wtorek, 10 grudnia 2019

[28]"Jesteś zbyt nieistotny, żebym zauważał twoją obecność."

Rose
Kiedy dobiegłam do pokoju wspólnego Ślizgonów i zapukałam, otworzył mi jakiś chłopiec z trzeciego roku. Poprosiłam go, żeby zawołał Scorpiusa Malfoya.
Do tego czasu zdążyłam już trochę ochłonąć i zaczynało do mnie docierać, że zachowałam się bardzo porywczo. Może przyjście tutaj wcale nie było takim świetnym pomysłem. 
Mogłabym zwiać. Nie wiedziałam jak wytłumaczyć Malfoyowi, dlaczego zawracam mu głowę o tej porze. A stwierdzenie, że muszę natychmiast iść z nim do łóżka, żeby zrobić na złość moim przyjaciółkom, mogłoby być trudne do odkręcenia.
Zamiast Scorpiusa, w wejściu pojawił się Gregor, a mi nieco ulżyło. Może to lepiej, że blondyn nie będzie oglądał mnie w tym dziwnym stanie.
– Scorpius jest pod prysznicem – wyjaśnił, zamykając za sobą drzwi. Patrzył na mnie zaniepokojony. – Co się stało?
Otworzyłam usta, ale szybko zamknęłam je z powrotem.
– Wiesz co? To głupie – powiedziałam w końcu. – Nieważne.
Gregor uniósł brew.
– Pójdę do siebie – dodałam. – I broń Boże nie mów Scorpiusowi, że tutaj byłam! – Odwróciłam się na piecie z zamiarem odbycia żenującego marszu w drogę powrotną.
– Czekaj. – Gregor złapał mnie za ramię i odwrócił z powrotem. – Powiedz mi, co się stało.
Uśmiechnęłam się z wysiłkiem.
– Nie powinieneś wyczytać tego z moich myśli? – zapytałam z przekąsem. – Czy to bycie bratnimi duszami nie niesie ze sobą żadnych korzyści?
Gregor spojrzał na mnie z politowaniem.
– Na pewno nie otrzymujemy umiejętności automatycznej legilimencji – wyjaśnił rzeczowo. – Przykro mi, musisz po prostu o tym opowiedzieć.
Wydęłam usta na samo wspomnienie rozmowy z przyjaciółkami.
– Roxanne i Alice powiedziały, że nie wolno mi iść do łóżka ze Scorpiusem! – wyrzuciłam z siebie marudnie. Tym samym tonem, którym jako dziecko skarżyłam rodzicom na zaczepki Malfoya.
Gregor gwałtownie wciągnął powietrze z oburzoną miną.
Co powiedziały?! – wykrzyknął. – Jak śmiały?!
– No właśnie!
– Nikt tego ze mną nie konsultował!
– Dokład… Czekaj, co?
– Absolutnie nie wyrażam zgody na tego typu ograniczenia – zadecydował. – Już ja sobie z nimi porozmawiam. Zaprowadź mnie do nich, Rosie.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Miał bardzo zaciętą minę, więc zachęcona podążyłam schodami na siódme piętro.
– Zaczekaj tu – poprosiłam, znikając za portretem Grubej Damy.
Przeszłam przez pokój wspólny i wkroczyłam do sypialni. Dziewczęta wciąż siedziały na moim łóżku, tam, gdzie je zostawiłam.
– Rose! – zawołała z ulgą Alice. – Już jesteś.
– Owszem – prychnęłam z satysfakcją. – Ale nie sama. Gregor czeka na korytarzu i chce z wami porozmawiać.
Roxanne zerwała się na nogi.
– Nakablowałaś na nas?!
– Owszem. – znowu musiałam się powstrzymać, żeby nie wystawić jej języka.
– Rose, przecież my tylko mamy na uwadze twoje dobre samopoczucie – powiedziała Alice. – Nie musiałaś od razu nasyłać na nas Gregora.
– Nikogo nie nasłałam – burknęłam. – Po prostu opowiedziałam mu, jak niesprawiedliwie potraktowały mnie moje przyjaciółki, sugerując, że nie mogę sama podejmować decyzji.
– Och, gówno prawda. – Roxanne przewróciła oczami. – Dobrze wiesz, że Gregor wcale nie ma na uwadze twojej wolności podejmowania decyzji. On jedynie chce zapewnić swojemu kumplowi trochę zabawy.
– To zejdźcie na dół i powiedzcie to jemu.
Dziewczęta podążyły za mną do pokoju wspólnego. Ja wyszłam na korytarz, a Gregora wpuściłam do środka.
– Spokojnie, Rose – powiedział, nadal ze zdeterminowaną miną. – Ja to dla ciebie wynegocjuję.

*

– Okej, nic nie wynegocjowałem – oznajmił Gregor, jakieś dziesięć minut później. – Zatem po prostu nie będziesz ich słuchać dobra?
Zacisnęłam usta.
– Gregor, zaczynam podejrzewać, że trochę przesadziłam z reakcją – przyznałam. – Nie muszę zawsze słychać tego, co każą mi robić ludzie, prawda?
Gregor zamrugał szybko, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
– Rose, ty nigdy nie słuchasz tego, co każą ci robić ludzie – powiedział.
– Ale jestem podatna na sugestie – mruknęłam. – Nieważne. Po prostu… wracaj do siebie. Zaraz będzie cisza nocna. Tylko proszę, nie wspominaj Scorpiusowi o tej dziwacznej sytuacji, dobrze?
– Jasne, Rosie. Chociaż jestem pewien, że byłby zachwycony twoim zapałem. – Wyszczerzył zęby.

*

O dziwo, w ciągu ostatnich kilku tygodni odkryłam, że wspólna nauka z Malfoyem mi służy. Spodziewałam się raczej, że będę wówczas zbyt rozkojarzona, ale okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. Jego cicha obecność mi pomagała i uspokajała myśli.
Natomiast kiedy go nie było, och, wtedy to dopiero błądziłam. Wczoraj, siedząc sama w bibliotece, próbowałam napisać esej z transmutacji. W samym środku akapitu o historii transmutacji zwierzęcej napisałam przez przypadek „pachnie jak wanilia, powietrze po burzy i pergamin, z delikatną nutką drzewa sandałowego”. Spędziłam piętnaście minut na wywabianiu tej głupoty z tekstu.
– Wczoraj Sinistra rozesłała do rodziców zaproszenia na premierę spektaklu – powiedział nagle, a ja zorientowałam się, że przestał skrobać piórem w notatkach.
– Och? – mruknęłam, nie unosząc wzroku znad podręcznika.
Scorpius ścisnął lekko jedną z moich stóp, spoczywających na jego kolanach, żeby zwrócić moją uwagę.
– To ważne, Rose – powiedział poważnie. – Premiera się zbliża, a to będzie dla nas bardzo ryzykowny i stresujący dzień, jeśli nadal jesteś zainteresowana zadbaniem o to, żeby twój ojciec nie umarł na zawał.
– Nie bardzo rozumiem – przyznałam. – Tata już od paru tygodni codziennie jest w zamku i ani razu nas razem nie widział. Jest tak zajęty, że ja sama prawie go nie widuję.
– Wtedy będzie inaczej – upierał się Scorpius. – W zamku znajdą się dwa zestawy rodziców. Nie chodzi tylko o to, że mogą się czegoś domyślić. Nie chcemy, żeby zrobili scenę, skoro to będzie twój wielki wieczór.
– Nasz wielki wieczór – poprawiłam go.
– Niech będzie.
Wzruszyłam ramionami.
– Nie bardzo możemy zabronić im przyjść, prawda? Byłoby szkoda zostawiać puste miejsca na widowni. Rodzice to jedyni ludzie, którzy szczerze chcą zobaczyć nasze przedstawienie.
Co roku McGonagall zapraszała również parę osób z ministerstwa oraz rodziny wszystkich uczniów, ale większość osób pojawiała się tylko dlatego, że im wypadało. Poza tym, po spektaklu zazwyczaj odbywała się niezła uczta i impreza, więc może chcieli sobie potańczyć i zjeść coś dobrego.
– Owszem, ale możemy dołożyć starań, żeby się nie spotkali – powiedział poważnie. – A przynajmniej, żeby nie spotkali się nigdzie poza Wielką Salą, która będzie miejscem bardzo publicznym i zmniejszy prawdopodobieństwo wejścia w jakąkolwiek interakcję.
– Och. – Uniosłam brwi. – I jak to zrobimy?
Zachęcony Scorpius sięgnął do torby i sprezentował mi fotografię. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, na co właściwie patrzę. Dopiero po chwili, kiedy w rogu zdjęcia zobaczyłam odległą taflę jeziora, dotarło do mnie, że jest to bardzo rozległy rzut Hogwartu z lotu ptaka.
– Jak… – sapnęłam.
– Na miotle. – Wzruszył ramionami. – Zrobiłem je pod koniec czerwca. Teraz na tej wysokości jest za zimno, żeby utrzymać aparat.
Zamrugałam. Nawet nie chciałam się zastanawiać, jak wysoko musiał się wzbić, żeby złapać obiektywem cały ten ogromny budynek. 
– Scorpius, jakbyś zleciał z miotły, zostałaby z ciebie krwawa miazga – powiedziałam z przerażeniem. Wzięłam od niego zdjęcie. Musiał robić je koło południa, bo cały zamek był skąpany w pięknym, naturalnym świetle. – Po co ci coś takiego?
Spojrzał na mnie, jakbym zadała dziwne pytanie.
– Lubię latać i lubię zdjęcia – stwierdził. Przesunął się na kanapie w moją stronę tak, że moje nogi były przerzucone przez jego uda. Wyjął mi z dłoni zielony marker, który nabyłam w mugolskim sklepie papierniczym i czasem używałam go do podkreślania notatek. – Plan jest taki. W tym miejscu jest Wielka Sala. – Nakreślił kółko na dachu Hogwartu.
– Scorpius to w ogóle nie jest pomocne. – Przysunęłam się bliżej. – Nie moglibyśmy naszkicować mapy?
Miał taką minę, jakbym obraziła wszystkich jego przodków.
– Zdjęcia są lepsze niż mapy – syknął.
Uniosłam dłonie w geście kapitulacji.
– Dobrze, Wasza Wysokość, proszę o wybaczenie – sarknęłam. – Kontynuuj.
Wydął usta, znów patrząc na zdjęcie.
– Po prostu się skoncentruj. Wszystkie manewry wykonamy na parterze, ponieważ to tam będą odbywać się wszystkie atrakcje wieczoru. Dlatego nie potrzebujemy mapy.
Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że nie potrzebowaliśmy zdjęcia, bo mieszkaliśmy w tym zamku od prawie siedmiu lat, ale nie chciałam mu psuć zabawy.
– Dobrze – odparłam. – To co z tą Wielką Salą?
Uśmiechnął się wesoło, w odpowiedzi na moją chęć współpracy.
– Jest najważniejsza – przyznał. – Ale zaczynamy tutaj. – Stuknął markerem w wejście. – Musisz zadbać o to, żeby przywitać rodziców od razu, jak się pojawią, około godziny szesnastej. Ja zrobię to samo. Minus jest taki, że wszyscy będą pojawiać się mniej więcej w tym samym czasie, ale jakoś to ogarniemy.
– Po prostu trzeba zająć ich rozmową i zaprowadzić do sali – wtrąciłam.
– Powinniśmy spróbować rozegrać to tak, aby nie przemieszczali się w tym samym czasie – powiedział rzeczowo. – A zatem tak. O godzinie czternastej oboje ich witamy. Ty zajmujesz pozycję przy samym wejściu. Ja będę czekał tutaj. – Narysował kropeczkę w miejscu, gdzie chyba było wejście do lochów. – Kiedy się pojawiają, ja natychmiast ich zagaduję i prowadzę do sali, wymieniając powitania po drodze. – Wyrysował linię i napisał drobnymi cyframi: 14:00 – Ty witasz się z rodzicami w miejscu – wyjaśnił, podczas gdy ja byłam w stanie jedynie kiwać głową. – Wymiana uścisków, możesz zapytać, jak im minęła podróż czy coś w tym stylu. W każdym razie dokładasz starań, abyście stali w miejscu, do momentu, w którym my, Malfoyowie znikniemy z zasięgu wzroku. O godzinie czternastej zero pięć, ruszacie do Wielkiej Sali. – Narysował kolejną zieloną kreskę, oznaczając ją cyframi 14:05.
McGonagall będzie witać gości dopiero w Wielkiej Sali, więc to rzeczywiście dawało nam przewagę. Nawet jeśli ustawi się do niej kolejka, to Malfoyów i Weasleyów będzie dzielić kilka osób. To zmniejszało prawdopodobieństwo, że jeden z ojców zaczepi drugiego.
– Dlaczego nie odwrotnie? – zapytałam. – Czemu ja nie wchodzę pierwsza? Nie możesz ty witać się z rodzicami w jednym miejscu?
– Nie, bo ty masz możliwość spędzić więcej czasu na powitaniach. Uściski i takie tam.
–  A wy nie możecie się ściskać?
Scorpius uniósł brew, a kąciki jego ust drgnęły.
– Póki co, ojciec przytulił mnie dwa razy w życiu – powiedział. – I chyba przy jednym z tych uścisków w rzeczywistości się potknął i złapał mnie, żeby nie upaść.
Och. Żadna normalna dziewczyna nie zgłosiłaby się sama z siebie na odpakowanie tego bagażu. Coś było ze mną nie tak.
– Nie martw się, może trafi mi się jeszcze jeden, kiedy będzie umierał – dodał wesoło, widząc moją minę.
Niektóre rzeczy nie wymagały komentarza.
– Okej, czyli jesteśmy w Wielkiej Sali – mruknęłam, wracając do naszego knucia. – Co dalej?
Scorpius wyjął z torby kolejne zdjęcie, tym razem przedstawiające Wielka Salę widzianą z pozycji stołu nauczycielskiego. Podczas spektaklu to tam miała znajdować się scena.
– O Merlinie – wymamrotałam.
Niezrażony Scorpius zaczął bazgrać po drugim zdjęciu.
– Przez długość pomieszczenia będą się ciągnąć krzesła dla publiczności. – Oznaczył przestrzeń dla publiczności. – Tutaj po bokach i w Sali Wejściowej będą różne atrakcje. Zaraz po wejściu, zaprowadzisz Weasleyów do stoiska z ciastami. Twoja mama będzie zachwycona, ponieważ pieniądze ze sprzedaży ciast idą na jakąś fundację. Tymczasem Malfoyowie…
– Jaką? – wtrąciłam.
Scorpius przerwał wywód i zamrugał, unosząc na mnie wzrok.
– Co?
– Jaką fundację? – zapytałam. – Na pewno będzie bardziej zachwycona, jak powiem jej, jaką sprawę wspiera. Tobie też nie zaszkodziłoby się zainteresować.
Scorpius zarumienił się lekko.
– Nie wiem – przyznał. – Sprawdzę to.
– Kontynuuj – zachęciłam.
Scorpius przez kolejne piętnaście minut tłumaczył mi szczegóły całej operacji z dokładnością co do minuty. Według jego obliczeń powinniśmy stale być co najmniej dwa stoiska za nimi. Rozplanował pierwsze pół godziny ich wizyty, a mieli się pojawić godzinę przed spektaklem.
Byłam trochę poruszona. Oboje wiedzieliśmy, że z nas dwojga to ja przejmowałam się reakcją rodziców. Zaplanował to wszystko ze względu na mnie. Wszystko, razem z nieco psychodelicznymi szczegółami.
– Tutaj sytuacja się komplikuje – przyznał, kiedy zaczął szkicować krzesła na publiczności. – W tym momencie będziemy musieli udać się za kulisy i, no wiesz. Zostawić ich samych.
– Przez co istnieje ryzyko, że się… zauważą – mruknęłam, stresując się na samą myśl.
– Myślałem o jakichś zaklęciach – przyznał Scorpius. – Możemy lekko ich skonfundować. Znalazłem też takie zaklęcie, po którym ludzkie oko omija rudy kolor, ale wtedy mogłoby mu się źle oglądać spektakl, biorąc pod uwagę, ilu was tam będzie…
– Scorpius – wtrąciłam, przerażona. – Nie będziemy rzucać zaklęć na rodziców.
Przewrócił oczami.
– Spodziewałem się, że to powiesz – przyznał. – Zaplanowałem coś innego. Po prostu musimy posadzić ich na krzesłach i upewnić się, że się z nich nie ruszą.
– Kto decyduje o tym, jak będą siedzieć?
– My. – Scorpius posłał mi zawadiacki uśmiech. – A konkretnie to ja. Z jakiegoś powodu McGonagll pomyślała, że jako reżyser będę obiektywny. Do piątku mam dostarczyć jej rozkład miejsc z przypisanymi nazwiskami. Normalnie moi rodzice siedzieliby na środku pierwszego rzędu, twoi po jednej ich stronie, a Lorcana po drugiej.
To by była prawdziwa katastrofa. Wątpię, abyśmy dali radę odegrać choćby jedną scenę. 
– W naszej sytuacji zrobimy to nieco inaczej. Niestety, skorzysta na tym Lorcan. Posadzimy Lunę, Rolfa i drugiego bliźniaka…
– Lysandra – podsunęłam ze śmiechem.
– … na samym środku – zakończył. Dokładnie szkicował krzesełka publiczności, zapisując nazwiska. – Po lewej usiądą Malfoyowie, a obok nich posadzimy Zabinich. Lubia się, więc zaczną rozmawiać. – Zamyślił się na chwile. – Właściwie to mógłbym nawet poprosić wujka Blaise’a, żeby zagadywał ojca. Powinien się zgodzić.
– A wyjaśnisz mu, dlaczego to takie ważne? – Uniosłam pytająco brwi.
– Mogę po prostu wyjaśnić, że nie chcę, żeby ktoś poza mną urządził scenę na moim spektaklu. – Wzruszył ramionami i kontynuował szkicowanie. – Z drugiej strony posadzimy twoich rodziców i brata. Hugo będzie najbliżej środka. Generalnie wszystko ustawiłem tak, żeby nasi ojcowie byli tak daleko od siebie, jak to tylko możliwe.
Skinęłam z uznaniem głową. To była dobra podstawa każdego planu, jaki w życiu ułożymy. 
– Musimy jeszcze dopracować ze szczegółami, co należy robić po spektaklu – powiedział. – Szczególnie podczas tej wieczornej imprezy. Niech nas Merlin uchroni przed spotkaniem naszych ojców na parkiecie. Ale myślę, że jakoś sobie poradzimy, mam już podstawy tej strategii. 
Uśmiechnęłam się do niego, kiedy posłał mi zaniepokojone spojrzenie.
– Scorpius, naprawdę miło z twojej strony, że to wszystko tak zaplanowałeś – powiedziałam w końcu.
Kocham cię.
Wstrzymaj konie, Rosie.
– Wiem, że będziesz się tym denerwowała. – Wzruszył ramionami. – Pomyślałem po prostu, że lepiej będzie się przygotować na tę sytuację.
– No proszę. – Wyszczerzyłam zęby. – I pomyśleć, że jeszcze parę dni temu Roxanne i Alice próbowały przestrzec mnie przed twoimi niecnymi zamiarami. A tymczasem taki miły z ciebie chłopiec.
Scorpius zmarszczył brwi i spojrzał na mnie niepewnie.
– Niecnymi zamiarami?
– Och. Czyli Gregor jednak potrafi trzymać gębę na kłódkę – odnotowałam ze zdziwieniem. – Dziewczyny przeprowadziły ze mną rozmowę. Twierdzą, że ty i ja powinniśmy zwolnić tempo, ponieważ wyjdę z tego skrzywdzona. A tobie tylko jedno w głowie.
– Och – mruknął. – To nie prawda.
– Wiem. – Wzniosłam oczy do nieba. – Też im to powiedziałam. Próbowałam wyjaśnić, że wcale nie próbujesz zaciągnąć mnie do łóżka.
– Och, nie, nie – wtrącił szybko. – To akurat prawa. Oczywiście, że bym chciał zaciągnąć cię do łóżka.
Zmrużyłam groźnie brwi.
– Ale nie próbuję cię do tego namówić – dodał. – Ponieważ chciałbym to zrobić wiele razy.
– Nie nadążam – przyznałam.
– Po prostu pisałem się na dłuższą rozgrywkę niż myślą Alice i Roxanne – wyjaśnił cierpliwie. – Może i mógłbym być dupkiem i próbować cię do czegoś zmusić, a potem cię skrzywdzić. Ale wtedy zrobiłabyś to ze mną tylko raz. – Wyszczerzył zęby. – I z pewnością nie miałabyś ochoty robić ze mną innych rzeczy, jak siedzenie tutaj i odrabianie lekcji, albo rozmawianie o książkach, albo śmianie się z moich żartów, a na to też się piszę. Nikt inny nie śmieje się z moich żartów.
– Bo nie są zabawne – zauważyłam.
– A jednak się z nich śmiejesz.
– Śmieję się z ciebie, kiedy ty śmiejesz się z własnego żartu tak mocno, że nie jesteś w stanie opowiedzieć go do końca.
– Tak czy siak – powiedział z naciskiem. – Roxanne i Alice nie wzięły pod uwagę, że bycie kretynem w relacji z tobą byłoby bardzo nieopłacalne. Nie chcę, żebyś kiedykolwiek… żałowała, że przestałaś rzucać we mnie miskami tłuczonych ziemniaków, a zamiast tego zaczęłaś obściskiwać się ze mną w schowkach na miotły.
– Scorpius!
– I w innych miejscach! – dodał szybko, jakby to cokolwiek zmieniało. – Chodzi mi o to, że nigdy świadomie bym cię nie skrzywdził Łasiczko. I wcale nie myślę tylko o jednym. Jesteś… oczywiście, że tak, ale… Jesteś… Ty i ja to dla mnie… nie chciałbym…
To wyraźnie był moment, w którym formułowanie zdań zaczęło mu sprawiać problemy. Czasem mu się to zdarzało, kiedy rozmowa schodziła na uczucia. Uroczy rumieniec pojawiał się wówczas na jego policzkach i ciągle przeczesywał włosy palcami.
Nazywałam tę dolegliwość emocjonalnym zaparciem.
– W porządku – powiedziałam. – Rozumiem, co chcesz powiedzieć.
Przygryzł wargę, patrząc na mnie jednocześnie z ulgą i wahaniem.
– Na pewno?
– Tak. – Skinęłam głową. – Chcesz powiedzieć, że jestem piękna, cudowna, wspaniała, zabawna, błyskotliwa i właściwie to jestem najlepszym, co ci się w życiu przytrafiło. Lubisz spędzać ze mną czas i chociaż bardzo chętnie byś mnie przeleciał, to nie chcesz wywierać na mnie nacisków, żeby niczego nie zepsuć i wiesz, że muszę być na to gotowa. Jesteś zadowolony z tego, co mamy i za cholerę nie chciałbyś mnie stracić, bo, ponownie, jestem cudowna.
Walczył z uśmiechem, ale w jego policzkach już pojawiały się dołeczki.
– Ty to lubisz słuchać swojego głosu – powiedział, po czym złapał mnie w talii i posadził sobie na kolanach.
– Och, nie – powiedziałam szybko, kiedy zaczął sunąć ustami po mojej szyi. – Nie, nie, nie, nie.
Uniósł głowę i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Nie? – upewnił się.
– Nie.
– Dlaczego?
– Zaraz mamy próbę.
Scorpius jęknął demonstracyjnie.
– Nie możemy powiedzieć, że jesteśmy chorzy? – zaproponował.
– Oboje? – Uniosłam brwi. – Czym ty mnie zaraziłeś, chlamydią?
– Obiecałaś, że skończysz z żartami na temat chorób wenerycznych.
– Sam podsuwasz mi materiał.
– Myślałem o przeziębieniu! – zawołał zniecierpliwiony. – Naprawdę, Rose. Kiedy skończą się te cholerne próby? Mam dosyć ciągłego obcowania z tą bandą nieudaczników.
– Pozwól sobie przypomnieć, że ja też należę do tej bandy nieudaczników – powiedziałam. – I moje kuzynki. I Gregor i Albus, twoi najlepsi kumple. I Tim i Conrad i mnóstwo twoich przyjaciół ze Slytherinu…
– Tak, ale nie oszukujmy się. Nikt poza tobą, Roxanne i Conradem tak naprawdę nie potrafi grać.
– Sam się na to zapisałeś – zauważyłam.
– Tak, po to, żeby móc gapić się na ciebie bez ograniczeń i trochę zajść ci za skórę. I żeby móc wpisać to w rubrykę „projekty i zajęcia pozalekcyjne”. Nikt nie wspominał, że rzeczywiście będę musiał coś robić.
Westchnęłam, gramoląc się z jego kolan do pozycji stojącej.
– Dasz radę przemęczyć się jeszcze przez dwie próby, korona ci z głowy nie spadnie – powiedziałam zachęcająco, wyciągając do niego dłoń.
Ujął ją niechętnie i wstał.
– Nie byłbym tego taki pewien – odparł naburmuszony. – Och, a tak z innej beczki. Zauważyłaś może, że Travis…
– Och, znowu się zaczyna.
– … nosi codziennie ten sam pasek od spodni? – Spojrzał na mnie wymownie. – Naprawdę. Dzień w dzień ten sam. Taki z ostentacyjną i tandetną klamrą.
– I twierdzisz, że jego pasek od spodni to Furantur? – Uniosłam kpiąco brew.
– To wygodne.
Scorpius od paru dni ciągle podsuwał podobne pomysły. Nie mogłam go winić, sama dostrzegałam różne rzeczy w naszym otoczeniu i to nie tylko u Travisa. Każdego ucznia można by podciągnąć pod tę teorię, jeśli mielibyśmy się kierować takimi wskazówkami. Amanda Robinson nosiła codziennie srebrny wisiorek z serduszkiem, Lara Dunne miała ulubioną broszkę w kształcie motyla, a Andy’ego Rascalla nigdy nie widywano bez skórzanej bransolety z ćwiekami. Większość osób posiadała jakiś przedmiot, który lubiła ubrać, przyczepić czy nawet trzymać w kieszeni na co dzień. Spora część Ślizgonów nosiła na palcu rodzinny sygnet, nawet Scorpius zawsze miał swój na kciuku.
Każdy pasował.
– Może to nie jest aż takie głupie – przyznałam po chwili, kiedy dotarliśmy na parter. – W zeszłym roku nie nosił paska od spodni, ale zawsze nosił szelki. Myślał, że wygląda awangardowo.
– Ale w tym przypadku mógłby zrobić Furantur ze swoich szelek – przyznał niechętnie Scorpius, machinalnie łapiąc mnie za rękę i splatając nasze palce.
Podskoczyłam nerwowo i rozejrzałam się po korytarzu.
– Nikogo nie ma – dodał, wznosząc oczy do nieba.
– Ale i tak zaraz będziemy na sali – odparłam szybko, zabierając dłoń. – Może ja wejdę pierwsza, a ty zaczekasz pięć minut i przyjdziesz później?
– Och, pewnie – westchnął. – Może jeszcze uderz mnie w twarz, żebym miał podbite oko na dowód tego, że ciągle się kłócimy. Ja mogę wyrwać ci kilka włosów.
Przyjrzałam mu się uważnie, rozważając ten pomysł.
– Żartowałem – dodał szybko. – Ty naprawę nie potrzebujesz żadnej zachęty do zachowań agresywnych.
Zrobiło mi się gorąco w policzki.
– Zamknij się – burknęłam.
Ostatecznie weszliśmy do sali razem, chociaż pilnowałam, abyśmy zachowali bezpieczny dystans.

*

– Okej, jesteście wolni – powiedział Scorpius zmęczonym tonem. – I beznadziejni, ale spoko, nie ma żadnego problemu. Nikt nie oczekuje, że to przedstawienie okaże się wielkim sukcesem.
– Weź ty się czasem uśmiechnij – zaproponowała Roxanne. – Do kogoś innego niż Rose, Albus i twoja mama – dodała szybko, bo Scorpius już otwierał usta, mając gotową odpowiedź.
– Kiedy niby uśmiechnąłem się do Albusa? – zapytał, szczerze zdziwiony.
– Ma trochę racji – wtrąciłam. – Nie ma co oszczędzać takiego ślicznego uśmiechu. – Szturchnęłam go zachęcająco, rozmyślając o białych zębach i dołeczkach w policzkach.
Scorpius spojrzał na mnie z góry.
– Nie próbuj poprawić mi humoru pustymi komplementami.
– Po to są komplementy – odezwał się Albus. Stał obok Gill i pomagał jej pakować scenografię. A właściwie to robił to za nią, ponieważ przy użyciu magii ogarniało się to znacznie szybciej. Większość rzeczy musiała zostać pomniejszona, bo teatr nie był na tyle istotny, żebyśmy dostali jakiś schowek, którego moglibyśmy używać jako rekwizytorni.
– Ale zgadzam się, że nie powinnaś zarzucać nimi Malfoya – odezwała się Alice, klepiąc Scorpiusa po plecach. – Nie ma sensu pompować tego ego.
– Przecież wcale nie idzie nam tak źle – powiedziałam łagodnie. – Przebrnęliśmy przez cały scenariusz bez przerw i pomyłek. Nikt nie gra tragicznie.
– Nawet ja to przyznam. – Alice podciągnęła zsuwające się dresy. W błyskawicznym tempie gubiła wagę po ciąży, ale zaczynałam podejrzewać, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Nadal nosiła te wielkie ciuchy, których nakupowała w siódmym miesiącu.
Postanowiła dzisiaj towarzyszyć nam podczas próby, bo akurat była kolej Jamesa na zajmowanie się Frankiem. 
– A ty po prostu jesteś odrobinkę poirytowany, bo Gregor olał próbę – powiedziała Roxanne.
– Nie jestem odrobinkę poirytowany – sprostował Scorpius. – Jestem w najwyższym stopniu zdenerwowany. Skoro on nie musi traktować tego poważnie, to dlaczego my musimy tu siedzieć i użerać się z Lorcanem?
– Jeszcze nie wyszedłem. – Lorcan uniósł głowę znad skrzynki, do której upychał kostiumy. – Mógłbyś wstrzymać się z komentarzami na mój temat przez pięć minut.
– Jesteś zbyt nieistotny, żebym zauważał twoją obecność.
– Barbary też nie było na próbie – zauważył Albus.
– Barbara ma czternaście lat i cztery kwestie do wypowiedzenia – oburzył się Scorpius. – Nic się nie stanie, jak czasem jej nie będzie. Pewnie się przeziębiła.
Nagle Gregor pojawił się w sali, truchtając w naszym kierunku.
– Proszę, proszę, kto to taki – sarknął Malfoy.
– Musiałem pomóc w… – urwał i wziął głęboki wdech. Wyglądał, jakby zobaczył… no cóż, nie ducha, no bo kto nie widział ducha. Ale coś strasznego. Jak zmartwychwstały Voldemort. – Scorpius, mam złe wieści.
Blondyn zamknął oczy i wziął głęboki wdech.
– Kto?
– Barbara – powiedział Gregor.
Wszyscy gwałtownie wciągnęli powietrze. Scorpius zamrugał szybko i drgnął, jakby miał zamiar rzucić się do biegu.
– Już wróciła – dodał Zabini. – Nikt… nikt nawet nie zauważył, że jej nie ma.
– Jakim cudem? – warknął Scorpius. – Jak mogliśmy się nie zorientować? Gdyby nie wróciła na noc do pokoju…
– Została porwana dzisiaj rano. – Gregor potarł brew, zamykając oczy. – Znalazłem ją przed drzwiami do pokoju wspólnego, na chwilę przed rozpoczęciem próby.
– Jak się czuje? – spytała cicho Roxanne.
– Jest w Skrzydle Szpitalnym. Ciągle płacze… to jeszcze dziecko – mruknął. – Jak mógł porwać dziecko? – zapytał, ale raczej nie oczekiwał odpowiedzi. – Tak czy siak, nadal jest przerażona. Rodzice zabierają ją do domu i prawdopodobnie nie wróci, dopóki sprawa się nie wyjaśni. Kazała ci przekazać, że bardzo jej przykro, ale nie będzie mogła zagrać w spektaklu.
Scorpius potrząsnął głową.
– Pewnie myśli, że wszyscy będą na nią źli – powiedział powoli. – Nie powinna się tym teraz przejmować. Powinienem ją odwiedzić i uspokoić. Znajdziemy szybko kogoś innego, żeby zagrał Georgianę, nie będzie problemu.
Miałam z Barbarą bardzo mały kontakt, rozmawiałyśmy może jeden raz, ale już po tej rozmowie dało się odczuć, że uwielbiała Scorpiusa.
– Nasza Daisy może to zrobić – zaproponowałam. – Ogarnę z nią kwestię.
Scorpius skinął głową, a pozostali wyrazili swoją aprobatę zgodnym pomrukiem. W oczach Roxanne zbierały się łzy, Albus wyglądał, jakby znowu miał wymiotować. Wszyscy byliśmy w szoku. Za każdym razem wydawało się, że to już koniec, że nie posunie się do kolejnego porwania ani do niczego gorszego. A tymczasem on zaskakiwał nas, porywając czternastolatkę.
– Pójdziesz ze mną? – zapytał Scorpius, a w srebrnych oczach błysnęła prośba.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo do Wielkiej Sali wparował Draco Malfoy, łopocząc złowrogo szatami. Zaraz za nim wszedł James, niosąc Franka.
– Tata? Co ty tu robisz?
– Scorpius. – Draco przywitał syna skinieniem głowy. – Mam dla ciebie wieści. Pomyślałem, że lepiej, abyś dowiedział się ode mnie.
– Dobre wieści? – zapytał z nadzieją. Żałowałam, że teraz nie mogę chociażby złapać go za rękę.
– Niezbyt. – Pan Malfoy się skrzywił.
– Ach, więcej złych wieści. To dokładnie to, czego mi dzisiaj trzeba – sarknął Scorpius. – O co chodzi?
– Zostałem dzisiaj wezwany przez aurorów na przesłuchanie w sprawie porwań. Jako podejrzany.
Odruchowo złapałam Scorpiusa za ramię, w obawie, że się przewróci. Przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby istniała taka możliwość.
– Co takiego?! – wykrzyknął w końcu.
– Dlaczego? – wtrąciła Roxanne. – W jaki sposób pana z tym połączyli?
Draco wzruszył ramionami.
– Wczoraj zgłosił się znajomy pana Malfoya, który zapragnął zdać nam raport na temat przedmiotu, który znajduje się w Dworze Malfoyów – odezwał się Jamie. – Twierdził, że czuć było od niego czarną magią.
– Mówił o zabytkowym medalionie twojej babci – uzupełnił Draco, zwracając się do syna. – Nikt nie wie, skąd go wzięła, twierdzi, że jest przekazywany z pokolenia na pokolenie i kiedyś rzekomo należał do Merlina. – Przewrócił oczami. – To po prostu zwykły wisiorek. Może i ma w sobie jakąś czarną magię, nie mam pojęcia. U nas jego jedyną funkcją jest ozdabianie kominka.
– Od lat nikt go nie dotykał – zgodził się Scorpius, patrząc na Jamesa. – I dlaczego to miałoby robić z ojca podejrzanego? Furantur ma być zwykłym przedmiotem.
– Nie mam pojęcia – westchnął James. – Chwytamy się, czego tylko możemy, więc Carrneige nalegał na przesłuchanie. Oczywiście wszystko poszłoby znacznie lepiej, gdyby pan Malfoy nie zdecydował, że będzie trudny.
Scorpius znów zamknął oczy i wymamrotał coś pod nosem. Miałam wrażenie, że to ciche błagania o cierpliwość.
– Chcą zbadać medalion, a ty nie chcesz go przynieść, tak? – zapytał cicho.
Pan Malfoy pokiwał z zapałem głową.
– Chodzi o samą zasadę. Nie mają żadnych podstaw, żeby mnie przesłuchiwać, nie mają powodów, żeby grzebać w moich rzeczach, a nie mają również nakazu przeszukania…
– Jeszcze – rzucił James.
– … więc nie muszę im niczego pokazywać! – kontynuował wzburzony Draco. – A poza tym, tak to się zaczyna. Najpierw chcą zbadać jedną rzecz, potem będą żądali, żebym pokazał im wszystko, co mam w domu. Mamy mnóstwo takich pamiątek. To, czego żądają, jest całkowitym pogwałceniem…
– Po prostu pokaż im ten durny medalion, tato! – warknął Scorpius, zaciskając dłonie w pięści. – Do jasnej cholery, jakby mało było wokół problemów! Barbara Gloom została porwana – uświadomił mu. – Ale pewnie, dramatyzuj sobie, bo żeby udowodnić swoją niewinność, musisz pokazać komuś stary wisiorek. To naprawdę wielka sprawa. Broń sobie swoich zasad, jeśli tak ci się nudzi. Niektórzy z nas mają rzeczy do zrobienia.
Sięgnął do najbliższego krzesła i przerzucił sobie torbę przez ramię.
– Idę do Skrzydła Szpitalnego – oznajmił. – I jeśli do końca dnia jeszcze ktoś mnie wkurzy, to przysięgam, że kogoś zabiję.
Złapał mnie za rękę i szybkim tempem wyprowadził nas z sali.

*

Przepraszam za spóźnionko. Moje zdrówko to rzecz bardzo ulotna, a jak nie dopisuje, to źle się pisze.
Jeśli ktoś jeszcze nie czytał mojego nowego one–shota „Death Of A Bachelor” to zapraszam. Szczególnie wszystkie fanki Gregora, a wiem, że trochę was by się tu zebrało :D
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Czekam na wasze opinie!
Psst. W następnym rozdziale powinniśmy się dowiedzieć kto jest Złodupcem. Albo za dwa, nie jestem pewna jak się to rozłoży. Huehue.

11 komentarzy:

  1. Matko, nie mogę się doczekać aż w końcu będzie wiadomo, kto to jest. No i pewnie też spotkania dwóch zwaśnionych rodów... Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkanie zwaśnionych rodów będzie opływać w skrajne emocje :D Pozdrawiam <3

      Usuń
  2. Oczywiście, że rozdział się podobał ^^ Przeczytałam dopiero teraz, bo dużo zajęć na uczelni :( Takze proszę o wybaczenie :) Mam swoją teorię, kim okaże się zlodupiec. Wkrótce zobaczę, czy miałam rację :D
    Pozdrawiam Laura

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3 och wybaczam, zimą na uczelni zawsze najpierw zamieszanie, potem sesja... współczuję :D Jestem bardzo ciekawa kogo podejrzewasz!
      Pozdrawiam <3

      Usuń
  3. Rozdział super, nie wierzę, że już tak mało zostało :o Jestem teraz mega ciekawa jak to wszystko z pewnością pokomplikujesz i oby później poodkrecasz XDD Życzę ci dużo weny, bo chcę już poznać dalsze losy, haha, *_*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, dołożę starań, żeby ta ostatnia prosta nie była taka prosta. Bo się zanudzimy :D
      Dziękuję i pozdrawiam :*

      Usuń
  4. Jak tam Kochana? Kiedy można spodziewać się czegoś nowego? :)
    Pozdrawiam
    Laura

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jeszcze jedną scenę do napisania i poprawki. Mam nadzieje, że juto znajdę chwilkę, żeby to wszystko dokończyć :*

      Usuń
    2. Nawet nie wiesz, ile radości mi sprawiłas tym komentarzem ^^ Wczoraj od nowa zaczęłam czytać Twoje pierwsze opowiadanie o Scorose, bo tak tęskno mi za Twoimi opowiadaniami. Czekam, naprawdę i liczę, że jutro uda Ci się coś dodać :*
      Pozdrawiam Laura

      Usuń
  5. Oj mam słabość do tych Malfoyów ;D No i ten medalion jest aż taki ważny? Co to za cholerne ustrojstwo?

    OdpowiedzUsuń