sobota, 12 października 2019

[25]"Pogrzeby są dla żywych."

Rose
Jeszcze zanim przestały mi dygotać kolana, Scorpius wysunął głowę spod mojej spódnicy i podniósł się z klęczek. Na jego twarzy gościł leniwy i bardzo zadowolony uśmieszek.
– To… – zaczęłam, próbując złapać oddech. – Ja…
Scorpius powoli pocałował mnie w skroń, przymykając oczy. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadła w przyspieszonym tempie.
Jeszcze do mnie nie docierało, że naprawdę to zrobił. I że mu na to pozwoliłam.
Nigdy nie robiłam niczego takiego z Travisem, zawsze za bardzo mnie to krępowało. Nasze intymne spotkania ograniczały się do całowania i może małego macanka.
Jakimś cudem nie odczuwałam podobnego skrępowania w towarzystwie Malfoya. Coś było ze mną nie tak. 
Zorientowałam się, że kurczowo zaciskam dłonie na jego koszuli, żeby nie stracić równowagi. Scorpius podtrzymywał mnie w talii i głęboko oddychał z twarzą w moich lokach.
– Czy ty… wąchasz moje włosy? – zapytałam z rozbawieniem.
Zaśmiał się cicho i skubnął zębami moje ucho.
– Co teraz robisz? – zapytał.
– Obiecałam Alice, że posiedzimy na błoniach – powiedziałam. – Chcemy złapać trochę marcowego słońca.
Scorpius zamruczał z dezaprobatą, a ja ugryzłam się w język, żeby nie oznajmić, że chętnie zignoruję wcześniejsze plany i zostanę z nim w tym schowku do końca dnia.
– Spotkamy się wieczorem? – zapytał.
– Będą sprawdzać pokoje. Nakryją nas, jeśli nie będziemy w łóżkach o d­ziesiątej – przypomniałam mu. – No, chyba że wymknęlibyśmy się już po rozpoczęciu ciszy nocnej…
Odsunął się, żeby na mnie spojrzeć. Uśmiechał się szeroko.
– Co? – zdziwiłam się. – Co takiego powiedziałam?
– Nie miałem na myśli spotkania po ciszy nocnej – wyjaśnił, unosząc brew. – Miałem zaproponować godzinę siódmą i grzeczne udanie się do pokoi o dziesiątej. Ale dobrze wiedzieć, że nadal masz brudne myśli.
Jasne, to ja miałam brudne myśli. Jakbym to ja chwilę temu zanurkowała komuś między nogi i popisywała się, jaki mam sprawny język. 
Oboje wiedzieliśmy instynktownie, co by to oznaczało, gdybym zgodziła się spotkać z nim w środku nocy. I w zasadzie to prawie się zgodziłam, co też było podejrzane.
– Ciekawe, co planowałeś robić na tym spotkaniu – mruknęłam, czerwieniąc się intensywnie.
– Odrabiać lekcje, rzecz jasna – oznajmił. – Jest już sobota. Czas przygotować się na kolejny tydzień edukacji.
Przewróciłam oczami, ale skinęłam głową.
– W porządku. Do zobaczenia o siódmej.
Kiedy dotarłam na błonia i znalazłam Alice pod drzewem nad jeziorem, nadal byłam czerwona i rozdygotana.
– Hej – przywitała się. – Czy po drodze tutaj ktoś próbował cię usmażyć?
Obok niej leżało nosidełko z drzemiącym Frankiem w środku. Miał na główce zieloną czapeczkę w złote znicze.
– Bardzo zabawne – mruknęłam, siadając obok dziecka.
– Pytam poważnie, Rosie – oznajmiła. – Och! – zawołała nagle, jakby ją olśniło. – Robiłaś coś z Malfoyem, tak?
– Co proszę? – prychnęłam teatralnie, czerwieniąc się jeszcze bardziej. – Nie wiem, skąd ty bierzesz te pomysły, Alice. Ja? Z Malfoyem? Błagam cię.
Nawet jeśli Gregor zachowywał się, jakby wszyscy wiedzieli, wolałam trzymać się złudnej nadziei, że póki nie powiem niczego wprost, ludzie będą żyli w nieświadomości.
Alice podsumowała moje wysiłki wzniesieniem oczu do nieba.
– Świetnie. Niech ci będzie. Czyli robiłaś coś z jakimś anonimowym facetem.
Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią.
– Powiedzmy – zgodziłam się w końcu. – Hipotetycznie.
– Okej. – Skinęła głową. – I co robiliście?
– Nic – burknęłam, chowając twarz w dłoniach.
– Daj spokój, Rosie. Podziel się jakimiś pikantnymi szczegółami – spojrzała na mnie błagalnie i niewinnie.
Odkąd została matką, już całkiem zniknęła moja umiejętność odmówienia jej czegokolwiek. To musiała być jakaś supermoc, wykraczająca poza granice magii.
– Em – zaczęłam niezgrabnie. – Byliśmy w schowku na miotły.
Zielone oczy Alice błysnęły ekscytacją.
– Rose! W schowku na miotły?!
– Nie robiliśmy nic takiego! – wtrąciłam szybko. – To znaczy, trochę mniej. A poza tym, odezwała się ta, która straciła cnotę w bibliotece!
Nastroszyła się.
– Osobiście nie wyobrażam sobie na to lepszego miejsca – prychnęła. – A poza tym…
– A poza tym, to może lepiej porozmawiamy właśnie o tym – przerwałam jej. – Myślisz, że wszyscy jakimś sposobem wyrzuciliśmy z pamięci twoją reakcję na powrót Jamesa? Prawie go pożarłaś. Pomiędzy uderzeniami w twarz. Nawiasem mówiąc, sądzę, że to już najwyższy czas na terapię, Alice.
Odwróciła wzrok.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Och, ale będziesz – powiedziałam stanowczo. – Chyba przynajmniej tyle mi się należy, po dziewięciu miesiącach bycia okłamywaną?
Westchnęła ciężko i przeniosła na mnie zbolałe spojrzenie.
– Nawet jeśli coś mogłoby się teraz między nami zmienić, Rose, to James kompletnie nie wie, jak się do tego zabrać – powiedziała w końcu. – Na przykład wczoraj: siedziałam z Frankiem w dormitorium, kiedy nagle James zapukał do moich drzwi i oznajmił, że przygotował dla nas widowiskowy, romantyczny wieczór. Podchodzę do tych drzwi i myślę sobie z rozbawieniem, że to niezły żart, bo przecież James wie, że nie lubię romantycznych rzeczy, a wieczór wolałabym spędzić w spokojnej atmosferze przy kominku. Otwieram drzwi i znajduję za nimi tryskającego entuzjazmem Jamesa ubranego w smoking, w towarzystwie ogromnego bukietu róż, pudełka czekoladek i Albusa w stroju kupidyna.
Zamrugałam kilkukrotnie, walcząc z atakiem śmiechu.
– Twierdzisz, że byłaś w nim zakochana przez długi czas – zauważyłam. – Czy jakimś cudem nie zauważyłaś przez te wszystkie lata, że James jest kretynem?
– Najwyraźniej mi to umknęło – burknęła.
– Okej. I co zrobiłaś?
– A co miałam zrobić? – westchnęła. – Poszłam z nim na ten cholerny romantyczny wieczór. Nie chciałam, żeby było mu przykro, w końcu niedawno go spoliczkowałam. Dwa razy.
– Dlaczego Albus był przebrany za kupidyna?
– Naprawdę wolałam nie pytać. Chyba miał pełnić funkcję dekoracji. Potem zajął się Frankiem, kiedy wyszliśmy.
– Okej. – Skinęłam głową, nieco urażona, że nikt nie zaangażował mnie w ten plan. – I co robiliście?
– Nic wielkiego. – Wzruszyła ramionami. – Zabrał mnie na kolację do Pokoju Życzeń. Nie wiem, jak przeciągnął skrzaty domowe na swoją stronę, ale przyniosły kilka smacznych rzeczy. Poza tym zadbał o wszystkie banały: były świeczki, nastrojowa muzyka, płatki róż…
– Hmm – mruknęłam, uśmiechając się lekko. – A czy było tam może też łóżko?
Po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy, policzki Alice lekko się zaróżowiły. Odchrząknęła.
– Możliwe, że się pojawiło. Pod koniec – wymamrotała.
– Mam nadzieje, że tym razem się zabezpieczaliście – powiedziałam, spoglądając na śpiącego Franka. Sięgnęłam do nosidełka i delikatnie musnęłam palcem jego policzek. – Oczywiście wszyscy bardzo kochamy waszego syna, ale nie sądzę, żeby był już gotowy na rodzeństwo.
Alice przewróciła oczami.
– Cześć – przywitała się Roxanne, pojawiając się przy drzewie. – O czym gadamy?
– Alice znowu stuknęła Jamesa – poinformowałam ją, na co Longbottom rzuciła we mnie szyszką.
– Och. Fuj – podsumowała Roxie, siadając obok mnie. – Jak było?
– Roxanne! – oburzyła się Alice.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i wyłożyła się na trawie, zakładając ręce za głową i zamykając oczy. Po chwili uchyliła jedną powiekę i zerknęła na mnie szybko.
– Rose masz strasznie potargane włosy i pogniecione ciuchy – oznajmiła. – Straciłam cię z oczu po próbie, więc zakładam, że Scorpius zaciągnął cię do schowka na miotły?
Zawyłam bezradnie.
– Dlaczego ja i Roxanne nic nie wiedziałyśmy o tej waszej schadzce? – zwróciłam się ponownie do Alice, licząc, że uda mi się przywrócić rozmowę na właściwe tory.
– Nie było was w pokoju – odparła Alice. – Roxie siedziała u Puchonów. Zakładałam, że ty wyszłaś się spotkać z… twoim anonimowym kochankiem, który w ogóle, na bank, na sto procent i ani nawet trochę nie jest Scorpiusem Malfoyem.
– Bo tak było – zgodziłam się, ignorując przytyk. – Ale po drodze wpadłam na Travisa, który zasypał mnie tyloma pytaniami, że w końcu się poddałam. Kiedy wróciłam do sypialni, już cię nie było.
– Travis nadal się wokół ciebie kręci? – mruknęła z niezadowoleniem Roxanne. – To już się robi żałosne.
– Mnie to mówisz? – mruknęłam.
– Mam nadzieję, że Scorpius wkrótce go zabije – wtrąciła Alice.
Roxanne pokiwała z zapałem głową.
– Jesteście okropne – poinformowałam je.
Kolejne dwie godziny spędziłyśmy na niezobowiązującej rozmowie, podczas której udawało mi się w miarę umiejętnie unikać tematu Scorpiusa, a Alice odganiała nas od pytań o Jamesa.
Roxanne uznała na koniec, że był to bardzo nowatorki sposób na zmarnowanie czasu, skoro kompletnie niczego się nie dowiedziała.
Kiedy wróciłyśmy do szkoły i znalazłyśmy się w Sali Wejściowej, wpadłyśmy na Gregora. Miał na twarzy ogromny uśmiech. Uniosłam dłoń, kiedy otworzył usta.
– Przestań – powiedziałam cicho. – Widzę po twojej minie, że planujesz mi zadać jakieś inwazyjne pytanie o moje życie seksualne.
Wydął usta.
– Po prostu dobrze wyglądasz – burknął. – Chciałem jedynie zasugerować, że może być ku temu tylko jeden powód.
Westchnęłam ciężko, po czym przyjrzałam mu się uważnie. Uśmiechał się promiennie i tym razem było z tym uśmiechem wszystko w porządku. Sięgał jego oczu.
Zaczerwienionych oczu.
Płakał.
– Gregor… – zaczęłam, ale zaraz przypomniało mi się, że przecież nie wolno mi było go ciągnąć za język, dopóki nie będzie „gotowy”.
Co za brednie. Czy Scorpius naprawdę oczekiwał ode mnie, że kompletnie zignoruję ten incydent z długopisem na próbie? I jak Gregor mógł próbować rozmawiać ze mną, jakby nic się nie stało, skoro od tego wydarzenia nie minęły nawet trzy godziny?
Nie dane mi było dokończyć myśli. Wokół nas wybuchło jakieś zamieszanie. Zorientowałam się, że kilku aurorów wyrosło jak spod ziemi i zbierają zbłąkanych uczniów, pospieszając ich w różnych kierunkach.
W odległym kącie sali Carneige złapał za ramiona dwójkę Krukonów i zaczął pchać ich w stronę najbliższego korytarza.
– Wy dwoje – rzucił nerwowo. – Idźcie do pokoju wspólnego Puchonów. Natychmiast.
– Ale my nie jesteśmy… – zaczął jeden z chłopaków.
– Nieważne – warknął auror. – Natychmiast.
Rozejrzałam się po sali. James zaganiał trzy Gryfonki do lochów, profesor Sprout truchtała po schodach na piętro, gdzie również słychać było zamieszanie.
– Rose. – Travis nagle pojawił się przed moją twarzą. – Nic ci nie jest?
Zamrugałam zaskoczona. Gregor złapał mnie defensywnie za łokieć i odsunął lekko od chłopaka.
– Nie – odparłam. – Co się dzieje?
– Najbliżej mamy do dormitorium Ślizgonów, zgadza się? – zapytał Travis, zamiast odpowiedzieć na pytanie.
– Tak – powiedziała zirytowana Roxanne. – Wyjaśnisz nam, co się dzieje?
Travis pokręcił przecząco głową i zacisnął usta.
– Nie wolno mi – wyjaśnił. – Pójdziecie ze mną do pokoju wspólnego Ślizgonów. Takie są instrukcje.
Posłusznie podreptaliśmy do wejścia do lochów, nadal rozglądając się z konsternacją. Travis zebrał po drodze jeszcze kilku uczniów, po czym poprosił jednego ze Ślizgonów o podanie hasła i przepchnął nas wszystkich przez próg.
– Kiedy już wszyscy będziecie w środku, któryś z nauczycieli stanie na zewnątrz i będzie pilnował wejścia. Możecie się do niego zgłosić, jeśli coś się stanie – poinstruował. Starałam się skupić na jego słowach, zamiast na zapoznawaniu się z architekturą pokoju wspólnego. – Pod żadnym pozorem nie wolno wam wyjść na korytarz, ktoś po was przyjdzie, kiedy już będzie to możliwe.
Następnie zniknął za drzwiami bez żadnych dalszych wyjaśnień.
W pomieszczeniu już była stłoczona mieszanka uczniów z różnych domów i roczników. Wszyscy rozmawiali podniesionymi głosami. 
– Rose! – Scorpius zmaterializował się przy mnie. – Co się dzieje?
Położył mi dłonie na ramionach i szybko zmierzył mnie zaniepokojonym wzrokiem.
– Nie wiemy – odpowiedziała mu Alice. – Nagle zaczęli zgarniać nas z korytarza i wpychać do pokoi wspólnych. Wam też nic nie wyjaśnili?
– Nic a nic – odezwała się Cady, która nadeszła razem z Malfoyem. – Siedzieliśmy sobie tutaj, kiedy bez żadnego ostrzeżenia zaczęli napływać uczniowie spoza Slytherinu.
– Cholera – mruknął Zabini. – To musi być coś poważnego, skoro aż tak zależało im, abyśmy nie włóczyli się po szkole.
– Tu jesteście – sapnął Conrad z ulgą, dołączając do nas obok zielonego gobelinu, przetykanego srebrną nicią.
Ślizgoni mieli w lochach zielone oświetlenie, przez co wszyscy wyglądaliśmy teraz trochę jak stworzenia z głębin.
– Wszystko w porządku? – zapytała Roxanne. – Ty też nie wiesz, o co w tym chodzi? – dodała, kiedy skinął głową.
– Nic a nic – mruknął.
Poczułam potrzebę zebrania wokół siebie całej paczki, aby upewnić się, że wszyscy jesteśmy cali. Miałam złe przeczucia.
Scorpius trzymał mnie za rękę, kurczowo splatając swoje palce z moimi. W tej sytuacji nie miało większego znaczenia, kto na nas patrzy. Rozglądał się po pomieszczeniu czujnym wzrokiem. Mięsień na jego szczęce drgał.
– Gdzie jest reszta? – zapytałam. – Albus? Timothy? Jeremy?
– Pewne trafili do innych pokoi wspólnych. – Gregor wzruszył ramionami.
– A Daisy? Ktoś widział Daisy?
– Chyba widziałem, jak James ciągnie ją do Puchonów. – Conrad objął mnie uspokajająco ramieniem. – Rosie, musisz się uspokoić.
Zdecydowanie łatwiej byłoby tego dokonać, gdyby ktoś powiedział nam, co się dzieje.
– Może złapali porywacza? – rzuciłam – Albo na razie wiedzą, kto to jest i chcą go złapać, a nas nie mogą narażać na niebezpieczeństwo. Pewnie jest w Hogwarcie.
– Może – mruknął Scorpius, ale nie brzmiał, jakby go to przekonywało.
Po jakichś dwudziestu minutach atmosfera nieco się uspokoiła. Uczniowie rozsiadali się na kanapach i niewygodnych, rzeźbionych krzesłach, część przysiadła na podłodze. Wszyscy zaczęli rozmawiać odrobinę spokojniej i swobodniej, nerwy zostały uśpione.
Gdzieś w kącie pokoju parę osób nawet zaczęło grać w Monopoly. 
Gregor zabrał nas na wycieczkę zapoznawczą po terenie Ślizgonów.
– Tutaj jest wejście do sypialni chłopców – opowiadał, mrugając do mnie porozumiewawczo, po czym zaczął zezować wymownie w stronę Scorpiusa. – Z drugiej strony są sypialnie dziewcząt. – Przeszedł pięć kroków. – To jest kominek – oznajmił. – A to fotel.
Ogólnie rzecz biorąc, nie mieliśmy tu za wiele do roboty.
– Jak myślicie, co się dzieje na zewnątrz? – zapytała Roxanne.
– Pewnie ktoś jest właśnie aresztowany – odpowiedział jej Scorpius.
– Ciekawe kto, skoro ja jestem tutaj – wtrąciłam. – Wszyscy wiemy, że auror Carneige najbardziej lubi aresztować właśnie mnie.
– Ja myślę, że wcale nie mają porywacza. – Alice zmarszczyła brwi i poprawiła Frankowi skarpeteczkę. Jakim cudem urodziło jej się tak grzeczne dziecko? Przez większość czasu zapominałam, że w ogóle jest z nami niemowlę.
– To czemu nas tu trzymają? – Conrad zmarszczył brwi. – Myślisz, że stało się coś złego?
– Możecie przestać rozpylać tę negatywną energię w naszych przytulnych lochach? – zirytował się Gregor. – My tu próbujemy się dobrze bawić.
– Na twojej fenomenalnej wycieczce? – sarknęła Roxanne.
Podczas gdy oni się sprzeczali, stojący za mną Scorpius dyskretnie położył mi dłonie na biodrach. Po chwili musnął mnie nosem w ucho.
– Hej Rose – zagadnął szeptem.
– Hmm?
– Chcesz iść na wycieczkę do mojej sypialni?
Uśmiechnęłam się lekko, po czym pchnęłam go łokciem w żebra. Scorpius syknął zdegustowany.
– No co? – spytał, uśmiechając się do mnie zaczepnie.
– Nie zauważyłeś może, że znajdujemy się w środku dość napiętej sytuacji? – Uniosłam brew. – Wszyscy są nieco zestresowani.
– No właśnie. Wycieczka do mojej sypialni może nas odstresować.
– Mówiliście coś o sypialni? – podłapał Gregor. – Bo w razie czego, to my możemy spojrzeć w drugą stronę.
Chyba nikt nie wspierał rozkwitu mojego życia seksualnego w równej mierze, co Zabini.
Ostatecznie żadne z nas nie udało się do sypialni Scopiusa. Po pierwszej godzinie spędzonej w pokoju wspólnym atmosfera znów zaczęła robić się bardziej napięta. W miarę upływu czasu wszystkie rozmowy powoli zamierały, aż w końcu zapanowała nerwowa cisza. Czasem tylko ktoś ośmielił się coś wyszeptać.
Po dwóch godzinach wujek Harry pojawił się w drzwiach. Towarzyszył mu profesor Flitwick. Obaj byli bardzo bladzi, nauczyciel miał zaczerwienione oczy.
– Wszyscy udacie się teraz do Wielkiej Sali – powiedział spokojnie Potter. – Profesor McGonagall chce coś powiedzieć.
Spojrzeliśmy na siebie z konsternacją.
– I nadal nikt nie wyjaśni nam, co się dzieje? – zapytał Gregor.
– Tym właśnie zajmie się profesor McGonagall.
Zaczęliśmy wysypywać się na korytarz. Po drodze profesor Flitwick zgarnął Conrada na stronę.
– Pójdzie pan ze mną, panie Anderson – zaskrzeczał. – Muszę porozmawiać z panem na osobności.
Obejmowałam Alice ramieniem. Scorpius trzymał się blisko nas.
W Wielkiej Sali wpadliśmy na Timothy’ego i Albusa. Jego rękawa uczepiła się przerażona Daisy. Pojawili się wraz z resztą uczniów wylewających się ze strony pokoju wspólnego Puchonów.
– Żyjecie – odnotowała Roxanne z ulgą w głosie.
– Wy też – rzucił Albus, również wyraźnie się rozluźniając.
Po wejściu do Wielkiej Sali nie zwracaliśmy uwagi, przy którym stole siadamy. Trzymaliśmy się razem, nieustannie wymieniając nerwowe spojrzenia.
Conrad nie pojawił się z powrotem. Cokolwiek miał mu do powiedzenia opiekun Krukonów, widocznie zajmowało to dłuższą chwilę.
Profesor McGonagall wyszła na mównicę, kiedy zajęliśmy miejsca. Setki niecierpliwych spojrzeń skierowały się w jej stronę.
– Moi drodzy – zaczęła cicho. Odchrząknęła. – Moi drodzy – powtórzyła. – Nie istnieje właściwy sposób, w jaki mogłabym was o tym poinformować. Uczeń nie żyje.
Cała sala kolektywnie wciągnęła powietrze.
Uczucie zimna spłynęło od mojego karku, aż po koniuszki palców. Jeszcze raz rozejrzałam się po otaczających mnie twarzach, upewniając się, że wszyscy są wokół mnie.
– Jeremy Anderson został znaleziony martwy w pokoju wspólnym Krukonów.
Jeremy.
– O mój Boże – szepnęłam.
– Conrad… – dodała drżącym głosem Roxanne.
Scorpius ścisnął moje palce. Łzy popłynęły mi po twarzy. Pojawił się ucisk w klatce piersiowej.
Blade twarze wokół robiły się rozmazane.
To dlatego Flitwick zgarnął Conrada. Chciał poinformować go na osobności. Że jego brat nie żyje.
Brat Conrada nie żyje.
Coś łaskotało mnie w klatce piersiowej. Roxanne szlochała cicho. Cady osunęła się z ławki, a ja mgliście przetworzyłam informację, że zemdlała.
Chłopak dwa stoły dalej również stracił przytomność.
Łaskotanie w piersi się nasiliło, a po chwili coś zaczęło wędrować w górę mojego przełyku. Wyrwałam się z mocnych objęć Malfoya i podbiegłam do ściany, potykając się o nieistniejące przeszkody. Oparłam ramię o cegły.
Zwymiotowałam.
Czyjeś chłodne dłonie na moim czole. Machnięcie różdżką.
Wymiociny zniknęły.
– Tata? – Zamrugałam szybko, odganiając łzy.
– Rosie – powiedział smutno. – Już dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Dopiero wtedy zorientowałam się, że na sali są inni aurorzy, nie tylko trójka prowadząca śledztwo. Teraz wszyscy biegali po sali wraz z nauczycielami, podchodząc do uczniów, którzy źle się poczuli.
Próbowali uspokoić chaos.
Nowa informacja powoli wchłaniała się w mój umysł. Brat mojego przyjaciela był martwy. 
Zamknęli nas w pokojach wspólnych, żeby… trzymać nas z dala od miejsc zbrodni? Przetransportować ciało?
Ciało Jeremy’ego. Bo Jeremy był martwy.
Pozostali znaleźli się przy mnie. Roxanne szlochała. Zabini ją obejmował i wyglądał, jakby pierwszy raz w życiu zabrakło mu słów. Alice była blada i zaciskała usta w cienką linię. Frankie płakał, a ona tuliła go do siebie bardziej defensywnie, niż kiedykolwiek wcześniej. W którymś momencie Jamie musiał znaleźć się przy niej. Delikatnie pocierał jej ramiona i nie patrzył nikomu w oczy.
Albus był zielony na twarzy, a ja wiedziałam, że prawdopodobnie za parę sekund pójdzie w moje ślady. To nic. Nie byliśmy jedynymi, którzy nie wytrzymali.
Timothy razem z Gill nachylał się nad Cady i mówił coś do niej uspokajająco, kiedy odzyskiwała przytomność.
Scorpius był blady, bledszy niż normalnie i nie odrywał ode mnie wzroku. Widziałam, że chciałby do mnie podejść, pomóc mi, mimo że to nie ja tego potrzebowałam, ale ojciec nadal obejmował mnie opiekuńczo ramieniem.
– W porządku tato – powiedziałam spokojnie, czując, że wyrzygałam wszystko, co miałam do wyrzygania. – Nic mi nie jest. Idź pomóc innym.
Skinął głową i podbiegł do stołu Puchonów.
Scorpius natychmiast otoczył mnie ramionami.
– Rose, tak mi przykro – szepnął w moje włosy.
Ale to nie ja kogoś straciłam.
Ani ja, ani żadna z pozostałych mdlejących, wymiotujących i płaczących osób.
Reagowaliśmy jednak na śmierć ucznia. W szkole. W bezpiecznym miejscu.
Jeremy był martwy.
– Ciekawe, które z nas będzie następne – mruknął gorzko Gregor.
Roxanne zaszlochała głośniej w jego pierś.
Przeniosłam wzrok na profesor McGonagall, która nadal stała przy mównicy i czekała, aż zamieszanie nieco się uspokoi.
Blada. Zgarbiona. Pokonana.
– Wasi rodzice już zostali powiadomieni – powiedziała w końcu. – Większość właśnie zmierza do szkoły. Niektórzy z was zapewne udadzą się z nimi do domów, co oczywiście jest w tej sytuacji zrozumiałe. Jeśli szkoła nie zostanie zamknięta, chcę, aby pozostali uczniowie… uczniowie, którzy zostaną w Hogwarcie… Wiedzcie, że zawsze możecie się zwrócić do któregokolwiek przedstawiciela naszej kadry pedagogicznej, jeśli będziecie czuli potrzebę, aby z kimś porozmawiać. Jesteśmy tu dla was.

*

– Nie możemy jej zmusić, Hermiono – powiedział tata, wzruszając ramionami. – Jest pełnoletnia.
– Możemy robić, na co tylko mamy ochotę – odwarknęła mama. – Jest naszą córką.
– I nadal jest w pomieszczeniu – dodałam. – Nie chcę, żebyście zabierali mnie ze szkoły, mamo. Zostały mi tylko trzy miesiące do owutemów. Moi przyjaciele zostają. To nie ma sensu.
– Rosie, uczeń został zamordowany!
– W zasadzie, to na razie nie mamy na to dowodów – rzucił niemrawo ojciec, natychmiast kuląc się pod srogim spojrzeniem mamy. – To mógł być wypadek. Dziwna śmierć.
– Od kiedy wierzymy w takie zbiegi okoliczności, Ronald?
W ciągu ostatnich dwóch godzin udało nam się dowiedzieć, że Jeremy zginął od uderzenia w głowę. Równie dobrze mógł potknąć się o dywan i przywalić tyłem głowy w kamienny kominek, na którym została odrobina jego krwi.
Nie miałam ochoty kontynuować tej rozmowy z rodzicami, ale wiedziałam, że się martwią i muszę jakoś ich uspokoić. Przekonać ich, że mnie nic nie zagraża.
Chciałam znaleźć Conrada. Nie miałam pojęcia, co mogłabym mu powiedzieć, ale może mogłabym go przytulić. Albo pozwolić płakać w towarzystwie. Albo płakać razem z nim. Cokolwiek.
Z drugiej strony, zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie nie chciał nikogo widzieć, więc to było z mojej strony bardzo samolubne pragnienie. Nikt z nas nie powinien szukać go tylko po to, żeby powiedzieć, jak nam przykro. Nie była to ani istotna, ani zaskakująca informacja, a powiedzenie tego na głos niczego by nie zmieniło.
Brat naszego przyjaciela był martwy, a my nie mogliśmy zrobić absolutnie nic, żeby mu pomóc. Mogliśmy tylko czekać.
– Mamo, ja zachowuje odpowiednie środki bezpieczeństwa od czasu tego ataku w bibliotece – powiedziałam spokojnie. – Nigdzie nie chodzę sama. W zasadzie to pozwalam kilku wielkim facetem odprowadzać się nawet do toalety – dodałam, mając na myśli Gregora, Scorpiusa i Jamesa. – Nie będę próbowała węszyć wokół sprawy, obiecuję.
Nadszedł czas, żeby porzucić te szczeniackie zabawy w śledztwo, chociażby z szacunku do Jeremy’ego.
Moja dyskusja z rodzicami trwała jeszcze jakieś pół godziny. Ostatecznie pozwolili mi zostać w zamku, ale ojciec oznajmił, że zajmie miejsce aurora Kane’a i dołączy do śledztwa, bo będzie czuł się lepiej, przebywając w zamku i mając na mnie oko.
Nie pozwolili zostać Hugonowi. Mama była głucha na jego prośby i bez słowa pomaszerowała na siódme piętro, żeby pomóc mu się spakować.
Ciocia Ginny zjawiła się krótko po tym i zgarnęła Lily. Harry nawet nie próbował jej powstrzymać.
Mimo wszystko nie zabrano tylu uczniów, ile się spodziewałam. Wyjechali głównie ci z młodszych roczników. Zostali prawie wszyscy z szóstych i siódmych klas.
– Tato? – Złapałam go za łokieć. – Jesteś teraz zaangażowany w śledztwo tak? Czyli jeśli mam jakąś informację, to mogę przekazać ją tobie?
Celowo zaczekałam z tym, aż mama zniknie z zasięgu słuchu. To, co planowałam powiedzieć ojcu, zaprzeczało teorii o nieszczęśliwym wypadku.
Tata wyprostował się i spoważniał.
– Oczywiście, Serniczku. O co chodzi?
– Jeremy rozmawiał ze mną krótko przed śmiercią – wyjaśniłam. – Pytał o Furantur, zastanawiał się, czy to może być każdy przedmiot, na przykład biżuteria. Odpowiedziałam, że tak i spytałam, czy coś wie, a on odparł, że ma pewien pomysł i… i musi się upewnić. – Przełknęłam ślinę, znowu czując łzy napływające do oczu. – Wydaje mi się, że miał podejrzenia, kto może być porywaczem i próbował się z tą osobą skonfrontować. Skoro ciało znaleziono w ich pokoju wspólnym… to porywaczem może być jakiś Krukon.
Ojciec wytrzeszczył oczy, po czym zamrugał szybko i przywołał neutralny wyraz twarzy.
Czy to było możliwe, żeby Jeremy zginął za to, że wiedział za dużo?

*

Nikt nie spał za wiele tej nocy. O ósmej rano Alice odsunęła kotarę mojego łóżka i zastała mnie całkowicie przytomną.
– Rose – przywitała się. – Conrad jest w Sali Wejściowej, ma dzisiaj wyjechać ze szkoły. Chcesz się pożegnać?
– Nie chcę go przytłoczyć – przyznałam.
– To samo pomyślałam. – Skinęła głową. – Dlatego sądzę, że powinnaś iść tylko ty. Z tobą jest najbliżej. Nie powinniśmy się narzucać, ale niech nie myśli, że jest sam.
Wygrzebałam się z łóżka, szybko wciągnęłam na siebie szare spodnie dresowe i bluzę, po czym zbiegłam na dół.
Conrad siedział przy schodach, na swoim kufrze.
Jego skóra miała szarawy odcień, wydawała się prawie przezroczysta. Był zgarbiony i wyglądał, jakby schudł dziesięć kilogramów w ciągu jednej nocy. Jego zaczerwienione oczy otoczone były fioletowymi cieniami.
Nigdy nie widziałam, żeby ktoś wyglądał równie okropnie i równie smutno.
Uniósł głowę, kiedy usłyszał moje kroki.
– Rosie – szepnął, wstając.
Instynktownie podbiegłam do niego i objęłam go ramionami za szyję. Drżące dłonie złapały mnie w talii. Oparł twarz o mój bark.
Przez kilka minut staliśmy w ciszy. Conrad drżał, ale nie płakał.
– Nie mam pojęcia, co powiedzieć – wyznałam cicho.
– Wiem – odparł. – Ja też nie.
Wypuścił mnie z objęć i ponownie usiadł na kufrze. Unikał mojego wzroku.
Usiadłam naprzeciwko niego po turecku.
Nie istniał żaden stosowny komentarz do tego wydarzenia. Wszystko, co bym powiedziała, mogłoby się okazać złe, a więc po prostu siedziałam z nim w ciszy i miałam nadzieję, że nie pogarszam sytuacji.
– Raz dał się za mnie pobić – wychrypiał w końcu Conrad. – W mugolskiej podstawówce mieliśmy jednego osiłka, który mi dokuczał. Raz pozwoliłem sobie odpowiedzieć, rzuciłem kilka żartów o tym, jaki jest tępy. Po szkole próbował mnie znaleźć i spuścić mi łomot. Zamiast tego wpadł mu w ręce Jeremy… wtedy jeszcze byliśmy nie do rozróżnienia. Jer ani słowem się nie zająknął, że złapali nie tego bliźniaka, że on nic nie zrobił. Po prostu przyjął moje manto, żebym miał spokój.
Zamrugałam, nie chcąc się przy nim rozpłakać. Nie mogłam mu tego utrudniać.
– Teraz powinno być odwrotnie – dodał, po chwili ciszy. – To powinienem być ja.
Nie mów tak.
Ale czy na pewno należało to powiedzieć?
Zamiast tego złapałam go za dłoń i ścisnęłam lekko.
Może to mu pomoże. Analizowanie tej sytuacji, próby wymyślenia, jak mógłby temu zapobiec, jak mógłby uratować brata, jak mógłby się z nim zamienić. Aż w końcu zda sobie sprawę, że nic nie dało się zrobić. Może to jego sposób na uporanie się z tym.
– Moi rodzice zaraz tu będą – powiedział głucho.
– Mogę porozmawiać z McGonagall, aby pozwoliła nam iść na pogrzeb – zaproponowałam cicho. – Jeśli byś tego chciał.
Conrad potrząsnął głową.
– Nie wiem, czy ja na niego pójdę – wychrypiał. – Pogrzeby są dla żywych.
– Tak – zgodziłam się łagodnie. – Aby można było się pożegnać.
– Tyle że z Jeremym nikt się już nie pożegna. Bo Jeremy jest martwy. – Jego broda zadrżała. Objął się ramionami, a ja nigdy w życiu nie czułam się aż tak bezradna.
– Kiedy będziesz czegoś potrzebował… jeśli tylko będę mogła coś dla ciebie zrobić… pisz, dobrze?
– Szybko tu wrócę – wymamrotał. – Tutaj… nie było go tak dużo. Rozumiesz?
W szkole prowadzili prawie całkiem osobne życia. W domu z pewnością wszystko będzie mu przypominało o Jeremym. Może rzeczywiście będzie mu łatwiej, jeśli szybko wróci do Hogwartu.
– A poza tym, moi rodzice… – urwał, a łza popłynęła po jego bladym policzku. – Ja nadal mam jego twarz, Rose. A oni będą musieli na nią patrzeć. A Jeremy nie żyje. A ja wyglądam jak on. A oni… a on nie żyje. – Jabłko Adama mu podskoczyło. – Nie chcę im tego utrudniać.

*

Uff.
No dobra, wiecie, że smutaski to nie jest mój klimat, więc w następnym rozdziale podnosimy morale.
Mam nadzieję, że wam się podobał i czekam na opinię <3

9 komentarzy:

  1. Popłakałam się jak to czytałam. Piękny rozdział, ale nie da się ukryć, że niesamowicie smutny. Do następnego <3 pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Twojego bloga i styl pisania ❤ Kreujesz postacie w tak interesujący sposób, że nie mogę oderwać się od czytania i za każdym razem, gdy rozdział się kończy to odliczam dni do kolejnego. Wiem, że już wkrótce pewnie coś dodasz i znowu mnie zaskoczysz rozwojem akcji. Nie mogę się doczekać ^^ Pozdrawiam
    Laura

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa, to naprawdę miód na moje serduszko <3 rozdział tym razem z opóźnieniem, ale w końcu sie udało!
      No mam nadzieje, że zaskocze :D Dziękuję i pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Zabrakło mi słów :( Nie mogę uwierzyć, że Jeremy nie żyje.

    OdpowiedzUsuń
  4. I teraz jeszcze bardziej podejrzewam, że za tym wszystkim stoi Conrad. Aż mi łzy poleciały. Matko jedyna czemuś ty uśmierciła Jeremiego? No dlaczego? ;(

    OdpowiedzUsuń