niedziela, 24 listopada 2019

Death Of A Bachelor

Poniższy one–shocik powstał dzięki temu, że Mece (rezyduje na wattpadzie) się urodziła! 
Oraz dlatego, że w moim zdezelowanym umyśle określenia „średniej jakości one shot” oraz „stosowny prezent urodzinowy” to synonimy. PRZEPRASZAM.
Tytuł poniższego, to tytuł  piosenki Panic! At The Disco z albumu o tym samym tytule (tytuł, tytuł, tytuł, blablabla)
One shot niby jest kanoniczny, ale też nie do końca xd więc żebyście nie mówili mi, że są tu spojlery do „Ciekawości...”. Niektóre rzeczy mogą ulec zmianie :D
Och i generalnie jest głupiutkie i pisane z dużym przymrużeniem oka.
Enjoy!

*

Budynek był ogromny, przeszklony i totalnie w moim typie. Powiedziano mi, że kwatery kancelarii Campbell & Robertson znajdują się na ostatnich dwóch piętrach i wszystko wskazywało na to, że nie zostałem wprowadzony w błąd. Ich gigantyczne logo odstawało z dachu stupiętrowego budynku.
Kiedy dostałem sowę z wytycznymi odnośnie spotkania, poinformowano mnie, że budynek mieści także kilka mugolskich instytucji, więc zalecono, abym zwracał szczególną uwagę na zasady tajności. W związku z tym umieściłem różdżkę w moim ulubionym kaszmirowym futerale i przyczepiłem ją sobie do ramienia, tym samym nadając jej charakter stylowej ozdoby.
Wyglądałem fantastycznie, niezależnie od tego, co miał na ten temat do powiedzenia Scorpius.
Dotarłem do windy, zadowolony, że mam całą dla siebie. Będę mógł w spokoju się odstresować, zanim dojadę na szczyt. Nacisnąłem guzik z setką i przytuliłem do siebie teczkę z portfolio. Rose twierdziła, że nie będzie mi potrzebne na spotkaniu z prawnikiem, ale była to ta sama osoba, która uważała, że suknia ślubna z czarną podszewką jest dobrym pomysłem. 
– Zatrzymać windę! – rozległ się melodyjny, kobiecy głos, podszyty irytacją.
Zjawisko biegnące w moim kierunku miało zmierzwione ciemnoblond włosy, obszerny płaszcz i ubłocone tenisówki. Dźwigało również w ramionach całą zawartość Biblioteki Aleksandryjskiej. 
Poważnie. Może to było tylko siedem książek, ale w życiu nie widziałem grubszych.
Prawie dobiegła do windy, a mnie naszło na marudzenie. Miałem mieć windę dla siebie. Może pojechać następną.
Niewiele myśląc, nacisnąłem guzik zamykania windy. Oczy dziewczyny wytrzeszczyły się z zaskoczenia, kiedy drzwi zaczęły zasuwać się jej przed nosem.
Na moje nieszczęście, w ostatniej chwili udało jej się wsunąć stopę do środka, a czujnik odbił drzwi z powrotem.
– Ślepy jesteś?! – wrzasnęła, upuszczając ciężkie tomy na podłogę.
Cóż, trzeba płynąć z nurtem.
–Tak – powiedziałem, śmiertelnie poważnym tonem. Spróbowałem wpatrywać się w jeden punkt na ścianie. – A co? Zrobiłem coś nie tak?
Zachowanie skrajnie nieetyczne, Gregor, zaskrzeczał mi w głowie głos Rose. Brak szacunku dla zdrowia i ludzi niepełnosprawnych, co ty sobie wyobrażasz?
– Och – mruknęła zaskoczona dziewczyna. Mokre od deszczu kosmyki przyklejały jej się do twarzy. Miała ładną twarz. W kształcie serca, z rumianymi policzkami i wielkimi, zielonymi oczami. – Jesteś pewien?
Zrobiłem oburzoną minę i teatralnie ułożyłem dłoń na piersi.
– Jak możesz…
Jej dłoń wystrzeliła w kierunku mojej twarzy, zanim zdążyłem dokończyć zdanie, a ja odruchowo się uchyliłem.
– Czyli nie dość, że jesteś dupkiem, to jeszcze kłamcą? – warknęła.
Odwróciła się do tablicy z guzikami pięter, a następnie… kliknęła wszystkie. W zastraszającym tempie. Zaczynałem podejrzewać, że to nie jest jej pierwszy raz w tej windzie.
– Zwariowałaś? – krzyknąłem. – Teraz będziemy zatrzymywać się na każdym piętrze!
– Taki był plan! – odkrzyknęła.
– Spieszę się!
– Ja też się spieszyłam, a ty próbowałeś zamknąć mi windę!
– Wspaniale, więc teraz oboje się spóźnimy. Świetnie to wymyśliłaś!
– Dziękuję!
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w pełnej napięcia ciszy, a ja zastanawiałem się, czy któreś z nas eksploduje.
– Świetnie – powtórzyłem. Winda akurat zatrzymywała się na pierwszym piętrze, a ja rozważałem, czy nie pójść schodami. Na setne piętro. Moja kondycja była równie niesamowita, co cała reszta mojej osoby, ale mimo wszystko, prawdopodobnie bym umarł.
Skrzyżowała ramiona na piersi i zmierzyła mnie czujnym wzrokiem. Jakim cudem nie było jej jeszcze gorąco w tym ogromnym płaszczu?
– Nikt nie wspomniał ci o zasadach tajności w tym budynku? – zapytała, kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na moim futerale.
– Wiesz, że w środku jest różdżka, tylko dlatego, że wiesz o istnieniu różdżek. – Wzniosłem oczy do nieba. – Mugole się nie zorientują.
Wzruszyła ramionami. Zebrała z ziemi swoje ogromne książki i zaczęła upychać je do zdecydowanie za małej torebki. Musiała użyć tego zaklęcia, które zasłynęło głównie z bycia jednym z ulubieńców Hermiony Granger. 
– Nie mogłaś zrobić tego wcześniej? – rzuciłem. – Zamiast dźwigać to w rękach?
– Nie miałam czasu – odwarknęła. – Spieszyłam się do pracy, zanim ktoś postanowił zamknąć mi windę przed nosem.
I postanowiła upewnić się, że będziemy jechać jeszcze dłużej. Fantastyczna technika zarządzania czasem.
– Gdzie pracujesz? – zagadnąłem, próbując stworzyć nieco przyjemniejszą atmosferę. Wszystko wskazywało na to, że spędzimy tu trochę czasu.
– W kancelarii Campbell & Robertson – odparła niechętnie.
Czyli młoda karierowiczka. W tak dużej kancelarii z pewnością mieli ich za dużo, żeby w ogóle zauważyć jej nieobecność.
– Wielkie mi halo. Co najwyżej przeniosą cię do mniejszego boksu – sarknąłem, nie mogąc się powstrzymać.
Spojrzała na mnie ostro, a jej usta wygięły się w łódkę. No dobrze, może mógłbym trochę bardziej się postarać. Czego się nie robi dla ładnych dziewcząt? Jak to zawsze mawiam, każdej pani należy się odrobina Gregora.
– A ty dokąd jedziesz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– W to samo miejsce. – Uśmiechnąłem się łagodnie i zabójczo zarazem. Uśmiech numer cztery, szósta strona mojego portfolio. – Chcę skorzystać z usług kancelarii. Dzisiaj mam omawiać warunki mojego kontraktu. Chcę,  żeby wynegocjowali mi jak najlepsze warunki. 
Kiedy otrzymałem ofertę z agencji, planowałem podpisać kontrakt bez czytania. Scorpius powiedział, że jestem kretynem i powinienem skorzystać z pomocy prawnika, który przy okazji sprawdzi też, czy agencja nie próbuje mnie wykorzystać.
Z dużą dozą niechęci przyznałem mu rację.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. W międzyczasie wyciągnęła różdżkę i jednym jej machnięciem wysuszyła ciuchy i włosy. Wyglądała teraz jeszcze lepiej. Może skoro idziemy w to samo miejsce, uda mi się jakoś namówić ją na wycieczkę zapoznawczą?
Hej, może i była nienormalna, ale to najwyraźniej mój typ. Mój najlepszy kumpel poślubił wariatkę. To musiało mieć na mnie jakiś wpływ.
– Z kim jesteś umówiony? – zapytała.
– John Murphy – odparłem. – Znasz go? Dobry jest?
Uśmiechnęła się lekko, ale nawet ta drobna zmiana rozjaśniła całą jej twarz. Na sekundę przestałem oddychać.
Gdyby tylko zdjęła ten durny płaszcz.
Nie bądź zboczeńcem, mawiała Rose.
Nie chodzi o bycie zboczeńcem. Po prostu muszę zobaczyć figurę dziewczyny, zanim stwierdzę czy fajna z niej laska, odpowiadałem.
Okej, więc nie bądź seksistowskim dupkiem.
– Jeden z najlepszych – powiedziało ugodowo dziewczę, ubrane na arktyczną apokalipsę. – Powinniście się świetnie dogadać.
– Och?
– John też jest gejem.
Zachłysnąłem się powietrzem. Albo śliną. Cholera wie. W każdym razie, przez chwilę kaszlałem.
– Ja nie jestem! – oburzyłem się.
Nie możesz być urażony, gdy ktoś zakłada, że jesteś gejem, ponieważ nazwanie kogoś gejem nie jest obraźliwe, było kolejną rzeczą, którą Rose lubiła przekazywać mi w formie wykładu. To było chyba w tym samym monologu, w którym odmówiła ubrania podwiązki na wesele, ponieważ nie będzie brała udziału w patriarchalnych tradycjach.
Kiedy Scorpius zapytał, czy planuje przyjąć jego nazwisko, rzuciła w niego wazonem.
I nie, nie mam pojęcia, jak przeszliśmy od podwiązek do homoseksualizmu.
Czasem się zastanawiałem, dlaczego nadal zadaję się z tymi ludźmi.
Tak czy siak, byłem urażony słowami okutanej płaszczem prawniczki. Nic nie mogłem na to poradzić.
– Och, wybacz – odparła jak gdyby nigdy nic. – Nigdy nie spotkałam heteroseksualnego faceta, który nosiłby różdżkę w kaszmirowym futerale.
Prychnąłem nieskładnie, nie mając dla niej stosownej odpowiedzi. Poza tą, że każdy szanujący się czarodziej powinien nosić różdżkę w futerale, a kaszmir jest jedynie wyznacznikiem statusu społecznego.
– Poza tym, wysyłasz też inne sygnały – dodała.
– Doprawdy? – burknąłem. – Jakie?
Odwróciła się w moim kierunku i zmierzyła mnie wzrokiem, zatrzymując się na stopach.
– Na dworze pada, a twoje buty błyszczą tak, że ciężko się na nie patrzy bez okularów przeciwsłonecznych, co oznacza, że musiałeś je wypolerować, zanim wszedłeś do windy. – Przesunęła wzrok wyżej. – Twoje spodnie są idealnie wyprasowane i nie mają ani jednej plamki. Spinki od mankietów są ułożone pod idealnym kątem, nie zmieniają położenia, co podpowiada mi, że masz na to jakieś pedantyczne zaklęcie. Nikt normalny nawet nie myśli o takich rzeczach. – Uniosła prowokacyjnie brew. – Twoje paznokcie są wypiłowane od linijki i wypolerowane. Skórki idealnie wycięte. Nie sposób tego przeoczyć, bo cały czas bawisz się dłońmi i poprawiasz marynarkę.
Zerknąłem wymownie na jej paznokcie, gdzie fioletowy lakier zdążył odprysnąć na kciukach. Abominacja. Niezależnie od tego, jak ładną ma buzię, powinna czasem zerknąć na paznokcie.
– Jesteś czyściutko ogolony i używasz bardzo kosztownego kremu do twarzy, który poznaję po zapachu – dodała. Tu nie mogłem się zdziwić. Nawilżająco-ochronny krem marki Dazzling Witch był bardzo popularny. Oczywiście niewielu chciało wydawać na niego góry galeonów, ale niektórzy z nas potrafili właściwie posortować życiowe priorytety. – A po twojej fryzurze widać, że odwiedziłeś fryzjera nie dalej niż trzy dni temu. I nie każ mi nawet komentować twoich brwi.
Okej, ten pokaz spostrzegawczości i intelektu był bardzo seksowny. Mogłaby nawet zostać w tym durnym płaszczu.
Zacząłem szukać w głowie jakiegoś zabójczego tekstu, który sprawiłby, że spotkałaby się ze mną ponownie, dziś wieczorem. Wyglądało jednak na to, że nadal nie jest do mnie zbyt ciepło nastawiona.
Zaimponuj jej, zasugerowałby Scorpius. Może osiągnięcia zawodowe?
Nie to, że potrzebowałem czyjejś pomocy, kiedy w grę wchodziły kobiety.
– Dla twojej wiadomości – powiedziałem w końcu. – Wygląd jest bardzo istotny w mojej branży.
Ponownie zmierzyła mnie wzrokiem, marszcząc brwi.
– Przepraszam, ale kim ty właściwie jesteś? – rzuciła.
Wyszczerzyłem zęby i wyciągnąłem rękę.
– Gregor Zabini. Model.
Spojrzała nieufnie na moją dłoń, ale po chwili wahania ją uścisnęła.
– Dominique – odparła. – I nie, nie mam nic wspólnego z Francją. Moja mama umawiała się kiedyś z Francuzem i dała mi tak na imię, żeby zrobić ojcu na złość.
W każdej jej wypowiedzi słychać było ostry, szkocki akcent, co tworzyło, w połączeniu z jej imieniem, bardzo atrakcyjny dysonans poznawczy.
– A wracając do tematu Campbell & Robertson – powiedziałem szybko, nie chcąc, aby zapadła między nami niezręczna cisza. – Sądzisz, że dobrze wybrałem? To dobra kancelaria? Nie myślisz o zmianie pracy? – dodałem, uśmiechając się zaczepnie.
Wzruszyła ramionami.
– Uważam, że jest w porządku – odparła. – Mój tata pracował tutaj całe życie. Zawsze cieszyła się dobrą opinią.
Dobiliśmy do pietra sześćdziesiątego. Dominique to zauważyła i zdjęła płaszcz. Zdjęła płaszcz.
I o Merlinie.
Była ubrana bardzo służbowo. Biała koszula, wpuszczona w obcisłą, czarną spódnicę. Bardzo obcisłą.
Rose często mawiała, że skoro mam dwadzieścia pięć lat, to czas najwyższy znaleźć jakąś ładną dziewczynę i powoli myśleć o tym, żeby się ustatkować. Po raz pierwszy miałem chęć, aby potraktować tę radę poważnie.
Oczywiście, Dominique nadal miała na stopach trampki. Czy w tej kancelarii nie obowiązywał żaden dress code?
– Zabini – powtórzyła moje nazwisko, upychając płaszcz do torebki. – Skąd ja znam to nazwisko?
Mogła je znać z bardzo wielu źródeł, miałem jedynie nadzieję, że z tych dobrych.
– Może… – zacząłem, ale uniosła władczo dłoń.
– To nie ty byłeś drużbą na tym ogromnym weselu dwa lata temu? – rzuciła. – Ta dziewczyna od Weasleyów i ten boski blondyn?
Uśmiechnąłem się z ulgą, ignorując fakt, że nazwała Scorpiusa boskim. Z pewnością, kiedy już będzie z koleżankami, opowie im o przystojniaku z windy. Przystojniaku, który przyćmił wszystkich innych i przez którego już nigdy nie spodoba jej się żaden inny facet.
– Tak, to ja – odparłem. – Pan młody to mój najlepszy przyjaciel. Właściwie to on polecił mi waszą kancelarię. A panna młoda…
– Och, pod koniec już naprawdę rzygałam tą parą. – Przewróciła oczami. – To znaczy, oczywiście cudownie, że twoi przyjaciele wzięli ślub, ale czy gazety naprawdę musiały aż tyle o tym pisać?
Och, z ust mi to wyjęła. Rose i Scorpius też mieli dość. Romeo i Julia to, dwa zwaśnione rody tamto. Szczegółowe analizy wydatków, dyskusje na temat liczby gości, tych ważnych i tych nic nieznaczących. Reportaże na temat teściów i dociekanie czy Ronald Weasley rzeczywiście był wówczas na lekach uspokajających. 
I wreszcie, lawina komplementów dla pięknych państwa młodych. A drużba? Nikt nie komplementował drużby! Mimo że był najpiękniejszą ozdobą tego wesela!
– To był dla nich dobry temat – mruknąłem. – A poza tym, to było wesele, na którym Draco Malfoy próbował przyrządzić płonące drinki i w rezultacie spalił sobie włosy i brwi. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak mieliby się powstrzymać przed pisaniem na temat tego wydarzenia.
Zaśmiała się melodyjnie, a ja poczułem gorąco na twarzy.
Weź się w garść, Zabini.
Stuknęło piętro dziewięćdziesiąte, a Dominique wsadziła rękę do torby aż po łokieć. Po chwili wyciągnęła z niej czerwone szpilki i wsunęła je na nogi, wrzucając ubłocone trampki do torebki. 
– Co… – zacząłem, ale znowu zbiła mnie z tropu. Wyciągnęła czerwoną szminkę i nałożyła ją z zabójczą precyzją, nawet nie mając pod ręką żadnego lusterka.
Zerknęła na mnie dziwnie.
– Jakiś problem? – uniosła brew. Jej białe zęby kontrastowały pięknie z kolorem pomadki. Przełknąłem ślinę.
Po raz pierwszy odniosłem wrażenie, że dzieje się tu coś dziwnego.
– Nic, nic – powiedziałem szybko.
Dojechaliśmy na setne piętro, a winda zadzwoniła po raz ostatni, kiedy oboje z niej wyszliśmy. Szpilki stukały rytmicznie w posadzkę.
Wnętrze było jasne i przestronne. Z holu, przystrojonego kolejnym wielkim logiem kancelarii, widać było dziesiątki beżowych boksów. 
Beż wydawał się wiodącym kolorem całej firmy. Ściany błyszczały bielą, ale cała reszta – biurka, szafki z dokumentami, drzwi – prezentowała się właśnie w różnych odcieniach beżu.
– Musisz zaczekać w lobby – powiedziała, wskazując skórzaną kanapę. – Ktoś po ciebie przyjdzie. Miło było cię poznać, Gregor – rzuciła przez ramię i odmaszerowała, zanim zdążyłem odpowiedzieć.
Cholera. Cholera, cholera, cholera.
Nawet nie zdążyłem ocieplić swojego wizerunku. Nie wspominając już, o zaproszeniu na kolację.
I tak nadal była na mnie wściekła za tę windę. Może ją jeszcze spotkam i popracujemy nad przerobieniem tej nienawiści w coś bardziej pożytecznego.
Mógłbym przychodzić tu codziennie i pilnować, żeby zawsze czekała na nią winda.
Coś wymyślę.
Siedziałem na wygodnej kanapie jakieś dziesięć minut, zanim podszedł do mnie jakiś młodziak w za dużym garniturze.
– Pan Zabini? – zapytał uprzejmie.
– Tak, dzień dobry – przywitałem się.
– Był pan umówiony z panem Murphym – dodał poważnym tonem. – Niestety, jest on dzisiaj niedysponowany. Ale proszę się nie martwić, znaleźliśmy dla pana zastępstwo, z którego z pewnością będzie pan zadowolony.
Skinąłem głową. Kiedy umawiałem się na wizytę, nie sprecyzowałem, że chcę, aby przyjął mnie jakiś konkretny prawnik, więc było mi wszystko jedno.
– Nie ma problemu – odparłem.
Zaprowadził mnie alejką wzdłuż beżowych boksów, prawie podskakując z ekscytacji. Może zajmowanie się klientami, zanim trafią do prawnika docelowego, było dla stażystów zaszczytem.
Zatrzymał się przed drzwiami do narożnego gabinetu.
– Panna Campbell jest gotowa, żeby pana przyjąć – poinformował mnie.
Campbell? Campbell & Robertson? Partnerka? Ha, może Scorpius miał rację. Może naprawdę byłem ważny.
Mój wzrok parł na tabliczkę na drzwiach.
Dominique Campbell.
„Mój tata pracował tu całe życie”.
O nie.
O szlag.
Młody człowiek zapukał, a znajomy głos z wnętrza odpowiedział melodyjnym „proszę”. Chłopak uśmiechnął się do mnie zachęcająco i odszedł tą samą drogą, którą mnie tu przeprowadził, pozostawiając mnie na łasce Krakena.
„Co najwyżej przeniosą cię do mniejszego boksu”.
Czemu ja muszę tyle gadać?
Otworzyłem drzwi.
Nie nastąpił jakiś niesamowity zbieg okoliczności, nic mnie nie ocaliło. Dominique z windy rzeczywiście była Dominique Campbell.
Przycupnęła na swoim biurku. Jedna z jej długich nóg opierała się o krzesło.
– Dzień dobry panie Zabini – powiedziała, uśmiechając się złowieszczo. – Zanim zaczniemy, napije się pan czegoś?
Jestem w dupie.
Niech cię piekło pochłonie Malfoy!

5 komentarzy:

  1. Hej, czy oneshot jest powiązany z głównym opowiadaniem, czy to kompletnie inna historia? Pytam, zanim zacznę się zagłębiać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam na początku :D jest niby kanoniczny, ale niektóre rzeczy mogą ulec zmianie. Czyli nie obawiamy się o spojlery xd

      Usuń
  2. Ach, cudowna miniaturka! Jak ja kocham Twojego Gregora :D A tutaj calutki tekst o nim xd Ależ się nasz kochany Zabini wkopał. Całą tę interakcję między nim a Dominique czytało się przecudownie, zbudowałaś to odpowiednie napięcie, pod koniec kwiczałam! A kiedy wyobraziłam sobie jak Draco przygotowuje płonące drinki... Chciałabym to zobaczyć na żywo :P
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Gregor kochany ^^ Uwielbiam i mam nadzieję, że rozwiniesz ten wątek, także czekam z niecierpliwością na kolejny rozdzial (ewentualnie na drugą część miniaturki). Od dzisiaj będę tutaj kilka razy dziennie, oczekując nowego rozdziału. Także czekam i tęsknię za bohaterami ��
    Pozdrawiam
    Laura

    OdpowiedzUsuń