisper”? – zdziwiłem się, unosząc brew. – Poważnie, Al?
Chłopak wzruszył ramionami, nieco skrępowany. 
– To pierwsze, co mi przyszło do głowy – burknął.
– Nieważne, teraz ja! – wtrącił szybko Tim i wystukał kolejny rytm.
Wsłuchiwałem się przez kilkadziesiąt sekund, wytężając umysł, ale wszystko było nie tak.
– Nie ma takiej piosenki, Tim – powiedziałem, przewracając oczami. – Jesteś beznadziejnym słuchaczem.
Puchon spojrzał na mnie z oburzeniem.
– Ma trochę racji – zauważyła Roxanne. – Wszyscy wiemy, że słoń nadepnął ci na ucho.
– Nie umiałbyś poprawnie zanucić melodii, choćby od tego zależało twoje życie – dodał Albus.
– Dla waszej wiadomości – odezwał się naburmuszony Timothy – to było specjalnie.
Uznałem, że rozsądniej będzie zmienić temat, niż się z nim o to sprzeczać.
– Rose na nas patrzy – zauważyłem. Kompletnie ignorowała wywody siedzącego obok Lorcana i wpatrywała się natarczywie w nasz stolik.
– Udawajcie, że jej nie widzicie – mruknął Timothy. – Bo go tu przyprowadzi.
Ale było już za późno.
– Ojej, zobacz kto tu jest! – wykrzyknęła ostentacyjnie Rosie, po czym złapała Lorcana za rękę i zaczęła ciągnąć go w naszym kierunku.

Rose
To nie tak, że z Lorcanem coś było nie tak. Wiedziałam, że to moja wina. Nie potrafiłam znaleźć wspólnych tematów do rozmowy, a on ciągle tylko narzekał na próby z Malfoyem. Co mogłam zrobić z faktem, że najwyraźniej miał na jego punkcie jakąś obsesję?
Mimo to, nie planowałam tak gwałtownie przerywać naszej randki. Chciałam cierpliwie go wysłuchać i zostać do końca. Ale wtedy Conrad zrobił ten numer z piosenką i jakoś tak mi się przypomniało, jakich mam fajnych przyjaciół. I o ile przyjemniej spędzałoby się czas w towarzystwie Lorcana, gdyby oni też tam byli. 
– Pomyślałam, że do was dołączymy – sapnęłam przysuwając sobie krzesło z sąsiedniego stolika.
Zaczęło się zamieszanie, wszyscy przesuwali się wokół blatu, żeby robić nam miejsce.
– Alice nie miała iść z wami? – spytałam, bo jej nieobecność niepokoiła mnie od momentu, gdy zobaczyłam ich w knajpie.
– Mówiła, że nie czuje się w formie na dłuższy spacer – wyjaśniła Roxanne.
– Och.
– Co dziś porabialiście? – zapytał Timothy, nie pozwalając na kolejną niezręczną ciszę tego dnia, a ja odetchnęłam z ulgą.
Na Merlina, w końcu mogłam posłuchać kogoś interesującego! Cofam wszystko co mówiłam, nieudolność dzisiejszego popołudnia wcale nie była moją winą. Lorcan najwyraźniej był tak zajęty byciem społecznym ideałem, że zapomniał o posiadaniu osobowości. Nie mogłam uwierzyć, że wcześniej tego nie dostrzegałam. Tak mnie zauroczyły jego głupie, niebieskie oczy, że kompletnie nie zwróciłam uwagi na oczywisty, oświetlony czerwonymi neonami fakt, że nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego. Nastolatki potrafią być takie głupie. Niech szlag trafi hormony!
– Hej – odezwał się znajomy głos. – Tak myślałem, że cie tu zajdę, Al.
A skoro mowa o hormonach.
Malfoy musiał podejść do nas, jak tylko wszedł do knajpy, bo policzki nadal miał zaróżowione od zimna. Na zwykle bladej skórze wyglądało to nie na miejscu. Jakby specjalnie nałożył sobie róż. Z szyi zwisał mu luźno zawiązany szalik. Tym razem nie mogłam się przyczepić, że nosił je w niestosownych porach roku, bo w końcu był listopad. Co innego, kiedy wyskakiwał z tą ozdobą w kwietniu. Długi do kolan płaszcz podkreślał jego smukłą sylwetkę, a luźno zawiązane buty sięgały kostek i po prostu fajnie wyglądały…
A ja chyba nagle obudziłam się jako stylistka, skoro nagle zwracałam tyle uwagi na czyjś ubiór i jeszcze udawałam, że się na tym znam. 
– Scor – odnotował Albus. – Co tam?
– Przechodziłem obok. Chciałem się upewnić, że widzimy się wieczorem.
– Och. – Al się skrzywił. – Kompletnie o tym zapomniałem… Wybacz, Scor, mam dzisiaj taki jeden wykład o wegańskim jedzeniu. Wrócę późno, musimy to przełożyć.
– Co.
Najwyraźniej Malfoya tak to zbiło z tropu, że nie kłopotał się zaintonowaniem swojej wypowiedzi jako pytania.
– Wykład o wegańskim jedzeniu? – dodał uczynnie Lorcan. – Nawet nie wiedziałem, że w Hogsmeade odbywają się takie rzeczy.
– Cóż, najwyższy czas, żebyście wszyscy zainteresowali się światem, w którym żyjemy – doparł wyniośle Al, przewracając oczami.
– Skoro wrócisz późno, to załatwiłeś, żeby ktoś z domu cię krył? – spytał Conrad.
– Będę przed ciszą nocną.
– O której godzinie jest ten wykład? – drążył Malfoy. – Bo jakoś wątpię, żeby odbywał się w porach wieczorowych…
– Ale może poznam jakichś ludzi – przerwał mu zniecierpliwiony Albus. – Miło będzie pogadać z kimś na moim poziomie świadomości społecznej.
Scorpius westchnął z rezygnacją, a ja wiedziałam, że w tym momencie wszyscy doskonale go rozumiemy. Żadne z nas nie chciało otwierać tych drzwi.
– Może chcesz się przysiąść, Scorp? – dodał z nadzieją Albus, na chwilę zapominając, że w jeszcze przed sekundą wszystkimi nami pogardzał.
Ech. Biedny Albus i jego podwójne życie. Szkoda, że nie dane mu było znaleźć przyjaciół, którzy się ze sobą dogadywali.
Malfoy przebiegł spojrzeniem po wszystkich twarzach wokół stolika, zatrzymując się na mojej. Mięsień w jego szczęce drgnął. Przeniósł wzrok na Lorcana. I znowu na mnie.
– Nie, dzięki – odparł, po czym w końcu zerknął na Albusa. – I tak mam coś do załatwienia – dodał, machinalnie klepiąc torbę, która zwisała mu z ramienia i opierała się o biodro.
Po chwili już go nie było.
Przypomniało mi się, jak już podczas ostatniej wizyty w Hogsmeade, zastanawiałam się, dlaczego on za każdym razem gdzieś znika. W którymś momencie wypadu zawsze zostawiał przyjaciół w tyle i… i co?
Może dałabym radę się wymknąć. Odrobina dodatkowej wiedzy nigdy nikomu nie zaszkodziła. Z pewnością mogłabym za nim podążyć tak żeby się nie zorientował.
Z drugiej strony nie mogłabym tak po prostu zostawić Lorcana w środku randki…
– Dobrze w końcu mieć wolną sobotę, co? Bez żadnej cholernej próby – rzucił Lorcan, tak do nikogo konkretnie.
Chrzanić to.
– Ojej, właśnie sobie przypomniałam, że coś mi wypadło! – zawołałam, zrywając się na równe nogi. – Zobaczymy się później – dodałam, łapiąc kołnierz mojego płaszcza, po czym wybiegłam na zewnątrz.

*

Utrzymanie Scorpiusa Malfoya w zasięgu wzroku nie stanowiło najmniejszego problemu. Te białe włosy i czarny płaszcz miały równe szanse na wmieszanie się w tłum, co małpa w kostiumie klauna. 
Większym wyzwaniem okazało się pozostanie niezauważoną, zwłaszcza kiedy opuściliśmy najbardziej uczęszczane ulice Hogsmeade. Ślizgon zaprowadził mnie do jakiejś obskurnej dzielnicy, pełnej zamkniętych lokali, sklepów z pustymi, zakurzonymi witrynami i zabitych deskami okien. Jedynym dźwiękiem, który niósł się wszędzie echem, był odgłos jego kroków, przez co musiałam dokładnie dopasować do nich własne. 
Czułam się, jakbym znalazła się na planie filmowym horroru.
W końcu Malfoy otworzył drzwi jednego z szarych budynków i zniknął w środku. Ostrożnie zbliżyłam się na bezpieczną odległość, tak żeby nie można było zobaczyć mnie z wnętrza. Drzwi, podobnie jak witryna, były przezroczyste i brudne. Zdobiło je pełno smug i odcisków dłoni. Sklep nawet nie miał szyldu. Nie mogłam pojąć, co ktoś taki jak Malfoy mógł mieć do załatwienia w takim miejscu, innego niż pozbycie się zwłok. Albo przetrzymywanie ofiar.
Okej, moja wyobraźnia chyba trochę się rozpędziła.
Nie mogłam tak po prostu wejść do środka. Scorpius mógł nadal być w pobliżu drzwi, a nawet jeśli nie, nie miałam pojęcia jak duże jest wnętrze. Jeśli maleńkie, to każde miejsce było blisko drzwi, więc od razu zostałabym zauważona. I niczego bym się nie dowiedziała.  Do tego Malfoy mógłby być odrobinkę niepocieszony faktem, że tu za nim przylazłam. Nie miałam innych pomysłów na wytłumaczenie mojej obecności.
Sklep był na roku ulicy, a ja stałam na skrzyżowaniu, dzięki czemu widziałam boczną ścianę budynku. Były tam drugie drzwi, niewielkie, w kolorze szarego błota, zupełnie jak sam budynek. 
Mogło to być albo wejście na zaplecze, albo kolejne drzwi do sklepu. W tym drugim wypadku natychmiast wpadłabym w tarapaty. Ale jeśli nawet nie spróbuję się dowiedzieć, to coś zeżarłoby mnie od środka.
Spróbuję. Pewnie nawet nie będą otwarte.
Nie były.
Ha. jaka szkoda. Na pewno staną mi na drodze jakieś porządne zaklęcia ochronne.
Alohomora – mruknęłam, z różdżką wycelowaną w zamek. Kliknął cichutko, a drzwi się uchyliły.
No cóż, skoro już się udało, głupio by było nie skorzystać.
Weszłam do środka, starając się nie wydać przy tym żadnego szelestu. Zamrugałam zaskoczona. Ciemne pomieszczenie i przytłumione, czerwone światło zbiło mnie z tropu.
To nie było zaplecze. To była ciemnia fotograficzna.
Maleńka. Znajdował się tam tylko jeden stół z odpowiednim korytem, którego nazwy nie znałam, i trochę innego sprzętu, który również był dla mnie kompletnie obcym widokiem. Tuż przed nosem dostrzegłam też rozwieszony sznurek z kilkoma klamerkami. Nie trzymały żadnych fotografii, więc mogłam tylko mieć nadzieję, że nie zrujnowałam czyjejś pracy poprzez naświetlanie, czy coś w tym stylu.
Szybko przeszłam przez pomieszczenie i otworzyłam kolejne drzwi. Tym razem znalazłam się w pokoju całkiem pozbawionym oświetlenia. Pozwoliłam oczom przyzwyczaić się do ciemności. Pomieszczenie było jeszcze mniejsze niż poprzednie. Klamka była na wyciągnięcie ręki. Pociągnęłam ją cicho.
Głos Malfoya dobiegł do moich uszu.
– I co? Któreś się nadają?
Odpowiedział mu inny, męski głos z chrypką. 
Ostrożnie wysunęłam głowę i rozejrzałam się pomieszczeniu. Drzwi, za którymi się znajdowałam, zasłaniał regał. Weszłam do środka, powoli za sobą zamykając, po czym schowałam się za półkami. 
Leżało na nich kilka pudełek z z kliszami, obiektywy, aparaty fotograficzne, rozkręcone statywy, oraz całkiem spora ściana albumów, która była dla mnie najbezpieczniejszym kamuflażem. Przykucnęłam za nimi i znalazłam maleńką szparkę, przez którą wyjrzałam. 
Malfoy stał tyłem do mnie, naprzeciwko jakiegoś przystojnego, ciemnowłosego człowieka z zarostem i szalikiem. Czyli już było wiadomo, skąd Scorpius czerpał inspirację. 
– Sam nie wiem, Mistrzu – powiedział lekceważąco mężczyzna, zaciągając się papierosem. – Mówiłem ci, żebyś sobie dał spokój z tymi pejzażami. Ludzie wychodzą ci o niebo lepiej.
– Nazwij mnie mistrzem jeszcze raz, to…
– Zawsze te same groźby. – Ciemnowłosy przewrócił oczami. – O czym to ja… ach, tak. Spójrz na przykład na to. – Uniósł z lady fotografię, jednak stałam za daleko, żeby dostrzec, co na niej było. – To jest ładne. Jak ona się nazywała?
– Cady – odparł z niechęcią Scorpius. – Moja przyjaciółka. Poważnie, Mitch, od czterech lat przynoszę ci zdjęcia tych samych ludzi…
– Urocze imię. Pójdzie do ramek – powiedział, kładąc zdjęcie po swojej lewej stronie.
– Świetnie. Jest jedyną osobą, która wciąż cieszy się, że jej zdjęcia są sprzedawane razem z ramkami. – Nie widziałam twarzy Malfoya, ale mogłam przysiąc że przewrócił oczami.
– Jesteś pewien? – Mitch uniósł z powątpiewaniem brew, unosząc wachlarz z pięciu fotek. – Bo twój ciemnoskóry kolega wygląda jakby uwielbiał pozować. Nawet kiedy wyraźnie próbujesz złapać go na niepozowanym zdjęciu…
– Gregor. Zgadza się, ale uważa, że jego twarz powinna zdobić galerie sztuki, a nie ramki za trzy galeony – wyjaśnił Malfoy, znudzony. – Te też weźmiesz?
– Tylko to – odparł mężczyzna, wybierając jedno zdjęcie z wachlarza.
– Czyli rozumiem, że nie bierzesz niczego z krajobrazów – odezwał się znów Scorpius, ostrożnie zgarniając stosik z lady, ale Mitch go powstrzymał.
– Czekaj. Może coś z tego uda się sprzedać na pocztówki.
Przez chwilę nawijali w tym tonie, omawiając poszczególne zdjęcia i decydując czy Mitch je „bierze” czy nie, a ja nadal nie miałam pojęcia, co się dzieje.
Właściwie trwało to na tyle długo, że zaczynałam się nudzić.
– Nie mam dziś niczego więcej – powiedział w końcu Malfoy, po czym zaczął składać pozostałe fotki w stosiki i upychać je do kopert, a Mitch w tym czasie przeliczał te, które zostały na ladzie.
Kiedy Scorpius układał swój dobytek w leżącej na ladzie torbie, inna koperta wysunęła się na zewnątrz. Jej zawartość rozsypała się pomiędzy nimi.
– Kto to? – spytał natychmiast Mitch, porywając szybko jedną z fotografii. – Ładna.
– Zostaw – powiedział defensywnie Malfoy, przechylając się przez ladę i usiłując odebrać mężczyźnie zdjęcie. – Te nie są na sprzedaż!
– Twoja dziewczyna? – spytał ciemnowłosy, uśmiechają się kpiąco. – Bo dużo jej tu. I za te bym zapłacił więcej.
– Nie. Nie dziewczyna – odwarknął blondyn, poddając się. – Po prostu… dobra osoba do zdjęć. Jest fotogeniczna.
Kto? Kto?!
Mitch przyglądał mu się przez chwilę, dwa razy zaciągając się papierosem, a następnie go ugasił. To już drugi odkąd tu weszłam. Okna były zamknięte, a ja ze wszystkich sił starałam się nie kaszleć. 
– I dlaczego tych nie sprzedajesz? – zapytał mężczyzna.
– To ty poprosiłeś mnie o pisemną zgodę na rozprowadzanie wizerunku od wszystkich moich przyjaciół – przypomniał mu uczynnie Malfoy. – Nie mogę po prostu sprzedawać fotek losowych ludzi.
– I nie mógłbyś poprosić jej o taką zgodę?
Scorpus prychnął.
– Co? Nie wie, że jest fotografowana? – drążył Mitch, wyraźnie walcząc z uśmiechem.
Prawie poczułam oburzenie Malfoya.
– Oczywiście, że wie, Mitch! – warknął. – Za kogo ty mnie masz, za jakiegoś cholernego prześladowce? To zdjęcia do gazetki szkolnej!
Może tajemniczą dziewczyną ze zdjęć był ktoś z naszego spektaklu. Malfoy zawsze cykał na próbach kilka zdjęć do gazetki.
– Dobra, dobra, uspokój się – powiedział mężczyzna, unosząc dłonie w geście kapitulacji. – Nie na sprzedaż. Rozumiem. Chociaż powtórzę: dałbym za nie więcej.
– Dlaczego? – spytał nadąsany Malfoy. – Bo jest na nich ładna dziewczyna?
Mitch pokręcił głową z rozczarowaniem.
– Nie. To też jest ładna dziewczyna – postukał paznokciem w jedną z poprzednich fotografii. Skoro Malfoy sprzedawał mu tylko takie ze swoimi przyjaciółmi, musiała ukazywać Cady albo Gill. Chyba że pozostali Ślizgoni również zaliczali się do tej grupy. – Ale to jest coś innego. Po prostu bardzo dobre zdjęcia, Mistrzu.
– Naprawdę? – zapytał cicho Scorpius, jakby wbrew sobie.
– Pewnie. – Mitch znów spojrzał z uśmiechem na obiekt ich dyskusji. – Kiedy ją fotografujesz, wygląda to trochę, jakbyś głaskał ją po twarzy obiektywem.
Malfoy odchrząknął z zażenowaniem.
– Tak jak mówiłem. Dobry obiekt fotograficzny.
– Oczywiście – rzucił Mitch z wymuszoną powagą.
– To ile mi dasz za to wszystko? – Scorpius zmienił temat, w końcu starannie pakując wszystko do torby.
– Sześć galeonów, czternaście sykli i siedem knutów – odparł natychmiast mężczyzna.
– Poważnie?
– Może ciężko ci w to uwierzyć, Mistrzu, ale ramki do zdjęć i pejzaże na pocztówki, to nie jest najbardziej kasowy biznes. – Ton Mitcha był zgryźliwy. – Od razu to wpłacasz?
– Tak. I jeszcze to – powiedział Malfoy, wyciągając z kieszeni małą sakiewkę i wysypując jej zawartość na ladę. – Szesnaście galeonów.
Nastąpiła chwila ciszy, przerywana jedynie brzęczeniem zbieranych monet. Mitch zapisał coś na kawałku pergaminu, podając go następnie Scorpiusowi, który również coś nabazgrał.
– Mogę go zobaczyć? – wypalił chłopak.
Ciemnowłosy przewrócił oczami, ale bez słowa odwrócił się i wygrzebał z kieszeni pęk kluczy, z których jeden wsadził do zamka w szafce za sobą. Po chwili wyciągnął z niej… aparat fotograficzny. Był przykurzony i wyglądał trochę staroświecko. 
– Naprawdę nie zmienił się, odkąd oglądałeś go ostatnim razem. I każdym poprzednim.
Ale Malfoy go nie słuchał. Nachylił się nad aparatem i przesunął po nim palcem, robiąc przy tym ślad w warstwie kurzu.
– Zostawić was na chwilę samych? – zakpił Mitch.
Nic z tego nie rozumiałam. Malfoy był bogaty. Ile, na Merlina, mógł kosztować ten aparat?
Westchnął ciężko i przerzucił sobie torbę przez ramię.
– Do zobaczenia przed świętami – rzucił i wyszedł ze sklepu.
Hm. No dobrze, zaraz się nad tym wszystkim zastanowię. Najpierw muszę się stąd jakoś dyskretnie usunąć…
– Myślisz, że jesteś taka cichutka, co? – odezwał się nagle Mitch, a ja zamarłam.
Lękliwie wyszłam za regału. Przyglądał mi się uważnie, a ja nie wiedziałam, czy jest wściekły czy rozbawiony.
– Dzień dobry – powiedziałam grzecznie, po czym zdjęłam z półki album. – Ile za to?
Przewrócił oczami. Odłożyłam album i podeszłam do lady, czerwona na twarzy.
Wyciągnął do mnie rękę.
– Mitch – powiedział. Uścisnęłam jego dłoń.
– Rose – mruknęłam zażenowana.
– Śledziłaś Scorpiusa Malfoya, Rose? – zapytał lekko. – Życie ci nie miłe?
– Chciałam tylko… coś sprawdzić.
– Rozumiem.
Jego wyraz twarzy wskazywał coś zupełnie przeciwnego.
– Mógłbyś może… mu o tym nie wspominać? – zapytałam, bez większych nadziei.
Ku mojemu zaskoczeniu, Mitch wzruszył ramionami.
– Pewnie o tym zapomnę do naszego kolejnego spotkania.
Przestąpiłam parę razy z nogi na nogę. Ciekawe, czy jeśli zadałabym mu kilka wścibskich pytań, również by o tym zapomniał.
– Ile czasu Malf… Scorpius wpłaca pieniądze na ten aparat? – zagadnęłam konwersacyjnym tonem.
Mężczyzna przewrócił oczami.
– To nie jest jakiś tam aparat, Rose – powiedział, podirytowany. – Scorpius wpłaca, odkąd skończył trzynaście lat. Za każdym razem, jak dostaje od rodziców kieszonkowe na wypad do wioski, pieniądze na prezent urodzinowy, upominek na gwiazdkę… wszystko. No i te grosze, które pomagam mu zarobić na zdjęciach.
– Ale dlaczego… no wiesz – powiedziałam niezdarnie. – Dlaczego w ogóle musi to robić? Nie wiem czy wiesz, ale jego rodzice… no, nie brakuje im pieniędzy.
Ciężko było być najbardziej wścibską osobą, jaką kiedykolwiek widział świat czarodziejów i starać się nie pokazywać tego w rozmowie.
– Ale to nie tak, że Scorp ma swoje konto, z którego może pobierać tyle, ile mu się podoba – wyjaśnił. – Nie to, żeby ten chłopak kiedykolwiek mi się zwierzał i nie, żeby mnie to obchodziło, ale przez te lata mam już dosyć klarowny obraz sytuacji. Dostaje pieniądze od rodziców na wszystko, czego potrzebuje, nigdy mu niczego nie brakuje. Co, jak się nad tym zastanowić, jest całkowicie normalnym układem pomiędzy dzieckiem i rodzicem.
– I nie może poprosić o pieniądze na aparat fotograficzny? Przecież jeden już ma, raczej nie znalazł go na śmietniku.
– Ale to po prostu zwyczajny, dobry aparat – uświadomił mnie Mitch. – A to. – Poklepał zakurzony sprzęt. – To już jest konkret. Wątpię, żeby ojciec Scorpiusa chciał wydać tyle pieniędzy na zwykłe hobby i wątpię, żeby Scorpius kiedykolwiek próbował go poprosić. Taki aparat to inwestycja w przyszłość albo fanatyzm. W najzdrowszym tego słowa znaczeniu – dodał defensywnie.
Resztę mogłam dopowiedzieć sobie sama. Draco Malfoy nie chciałby, żeby jego syn zarabiał na życie robiąc zdjęcia. Albo po prostu, żeby inwestował tyle czasu i pieniędzy w „pierdoły”.
– A ile mu brakuje? – wypaliłam.
Mitch uśmiechnął się z politowaniem.
– Rose, myślę, że to już najwyższy czas, żebyś opuściła mój sklep.
Nie zwracając uwagi na moje zaskoczenie, obszedł ladę, złapał mnie za łokieć i wyprowadził na zewnątrz.
– Na żywo jesteś jeszcze ładniejsza – powiedział, zanim zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

*

– Malfoy – rzuciłam zaskoczona, kiedy weszłam do biblioteki prefektów naczelnych. – Co ty tu robisz?
Zebrałam tego dnia zbyt wiele informacji na jego temat, żeby przebywać w jego towarzystwie. Dziwne napięcie pomiędzy nami, które towarzyszyło nam już od „lekcji uwodzenia” teraz połączyło się z…
Cóż właściwie z niczym konkretnym. Po prostu dobrze wyglądałam na jego zdjęciach. Albo zdjęcia ze mną, robione jego ręka dobrze wyglądały. Bo raczej nie mogłam się oszukiwać, że ostatnia uwaga Mitcha oznaczała coś innego. To ja byłam na tych zdjęciach, których Malfoy nie mógł sprzedać, przynajmniej na niektórych.
To nic nie znaczyło, zgadza się? Tylko tyle, że byłam, jak sam to ujął, dobrym obiektem fotograficznym. W zasadzie to było całkiem miłe. Może, jeśli nie wyszłoby mi nic innego, miałabym szansę na karierę w modelingu. Musiałabym jedynie zrzucić parę kilo, bo choć nie miałam nadwagi, to jednak praca modelki wymagała nieco innej figury niż moja.
Mogłabym amputować sobie tyłek.
– Jak ostatnio sprawdzałem, to mam takie samo prawo do przebywania tutaj, jak ty – odparł spokojnie blondyn, wyciągając się wygodniej na kanapie i poprawiając okulary w kwadratowych, ciemnozielonych oprawkach.
Zaraz, co?
– Nosisz okulary do czytania? – wypaliłam.
Malfoy westchnął, po czym zsunął je i odłożył na stolik. Szkoda. Wyglądał… dobrze. 
Powinnam iść spać. Co prawda, była dopiero ósma wieczorem, ale mój mózg wyraźnie był wykończony.
– Nie. Tylko trzymałem je dla kolegi.
Bardzo zabawne.
– Właściwie to miałem nadzieję cie tu spotkać, Weasley – powiedział po chwili, zdejmując swoje długie nogi z kanapy i siadając prosto.
Dlaczego miał nadzieje mnie spotkać? Wiedział, że go śledziłam? Próbowałam nie panikować. Nerwowo przeczesałam palcami rude loki, które zdążyły już wrócić do normalnej formy.
– Dlaczego? – spytałam zdawkowo.
– Pamiętasz jak jakiś czas temu powiedziałaś, że mam inteligentnych przyjaciół i zaproponowałaś, żebyśmy wszyscy poszukali informacji, które mogłyby pomóc w śledztwie?
– Tak…
– Popełniłem ten błąd, że powiedziałem o tym im wszystkim, a jak wiesz, Zabini jest o krok od założenia twojego fanklubu, więc każde twoje słowo traktuje jak prawdę objawioną. Zagonił wszystkich pozostałych do roboty.
No właśnie, Zabini! Skoro tak mnie lubił, na pewno uda mi się wyciągnąć od niego więcej informacji na temat tego aparatu.
– Plusem tej durnej sytuacji jest to, że rzeczywiście coś znaleźliśmy.
Poderwałam wzrok, zaskoczona.
– Co takiego?
Poklepał miejsce obok siebie i sięgnął przez oparcie kanapy, do swojej torby. Zrzuciłam buty, zanim weszłam gołymi stopami na dywan. W naszej bibliotece zawsze było bardzo ciepło, więc postanowiłam zrezygnować dziś wieczorem z rajstop.
Zajęłam miejsce obok chłopaka, a on położył sobie na kolanach cienką książkę.
– Najpierw słowo wprowadzenia – zapowiedział.
Podwinęłam nogi pod siebie, szykując się na długą opowieść.
Będę słuchać. Będę słuchać uważnie, niczym nie rozproszona. Nie będę gapić się na podwinięte rękawy jego białej koszuli, ukazujące ładne przedramiona. Nie będę rozmyślać o gryzieniu go w szyję. Nie będę fantazjować o jego linii szczęki, niezależnie od tego, jak mocno jest zarysowana.
Okej, skoro już jasno postawiłam sobie zasady, mogłam się zrelaksować. Ułożyłam łokieć na oparciu.
– Nie wiem, czy tylko ja o tym pomyślałem…
– Prawdopodobnie nie – wtrąciłam. – Kontynuuj.
Scorpius spojrzał na mnie z niesmakiem.
– Ale od początku zastanawiałem się: skoro istnieje jakiś sposób na odbieranie magii innym czarodziejom, dlaczego nie słyszeliśmy, aby ktoś wcześniej z czegoś takiego korzystał? Na przykład…
– Voldemort – zgodziłam się. – Albo do odbierania umiejętności mugolakom, albo, jeśli to możliwe do magazynowania jej dla siebie…
– Albo Grindelwald – uzupełnił Malfoy. – Dokładnie. Skoro Voldemort dowiedział się o czymś tak obskurnym jak horkruksy, dlaczego miałby nie zaleźć nigdzie informacji na ten temat? To wydaje się prawie niemożliwe.
– Może nie potrafił? – zaoferowałam.
Malfoy pokręcił głową.
– Raczej nie. Można o nim wiele powiedzieć, ale był potężnym czarodziejem. Miałem inny pomysł.
– Jaki?
– To nowy wynalazek – powiedział, unosząc książkę.
Nie wyglądała jak te stare tomy z rozsypującymi się stronami, których pełno było w bibliotece. Przypominała raczej podręczniki, które też można było tam znaleźć. Używana, ale wydana nie więcej niż dekadę temu.
Wiedziałam, że oczy zaświeciły mi się z ekscytacji. 
– Wiec zaczęliście przeglądać… co? Nowe książki?
– Książki naukowe z nowinkami – uściślił. – Trafiłem na fragment opisujący grupę francuskich magofizyków, którzy siedem lat temu odkryli sposób na kumulowanie mocy magicznej w przedmiocie. Nie wiem, jakim cudem nigdy o tym nie słyszeliśmy.
Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się więcej, ale ta wątpliwość wymagała wyjaśnienia.
– To wcale nie jest takie dziwne. – Wzruszyłam ramionami, bezceremonialnie odbierając mu książkę. – Magia prawdopodobnie nigdy nie zostanie zbadana do końca, czarodzieje, którzy pracują nad takimi rzeczami ciągle odkrywają i tworzą coś nowego. Podobnie jest u mugoli. Ich naukowcy wiecznie dokonują jakichś przełomowych odkryć i nikogo to nie obchodzi… – mruknęłam lekceważąco, przebiegając wzrokiem po spisie treści. Cholera. Wszystko było po francusku. – Chociaż taki wynalazek powinien wywołać chociaż trochę emocji.
– Nie było na to czasu – wyjaśnił Malfoy, obracając się lekko w moją stronę. Ułożył rękę na oparciu kanapy, uważając przy tym, żeby nie dotknąć mojego łokcia. – Tego typu praktyki zostały natychmiast zakazane pod groźbą kary śmierci. Badania tych francuzów utajniono, ale całkiem sporo wyciekło wcześniej do prasy. Jeśli tak można nazwać te naukowe magazyny.
Uniosłam na niego przestraszone spojrzenie. Kara śmierci od dekad nie była praktykowana w czarodziejskim świecie, nie skazano nawet najgorszych śmierciożeców – do tej pory siedzieli w Azkabanie. Ale może prawo uważało, że odebranie drugiemu czarodziejowi magii jest gorsze niż odebranie mu życia.
– Nie znam francuskiego – przyznałam. Przekleństwa i pojedyncze słówka, które usłyszałam od kuzynostwa, się nie liczyły. – Będziesz musiał mi streścić, co dokładnie tam wyczytałeś.
Malfoy skinął głową, a kącik jego ust zadrżał. Opierał głowę o dłoń, która zmierzwiła jego białe włosy.
– Powiedziałeś, że można skumulować moc magiczną w przedmiocie – zaczęłam. – Co to oznacza? Nie można z niej korzystać?
– Można. Trzeba mieć wtedy dany przedmiot przy sobie, a wcześniej połączyć go ze sobą zaklęciem.
– Czyli rzeczywiście można zwiększyć swoją moc – szepnęłam. To było nie do pomyślenia. Czarodzieje różnili się pomiędzy sobą zasobami magicznymi, ale nie było żadnego sposobu, żeby to zmierzyć. Wiedziałam tylko tyle, że moc rośnie z wiekiem, a to dlatego, że jest trenowana i szlifowana. – Każdy mógłby tego dokonać?
– Nie. Sama procedura wymaga sporo magicznej potęgi, talentu i intelektu, wszystko jest strasznie skomplikowane. Ale to nie może być pierwszy lepszy czarodziej.
– Która część jest trudna? Odebranie magii, czy zamkniecie jej w przedmiocie?
– Obie. Ale samo stworzenie przedmiotu jest chyba najgorsze. Zaczarowanie go tak, żeby nadawał się na… – zawahał się, po czym odebrał mi książkę i odnalazł jakąś stronę. Miała zagięty róg. – Furantur – zakończył, podnosząc na mnie wzrok. Srebrne oczy błyszczały. – Łacińska nazwa. Znaczy…
– Kraść? – skojarzyłam. – Albo coś podobnego.
Skinął głową.
– Nie wiem, kto mógłby coś takiego potrafić. – Malfoy wzruszył ramionami.
– A co potem z tą magią? – drążyłam. – Można ją… zabrać z powrotem? Zwrócić właścicielom?
Malfoy spojrzał na mnie bezradnie.
– Nie wiem.
– Jak dokładnie wygląda ten proces? Co jest potrzebne? Czy każdy może zostać ofiarą?
– Tego też nie wiem. – Potarł mostek nosa w wyrazie zmęczenia.
– Cóż – wtrąciłam rezolutnie. – W takim razie będziemy musieli szperać dalej.
Wstałam z kanapy i zaczęłam przechadzać się po pokoju.
– Wiesz co to oznacza? – spytałam gorączkowo.
– Katastrofę? – podsunął.
– To też – zgodziłam się. – Ale poza tym… To będzie naprawdę paskudne śledztwo, Malfoy. Będą wychodzić ze skóry, żeby nikt nie wiedział, co tu się naprawdę dzieje… Przecież jeśli rozniesie się informacja, że można odbierać ludziom magię i przekazywać ją sobie… to może stworzyć całkiem nowy gatunek kryminalistów!
– I kretynów, którzy będą sobie robić krzywdę, próbując – dodał Scorpius.
Coraz szybciej przemierzałam pomieszczenie. Zeszłam z dywanu.
– I tak mamy dużo więcej informacji niż piec minut temu – mamrotałam szybko. – Po prostu ruszymy od tego miejsca i…
– Weasley, chyba powinnaś się uspokoić…
– Cicho! – syknęłam.
– Łasiczko…
– Auuuu! – zawyłam nagle, łapiąc się za stopę, z której poczułam kłujący ból. – Jasna cholera!
– Co się stało? – Malfoy poderwał się z kanapy.
Skacząc na jednej nodze doczłapałam się do półki z książkami i oparłam się. Zerknęłam na spód swojej stopy. 
– Drzazga – powiedziałam, zaskoczona. – Czy drzazga powinna tak boleć?
Malfoy podszedł do mnie.
– Chodź, trzeba ją wyciągnąć – wyciągnął ręce w niezobowiązującym geście.
– Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam niechcący.
Malfoy odskoczył zaskoczony.
– A co mam zrobić? – spytał, wytrzeszczając oczy.
– Nie wiem, Malfoy, może ubierz szalik, to na pewno rozwiąże wszystkie problemy – warknęłam.
Bywałam nieco zrzędliwa, kiedy coś mnie bolało.
– Weasley, o czym to, do jasnej cholery…
– Zostań tam gdzie jesteś – powiedziałam w końcu, wyciągając dłoń. – Poradzę sobie sama, po prostu trzeba to wydłubać… – mruknęłam grzebiąc palcami w stopie.
Kątem oka zauważyłam, jak Scorpius się krzywi.
– Weasley, nie możesz po prostu wydłubać drzazgi paluchami.
Mógł mieć trochę racji, bo irytująca igiełka drewna, cały czas mi się wymykała i wsuwała w głąb stopy.
– Zobaczymy.
– Łasiczko, po prostu daj sobie pomóc.
– Nie, dziękuję.
Malfoy przewrócił oczami i znów do mnie podszedł, po czym złapał mnie jedną ręką pod kolanami, a drugą podtrzymał moje plecy. Poszybowałam w górę i zachłysnęłam się powietrzem, zaskoczona jego bliskością. 
Znowu ten zapach.
– Co ty wyprawiasz? – sapnęłam.
– Pomagam – warknął, po czym szybko zrobił kilka kroków i posadził mnie na stole.
Usiadł tyłem do mnie pomiędzy moimi nogami, jakbym miała od dzisiaj pełnić funkcje jego plecaka. Wziął moją stopę i położył sobie na udzie.
– Mam się bać? – spytałam cicho.
– Tylko, jeśli planujesz się wiercić – odparł. – Podaj mi pióro.
Sięgnęłam za siebie i zrobiłam o co prosił. Stuknął w pióro różdżką i transmutował je w pęsetę. Moja stopa znów znalazła się w stalowym uścisku jego dłoni. 
Złapałam go kurczowo za napięte ramiona i oparłam brodę na jego barku. Przyglądałam się uważnie jego działaniom. Zbliżył pęsetę do skóry. Pewnie będzie bolało. 
– Możesz mnie ugryźć, jeśli zaboli – zaoferował. Słyszałam uśmiech w jego głosie. Miałam ochotę go ugryźć z czystej złośliwości. I innych powodów.
Dwoma szybkimi ruchami złapał drzazgę i pociągnął. Lekkie ukłucie, nic więcej.
Zastygliśmy na chwilę. 
– Dzięki – sapnęłam, przy jego uchu. Zadrżał.
– Nie ma problemu – odparł cicho. Kciukiem potarł skórę wokół mojej ranki. – Trzeba to będzie zdezynfekować.
– Coś znajdę w pokoju.
Powoli odwrócił głowę w moim kierunku. Światło lampy naściennej pięknie oświetlało jego profil. Podkreślało kość policzkową. Że już nie wspomnę o cholernej szczęce.
Błądził wzrokiem po mojej twarzy. 
– Jak się udała randka? – spytał cicho.
– Średnio – odparłam, zgodnie z prawdą.
Nie wiem dlaczego.
Odsunęłam się od niego powoli. Malfoy wstał.
– Będę się zbierał – powiedział powoli. – Dużo rewelacji, jak na jeden dzień.
Nawet nie masz pojęcia.

*

No cóż. Ponad dwa miesiące, to zawsze lepszy wynik niż cztery, prawda?
Bardzo chcę dokończyć to opowiadanie. Tylko nie wiem czy umiem.
W takim tempie to dotrzemy do końca za jakieś dziesięć lat. 
Ale nadal mam nadzieję :) Bo tradycyjnie, ciężko mi było przebrnąć przez pierwszą cześć rozdziału (zajęła mi ponad dwa miesiące) a reszta poszła bez problemu (zajęła mi jeden wieczór).
Jeszcze jedna tak długa przerwa, i chyba przyzwoitość będzie wymagała, żebym zostawiła to opowiadanie w pizdu xd
Ale może tak nie będzie. Tak czy siak, mam nadzieję, że rozdział się wam podobał. 
Czekam na wasze opinię i dziękuję wszystkim, którzy czekają na rozdziały <3

8 komentarzy:

  1. Uwaga, groźba karalna:
    Jak nie dokończysz tego opowiadania to zrobię Ci krzywdę. Wiem, gdzie mieszkasz, wiem, gdzie mieszkają twoi rodzice.
    Poza tym: jestem kiepska w jakimś merytorycznym komentowaniu, więc napiszę tylko, że rozdział mi się bardzo podobał, zaśmiałam się tam gdzie powinnam (chyba), czytało mi się super.
    A z pisaniem, jak z zatwardzeniem. Boli, trwa czasami długo, ale jak już "dodasz rozdział" to przychodzi ulga i spełnienie. Wierz mi, wiem coś o zatwardzeniach.

    Yours creeperely,
    Luna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dżizas fakin krajst, człowiek widzi, że komentarz, myśli sobie niewinnie "pewnie normalny" a tu Luna xd
      Fajnie, że się zaśmiałaś gdzie powinnaś (chociaż założę się, że w zupełnie odwrotnych miejscach) i dziękuję Ci za tę piękną i inspirującą metaforę. Z tym głowie przebrnę przez każdą blokadę twórczą xd
      Powodzenia z zatwardzeniami!

      Usuń
  2. O jest! Tak bardzo się cieszę że doodalas ten rozdział, wchodzę sobie tu od czasu do czasu sprawdzić czy może jest tu coś nowego i tym razem udało się! Mi osobiście rozdział się podobał, jeśli będziesz chciała zostawić opowiadanie była bym bardzo wdzięczna jak byś napisał takie rozwiązania tylko np. Z kim Alice była w ciąży, itd.
    Ale jednak będę miała nadzieję że dokonczysz to całościowo!!!��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę sie, że ci się podobał i ze tutaj wpadasz <3 Hah możliwe że coś takiego zrobię, jeśli by sie okazało, ze nie skończę opowiadania, chociaż jak zaczynałam to pisać, to nie spodziewałam sie, ze ciąża Alice bezie największą tajemnicą opowiadania xd Również mam nadzieję, ze opowiadanie jednak sie napisze. Najlepiej samo xd Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Tak się zastanawiam skąd u Rose to zamiłowanie do noszenia kolorowych rajstop? :D No i Conrad i Roxanne, kiedy ten chłopak coś z tym zrobi? A więc wychodzi na to, że Rose jest dobrym obiektem fotograficznym :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem czemu, ale to mój ulubiony rozdział. Może dlatego, że sama jest fotografem i to kocham? Malfoya lubię jeszcze bardziej za ten aparat :) Aż mnie wzięło na sentymenty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, fotograf w gronie czytelników, teraz będę sie stresować, że palnę coś głupiego i ujawnię mój rażący brak wiedzy :D

      Usuń