poniedziałek, 26 sierpnia 2019

[22]"Masz gigantyczny kompleks tatusia."


Rose

Alice delikatnie wysunęła dziecko z moich objęć i umieściła w kołysce. Ostatnią godzinę spędziliśmy na budowaniu więzi pomiędzy Frankiem i mną – jego ciotką, kryminalistką.
– Hm – mruknęłam, pochylając się nad kołyską. – Za wiele to on nie robi, co?
Frank leżał na plecach, wyciągając nóżki i stękając bez sensu. Był śliczny. Chociaż twierdzenie Alice, że na szczęście nie jest ani trochę podobny do Jamesa, musiało być myśleniem życzeniowym. Ja nie mogłam znaleźć w nim niczego z Alice. Odziedziczył po Jamiem lekko odstające uszy, a na główce miał ze cztery ciemne włoski. Co do oczu jeszcze nie moglibyśmy być pewni, bo na razie były błękitne, jak u większości niemowląt, co rzekomo miało się zmienić. Póki co, kształt był identyczny jak oczy Jamesa i ciotki Ginny.
– Nie, na razie nie – przyznała Alice, zgarniając moje włosy do tyłu, żebym nie łaskotała jej syna po twarzy. – Głównie je, śpi i patrzy.
– Hm – powtórzyłam, przekrzywiając głowę z zainteresowaniem. – Musi się strasznie nudzić.
Delikatnie pochwyciłam maleńką rączkę. Frank wydawał się kompletnie tego nie rejestrować. Nie potrafiłam stwierdzić czy jego spojrzenie wyraża ciekawość, czy może fakt, że kompletnie nie obchodzi go nic, co się wokół niego dzieje.
– Ciekawe, co sobie myśli – dodałam.
– Cóż, chyba nic do ciebie nie ma – odparła Alice. – Kiedy zobaczył Conrada, to natychmiast zaczął płakać. Widok Albusa jakoś zniósł, ale rozbeczał się, kiedy spróbował wziąć go na ręce. Niestety, Jamesa też chyba lubi.
Przewróciłam oczami. 
– Tak, to na pewno nie ma nic wspólnego z faktem, że James jest jego ojcem – sarknęłam. – Jak wam idzie funkcjonowanie w waszym dziwnym układzie?
Alice wzruszyła ramionami, grzebiąc przy wystającej nitce zielonego swetra. 
– Normalnie. Trochę się uspokoiłam, teraz kiedy już wszyscy wiecie. Nie mam… żalu do Jamesa, ja tylko… Nie wiem jak to wyjaśnić. – Skrzywiła się z frustracją.
Trochę jednak rozumiałam. Rzeczywiście podchodziła teraz do sprawy nieco bardziej racjonalnie. Między innymi dlatego nie robiła problemu z tego, że Frank będzie nosił nazwisko Jamesa. Nie chodziło jej o to, żeby całkiem odciąć Jamesa od syna… kiedy już się o nim dowiedział. Bardziej zależało jej na utrzymaniu wszystkiego w sekrecie.
Nie mogła obwiniać Jamesa o ciążę, bo przecież odegrała w całym incydencie poczęcia równie chętną rolę. A poza tym, teraz już widziałam jej wyraz twarzy, kiedy patrzyła na syna. Nawet kiedy próbowała być tą samą racjonalną i chłodną dziewczyną, znałam jej twarz od siedemnastu lat. Wcześniej nie widywałam na niej tej dziwnej miękkości wokół brwi, tej zmartwionej krzywizny w lewym kąciku ust.
– A co potem? – drążyłam. – Jak już skończysz szkołę, a Frankie będzie większy? Będzie mieszkał na zmianę tydzień z tobą i tydzień z Jamesem?
– Nie wiem, Rose – zirytowała się. – Możesz przestać zadawać trudne pytania? A poza tym, nie zdrabniaj jego imienia.
– Och, a to czemu? Nie lubi zdrobnień? – zakpiłam.
Ja ich nie lubię – warknęła.
– I naprawdę łazisz z nim na lekcje? – spytałam. – Co robisz, jak musisz go nakarmić albo zmienić pieluszkę?
– Wychodzę, robię to i wracam – powiedziała, zniecierpliwiona. – McGonagall postanowiła w tym celu zutylizować nieużywane schowki. Na każdym piętrze jest dostępny tylko dla mnie pokoik, gdzie mogę do woli karmić i przewijać w czystości i prywatności. To naprawdę nie jest problemem, Rose.
Zagwizdałam z podziwem.
– Ciekawe czy ktoś chciałby robić dla ciebie takie udogodnienia, gdybyś nie była najlepszą uczennicą w szkole – rzuciłam. – Ale czy to nie jest tak, że skoro musisz wstawać do niego w nocy, to powinnaś sypiać wtedy, kiedy on? Również w ciągu dnia? Nie jesteś wykończona? – spytałam, ostrożnie filtrując troskę z mojego głosu. Alice na troskę reagowała agresją.
– Jestem – przyznała, wzruszając ramionami. – Ale bez problemu dociągnę do końca czerwca.
Ta dziewczyna naprawdę miała coś z głową. 
Wcale nie musiała nadal uczęszczać na zajęcia. Byłam tego pewna. Mogłaby po prostu pouczyć się trochę w domu – teoretycznie, bo i tak była do przodu z materiałem – i przyjechać na egzaminy. Tak czy siak, pozwolono by jej podejść do owutemów w tym roku.
Ale wszyscy wiedzieli, że nie należało się sprzeczać z ucieleśnieniem szaleństwa. Zwłaszcza jeśli to szaleństwo niedawno zostało matką.
– James ma pokój w Hogsmeade na czas śledztwa. Mogłabyś po prostu, no wiesz. Zamieszkać z ojcem twojego dziecka. Miałabyś blisko do szkoły i zostawiałabyś z nim Franka podczas lekcji.
– Jasne, a James co kilka godzin wyciągałby cycka i karmił dziecko. – Wzniosła oczy do nieba. – Przestań drążyć temat, Rose.
– W porządku. – Westchnęłam.
– Rozmawiałaś już z Malfoyem?
Spięłam ramiona.
– O czym? – spytałam zdawkowo.
Usłyszałam niecierpliwe potupywanie stopy, które bardzo przypominało mi mamę.
Może moja relacja z Alice była jakąś dziwną wariacją kompleksu Edypa? Była tak podobna do mojej matki, a kiedy zaczęłam Hogwart i zabrakło mi matczynej przyjaźni, przylgnęłam do Alice jak do koła ratunkowego. Na siedem lat.
– Nie jestem pewna, ale sądzę, że jakieś „dzięki za wyciągnięcie z więzienia” byłoby stosowne – prychnęła Alice. – Z tego, co słyszałam od ciebie i Jamesa, to przybiegł tam od razu po przebudzeniu.
– Na boso – dodałam, uśmiechając się mimowolnie.
– No właśnie. – Alice w końcu oderwała wzrok od Franka i spojrzała na mnie. – Gdzie twoje maniery, Rosie? Znajdź go i podziękuj.
– Nawet nie wiem, gdzie on teraz jest! – zirytowałam się. – Ledwie wczoraj wieczorem wyszłam z więzienia, Alice. Jest dopiero południe. Obiecuję, że dzisiaj z nim porozmawiam.
Uważnie zbadała wzrokiem moją twarz, marszcząc przy tym brwi.
– Dlaczego go unikasz? – spytała w końcu. – Myślałam, że przed atakiem mieliście jakąś przełomową rozmowę. Wspominałaś też coś o jego doni na twoim tyłku…
– Tak, ale, jak sama mówisz, to było przed atakiem – wtrąciłam, rumieniąc się lekko. – Wiem, że o nic mnie nie obwinia, ale może patrzeć na mnie trochę inaczej, nie uważasz?
Zamrugała kilkukrotnie.
– Niby czemu?
– Bo jego mózg będzie pamiętał widok mnie, rzucającej na niego śmiercionośne zaklęcie? – podsunęłam. – Na jego miejscu nie chciałabym, żeby ktoś taki… – urwałam, niepewna, co chcę powiedzieć. – Ale może będziemy przyjaciółmi – dodałam, siląc się na pozytywny ton. W odpowiedzi od Alice otrzymałam kolejne wniesienie oczu do nieba.
– Po prostu idź z nim pogadać i przestań wyciągać wnioski z niczego – westchnęła.
– Pójdę – obiecałam znów. – Ale później. Teraz mam robotę.
– Jaką?
– Muszę iść do biblioteki.
Alice uniosła brwi ze zdziwieniem i odrobiną podziwu.
– Rosie, spędziłaś trzy tygodnie w areszcie. Jestem pewna, że nauczyciele dadzą ci trochę czasu na nadrobienie zaległości – powiedziała łagodnie.
– Wiem, ja… nie chodzi o lekcje – wyjaśniłam niechętnie. – Muszę tam iść w… innej sprawie.
Podziw zniknął równie szybko, jak się pojawił.
– W jakiej? – spytała groźnie.
– A jak myślisz, Alice? – westchnęłam. – Muszę szukać nowych rzeczy na temat zabierania magii. I muszę nadrobić to, co udało wam się znaleźć pod moją nieobecność. Ten ktoś próbował wsadzić mnie za kratki i prawdopodobnie podtruwał Scorpiusa Wywarem Żywej Śmierci. Jestem bardziej zmotywowana do pomocy w tym śledztwie niż kiedykolwiek.
– Bardziej to brzmi, jakbyś była ogarnięta żądzą zemsty – mruknęła. – Nie wydaje mi się, żeby to był dobry…
– Trzeba się za to wziąć na porządnie. Umówiłam się tam z Conradem, muszę iść – powiedziałam szybko, zanim Alice zdążyła na dobre rozpocząć operację „przemówić Rose do rozsądku”. Pochyliłam się nad kołyską, pocałowałam Franka w stópkę i wybiegłam z pokoju.

*

– I czy w którejkolwiek z nich jest coś rzeczywiście przydatnego? – zapytałam, przebiegając wzrokiem po liście, którą sporządzili moi przyjaciele, kiedy przebywałam w areszcie.
– Szczerze to nic, czego nie wiedzielibyśmy wcześniej – przyznał Conrad, wzruszając ramionami. Przez ostatnią godzinę pozwalał mi grzebać w książkach, które mi podsuwał, ale kiedy w końcu dotarło do mnie, że czytam te same informacje po raz szesnasty, zgodziłam się, żeby sprezentował mi listę.
– Naprawdę? – jęknęłam. – Jak może być o tym tak niewiele wiadomo?
– To bardzo strzeżony temat, Rose. – Conrad przysiadł na sąsiednim biurku, opierając nadgarstki na kolanach. – Zawłaszczanie magii jest nielegalne i karane niezwykle surowo. Kiedy ci naukowcy opublikowali swoje odkrycie, francuskie ministerstwo bardzo szybko ucięło przepływ informacji.
Zerknęłam na stos książek i gazet, które dla mnie przyniósł.
– Jeśli nie chcesz marnować czasu, przejrzyj to. Jeremy to wykopał. – Podał mi czasopismo ze środka stosu. – Jest tu kilka ciekawostek. Cała reszta to albo stek bzdur, albo informacje, które już mamy.
– No dobrze – westchnęłam. – Wybacz, że trzymałam cię tu tak długo.
– Nie ma problemu. – Z uśmiechem zeskoczył ze stołu, po czym cmoknął mnie w policzek i zmierzwił mi włosy. – Zawsze znajdę czas dla moich przyjaciół, a już szczególnie dla tych, którzy mają kryminalną kartotekę.
Posłałam mu zmęczony uśmiech.
– Baw się dobrze – rzucił na odchodne.
Przekartkowałam szybko czasopismo, znajdując artykuł, o którym mówił Conrad. Zaczynał się podobnie jak wszystko inne, co wyszukiwaliśmy na ten temat. Wymieniał nazwiska naukowców, którzy opracowali metodę i wspominał o tym, jak paskudnym rytuałem jest odebranie magii drugiej istocie ludzkiej. Następnie wymieniono informacje, które miałam od Malfoya, i które później wyczytałam w każdej kolejnej publikacji na ten temat: że magie trzeba było zamknąć w przedmiocie, że można z niej korzystać, o ile ma się dany przedmiot zawsze przy sobie i zwiąże się go ze sobą zaklęciem, że nazywa się to Furantur, że proces jest skomplikowany i trudny…
Ale były też nowe rzeczy.
Dokładniej opisano proces i potrzebną inkantację. Wzdrygnęłam się. Atakujący nie potrzebował żadnych rytualnych przedmiotów, wystarczyła różdżka i bezwładna, ale przytomna ofiara.
Magazynowana magia mogła zostać zwrócona właścicielowi. 
Skąd mieliby wiedzieć, ile tej magii należało do której ofiary? Jak to się badało? A może magia instynktownie powędrowałaby tam, skąd ją zabrano? Mózg bolał mnie od samego myślenia, od prób wyobrażenia sobie mocy magicznej jako coś, czego ilość można zmierzyć.
Dopiero to, co przeczytałam niżej, zmroziło mi krew w żyłach. Furantur mógł być otwarty, a moc zwrócona tylko i wyłącznie przez tego, kto ją tam zamknął.
Złodupiec musiałby wyrazić chęć współpracy. A aurorom nie wolno było go zabić, chociażby przez przypadek, w ogniu walki.
Nie mogłam się doczekać, aż opowiem o wszystkim Scorpiusowi. Ale to aurorzy byli w tym momencie najważniejsi. Nie mogłam mieć pewności, że dogrzebali się już do tej informacji. Nie pełnili funkcji, która wymagałaby od nich bycia na bieżąco z naukowymi nowinkami.
Z drugiej strony mogłam się założyć, że moja matka wiedziała wszystko o Furanturach i złodziejach magii. Na pewno powiedziałaby tacie albo wujkowi. Tak czy siak, nie należało ryzykować, że coś im umknie. Postanowiłam, że po prostu zaniosę gazetę Jamesowi, a on będzie wiedział co robić.
Wstałam i przewiesiłam sobie przez ramię niemalże pustą torbę. Byłam przygotowana, że wrócę do pokoju ze stosem książek czekających na przeczytanie, a tymczasem miałam jedynie cienkie czasopismo.
Ledwo zdążyłam zrobić krok, kiedy ktoś złapał mnie od tyłu za szyję.
– Co… – zdążyłam wychrypieć, zanim duża dłoń zacisnęła się na moim gardle. Zaczęłam się krztusić, szarpać, kaszleć, marnując tym samym cenne powietrze.
Jego ramię otaczało moje barki. Przyciągało mnie do klatki piersiowej. Szeroka, męska. Druga ręka nadal zacieśniała się na mojej szyi. Przed oczami miałam mroczki. Szarpanie nic nie dawało.
Desperacko usiłowałam się wyswobodzić.
– Puść – sapnęłam znów. Nie powinnam. Powietrze.
Zaraz stracę przytomność.
Szarpałam obie jego ręce i wierzgałam nogami. Był za silny. Panika dzwoniła mi w uszach. Słabłam.
Zabije mnie.
Coś do mnie dotarło. Nie unieruchomił mi rąk. Niczego nie unieruchomił. Trzymał mnie tylko za szyję.
Ponownie złapałam jego przedramię i wkładając w to całą siłę, jaką byłam w stanie w sobie zebrać, pochyliłam się do przodu.
Ciężkie ciało przeleciało przez moje ramię i wylądowało na podłodze z głuchym stęknięciem. Zatoczyłam się do tyłu, a mój tyłek plasnął na ziemię.
Chciwie łapałam powietrze i mrugałam szybko, próbując wyostrzyć wzrok. Postać przeze mną zaczęła się podnosić. 
Dżinsy, bluza, kaptur. I jakieś zaklęcie zwodzące na twarzy. Nie mogłam dostrzec żadnego zarysu.
Z walącym wściekle sercem zaczęłam odczołgiwać się tyłem, nie spuszczając wzroku z człowieka przede mną. Wiedziałam, że powinnam krzyknąć, wezwać kogoś na pomoc, ale moje gardło nadal było ściśnięte paniką, a kiedy otworzyłam usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Człowiek w kapturze zbliżał się do mnie na czworaka, a ja macałam na oślep, szukając czegoś do obrony. Moje palce natrafiły na coś podłużnego, zimnego i metalowego.
Niewiele myśląc, zamachnęłam się i z całej siły przyłożyłam mu w głowę. Wrzasnął krótko, kiedy impet uderzenia go odrzucił, a dźwięk poniósł się echem po bibliotece.
Potykając się o własne nogi, rzuciłam się do ucieczki. Jedynie ułamek sekundy poświeciłam na wahanie. Powinnam zostać i zobaczyć jego twarz.
Chciałam przeżyć.
Kiedy, dysząc ciężko, wybiegłam z biblioteki, a moje myśli w końcu dogoniły ciało, spojrzałam na przedmiot, którym obezwładniłam agresora.
Świecznik. Jeden z dekoracyjnych świeczników z biblioteki. Ktoś musiał zrzucić go z biurka.
Biegam przed siebie, a różdżka wbijała mi się boleśnie w udo, prawdopodobnie obrażona, że nawet o niej nie pomyślałam.

Scorpius
Siedziałem sobie niewinnie w bibliotece prefektów, kiedy portret otworzył się, a Weasley wpadła do środka, potykając się o próg. Żeby było dziwniej, w dłoni trzymała pozłacany świecznik.
– Malfoy – wydyszała, opierając się z ulgą o ścianę. Zamknęła oczy.
– Weasley – odparłem grzecznie. Wyglądała, jakby właśnie uciekała przed stadem galopujących hipogryfów.
Dopiero po chwili zauważyłem czerwone ślady na jej szyi.
– Co się stało?! – zawołałem, zrywając się z kanapy i odrzucając aparat na stół. Podbiegłem do niej, nie odrywając wzroku od grubej linii znaczącej jej gardło.
Otworzyła oczy, zaskoczona. Zdążyła już uspokoić oddech. Zauważyła, na co patrzę, a jej dłoń powędrowała do szyi.
– Co? Mam jakiś ślad? – upewniła się z rezygnacją.
Skinąłem niecierpliwie głową.
– Cóż… ktoś zaatakował mnie w bibliotece – przyznała. – Ale…
– Kto?! – warknąłem, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.
– Nie wiem, nie widziałam jego twarzy – zaczęła znów, uspokajająco kładąc mi dłoń na ramieniu. – Ale…
– Nic ci nie jest? – Odruchowo objąłem ją ręką w talii i zacząłem prowadzić w stronę kanapy. – Musisz się położyć.
– Malfoy…
– Nie. – Zatrzymałem się gwałtownie. – Powinnaś iść do skrzydła szpitalnego.
– Czy mógłbyś…
– A może najpierw powinniśmy to zgłosić aurorom? – zastanowiłem się na głos, niemal natychmiast odrzucając w głowie ten pomysł.
Najważniejsze było, żeby Pomfrey sprawdziła, czy wszystko w porządku. Potem możemy zająć się powiadomieniem kogoś odpowiedniego…
– Scorpius! – krzyknęła zirytowana. – Czy mógłbyś dać mi dojść do słowa?
Zaskoczony zorientowałem się, że stanęła naprzeciwko mnie i potrząsała mnie delikatnie za ramiona. Zamrugałem, próbując uspokoić oddech.
– Em, jasne. Przepraszam – mruknąłem, zastanawiając się, co może mieć mi do powiedzenia, co byłoby ważniejsze niż wizyta w skrzydle szpitalnym.
– Złapał mnie od tyłu – wyjaśniła takim tonem, jakby opowiadała mi, co jadła dziś na śniadanie. – Zaczął ściskać mi gardło palcami, a wtedy ja przerzuciłam go przez ramię! – wykrzyknęła z ekscytacją. – A kiedy mnie uczyłeś samoobrony, to nie wierzyłeś, że byłabym w stanie to zrobić, bo jestem dziewczyną!
Wypuściłem z ulgą powietrze, słysząc, że najwyraźniej nie zostawił na niej nic gorszego niż te ślady na szyi.
– Nigdy nie powiedziałem, że nie byłabyś w stanie tego zrobić, a już na pewno nie dlatego, że jesteś dziewczyną – wtrąciłem defensywnie. – Jeśli już, to chodziło mi o twoje gabaryty, ale najwyraźniej adrenalina zrobiła swoje. A tymczasem, odnośnie tego skrzydła szpitalnego…
– Nic mi nie jest. – Potrząsnęła szybko głowa, a samotny lok opadł jej na czoło.
– Nigdzie się nie uderzyłaś? – spytałem, odgarniając kosmyk z jej twarzy. Zostawiłem dłoń w jej włosach. Palcom drugiej dłoni pozwoliłem delikatnie zbadać pręgi na jej szyi. – Nie masz wstrząsu mózgu?
– Nie. – Uśmiechnęła się wesoło, a jej błękitne oczy błyszczały zaskakująco radośnie, jak na kogoś, kto został napadnięty. – Jeśli ktoś ma tu wstrząs mózgu, to jest to napastnik, bo zaraz po tym, jak powaliłam go na podłogę, przywaliłam mu świecznikiem w łeb. – Z zadowoleniem pokazała mi swoją broń, po czym odłożyła ją na stolik.
– A to? – musnąłem palcami ślady po duszeniu, a ona zadrżała. – Może powinnaś sprawdzić, czy nic ci nie uszkodził…
– Nie trzymał mnie dość długo. – Znów potrząsnęła głową. – Nie będzie nawet siniaków. Założę się, że już zaczynają blednąć.
Musiałem przyznać, że rzeczywiście, ślady już były nieco jaśniejsze niż w momencie jej przybycia.
Uspokój się. Nic się jej nie stało.
– Nie widziałaś twarzy? – upewniłem się, bo panika, bo choć przeminęła już najgorsza fala paniki, to te resztki, które pozostały nadal łaskotały mnie w głowie.
– Nie. Jakieś zaklęcie. Pewnie to samo, którego użył, kiedy trzymał cię w jaskini. – Wzruszyła ramionami. – Uciekłam, kiedy go uderzyłam.
Dziękowałem Merlinowi, że chociaż raz jej upierdliwa ciekawość przegrała z instynktem samozachowawczym.
– Okej. I to było w bibliotece?
– Tak.
– Świetnie. W takim razie teraz cię tu zostawię i pójdę połamać mu kręgosłup – oznajmiłem, odsuwając się od niej niechętnie i kierując się ku drzwiom.
– Scorpius! – Wyminęła mnie, zagradzając mi drogę. Spróbowałem ją obejść, ale znów złapała mnie za ramiona. – Daj spokój. Prawdopodobnie już go tam nie ma.
Ciężko było kłócić się z logiką.
– W takim razie pójdziemy to zgłosić aurorom – wycedziłem przez ściśnięte zęby.
– Taki mam plan – zgodziła się. – Ale jeszcze nie teraz. Muszę ochłonąć. I… cóż, nie jestem pewna czy mi uwierzą. Dopiero co byłam główną podejrzaną…
Zacząłem przechadzać się o pomieszczeniu, próbując jakoś wyładować buzującą we mnie chęć zrobienia czegokolwiek.
– Jeden dzień na wolności i już ktoś próbuje cię zabić – mamrotałem gniewnie pod nosem. – To nie może się więcej wydarzyć…
– Wątpię, żeby próbował mnie zabić – wtrąciła pogodnie Rose. – Myślę, że po prostu próbował mnie przestraszyć albo wysłać mi wiadomość. No wiesz, żebym przestała szukać.
– I przestaniesz – warknąłem, jednocześnie zdając sobie sprawę, że moje puste słowa absolutnie nie powstrzymają jej przed zrobieniem czegokolwiek. Ba, mogły ją nawet bardziej zachęcić. – I nie możesz chodzić wszędzie sama, nie w takim momencie, kiedy wyraźnie jesteś na celowniku. Od dzisiaj nie będę cię odstępował na krok.
Uniosła brwi, a kącik jej ust drgnął.
– Co jest takie zabawne? – zirytowałem się.
– To, że miałam zamiar dokładnie to samo obwieścić tobie – przyznała. – Tyle że w tym przypadku to ma sens, bo to ty byłeś zaatakowany czymś, co rzeczywiście zagrażało twojemu życiu.
Rose Weasley chciała zostać moim ochroniarzem? Cóż, kim ja byłem, żeby odrzucać taką ofertę.
Jej wyraz twarzy zmienił się nieco, kiedy zmartwienie zagościło wokół jej zmarszczonych brwi.
– Nie miałam jeszcze okazji ci podziękować – powiedziała. – Za twoje zeznanie.
Przestałem spacerować po pokoju.
– Nie masz za co mi dziękować – stwierdziłem. – Powiedziałem prawdę.
– Nikt cię nie zmuszał, żebyś robił to do razu po przebudzeniu. – Uśmiechnęła się lekko. – I dzięki, że… no wiesz. Nie uwierzyłeś, że to ja cię zaatakowałam.
Przyglądałem się jej chwilę w milczeniu, kiedy patrzyła na mnie z odrobiną leku w tych wielkich oczach. 
– Nie ma sprawy, Rose – wychrypiałem w końcu.
Spoważniała.
– I teraz już nic ci nie jest, tak? – upewniła się, podchodząc do mnie. – Nie masz już żadnych urazów, wymagających zaleczenia?
– Nie – odparłem, nieco zdziwiony jej doborem słów. – Wszystko ze mną w porządku.
– Cudownie – oznajmiła, po czym zamaszyście uderzyła mnie pięścią w bark.
– Ał!
– Czemu się przede mną nie broniłeś, ty durniu! – warknęła, a wyglądała przy tym, jakby od trzech tygodni czekała, żeby na mnie nawrzeszczeć.
– Proszę? – zdziwiłem się, rozmasowując ramię.
– Mogłeś rzucić zaklęcie tarczy! – zawołała, tym razem celując w drugie ramię. – Oszołomić mnie! Cokolwiek!
– Wytrąciłaś mi różdżkę – przypomniałem jej, rozbawiony.
Zdążyłem zapomnieć, jaka była seksowna, kiedy się wściekała. Szczególnie na mnie.
– Mogłeś mi przyłożyć! – dodała, wyrzucając ręce w powietrze. – Albo chociaż spróbować uciec!
Pchnęła mnie gniewnie w klatkę piersiową, a ja mimowolnie syknąłem, kiedy gdzieś pod skórą poczułem kłujący ból.
– Co? – spanikowała natychmiast, opuszczając dłonie. – Co zrobiłam?
Czarna magia cięła głęboko. Pani Pomfrey powiedziała, że jeszcze przez jakiś tydzień mogę spontanicznie odczuwać kłucie w klatce piersiowej, a ona nic nie może na to poradzić.
– Nic – wydyszałem, bo rzeczywiście, ból zniknął równie szybko, jak się pojawił. – Już przeszło.
Spojrzała na mnie zaniepokojona.
– Okłamałeś mnie, prawda? – mruknęła. – Wcale nie wyzdrowiałeś.
Nie chciałem, żeby miała niesłuszne wyrzuty sumienia. A jeśli znałem ją tak dobrze, jak mi się wydawało, to tym właśnie był ten mały wybuch gniewu i próba nakrzyczenia na mnie, że za słabo się broniłem.
– To tylko ból. – Wzruszyłem ramionami. – O ile będziesz w stanie powstrzymać się od okładania mnie pięściami przez najbliższy tydzień, to wszystko będzie dobrze.
Zbladła lekko na twarzy. Źle się wyraziłem. Nie powinienem z tego żartować, bo oczywiście jedyne, o czym teraz mogła myśleć Rose to to, że znów zrobiła mi krzywdę. Nawet jeśli wcale tak nie było – ani teraz, ani wtedy.
– Może powinieneś więcej odpoczywać – zasugerowała, wsuwając się pod moje ramię, po czym złapała mnie w pasie i spróbowała skierować w stronę kanapy.
– Rose to naprawdę nie jest…
– Położysz się na chwilkę…
– Nic mi nie…
– Nabierzesz sił, poczytam ci coś…
– Łasiczko, ja nie… – urwałem, spoglądając na nią niepewnie. Wydawała się zdeterminowana.
Skoro Rose Weasley miała taką ochotę, żeby się mną zaopiekować, ja nie zamierzałem zgłaszać obiekcji.
– W sumie mógłbym na chwilę usiąść – przyznałem.
Zadowolony uśmiech rozjaśnił jej twarz, po czym zaciągnęła mnie na kanapę, pchnęła mnie do pozycji leżącej, a sama usiadła przy moich nogach.
– Boli cię głowa? – spytała, pochylając się nade mną i przykładając mi dłoń do czoła. – Nie powinieneś tak szybko wychodzić ze szpitala…
Jej koszula rozchyliła się lekko, tuż przy mojej twarzy, a moje dżinsy nagle zrobiły się nieco za ciasne.
– Dlaczego miałaby mnie boleć głowa? – zapytałem, rozkojarzony. Jeśli zauważyła, gdzie nurkował mój wzrok, to nie dała nic po sobie poznać.
Zamiast udzielić mi odpowiedzi, zaczęła poprawiać poduszkę pod głową.
– Opowiedz mi o tych trzech tygodniach – zaproponowałem. – Gregor mówi, że cię odwiedzał.
Miała dziś na sobie moje ulubione ze wszystkich jej rajstop – ciemnozielone, ze srebrnymi różyczkami. Nie zliczyłbym, ile razy wyobrażałem sobie, że zdejmuję je z niej zębami.
– Tak, dotrzymywał mi towarzystwa – przyznała. – Dzięki odwiedzinom, łatwiej mi było to wytrzymać.
Ach. Niech Merlin błogosławi Zabiniego.
– I uświadomił mi, że on i ja jesteśmy bratnimi duszami – dodała.
Niech Merlin chrzani Zabiniego.
– Kim? – spytałem, unosząc się do pozycji siedzącej.
– Bratnimi duszami – powtórzyła wesoło.
Och, zabiję go.
– Nie, jeśli ja mam w tej kwestii coś do powiedzenia – wymamrotałem gniewnie.
– Nie w takim sensie – powiedziała szybko, krzywiąc się lekko. – Fuj. Chodziło mu o to, że jesteśmy do siebie podobni.
– Och – odparłem, uspokajając się trochę. Tylko trochę. To nadal było niepokojące. Opadłem z powrotem na poduszkę – Rozumiem.
Uniosła brew z powątpiewaniem.
– Zazdrosny? – zakpiła.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Czy ona pytała poważnie? Niemożliwe, żeby jakimś cudem przeoczyła, jaki się robiłem zielony na twarzy, ilekroć ćwiczyła swój pocałunek z Lorcanem,
Bo o tym, że w zeszłym roku rzuciłem dość obrzydliwe zaklęcie na jej byłego, rzeczywiście mogła nie wiedzieć.
– A jak myślisz? – Uniosłem brew. – I lepiej przysuń się bliżej. Głowa zaczyna mnie boleć od patrzenia na ciebie z takiej odległości.
Wytrzeszczyła oczy na ułamek sekundy, po czym szybko przybliżyła się ze zmartwioną miną. Kiedy tylko znalazła się w zasięgu moich ramion, objąłem ją w talii i przyciągnąłem do siebie. Wydała z siebie zduszony dźwięk, kiedy jej twarz wylądowała pod moim obojczykiem.
– To dobra odległość – wymamrotałem triumfalnie, zatapiając dłoń w jej włosach.
– To… właściwie żadna odległość – odparła, próbując złapać równowagę na moim torsie.
– Mhm – zgodziłem się, sunąc nosem w dół jej szyi i wdychając zapach pomarańczy oraz kwiatów gardenii.
Jeszcze chwila i zacząłbym mruczeć z zadowolenia.
– Powinnyśmy… nie uważasz, że powinniśmy pogadać?
– Owszem – przyznałem. – Ale ja nadal wracam do zdrowia. Może jeśli mnie pocałujesz, to poczuję się dość dobrze, żeby prowadzić rozmowę. – Odsunąłem się lekko, posyłając jej szelmowski uśmiech.
Zmrużyła oczy i spojrzała na mnie groźnie.
– Czy głowa naprawdę cię boli, czy może udajesz, żebym robiła wokół ciebie zamieszanie?

Rose
Uśmiechnął się niewinnie.
– Jesteś niemożliwy – warknęłam, po czym podjęłam próbę wyplątania się z jego uścisku. Nie żebym rzeczywiście miała na to ochotę, ale musiałam, dla zasady.
– No co? Nie możesz oskarżać mnie o udawanie – powiedział, naburmuszony. – To ty twierdziłaś, że się źle czuję! I to ty praktycznie zmusiłaś mnie do położenia się na kanapie! Ja chciałem zaprowadzić cię do aurorów, pamiętasz?
Uniosłam brew.
– I nawet nie prosiłem, żebyś tu ze mną została. To ty tak zdecydowałaś – dodał, zabierając dłonie z mojej talii. Jego oczy były wielkie i pełne wyrzutu. – Idź, jeśli chcesz.
Nie miałam pojęcia, że ktoś tak fizycznie przytłaczający, jak Scorpius, mógł tak bardzo przypominać szczeniaczka, kiedy był smutny.
– Nigdzie się nie wybieram – powiedziałam, przewracając oczami. Nie chciałam jeszcze wychodzić. Nie miałam zamiaru mówić tego na głos, ale przez te trzy tygodnie tęskniłam za nim bardziej, niż mogłam się spodziewać.
Uśmiechnął się, ukazując dołeczek w policzku, a we mnie momentalnie wszystko zmiękło.
Ugh.
Nie miałam ochoty dłużej trzymać się od niego z daleka. Ułożyłam się wygodniej, nadal oparta o jego tors i nie protestowałam, kiedy jego ręce z powrotem wsunęły się na moją talię.
– Świetnie – zamruczał z zadowoleniem, chowając twarz w moich włosach. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
I co teraz?
Miałam ochotę zapytać, czy to, co powiedział mi przed atakiem, nadal było aktualne, ale obawiałam się, że zabrzmię wówczas strasznie głupio. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że właśnie mnie obejmował i wcale nie miał ochoty pozwalać, żebym się oddaliła.
Och no i to, że kiedy oznajmiłam, iż ktoś mnie zaatakował, reakcją Scorpiusa była chęć połamania temu komuś kręgosłupa.
– Rose?
– Mmm?
– Czy tiara przydziału rozważała umieszczenie cię w Slytherinie?
Uniosłam głowę, żeby na niego spojrzeć. Nie spodziewałam się tego pytania.
Scorpius przyglądał mi się z zainteresowaniem.
– Nie – odparłam. – Sugerowała co prawda Ravenclaw, ale nie zająknęła się na temat Slytherinu. Czemu pytasz?
Wzruszył ramionami. Błądził wzrokiem po mojej twarzy, podczas gdy jego dłoń podtrzymywała mi brodę.
– Bo, w razie jakbyś nie zauważyła, owinęłaś sobie mnie wokół palca – przyznał. – Nie mam pojęcia, jak i kiedy to się stało, więc wychodzę z założenia, że taki był twój podstępny i złożony plan. A to bardzo ślizgońskie.
Zachichotałam, a srebrne oczy błysnęły wesoło.
Nie zauważyłam – odparłam. – Jakbym rzeczywiście próbowała owinąć sobie ciebie wokół palca, to dowiedziałabym się, jakich perfum używa twój ojciec i pryskałabym się nimi na tyle subtelnie, żeby zadziałać na twoją podświadomość. Albo pofarbowałabym włosy na malfoyowy blond i powiedziałabym ci, że jestem z ciebie dumna. Momentalnie padłbyś mi do stóp.
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
– Masz gigantyczny kompleks tatusia – wyjaśniłam uczynnie.
Wydął wargi, naburmuszony. 
Nagle zaczęłam zastanawiać się, dlaczego jeszcze się nie całujemy.
To było niedorzeczne. I nie do przyjęcia.
– Nie mam żadnego… – zaczął, ale urwał, rumieniąc się lekko. – No dobrze. Chyba wszyscy Malfoyowie mają taki kompleks. Ale uważam, że maleje on z pokolenia na pokolenie.
Szturchnęłam go lekko w żebra.
– Nie dąsaj się – powiedziałam. Unikał mojego wzroku, a ja zdusiłam śmiech. – Och rzeczywiście, biedny Scorpius Malfoy. Nieszczęśliwy, bogaty chłopiec. Spróbuj pomyśleć o swoim funduszu powierniczym, może to cię jakoś pocieszy.
Malfoy w końcu się zaśmiał i schował twarz w zagłębieniu mojej szyi. Jego nos musnął skórę, a ja zadrżałam mimowolnie.
– Skąd wiesz o moim funduszu powierniczym? – wymruczał, a jego głos był stłumiony przez moje włosy.
Zorientowałam się, że dolna część mojego ciała już nie spoczywa bezpiecznie na kanapie, bo właśnie gramoliła się bez gracji na Scorpiusa. Zamarłam w niewygodnej pozycji, pozostawiając nasze nogi splątane ze sobą.
– Ja… słyszałam plotki – wydyszałam.
– A co mówiły? – spytał, powoli całując moją szyję. Przymknęłam oczy, tłumiąc westchnienie.
Skoro Scorpius uważał, że wszystko gra i pozwalał swoim dłoniom krążyć po moim ciele, jakbyśmy nigdy nie przerwali tego małego zbliżenia na korytarzu, to ja nie zamierzałam być gorsza. Wygięłam się lekko ku niemu, jedną ręką obejmując go za szyję, a drugą prowadząc wzdłuż jego umięśnionych ramion.
Zgubiłam wątek.
– O czym? – wymamrotałam. Nadal całował moją szyję.
– O moim funduszu – odparł cicho, zaciskając lekko palce w moich włosach i odchylając mi głowę do tyłu.
– Że… och… – wyrwało mi się, kiedy przygryzł skórę. O czym rozmawialiśmy? – Że jest… ponoć jest bardzo… duży i… imponujący… – Głaskałam palcami jego mięśnie brzucha.
W którymś momencie moje nogi musiały zmienić położenie, bo teraz znajdowały się po obu stronach bioder Scorpiusa. 
– Och, w takim razie dobrze słyszałaś – wymamrotał, uśmiechając się lekko z ustami przy moim obojczyku. – Jestem pewien, że by cię usatysfakcjonował.
Miałam wrażenie, że już wcale nie rozmawialiśmy o jego funduszu powierniczym.
Naparłam na niego biodrami, a w odpowiedzi Scorpius gwałtownie wciągnął powietrze. Osunęłam się nieco w dół i wysunęłam jego twarz z plątaniny moich włosów. Zwykle blade policzki były lekko zaróżowione, kiedy patrzył na mnie gorącym wzrokiem. Oczy miał przyciemnione, oddech przyspieszony a usta rozchylone. Zrobiłam jedyną rzecz, która w takiej sytuacji wydawała się właściwa.
Pocałowałam go chciwie, na dobre zatapiając się w jego zapachu, który działał na mnie ogłupiająco. Scorpius jęknął cicho, kiedy przygryzłam jego dolną wargę. Jego dłoń zacisnęła się mocniej na mojej talii, a druga zawędrowała na udo. Sunął palcami po rajstopach, co jakiś czas szarpiąc delikatnie materiał.
Oderwałam usta i przeniosłam je na żuchwę chłopaka. Ostatnio w ogóle nie zdążyłam się nią nacieszyć. Ugryzłam go lekko, nadal krążąc dłońmi po jego torsie. Po chwili przeniosłam jedną z nich do jego włosów i zaczęłam całować szyję chłopaka. Scorpius warknął cicho, przyciągając mnie bliżej.
Złapał mnie za biodra, jednocześnie wysuwając swoje do góry. Oboje jęknęliśmy.
Zarejestrowałam własną rękę, odpinającą górne guziki jego białej koszuli.
Scorpius objął mnie mocno w talii, po czym zamaszystym ruchem obrócił nas tak, że to on leżał na mnie. Znów mnie pocałował. Jego włosy łaskotały mnie w czoło.
Gorąco.
Kiedy spódnica z każdym ruchem coraz bardziej podsuwała mi się do góry, zastanowiłam się mgliście, dlaczego jeszcze nie usiłowałam pozbyć się własnych rajstop. Nie wspominając już o spodniach Malfoya. Zamiast tego wróciłam do pracy nad guzikami jego koszuli.
Płonę.
Słyszałam tylko nasze przyspieszone oddechy i okazjonalne żenujące dźwięki, wydostające się z mojego gardła.
Całując mój obojczyk, odsunął lekko dekolt mojego swetra. Gorący oddech zostawiał za sobą gęsią skórkę. Dłoń spoczęła lekko na mojej piersi, a ja jęknęłam, wyginając się ku niemu. Całe ciało Scorpiusa zadrżało.
Oddychaj.
Jego usta sunęły niżej. Trzymając dłonie płasko przy moim ciele, wysunął mi sweter ze spódnicy, po czym zaczął rysować szlaczek pocałunków w dół mojego brzucha. Kiedy jego język otoczył mój pępek, miałam wrażenie, że zaraz stracę przytomność. Uniósł wzrok, słysząc moje głuche westchnienie, a sposób, w jaki na mnie patrzył, sprawił, że natychmiast pociągnęłam go za ramiona i przysunęłam jego usta do swoich.
Merlinie, jaki on był przystojny. Jaka ja byłam płytka. I jak bardzo miałam to gdzieś.
Jęknął, kiedy znów naparłam na niego biodrami. Podsunął moje udo wyżej, po czym zaczął sunąć dłonią po jego wewnętrznej stronie. I wyżej. I wyżej. I wyżej.
– STOP! – zagrzmiałam nagle, zaskakując samą siebie. W tej samej sekundzie jakaś niewidoczna siła zerwała ze mnie ciało Scorpiusa.
A następnie rąbnęła nim o przeciwległą ścianę. Malfoy osunął się na stopy, patrząc na mnie z wyrazem bezbrzeżnego zaskoczenia na twarzy.
Świetnie. Moja magia musiała wymknąć się spod kontroli.
– Auć – mruknął, masując sobie tył głowy.
– O mój Boże, przepraszam! – krzyknęłam, zrywając się do pozycji siedzącej. – Scorpius, tak mi przykro…
– Nic nie szkodzi – odparł słabym głosem. – Ale następnym razem powiedz po prostu „Scorpius, o mój najdroższy, przestań”. Zapewniam cię, że posłucham.
Jakbym była wówczas w stanie układać zdania.
– Nie wiem, jak do tego doszło, chyba spanikowałam…
– Rose, nic się nie stało – powiedział, uśmiechając się lekko i zapinając guziki koszuli.
– Nie mogę uwierzyć, że znowu zrobiłam ci krzywdę…
– Nie zrobiłaś – odparł spokojnie. Podszedł z powrotem do kanapy i przysiadł ostrożnie na oparciu. – Nic mi nie jest.
– Na pewno? – uniosłam się i uklękłam na piętach.
– Na sto procent. – Nadal miał opuchnięte usta i zarumienione policzki. W życiu nie widziałam go też aż tak rozczochranego. – Chociaż jestem trochę zaskoczony intensywnością twojej reakcji – dodał, uśmiechając się niepewnie.
– Ja też – przyznałam. – Może po prostu… cóż, to działo się dosyć szybko, a ja nigdy wcześniej nie... nigdy nie… ja nie… – nie byłam w stanie dokończyć zdania, rumieniąc się jak durna.
Przez chwilę patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, aż nagle na jego twarzy zagościło zrozumienie.
– Och! – powiedział nagle, również rumieniąc się bardziej intensywnie. – Rose, ja wcale nie planowałem… nie chciałem sugerować, że ty… że my… teraz…
– Wiem – odparłam szybko, zażenowana. – Po prostu spanikowałam. Nie chciałam, żeby to zabrnęło za daleko.
Nie wiedziałam nawet, kim teraz dla siebie byliśmy. Powiedział tylko, że mnie lubi. Nie miałam zamiaru być pierwszą, która poruszy ten temat.
– W porządku – odparł, kładąc stopy na kanapie i opierając łokcie na kolanach. Uniósł brew, przekrzywiając lekko głowę. – Czyli ty i Travis nigdy nie...?
Nienawidziłam, gdy ludzie znienacka nazywali rzeczy po imieniu.
– Nie – przerwałam mu, a Malfoy uśmiechnął się, nagle bardzo z siebie zadowolony. – To był jeden z powodów, dla których mnie zdradził. Chyba odechciało mu się czekać.
Scorpius skrzywił się.
Z Travisem było trochę inaczej. Ilekroć znajdywałam się ze Scopiusem sama, jedyne co miałam w głowie, to żeby spontanicznie się na niego rzucić.
Podobna ochoty nigdy mnie nie ogarniała w towarzystwie Travisa.
Dlatego tym bardziej musiałam się teraz pilnować.
– W każdym razie – powiedziałam, odchrząknąwszy. – Jeśli nadal jesteś zainteresowany, to przykro mi, ale… musiałbyś trochę poczekać. Nie wiem jak długo. – Wstałam z godnością i rozprostowałam spódnicę.
Ku mojemu zaskoczeniu, Scorpius uśmiechnął się szeroko.
– Z czego się cieszysz? – zapytałam.
– Bo skoro chcesz, żebym czekał, to znaczy, że znalazłaś dla mnie miejsce w swojej najbliższej przyszłości – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – Że coś na nasz temat zdecydowałaś.
Złapał mnie za dłoń i z powrotem przyciągnął do siebie. Objął mnie silnymi ramionami w talii.
– Och – odparłam, zaskoczona. – Może.
– Może? – Uniósł brew.
– Może na pewno. – Przewróciłam oczami.
– To chyba oznacza, że nie masz nic przeciwko spędzaniu ze mną czasu – powiedział wesoło.
– Nie mam – przyznałam.
– I całowaniu mnie.
– Tak, to też lubię.
– Kto wie, może nawet niedługo będziemy siadać razem na lekcjach – zakpił, machając sugestywnie brwiami. – Albo nawet trzymać się za ręce.
Przewróciłam oczami, uderzając go lekko w tył głowy. Natychmiast przypomniałam sobie, że chwilę temu rąbnęłam o ścianę zarówno jego głową, jak i resztą ciała.
– O ile będzie to się działo w obrębie tej biblioteki – powiedziałam ostrożnie.
Zmarszczył brwi, znowu wydymając usta. 
Jak będzie kontynuował ze mną tę strategię, to chyba niedługo zacznę zasypywać go prezentami, żeby tylko przestał.
– Och rozumiem – stwierdził. – Wstydzisz się być dziewczyną niedobrego Mafoya spod ciemnej gwiazdy?
Zamrugałam szybko, starając się nie zareagować zbyt entuzjastycznie na użyte przez niego określenie.
– Scorpius, jeszcze w zeszłym roku podstawiałeś mi nogę za każdym razem, gdy przechodziłam przez jakikolwiek próg – przypomniałam mu, a on w odpowiedzi wyszczerzył zęby. – Co by to mówiło o mojej godności, jakbym nagle zaczęła się z tobą umawiać?
– Och, jakbyś ty była święta – mruknął, wznosząc oczy do nieba. – Jestem w stanie wymienić przynajmniej pięć sytuacji, w których spaliłaś mi brwi i kolejne pięć z paleniem poszczególnych części garderoby, ty niezrównoważona piromanko.
– O to właśnie mi chodzi! – zawołałam, mierzwiąc mu włosy. – Ludzie doznają szoku! Jeśli chcemy się razem pokazać, trzeba najpierw przygotować grunt. No wiesz: zacząć siadać razem przy posiłkach i na zajęciach, prowadzić cywilizowane rozmowy w miejscach publicznych. – Odsunęłam się od niego i zaczęłam spacerować po dywanie. – Potem mogę zacząć wspominać w listach do rodziny, że ten cały Malfoy nie jest taki zły, któregoś razu mogę wspomnieć, że się zaprzyjaźniliśmy… oczywiście subtelnie sugerując, że nigdy nie dotknąłeś mnie w niestosowny sposób… ani się obejrzymy, a ów ośmioletni plan dobiegnie końca i będę mogła powiedzieć ojcu, że jesteś moim chłopakiem! – zawołałam z entuzjazmem.
Jak się okazało, nie był on zaraźliwy.
– Ośmioletni plan? – powtórzył głucho. – Czyli to o to chodzi? Nie chcesz, żeby ludzie ze szkoły wiedzieli, bo dotrze to do twoich rodziców?
– Po części – przyznałam.
Zauważyłam, że minimalnie się skulił, ale wzruszył ramionami.
– W porządku – zgodził się. – To znaczy, niekoniecznie te osiem lat, ale…
– Poza tym, tyle się teraz dzieje – przerwałam mu. – Tyle ważnych rzeczy. I dobrych i złych. Jak teraz będziemy zawracać ludziom głowy… nami, to pomyślą sobie, że jesteśmy strasznie atencyjni – zadecydowałam, wymyślając głupoty na bieżąco.
Scorpius zaśmiał się wesoło.
– Okej, Rose. Ale zdajesz sobie sprawę, że nasi przyjaciele i tak się wszystkiego domyślą, prawda? – zagadnął. – Jak mogliby nie zauważyć, skoro teraz pewnie będziesz mnie rozbierać wzrokiem jeszcze częściej, niż dotychczas.
Pchnęłam go z irytacją, a zaskoczony chłopak stracił równowagę i zleciał z łomotem na podłogę.
Naprawdę musiałam przestać niechcący robić mu krzywdę, jeśli to miało wypalić.
– Zabini na pewno się domyśli – sarknęłam, kiedy podnosił się na nogi. – Na pewno wyczuje to przez nasze mentalne połączenie bratnich dusz.
Scorpius warknął i przyciągnął mnie do siebie zaborczo.
– To znaczy… że nie masz nic przeciwko? – spytałam, zmieniając temat. – Odnośnie tego… czekania?
– Oczywiście, że nie, Rose. – Przewrócił oczami. – Jestem nastolatkiem, nie zwierzęciem. – Spojrzał na swoje dłonie, które znów wędrowały po mojej talii. – Aczkolwiek aby zakończyło się to sukcesem, muszę przestać cię dotykać – zadecydował, odsuwając się ode mnie stanowczo.
Uśmiechnęłam się do niego, ledwo panując nad moim zachwytem obecną sytuacją.
– Poza tym i tak musimy już iść – dodał, ruszając w kierunku drzwi, po czym rzucił mi przez ramię wyczekujące spojrzenie i wyciągnął dłoń.
– Dokąd? – zdziwiłam się.
– Do aurorów. Zgłosimy napaść.
Ufnie złapałam go za rękę.
– Do Jamesa – zdecydowałam. – Ja i auror Carneige osiągnęliśmy już limit wszystkich rozmów, jakie mieliśmy przeprowadzić w tym życiu.

*

O dżizaz, chyba próbowałam was w tym rozdziale udławić Scorose xd
Ale gołąbeczki sobie na to zasłużyły po tylu przejściach. Nie martwcie się, Gregor nigdzie się nie zgubił :D
Muszę wam wyznać, że ostatnio mam ochotę popełnić jakieś małe dramione. W formie one-shota.
Spróbujcie mnie powstrzymać, bo to się źle skończy xd
I mam też pomysł na one-shota Scorose, ale tym chyba zajmę się, jak już „Ciekawość...” będzie skończona. Żeby nie trzymać was z nowymi rozdziałami dłużej, niż to absolutnie konieczne xd
Mam nadzieję, że podobał się rozdział i że nikt nie ma mi za złe tej przytłaczającej dawki Scorose :D
Czekam na wasze opinie!

8 komentarzy:

  1. Ja absolutnie nie mam Ci za złe tej przytłaczającej dawki Scorose. Rozdział świetny i w końcu Rose i Scorpius są znowu razem. Czekam na kolejny i pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam wręcz spragniona tego Scorose, jak oni siebie nawzajem, po tych ostatnich rozdziałach, haha Więc bardzo się cieszę, że była taka dawka, chociaż szczerze przyznam, że z każdą kolejną czytaną linijką obawiałam się, że to zajdze za daleko, a wydaje mi się że, to nie jest jeszcze ten moment, więc dobrze, że tak się to skończyło, no może mogłaś być mniej brutalna dla Scorpiusa, hahah Cała ta cudowna, słodziutka sytuacja (szczególnie z perspektywy Scorpiusa, aww <3) przyćmiewa wcześniejsze wydarzenia, ale jakoś spróbuję się do nich odnieść
    Wydaje mi się, że całym sercem jestem #teamJames i mam nadzieję, że Alice też będzie i w epilogu będę opisano jako szczęśliwa rodzinka, bo chyba inaczej będzie mi bardzo smutno, no chyba że wymyślisz w to miejsce coś równie fajnego XDD Co do sytuacji w bibliotece to też wydaje mi się, że było to swego rodzaju ostrzeżenie i hmm zaczęłam się trochę obawiać i w sumie straciłam na razie swoje podejrzenia, dlatego jestem bardzo ciekawa kolejnych rozdziałów i będę wyczekiwać ich z niecierpliwością :))) W pakiecie do pozdrowień przesyłam dużooo weny!!! :*

    Wydaje mi się, że chyba nadużyłam w tym komentarzu słowa 'że' XDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, az tak? :D
      No, trzeba przyznać, że trochę ciężko nad nimi zapanować, wiek nastoletni, hormony szaleją :D ale Rosie zachowuje głowę na karku! Tak jakby.
      James niby nie ma konkurencji, no chyba że ktoś shipuje #teamsamotnamatka xd jestem bardzo ciekawa kogo podejrzewałas! Dziękuję pięknie <3
      Pozdrawiam! :*

      Usuń
  3. No nie! Gregor, a ja tak lubię tego wariata! <3 Nadal podejrzewam, że tym Złodupcem jest Travis. Swoją drogą bardzo adekwatna nazwa :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ile tu miłości! Aż miło się czyta <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Pokies Casino site: Best Pokies Online Casinos & Apps
    Best 더킹 카지노 Pokies Casino Sites In The World · 10. Cafe Casino – Best Overall Online Casino · 9. Golden Reels – Best Casino for Live Poker · 8. 888 Casino – Best for

    OdpowiedzUsuń