środa, 25 lipca 2018

[10]"Uwielbiam, kiedy jesteś taki czuły."

Rose
– Wolniej, Scamander, jesteś całkiem obok rytmu – oznajmił Malfoy, wymownie wznosząc oczy do nieba.
– Naprawdę zaskakujące, skoro nie ma muzyki – odparował Natychmiast Lorcan, przerywając taniec, więc ja także znieruchomiałam.
– Zgadza się, dlatego Weasley od piętnastu minut liczy na głos, żebyś się nie pogubił – brzmiała natychmiastowa odpowiedź Scorpiusa. – Na Salazara, jakbym wiedział, że jesteś tak nieudolny, nie pozwoliłbym Sinistrze obsadzić cię w głównej roli.
– Wydaje mi się, że nie miałeś w tej kwestii nic do gadania – wypaliłam, zanim zdołałam się powstrzymać.
Malfoy zmierzył mnie wzrokiem, który mógłby spokojnie zmienić kogoś w kamień.
– A szkoda – warknął
Wokół nas usłyszałam kilka pomruków, prawdopodobnie od ludzi, którzy chętnie zgodziliby się z Malfoyem, ale nie mieli dość śmiałości, żeby powiedzieć to na głos. Ja sama, choć bardzo chciałam, nie potrafiłam zaprzeczyć jego słowom. W ciągu tych kilku prób wszyscy mieliśmy okazję zobaczyć, co potrafi Lorcan i niestety, nie pokazał nam niczego imponującego.
Dlaczego Sinistra i reszta komisji obdarowała go główną rolą? Tego nikt nie wiedział. Musieli zobaczyć w nim coś, czego my nie dostrzegamy.
– Dobra, dajmy sobie spokój z tą sceną – westchnął w końcu Malfoy, przeczesując włosy palcami. – Zróbmy oświadczyny pana Collinsa, dobrze? Scamander, spadaj, Finnegan, zapraszam na scenę.
Timothy, wyszczerzony od ucha do ucha, zgarnął jedno z krzeseł stojących pod ścianą i przytargał je na środek sali. Usiadłam, poprawiając moją prowizoryczną „sukienkę”. Kostiumy oczywiście nie były jeszcze gotowe, ale przed każdą próbą Cady przewiązywała mi pod piersiami długi do kostek materiał, abym mogła przyzwyczaić się do poruszania w sukni z epoki.
– Dawaj, obrażaj mnie – rzuciłam do Timothy’ego.
– Moment – zakomenderował Malfoy. – Dłonie i pozycja.
Przewróciłam oczami, ale wykonałam to, o co prosił. Póki co, na każdej próbie musiał mi przypominać, jak należy elegancko i skromnie ułożyć dłonie – zarówno w pozycji stojącej i siedzącej – oraz że nie wolno mi opierać się o oparcie krzesła, tylko siedzieć wyprostowana, zostawiając centymetr odstępu.
– I przestań kręcić na mnie tymi oczami – oburzył się. – Takie szczegóły są istotne. Jeśli podczas spektaklu nie będziesz wyglądać jak ułożona panienka z dobrego, dziewiętnastowiecznego domu, nikt nie uwierzy w całą resztę.
Ugryzłam się w język, zanim zdążyłam cokolwiek dodać, po czym zaczęliśmy scenę.
Timothy’ego nie trzeba było upominać w kwestii detali. Wyglądało na to, że całą osobę pana Collinsa miał już doskonale obcykaną. Jak tylko Malfoy dawał nam sygnał, całe ciało Puchona przybierało śliską, pompatyczną manierę. Kiedy się odzywał, brzmiał jak ktoś, kto bardzo chciał zwracać się do ludzi z wyższością, ale nie do końca wiedział, jak to robić. Zmienił nawet akcent, choć nie wiedziałam do końca, jakim się inspirował. Ale skoro Malfoy nie zgłaszał żadnych obiekcji, Tim trzymał się karykaturalnego przeciągania samogłosek. Stworzył Collinsa, z którego wszyscy mieliśmy ochotę się śmiać, ale tego właśnie chciał. 
– Dobra – podsumował Malfoy. – Myślę, że tę scenę naprawdę macie już wstępnie dopracowaną. Możemy ją zatwierdzić i na kolejnej próbie wymienimy ją na coś innego – dodał, zerkając na scenariusz ze zmarszczonymi brwiami. – Na dzisiaj koniec, jesteście wolni.
Timothy odwiązał tasiemkę mojej firankowej spódnicy, a Cady wyrosła spod ziemi, żeby ją od niego odebrać.
– Świetnie wam dzisiaj poszło – powiedziała, kiwając z uznaniem głową. – Nawet Scorp nie znalazł niczego złośliwego, co mógłby wam powiedzieć – dodała głośno, tak żeby zirytowany Malfoy mógł ją usłyszeć. Pokręcił z uśmiechem głową i wyszedł z klasy, doganiając Albusa w drzwiach.
– Mnie zawsze idzie świetnie, to z Rosie był problem – stwierdził Timothy, szturchając mnie lekko łokciem. Nie było to całkiem wyssane z palca – nasz reżyser wydawał się mieć więcej problemów ze mną niż z pozostałymi, choć nie aż tyle ile z Lorcanem.
– Nie taki jak u niektórych – powiedziała, jakby czytając mi w myślach. Wpatrywała się w jakiś punkt za moja głową, więc odwróciłam się w tamtą stronę. Lorcan akurat się do nas zbliżał, z wyrazem głębokiego niezadowolenia na twarzy.
Skierowaliśmy się do wyjścia, a Tim i Cady ulotnili się, jeszcze zanim Lorcan się ze mną zrównał.
– Oszaleję z nim – warknął. – Naprawdę, mam ochotę mu przyłożyć za każdym razem kiedy go widzę, że już nie wspomnę o tym, co się dzieje, kiedy otwiera usta.
Nie musiałam pytać, kogo miał na myśli.
– Musisz jakoś się z tym oswoić – powiedziałam łagodnie. Ostatnimi czasy czułam się nieco swobodniej w towarzystwie Lorcana. Odbyliśmy w końcu tą pierwszą prywatną próbę i zdołałam oswoić się z jego obecnością na tyle, że potrafiłam składać w miarę normalne i sensowne zdania. – I nie przejmuj się za mocno tym co mówi.
A może to właśnie w tym był problem? Lorcan nie stosował się do żadnych wskazówek Malfoya, prawdopodobnie ze względu na to, że właśnie Malfoy był ich autorem. Ja też nie lubiłam Ślizgona, ale nie negowałam z góry wszystkiego co powiedział.
No dobrze, może czasem mi się to zdarzało. Ale nie podczas prób.
– Myślisz, że naprawdę jestem taki kiepski? – spytał z wahaniem. – Ciężko mi nie reagować wrogością, kiedy mówi to Malfoy, ale tobie uwierzę.
– Myślę, że każdy z nas ma coś, co mógłby poprawić. Musisz po prostu otworzyć się na sugestie i wypróbowywać różne rzeczy, sprawdzać, co lepiej działa – powiedziałam dyplomatycznie. – Możemy nad tym popracować we dwójkę, jeśli chcesz.
– A, właśnie – rzucił, jakby coś mu się nagle przypomniało. – Chyba sugerując te prywatne próby byłem zbyt subtelny, Rose. – Uśmiechnął się do mnie delikatnie i zatrzymał się na środku korytarza. Poszłam w jego ślady.
– Co masz na myśli?
– Chciałem… – zawahał się, przestępując z nogi na nogę i spuszczając nieśmiało wzrok. – Chciałem zapytać, czy nie poszłabyś ze mną do Hogsmeade.
Dla nikogo nie było sekretem, że czasem nie panowałam nad tym, co wyraża moja twarz. Podobnie jak w tym momencie, nie zdołałam powstrzymać wytrzeszczenia oczu. Zaschło mi w ustach.
Poważnie? Ja? Czemu?
Żadne z tych pytań nie dało rady opuścić moich ust.
– I zanim dojdziesz do niewłaściwych wniosków – dodał jeszcze. – Nie mam tu na myśli przyjacielskiego wyjścia. Zapraszam cię na randkę. – Zarumienił się lekko. Chyba był zniechęcony moim długim milczeniem, bo to nie był koniec jego wypowiedzi. – Wiem, że do następnego wypadu zostały jeszcze całe dwa tygodnie, ale pomyślałem…
– Tak! – wykrztusiłam nagle i trochę zbyt entuzjastycznie. – To znaczy: oczywiście. Z przyjemnością pójdę z tobą do Hogsmeade.
Byłam z siebie nieprzyzwoicie dumna. 
– Świetnie. – Jego zęby błysnęły w szerokim uśmiechu. Ten widok zachęcił motyle w moim brzuchu do lotu.
A przynajmniej tak sądzę, że to właśnie były te słynne motyle. Nikt nigdy nie opisał mi tego uczucia wystarczająco szczegółowo.
– Idziesz teraz na kolacje? – zapytałam lekko, jakbym właśnie nie uczestniczyła w najważniejszym momencie mojego nastoletniego życia.
Chyba rzeczywiście bywałam melodramatyczna.
– Nie, później – odparł. – Do zobaczenia, Rose!
Idiotyczny uśmiech nie chciał zejść z mojej twarzy.

Gregor
Ciężko jest być wspaniałym
Ta myśl towarzyszyła mi każdego dnia, nie ważne czym się zajmowałem. Nie pamiętam jednak sytuacji, w których wypływała na wierzch tak dobitnie, jak podczas tych cholernych prób.
No bo, bądźmy szczerzy – jestem prawdopodobnie najfajniejszą osoba, jaka kiedykolwiek żyła. Może poza Severusem Snapem, ale konkurencja była mniej więcej wyrównana, bo ja przynajmniej  jestem przystojny. Wydaje mi się, że każdy zgodziłby się z tą oceną sytuacji.
A tymczasem musiałem oglądać Lorcana Scamandera, próbującego zagrać cokolwiek. Co dla osób tak fantastycznych jak ja jest widokiem wywołującym realne, fizyczne cierpienia. Człowiek uświadamiał sobie ten kontrast – mnie wychodziło wszystko, jemu nic. Biedny chłopak.
– Czym się martwisz, przyjacielu? – zapytałem jowialnie, klepiąc Scorpiusa w bark. Blondyn zachwiał się lekko, bo wiadomo, miał trochę mięśni, ale gdzie mu do mnie. – No dawaj, pozwierzajmy się.
Dziedzic fortuny Malfoyów (która była niemal tak imponująca jak moja) nie zaszczycił mnie odpowiedzią, ponieważ był zbyt zajęty ciskaniem błyskawic w plecy Rose Weasley.
– Ach – westchnąłem. – Problemy z lisicą.
– Łasiczką – poprawił mnie odruchowo.
Bo wcale by mi nie przyłożył, gdybym użył jego ulubionego przezwiska. Absolutnie. Wcale się to nigdy nie wydarzyło. Na co wcale nie zareagowałem wielkodusznym udawaniem, że nic się nie stało. Byłem naprawdę niesamowitym przyjacielem, ale oczywiście nikt mnie nie doceniał.
Lubiłem Rose Weasley. Na skali fajności oczywiście nie zbliżała się do mnie, ale była mniej więcej tam, gdzie Scorpius, a jego przyjaźń bardzo sobie ceniłem.
Scorpius też lubił Rose Weasley, ale był za głupi, żeby się zorientować. Nie każdy rodził się z moim geniuszem. Jego gniewne spojrzenie prawdopodobnie wynikało z wesołej rozmowy, którą chwilę temu Weasley odbyła z naszą gwiazdą spektaklu. Nie słyszeliśmy, o czym rozmawiali, ale wyglądali bardzo przytulnie, mimo że znajdowali się na środku zatłoczonego korytarza.
– Boisz się, że znajdzie sobie kogoś innego do kłótni i całkiem o tobie zapomni? – zapytałem ostrożnie.
Scorpius prychnął gniewnie.
– Wal się.
– Uwielbiam, kiedy jesteś taki czuły.
Czasem miałem wrażenie, że Scorpius nie jest człowiekiem, tylko chodzącą bomba zegarową, a w towarzystwie Rose tyka szybciej.
– Nawet chodzi arogancko – mruknął.
Zerknąłem na Rose. Miała dziś na sobie jaskrawozielone rajstopy i rzeczywiście kołysała biodrami nieco bardziej niż zazwyczaj. Nie nazwałbym tego jednak arogancją – po prostu była zadowolona, bo chłopak, który nie był skończonym tchórzem, okazał jej zainteresowanie. Wiedziałem, że jeśli powiedziałbym to na głos, narażałbym się na poważne niebezpieczeństwo.
– Skoro tak twierdzisz – powiedziałem ugodowo, myśląc nad sposobem, który odwróciłby uwagę Scorpiusa od irytacji. – Widziałeś jej koszulkę?
Malfoy zacisnął lekko szczękę.
– Tak.
– Zrobisz z tym coś? Miałbyś towarzystwo.
– Miałbym je również, jeśli mój przyjaciel znałby się na muzyce.
Przewróciłem oczami. To było naprawdę krzywdzące. Sądzę, że na wszystkim znałem się lepiej niż większość ludzi, w tym na muzyce.
Pozwoliłem, żeby Scorpius wyprzedził zarówno mnie jak i Rose, choć uważnie obserwowałem czy przypadkiem nie przyjdzie mu do głowy, żeby po drodze pociągnąć dziewczynę z barka. Nic takiego się nie stało, ale i tak był złośliwym bucem. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że do wieczora nie doprowadzi do płaczu żadnego pierwszoroczniaka.
Ostatnim razem Lorcan również zirytował go na próbie, a potem, kiedy poszliśmy do biblioteki, Scorpius dowiedział się, że jakiś czwartoklasista wypożyczył poszukiwaną przez Malfoya książkę. Mimo wszystko, dzieciak zużył tylko pół paczki chusteczek, którą mu podarowałem, więc w pewnym sensie wyszedł z tej debaty (czy raczej monologu) zwycięsko. 
Nie wiem jakim cudem kumplowałem się z takim cholerykiem, podczas gdy sam byłem oazą spokoju.
– Cześć, młoda – rzuciłem do Rose, zrównując się z nią krokiem. – Co to było za ponadprogramowe gruchanie z panem Darcym?
– Jesteśmy w tym samym wieku – zauważyła, unikając pytania.
– Tak, ale to zawsze fajna rzecz, nazwać kogoś „młoda”.
Weasley przewróciła swoimi wielkimi, błękitnymi oczami. Kiedyś, kiedy podałem Scorpiusowi substancję, która być może była nielegalna, wymyślił dla opisów tego błękitu setki poetyckich metafor.
– Jest jakiś konkretny powód, dla którego mnie zaczepiasz? – zapytała zrzędliwie. Kobiety.
– Tak – przyznałem. Przez ostatnich parę tygodni zdążyłem już zapoznać się nieco z Rose Weasley i jeśli było coś, co mogłem o niej powiedzieć na pewno, to to, że była chorobliwie ciekawska. – Ellie wróciła do szkoły.
Wielkie oczy zrobiły się jeszcze większe. 
– O mój Boże! – pisnęła. – I dopiero teraz mi o tym mówisz?
A nie mówiłem?
– Wybacz, pomyślałem, że przed tobą w kolejce czeka jeszcze co najmniej piętnaście osób bliżej powiązanych ze sprawą i ośmieliłem się trzymać tej kolejności.
– Tylko piętnaście? – Uniosła brwi. – Myślałam, że wszyscy Ślizgoni są powiązani bliżej niż ja. Każdy już zauważył, że tylko wy znikacie.
Ha! Niech no tylko ten gad spróbuje zmierzyć się ze mną. Odechce mu się zabierania magii. Ba, myślę, że mógłbym go przekonać do zwrócenia skradzionych mocy samą siłą mojego bajecznego spojrzenia. 
– Ale ciebie lubię bardziej niż pozostałych Ślizgonów.
– Oprócz tych piętnastu? – upewniła się.
Nigdy nie wiedziałem czy jest rozbawiona czy poirytowana. Te skrajne emocje było u niej łatwo rozróżnić, ale przy tych słabszych to nie takie proste. Robiła się wówczas nieco przerażająca. W tych chwilach trochę rozumiałem co miał na myśli Scorpius, kiedy mówił „niezrównoważona”.
– Skąd, ty jesteś najważniejsza – zaoponowałem. – Ale muszę zachować pozory.
– Jak wygląda sytuacja Ellie i Gill? – zapytała ostrożnie Weasley, zmieniając temat.
Wzruszyłem ramionami.
– Muszą się jakoś przystosować do życia w Hogwarcie bez swojej magii. McGonagall nie chce, żeby porzucały nadzieję. Mają normalnie uczestniczyć w zajęciach, robić notatki, uczyć się, odrabiać prace domowe i przygotowywać się do zajęć. Jedyne, czego nie będą robić, to ćwiczenia praktyczne.
Nie musiałem dodawać na głos „czyli tego, co najważniejsze”, żeby Rose to usłyszała. 
– A jak ona się czuje? – spytała niepewnie. – Ellie?
Wiedziałem, że znacznie lepiej orientowała się w samopoczuciu Gill, bo ciągle ja odwiedzała, kiedy dziewczyna przebywała jeszcze w Skrzydle Szpitalnym, a potem często widywałem je razem na korytarzach. Gill nieustannie zabiegała o towarzystwo Rose, co było naprawdę niezwykłe, bo Gill rzadko zabiegała o towarzystwo kogokolwiek, poza Cady. I strasznie się irytowała, kiedy Cady próbowała ją nakłaniać do próbowania nowych rzeczy i przebywania wśród ludzi.
Z drugiej strony, kiedy książę Eryk prawie utonął a Ariel wyciągnęła go z morza, a po odzyskaniu przytomności była pierwszym co zobaczył, to przecież też z miejsca się zakochał.
– Chyba w porządku – powiedziałem. Kątem oka zobaczyłem znajomą, ciemną fryzurkę. – Może sama ją zapytasz? – dodałem, zgarniając zaskoczoną Ellie ramieniem.
Zamrugała.
– Greg – rzuciła tonem, który miał mi powiedzieć, że wcale nie była zaskoczona. – Rozmawialiśmy o tym, miałeś przestać to robić.
– Potrzebowałem, żebyś podeszła, nie miałem czasu na zawołanie – wyjaśniłem. – Rose chciała cię zapytać jak się czujesz.
Weasley zarumieniła się lekko, ale nie straciła rezonu. 
– Dopiero się dowiedziałam, że wróciłaś do szkoły – wyjaśniła spokojnie. – Byłam ciekawa, jak się miewasz.
Ellie uśmiechnęła się do niej ciepło. Miała więcej czasu na to, żeby dojść do siebie, niż Gill, więc zachowywała się tylko trochę inaczej niż Przed. To chyba było najlepszym, na co mogliśmy liczyć, dopóki nie odzyska swojej magii.
– Naprawdę w porządku. Dzięki, że pytasz.
Rzuciła Rose przeciągłe spojrzenie. Rudowłosa dziewczyna prawie dygotała z ciekawości, ale chyba była zbyt taktowna, żeby zadać nurtujące ją pytania. Albo próbowała taka być.
Na szczęście Ellie przejrzała ją na wylot. Z rozbawieniem wzniosła oczy do nieba.
– No dalej, pytaj. Widzę, że zaraz eksplodujesz.
Rose nie czekała na większą zachętę. Natychmiast wyrzuciła z siebie słowa.
– W Zakazanym Lesie znaleziono buteleczkę po Wywarze Żywej Śmierci – sapnęła. – Pamiętasz może jakieś okoliczności, w których podano ci ten eliksir?
Ellie skinęła lekko głową. Zabawne, że mnie nawet nie przychodziło do głowy, żeby zadać jej jakieś pytania, a przecież to ja byłem tym genialnym.
– Znaleziono? – Ellie uniosła brew z rozbawieniem. – Chciałaś powiedzieć, że ty i Scorpius znaleźliście. Tak, powiedział mi – dodała, zanim Rose zdążyła zadać kolejne pytanie. – Pamiętam, kiedy podano mi eliksir, w przeciwieństwie do Gill nie mam dziur w pamięci. Ten… człowiek – zawahała się lekko. Nadal nie znaliśmy płci. – najpierw podał mi eliksir w tym miejscu, gdzie mnie przetrzymywano… gdziekolwiek to było. Drugi raz nastąpił, kiedy niósł mnie przez Zakazany Las, a ja zaczęłam się wybudzać. Natychmiast wcisnął mi drugą porcję.
Rose kiwnęła głową, jakby to było dokładnie to, czego się spodziewała. 
– I nie pamiętasz niczego z tamtego momentu, co pomogłoby go zidentyfikować? Głosu, zapachu?
Ślizgonka wzruszyła bezradnie ramionami.
– Tylko tyle, że wydawał się spanikowany. Zaraz potem odpłynęłam. – Uśmiechnęła się smutno. – Powiedziałam aurorom wszystko, co mogłam. Mam nadzieję, że szybko to rozpracują.
Rose ponownie skinęła głową, ale sposób w jaki marszczyła brwi mówił mi, że ma co do tego poważne wątpliwości. Ech, te dzieci bohaterów wojennych i ich przerośnięte ego.
Nikt tu nie doceniał wagi skromności.

Rose
Idąc do stołu Gryfonów stopniowo pozbywałam się nastroju, który ogarnął mnie po rozmowie z Ellie. Powinnam zostawić te sprawy w spokoju i przestać się wtrącać, zamiast napastować ofiary. Nawet jeśli Zabini dosłownie zgarnia je dla mnie z powietrza.
Zamiast tego skoncentrowałam się na tym, co chwilę wcześniej wprowadziło mnie w stan euforii.
– Zgadnijcie kogo Lorcan Scamander zaprosił na randkę – powiedziałam, opadając na miejsce obok Alice.
Roxanne i Timothy spojrzeli na mnie z uniesionymi brwiami.
– Gratulacje, Rosie – wtrącił Conrad.
– Dzięki. – Wyszczerzyłam zęby.
– Cholera – mruknął Timothy, przenosząc niezadowolony wzrok na Roxanne. – Wiszę ci pięć galeonów.
– Zakładaliście się o to? – spytałam z oburzeniem. – Wielkie dzięki, Timothy, dobrze jest mieć przyjaciela po swojej stronie.
– Nie myśl, że skoro uważałam, że Lorcan zaprosi cie na randkę, to mi się to podoba – wtrąciła szybko Roxanne. – Nigdy go nie lubiłam.
– A co jest nie tak z Lorcanem? – zdziwiła się Alice. – Nigdy nie słyszałam od was złego słowa na jego temat.
– To z szacunku do Rosie i jej delikatnego serduszka – wyjaśnił Timothy. – Ale teraz, kiedy postanowiła się z nim umówić, możemy powiedzieć, co naprawdę myślimy.
Nie rozumiałam tej pokrętnej logiki.
– Moglibyście rozwinąć tę myśl?
– Ujmę to tak: nawet Malfoy byłby lepszy – oznajmiła Roxanne.
– Chyba trochę przesadzasz. – Timothy miał wątpliwości.
– Czyżby?
– Okej, nadal kompletnie nie rozumiem waszego problemu. – Odchyliłam się i skrzyżowałam ręce na piersi. – Zawsze był dla was miły.
– No właśnie! Jest za miły! – powiedziała Roxie, wytrzeszczając na mnie oczy, jakby to jedno zdanie miało mi wszystko wyjaśnić.
– Bycie miłym to nie wada!
Roxanne i Timothy synchronicznie odłożyli sztućce, ułożyli dłonie na stole i spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
– Nie tylko o to chodzi – powiedział chłopak. – Lorcan jest miły, ułożony, życzliwy i zawsze wesoły.
– Waży każde słowo – wtrąciła Roxanne.
– Pilnuje się, żeby nie powiedzieć nic, co mogłoby kogoś urazić.
– Nadal nie rozumiem, w jakim wszechświecie jest to coś złego – burknęłam.
– W naszym. W takim, w którym ludzkimi charakterami rządzi równowaga – wyjaśnił cierpliwie Timothy. – A on jest zbyt idealny!
– Dokładnie! – poparła go Roxanne. – Nawet nie da się go nienawidzić! Każdy ma wady, które równoważą zalety!
– Na przykład ja: jestem zabawny i uroczy, ale mam niewyparzony język.
– Albo ja: Jestem przyjacielska i utalentowana, ale nie umiem używać przecinków.
Byłam w stanie tylko przeskakiwać wzrokiem od jednego do drugiego.
– Ty, Rosie – zaczął znów Timothy. – Dogadujesz się z ludźmi i uwielbiasz im pomagać, ale jesteś tak wścibska, że niezależnie od tego kiedy umrzesz, to na pewno będzie morderstwo.
– Albus jest świetny w quidditcha i przerażająco lojalny, ale wierzy w teorie spiskowe i dziwne diety.
– Scorpius Malfoy jest inteligentny i… – Timothy przygryzł wargę, usiłując wymyślić jeszcze jedną pozytywną cechę Malfoya. – Cóż, jak tak o tym myślę, to jego kości policzkowe są całkiem fantastyczne…
– Ale ma najgorszą osobowość pod słońcem – zakończyła zgrabnie Roxanne. – Widzisz? Wszyscy jesteśmy tacy logiczni i nasze istnienie ma sens!
– Ale nie Lorcan. On ma cały pakiet, jest genetyczną anomalią!
– Niech go szlag.
– Dokładnie, niech go szlag.
Wpatrywałam się w nich oniemiała, podczas gdy oni milcząco ubolewali nad perfekcyjnością Lorcana. Nawet Alice zabrakło słów, żeby to skomentować.
– Właściwie – rzucił nagle Timothy, nieco weselszym tonem – Raz na czwartym roku widziałem, jak przez przypadek umoczył krawat w owsiance.
Uśmiech rozlał się po twarzy Roxanne, a towarzyszył mu błysk szaleństwa w oczach.
– Co za flejtuch – skomentowała.
– Wiem, absolutnie obrzydliwy. – Puchon pokręcił z rozczarowaniem głową. – Zero poszanowania dla higieny osobistej.
– Lepiej bym tego nie ujęła.
Zirytowana zarzuciłam z powrotem torbę na ramię.
– Chyba straciłam apetyt – mruknęłam. – Wielkie dzięki za wsparcie.
Odeszłam od stołu w akompaniamencie jęków i zapewnień, że tylko żartowali. Cóż, mogli poczekać z tymi żartami chociaż pięć minut, poświęcając je na cieszenie się moim szczęściem, na przykład. Tymczasem ja już zdążyłam zapomnieć, dlaczego się tak cieszyłam.
Nie mogłam uwierzyć, że pozwoliłam, aby ich idiotyczne zabawy zasiały w mojej głowie jakieś niedorzeczne ziarno zwątpienia.
– Weasley, czekaj! – krzyknął znajomy głos. Odwróciłam się niechętnie za drzwiami Wielkiej Sali, mając nadzieję, że jednak źle zidentyfikowałam właściciela.
Niestety, życie nie było tak piękne.
– Malfoy, myślę, że spędziliśmy dzisiaj dość czasu w swoim towarzystwie – zauważyłam rozsądnie. – Czego chcesz?
– Muszę ci coś pokazać – oznajmił, uśmiechając się przekornie.
– Uważaj, to już prawie molestowanie seksualne.
– Prawie? – Wydawał się rozczarowany. – Czyli muszę się bardziej starać – dodał, przewracając oczami, po czym zaczął ściągać swój kaszmirowy sweter.
Nawet nie zdążyłam go powstrzymać, ponieważ koszulka pod swetrem podciągnęła się wówczas do góry, prezentując mu widok na jego brzuch… który był… ja… no cóż…
Niebrzydki. 
Dopiero kiedy skończył ściągać sweter przez głowę, zdołałam skoncentrować się na otaczającym mnie świecie, między innymi na jego czarną koszulkę. Było na niej logo zespołu The Filthy Chests.
Zerknęłam na własną koszulkę, wpuszczoną w spódnicę. Na mojej piersi również widniało logo mojego ulubionego zespołu.
– Te same koszulki – wyjaśnił mi powoli, jakbym była opóźniona w rozwoju. Może i nie byłam, ale z pewnością aktualnie kojarzyłam fakty nieco wolniej niż zazwyczaj. Niepotrzebnie świecił mi po oczach sześciopakiem. Ostatnimi czasy widywałam zdecydowanie więcej części jego ciała, niż miałam na to ochotę.
– Super, znalazłeś dwa pasujące obrazki – odparowałam, uśmiechając się. – Pewnie niedługo będziesz uczył się czytać. – Odwróciłam się na pięcie i zrobiłam kilka kroków, ale Malfoy jeszcze nie skończył.
– Czyli wiesz, o ich dzisiejszym koncercie w pobliżu? – zawołał za mną
Znieruchomiałam w pół kroku. Nie, nic nie wiedziałam. Jasna cholera.
– Oczywiście – odparłam, mając nadzieję, że brzmię pewnie.
Malfoy zaśmiał się kpiąco za moimi plecami, więc odwróciłam się z poirytowanym wyrazem twarzy.
– Naprawdę według wszelkiej logiki, powinnaś być lepszym kłamcą – prychnął, po czym chwycił mój nadgarstek i wyjął z kieszeni kolorową ulotkę i wcisnął mi ją do ręki. – To zaraz za Hogsmeade, ale możemy się teleportować jak wyjdziemy za Hogwart, żeby zaoszczędzić trochę czasu.
– Nie mogę się teleportować – wypaliłam, choć było dziesięć innych rzeczy, które należało powiedzieć w tej sytuacji.
– No tak – mruknął jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że mam urodziny w sierpniu i nie miałam jeszcze siedemnastu lat, kiedy odbywał się ostatni egzamin. – W takim razie dobrze, że ja mogę.
– Ale… – zaczęłam znów.
– Koncert zaczyna się o dziesiątej – mówił dalej, jakby gadał ze ścianą. – Możemy spotkać się w bibliotece prefektów, jakieś dziesięć minut przed. I nie spóźnij się – zakończył, po czym oddalił się, zostawiając mnie zaszokowaną na środku zatłoczonego korytarza.

*

– Czy jemu kompletnie odbiło? – spytałam po raz kolejny, miotając się po sypialni. – Nawet nie spytał mnie o zdanie! Po prostu powiedział: „Będziesz mi towarzyszyć na koncercie, czy ci się to podoba czy nie, bo jestem aroganckim dupkiem, który...”
– Rosie, wcale tak nie powiedział – wtrąciła spokojnie Alice. – Po prostu pomyślał, że może będziesz chciała zobaczyć na żywo ten zespół i zaproponował ci swoje towarzystwo. Wiadomo, że samemu trudniej się wymknąć w nocy z zamku.
– Och, pewnie, bo jestem dziewczyną i potrzebuję mężczyzny, żeby mnie chronił! – prychnęłam, opadając na łóżko. – Co za zarozumiały, nadęty…
– Dlaczego ty musisz do wszystkiego dopisywać takie bzdury, Rosie? – Alice była irytująco opanowana. – To właściwie było całkiem miłe, jak na Malfoya.
– A ty co myślisz? – spytałam Roxanne. Siedziała po turecku na swoim łóżku i przysłuchiwała się naszej rozmowie.
Przygryzła lekko wargę i przeczesała krótkie włosy palami.
– Myślę, że to trochę nie fair, w stosunku do tego całego Lorcana.
Usiadłam gwałtownie.
– Co proszę?
– No, ledwie co zgodziłaś się iść z nim do Hogsmeade, a już biegniesz na randkę ze Scorpiusem Malfoyem? Trochę nieładnie, Rosie.
Cieszę się, że nic akurat nie spożywałam, bo z pewnością bym się zakrztusiła.
– To nie jest żadna randka! Scorpius Malfoy nienawidzi mnie jeszcze bardziej niż ja jego! – wrzasnęłam, zrywając się z łóżka i podnosząc niezadowolonego Palpatine’a z podłogi. – Po prostu poszlibyśmy w to samo miejsce, w tym samym czasie, mając ten sam punkt startowy!
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, jakby osiągnęła dokładnie to, o co jej chodziło.
– W takim razie nie widzę problemu. – Wzruszyła ramionami, widząc moje uniesione wysoko brwi. – Po prostu pójdziesz na koncert, a Malfoy akurat będzie obok. Leć, dziewczyno, zabaw się – zachęciła.
Skrzywiłam się, słysząc ostatnie zdanie. 
– Brzmisz, jakbyś była moją młodą ciotką, która usiłuje przekonać otoczenie, że wie, jak rozmawia młodzież.
– Nieważne. – Machnęła ręką. – Co ubierzesz?
– Jeszcze nie powiedziałam, że się gdzieś wybieram!
– Bo nigdzie się nie wybierasz – wtrąciła znów Alice, krzyżując ręce na piersi i tupiąc niecierpliwie stopą.
– Jeszcze przed chwilą…
– Ja tylko broniłam zamiarów Malfoya – wyjaśniła. – Nigdy nie powiedziałam, że to dobry pomysł. Zostajesz w sypialni, młoda damo.
Jeśli wcześniej nie byłam przekonana, że pójdę, to ostatnie zdanie mnie przekonało. Zerknęłam na Roxanne.
– Poszarpane, skórzane rurki, koszulkę z logiem i czarne botki na obcasie – wyrecytowałam, w odpowiedzi na jej pytanie.
Pokiwała z uznaniem głową, jednocześnie uśmiechając się chytrze.
– Jak długo o tym myślałaś, Rosie?
Odkąd otrzymałam zaproszenie na koncert. Ale tego nie musiała wiedzieć.
– Właśnie przyszło mi do głowy – odparłam wyniośle.
– Absolutnie nigdzie się nie wybierasz – warknęła Alice.
Jakąś godzinę później, kiedy Longbottom zniknęła w łazience, a ja usłyszałam szum wody z prysznica, wyskoczyłam z łóżka. Popędziłam do mojej szafy i zaczęłam wbijać się w obcisłe portki, których nie nosiłam od czasu gdy kupiłam je rok temu na Czarodziejskim Festiwalu Wolności Artystycznej w Londynie.
Hmm. Chyba skurczyły się w praniu. 
Roxanne buszowała pod łóżkiem, szukając moich butów. Kiedy już byłam gotowa do wyjścia, wcisnęła mi do ręki coś płaskiego i zimnego.
– Dwukierunkowe lusterko – zauważyłam inteligentnie. – Dzięki.
– Dam ci znać, jakby ktoś oprócz Alice zauważył twoją nieobecność, albo jakby działo się cokolwiek, przez co musiałabyś szybko wracać – powiedziała spokojnie. – Uważaj na siebie, dobrze? A jeśli pod opieką Malfoya coś ci się stanie, to obiecuję, że go zabiję.
– Nie będę pod jego opieką – powiedziałam, marszcząc nos z niezadowoleniem. Nie chciałam jednak, żeby przegapiła fakt, jaka jestem jej wdzięczna. Zarzuciłam jej ręce na szyję. – Dziękuję, Roxanne. Jesteś na wagę złota. Mam szczerą nadzieję, że Alice nie wyładuje swojej irytacji na tobie.
– Nie ma sprawy. – Poklepała mnie lekko po plecach. – Po prostu baw się dobrze, Rosie.
Zanim wyszłam z wieży Gryfindoru, zdjęłam buty i szłam korytarzem na bosaka. Wciąż miałam dziesięć minut do rozpoczęcia ciszy nocnej, ale wolałabym, żeby stukanie moich obcasów nie sprowadziło tu nikogo z pytaniami, dlaczego łażę po zamku wystrojona w te dziwne spodnie.
– Jestem – sapnęłam, prawie wbiegając do biblioteki prefektów. Ostatecznie i tak byłam dwie minuty spóźniona, więc obawiałam się, że już nie zastanę tu Malfoya, ale stał tam, z wyrazem zniecierpliwienia na twarzy.
– W końcu. – Przewrócił oczami. – Zaczynałem mieć nadzieję, że się rozmyśliłaś.
– Nigdy nie powiedziałam ci, że gdzieś się z tobą wybieram – odparowałam. – A skoro miałeś nadzieję, że nie pójdę, to po co w ogóle mnie zapraszałeś?
Wzruszył ramionami. Miał na sobie czarna, skórzaną kurtkę, tę samą koszulkę z logiem, dżinsy i jakieś ciężkie, ciemne buty.
Zlustrował mnie wzrokiem, zatrzymując się nieco dłużej na moich nogach.
– Wiesz, że buty się nosi na stopach? – zapytał zdawkowym tonem, podchodząc do jednego z regałów na książki, przylegającego do ściany.
– Ubiorę je, jak wyjdziemy z zamku, nie chciałam, żeby ktoś nas usłyszał.
– Ubierz teraz. Nikt nas nie usłyszy. – Wyciągnął różdżkę i stuknął nią w trzy losowe książki, stojące na półce za nim. A przynajmniej wydawało mi się, że były losowe, zanim regał wysunął się, jakby podtrzymywany niewidzialnymi rękami i odsłonił dziurę w ścianie.
Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
– Chcesz mi powiedzieć… – zaczęłam spokojnie, przyglądając się wąskim schodom, prowadzącym w dół. – … że przez ostatnie trzy miesiące było tutaj sekretne przejście, a ty nic mi o tym nie powiedziałeś?
Znów wzruszył ramionami. Merlinie, jaki on był irytujący.
– Nie było okazji.
Może miał trochę racji. W końcu rzadko siadaliśmy przy herbatce, żeby poplotkować o tajnych przejściach. Ubrałam buty i wzdychając ciężko, zaczęłam schodzić po schodach. Bardzo, bardzo długich schodach. Tunel wydawał się wydrążony w kamieniu i wszystko było pokryte pyłem, więc starałam się nie dotykać ścian.
Milczeliśmy przez jakieś piętnaście minut, w ciszy pokonując kolejne stopnie.
– Myślałem o tym, co proponowałaś – powiedział Malfoy. – O połączeniu sił.
To przykuło moją uwagę.
– I co wymyśliłeś? – zapytałam ostrożnie.
– Że to niezły pomysł. – Westchnął, jakby przyznanie się do tego wymagało od niego sporo wysiłku. – Nie mam pojęcia, dlaczego dla ciebie jest to takie istotne, ale nam, Ślizgonom, na pewno przyda się pomoc twoich jajogłowych. Cady i Gill już zaczęły przekopywać książki w poszukiwaniu informacji, bo przecież aurorzy nic nam nie powiedzą.
– Naprawdę nie pojmuję, dlaczego Ślizgoni są tak skupieni na sobie – prychnęłam. – To, że na razie znikali tylko Ślizgoni, wcale nie znaczy, że nie zaczną znikać przedstawiciele innych domów wiesz?
Spojrzał na mnie, na pół rozbawiony a na pół oburzony.
– Bycie porwanym to nie jest przywilej. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
– Ale nie tylko wy macie prawo być przestraszeni – mruknęłam, urażona.
Na jego twarzy malowało się powątpiewanie. Dupek.
– Jakoś wątpię, żeby ktoś wchodził nocą samodzielnie do Zakazanego Lasu dlatego, że jest przestraszony – powiedział, a ja zarumieniłam się lekko. – Czemu ty zawsze musisz wszystko wiedzieć, Weasley?
– Tak mam. – Wzruszyłam ramionami. – Jak byłam młodsza, lubiłam zaglądać na ostatnie strony podręczników, bo wiedziałam, że choć teraz nie ma to żadnego sensu, to na koniec roku będę wszystko rozumieć. Ekscytowało mnie to.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś dziwna, ale nie, że aż tak.
– Wielkie dzięki.
Ja tu się zwierzam, a on i tak mnie wyśmiewa. Lepiej będzie, jak przestaniemy się do siebie odzywać.
– Pewnie podsłuchiwanie też nie przyniosło ci wielu fanów.
Skrzywiłam się lekko.
– To, że raz podsłuchałam, jak rozmawiasz z Albusem w bibliotece, nie znaczy, że to mój nawyk, Malfoy.
Zaśmiał się cicho. Ciemny tunel i światło z naszych różdżek sprawiało, ze jego włosy wydawały się złotawe.
– Zapominasz, że znam Albusa siedem lat. Przypadkiem wiem, że podsłuchiwanie rozmów, których nie powinnaś słyszeć, jest twoim ulubionym nawykiem.
Zapisałam sobie w myślach, żeby ochrzanić Albusa, kiedy tylko go zobaczę. Co ma znaczyć takie rozmawianie o mnie za moimi plecami?  I to z Malfoyem, ze wszystkich ludzi na świecie.
– Możemy chociaż spróbować się dzisiaj nie sprzeczać? – zapytałam ugodowo. Scorpius wzruszył ramionami, milcząco wyrażając zgodę na koniec tej rozmowy.
Nawet nie zauważyłam kiedy w tunelu zaczęło się przejaśniać. Chwilę później wyszliśmy na zewnątrz, a wokół były tylko drzewa.
– Jesteśmy w tej części Zakazanego Lasu, która nie należy do Hogwartu.
Roślinność była tu zdecydowanie mniej dzika, niż w tym odcinku lasu, który znałam. Zakładałam również, że nie błądzą tu różne niebezpieczne stworzenia, na które tak łatwo się natknąć na terenach, które były nam bliższe. 
– Złap mnie za ramie – zakomenderował.
Doświadczyłam już wcześniej teleportacji łącznej, więc przynajmniej nie przeżyłam szoku, kiedy zabrakło mi powietrza w płucach i jedyną materialną rzeczą, na jakiej mogłam się skupić, było to twarde ramię, które kurczowo ściskałam palcami.
– W porządku? – zapytał łaskawie, kiedy wylądowaliśmy, a ja łapczywie wciągałam powietrze w płuca.
Zerknęłam na niego z pogardą, chwytając się za klatkę piersiową. Nigdy do tego nie przywyknę.
– W jak najlepszym – warknęłam. – Gdzie jest ten koncert?
Wyszliśmy z obskurnej alejki, w której się aportowaliśmy. Niewielki klub stał na samym końcu ulicy. Neony mrugały niewyraźnie, błagając o wymianę żarówek, a wielki baner z nazwą zespołu był brudny i przekrzywiony.
– Urocze miejsce – skomentowałam słabym głosem. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego.
W klubie było głośno i tłoczno. Kolorowe światła śmigały po stojącej i tańczącej publiczności, krzesła i stoły zostały upchnięte przy popisanych ścianach. Malfoy cały czas trzymał mnie za rękę, przepychając się do przodu.
– Możemy stanąć gdzieś indziej! – krzyknęłam, kiedy jakiś facet zderzył się ze mną, prawie rozlewając butelkę jakiegoś trunku, którego nie umiałam nazwać. Kiedy się zatrzymaliśmy, podchwyciłam zirytowany wzrok młodej czarownicy z dziwnym okiem, nieco podobnym do tego, które nosił legendarny Moody. Nie chciałam ściągać na siebie jej gniewu.
– Co? – odkrzyknął Malfoy, odwracając się do mnie. Ludzie ciągle mnie potrącali, a ja chwiałam się na niestabilnych obcasach. Musiał już żałować, że mnie ze sobą zabrał. Ale jakoś nie miałam ochoty puszczać jego ręki.
Pociągnęłam go nieco bliżej siebie. Było naprawdę głośno, a ja wiedziałam, że inaczej mnie nie usłyszy. Wspięłam się na palce, opierając się na jego barku.
– Nie musimy stać z przodu! – powiedziałam głośno. – Klub jest mały, i tak będziemy ich widzieć.
Malfoy kiwnął lekko głową i poprowadził mnie w prawą stronę, gdzie stanęliśmy za wąskim pasem publiczności. Wspięłam się lekko na palce i przyjrzałam się wokaliście, którego plakatami obkleiłam swój pokój w wieku czternastu lat. Może po koncercie uda nam się dopchnąć za kulisy? Nigdy nie nadużywałam swojej pozycji dziecka sławnych ludzi, więc może czas najwyższy.
– Pewnie, nie ma sprawy, mogę posłużyć ci jako podpórka – sarknął Malfoy, a ja zorientowałam się, że opieram się o jego bark, żeby łatwiej mi było stać na palcach. Speszona zabrałam dłoń i opadłam na pięty. – Chcesz coś do picia? – zapytał.
Rozejrzałam się po otaczających nas ludziach. Wielu z nich trzymała w dłoniach szklanki i kufle.
– Wątpię, że dostanę tu coś delikatnego, ledwo skończyłam siedemnaście lat – stwierdziłam. Spojrzałam na Malfoya, a on szczerzył się jak kretyn. – No co?
Potrząsnął głową, nadal się uśmiechając.
– Nic, po prostu… jednego dnia łazisz nocą po zamku, podsłuchujesz ludzi i wymykasz się do Zakazanego Lasu, a drugiego mówisz coś takiego. Czasem zapominam jaka jesteś… grzeczna.
Zmarszczyłam gniewnie brwi.
– W takim razie… – zaczęłam, ale zbladłam, widząc znajomą twarz za plecami Malfoya. Jeszcze na nas nie spojrzał. – Chodź tu – syknęłam do blondyna, po czym złapałam gwałtownie poły jego kurtki.
Stanowczym ruchem pociągnęłam nas w kierunku ściany, po czym oparłam się o nią, przysuwając Malfoya najbliżej jak się dało. 
– Weasley, co ty robisz? – zapytał niepewnie, podczas gdy ja usiłowałam wyjrzeć nad jego ramieniem tak, jednocześnie nie pokazując twarzy.
Opierał dłonie na ścianie, po obu stronach mojej głowy. Bardzo dobrze, cała jestem ogrodzona.
– Po prostu się nie ruszaj – syknęłam. Nadal śledziłam wzrokiem ciemnobrązową czuprynę, aż w końcu zniknęła w tłumie. Wypuściłam oddech, który nie wiedziałam, że wstrzymuję. – Już po wszystkim.
– Czy to odpowiedni czas na wyjaśnienia? – mruknął Malfoy, a ja w końcu przeniosłam wzrok na jego twarz.
Srebrne oczy błyszczały pytająco. Jego jasna skóra wyglądała, jakby świeciła, przy otaczającym nas blasku reflektorów.
Nagle dotarło do mnie, co ja właściwie wyprawiałam.
– Travis tu jest – szepnęłam.
Scorpius zmarszczył brwi.
– Travis? Słodki Rico?
Przewróciłam oczami, ale skinęłam głową.
– I co z tego? – zapytał. I o nim mówiono, że jest inteligentny?
– To, że nie mam ochoty się z nim widzieć – odpowiedziałam takim tonem, jakbym musiała tłumaczyć coś oczywistego. – Kto normalny ma ochotę rozmawiać ze swoim byłym?
Uśmiechnął się złośliwie, a ja usiłowałam go nie spoliczkować. No tak, przecież on codziennie widywał wszystkie swoje byłe. Problem polegał na tym, że ja nie byłam tak… beztroska seksualnie jak on. Mogłabym użyć gorszego określenia, ale w końcu zabrał mnie na ten koncert, więc nawet tego nie powiedziałam na głos.
– A z czyjej winy się rozstaliście? – zapytał, unosząc brew z ciekawością. Nie mogłam przestać błądzić wzrokiem po jego twarzy. Nadal trzymałam kurczowo poły jego kurtki.
– Z jego – odparłam.
– Więc to raczej on powinien przed tobą uciekać, nie ty przed nim.
– Nie uciekam – warknęłam. – Po prostu nie mam ochoty z nim rozmawiać.
– Jasne.
Czy on spojrzał na moje usta?
– A jakby jednak cię zobaczył? – zapytał powoli, jakby nad czymś się zastanawiał. – Tutaj, ze mną, w takiej pozycji?
Zastanowiłam się chwilę. Mój mózg sprawiał wrażenie przesłoniętego mgłą, a to wszystko dlatego, że przystojny facet był blisko. Który do tego był dupkiem. Na Merlina, czemu ja musiałam być taka wrażliwa na bodźce?
– Też dobrze – zdecydowałam w końcu. – Prawdopodobnie by wówczas nie podszedł.
– I może byłby zazdrosny? – zapytał cicho, zbliżając się lekko.
Cokolwiek planujesz zrobić, nie zmieniaj zdania! Krzyczało na niego moje ciało. Mózg miał nieco inne zdanie, ale chwilowo się wyłączył.
– Jest taka możliwość – potwierdziłam.
– Mogę ci pomóc narobić więcej szkód. Jeśli chcesz – szepnął. Jego powieki opadły nieco niżej.
– Rose?! – Odezwał się nieprzyjemnie znajomy głos.
Zacisnęłam powieki, błagając, żeby to wszystko okazało się snem. Czar prysł. Delikatnie odepchnęłam od siebie Malfoya, przykleiłam na twarz fałszywy uśmiech i odwróciłam się w kierunku mojego byłego.
– Travis – powiedziałam, siląc się na uprzejmość. – Co za spotkanie.
– Rose – powtórzył, patrząc na mnie, jakby nie mógł we mnie uwierzyć. – Merlinie, Rosie…
Zacisnęłam lekko szczękę, słysząc zdrobnienie w jego ustach. Malfoy stał obok, wyraźnie nie wiedząc co ze sobą zrobić. Póki co, taksował Travisa pogardliwym spojrzeniem.
– Nawet nie wiesz, jak długo próbowałem się z tobą skontaktować – powiedział brunet. – Nie mieliśmy okazji pogadać odkąd… – urwał. Cieszyłam się, że jesteśmy w klubie, dzięki czemu muzyka i rozmowy wypełniały tę niezręczna ciszę.
Odkąd mój ojciec wywlókł cię przed nasz dom, poturbował ci twarz i zabronił się do mnie zbliżać? Tak, pamiętam. 
– Nigdy nie przyszło ci do głowy, że może nie jesteś w stanie się ze mną skontaktować nie przez przypadek? – spytałam spokojnie.
Wiedziałam, że po naszym rozstaniu moja rodzinka i przyjaciele otoczyli mnie szczelnym murem, uniemożliwiając mu jakikolwiek sposób kontaktu. Podejrzewam, że zdarzyło im się nawet przechwycić jakąś korespondencję od niego, bylebym tylko nie musiała jej czytać. W innych okolicznościach tak skrajne naruszenie prywatności doprowadziłoby mnie do szału, ale teraz jakoś nie potrafiłam się o to gniewać. Nie chciałam jego listów, nie chciałam jego tłumaczeń, a już na pewno nie chciałam przeprosin.
Travis skrzywił się na moje słowa. Chyba dotarło do niego, że lizusostwo i zgrywanie niewiniątka w tym wypadku mu nie pomoże. Będzie musiał przybrać inna taktykę.
Na jego twarz wypłynął brzydki grymas, który znałam równie dobrze, jak przymilny uśmiech.
– Nie przedstawisz mnie nowemu chłopakowi? – zapytał, spoglądając na Malfoya z pogardą. Zarumieniłam się gwałtownie.
– Chodziliście razem do szkoły przez sześć lat – warknęłam. – I to nie jest mój chłopak.
Brunet ponownie zmierzył Scorpiusa wzrokiem, po czym uśmiechnął się wszechwiedząco.
– No tak – przyznał, jakby dopiero co uświadomił sobie coś oczywistego. – Powinienem się domyślić, że po związku ze mną oduczysz się sięgania po facetów spoza swojej ligi.
Krew uderzyła mi do głowy, ale na zewnątrz wciąż próbowałam zachować spokój. Nie mogłam wydłubać mu oczu w miejscu publicznym.
Malfoy spiął się i zrobił krok do przodu, a ja odruchowo złapałam rękaw jego kurtki.
– Powinieneś już iść, Travis – zaproponowałam ugodowo. – Wtedy wszyscy będziemy mogli nacieszyć się koncertem. Dobrze?
– Może mam ochotę zostać? – sarknął.
– Hej, Travis?  – zagadnął nagle Malfoy. – To prawda, że pracujesz teraz w Biurze Aurorów?
Chłopak podejrzliwie zmarszczył brwi.
– Tak. I co z tego?
Scorpius zamyślił się na chwilę.
– Nic. Po protu słyszałem, że szanse na twoje zwolnienie właśnie wzrosły o dwadzieścia procent – rzucił lekko, na co były Krukon cały się spiął.
– Próbujesz grozić mi swoim ojcem, Śmierciożerco? – prychnął.
– Travis, przest… – zaczęłam defensywnie.
– Czterdzieści procent – powiedział spokojnie Malfoy.
Travis zrobił się czerwony ze złości.
– Ostrzegam cię Malfoy, jeszcze jedno słowo…
– Sześćdziesiąt procent.
– Powiedziałem, żebyś…
– Ups, chyba wylecisz. – Scorpius wzruszył beztrosko ramionami i uśmiechnął się smutno.
Brunet, który chyba był niespełna rozumu, zrobił krok w stronę Malfoya. Był niewiele wyższy ode mnie, więc musiał lekko zadzierać głowę, żeby spojrzeć blondynowi w oczy. Wyglądało to tak żałośnie, że aż nabrałam ochoty, żeby się zaśmiać. Zdusiłam ją w sobie, nie chcąc pogarszać sytuacji. 
– Posłuchaj mnie, Malfoy i lepiej słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. Jesteś…
– Rany, ty ciągle mówisz – powiedział Scorpius, tym razem z uprzejmym zdziwieniem.
Travis prychnął gniewnie, a ja zdziwiłam się, że z jego nosa nie zaczął wydobywać się dym. Odwrócił się na pięcie, rzucając mi jeszcze jedno niechętne spojrzenie i zniknął w tłumie.
Zerknęłam na Malfoya, nieco onieśmielona. Nie odrywał poirytowanego wzroku od punktu, w którym jeszcze przed chwilą widzieliśmy irytującego chłopaka.
– Nie musiałeś tego robić – powiedziałam, bo przecież musiałam wybrać jedną z tych rzeczy, które cisnęły mi się na usta. Podziękowania wydawały się zbyt wylewne i ryzykowne.
Malfoy wzruszył ramionami, przenosząc na mnie spojrzenie.
– Nigdy go nie lubiłem – wyjaśnił spokojnie. – Poza tym, chciałem się go pozbyć. Przerwał nam, prawda? – uśmiechnął się złośliwie.
Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową.
– Tak, Malfoy, straszna szkoda – powiedziałam, unikając patrzenia mu w oczy.
Nasze ramiona się dotykały.
– Och, daj spokój – poprosił, przewracając oczami. – Chciałaś, żebym cię pocałował.
Znów się zarumieniłam, bo nigdy nie lubiłam, kiedy ktoś nagle nazywał rzeczy po imieniu. Nie byłam przygotowana na to, że będzie mówił na głos, o tym co prawie się stało.
Zaśmiałam się kpiąco, maskując skrępowanie. Może po ciemku nie widział rumieńca, choć znowu był bardzo blisko. Nawet przez skórzaną kurtkę czułam ciepło, bijące od jego ciała.
– Wokalista? Owszem. Ty? Niekoniecznie.
– Taka jesteś tego pewna? – mruknął. Odwróciłam głowę w jego kierunku. Znowu widziałam trzy piegi.
– Ja tu tylko stoję – odpowiedziałam cicho. – To ty się przysuwasz.
Coś zawibrowało w mojej kieszeni, a ja podskoczyłam gwałtownie.
– Roxanne – rzuciłam, spanikowana.
– Słucham? – Malfoy zmarszczył brwi.
Pokręciłam głową i odsunęłam się od niego na kilkanaście kroków, usiłując znaleźć najcichsze miejsce na sali. Wyciągnęłam lusterko z kieszeni i ujrzałam w nim zestresowaną twarz mojej kuzynki.
– Rose, profesor Laurel sprawdziła pokoje – rzuciła spanikowanym tonem. – Musisz wracać, szybko.
Wytrzeszczyłam oczy. Profesor Laurel, nauczycielka transmutacji i opiekunka Gryfindoru nigdy nie robiła takich rzeczy. Nikt nigdy nie sprawdzał pokoi. Powinnam wpaść na to, że po tych porwaniach wprowadzą jakieś nowe środki ostrożności. Ale czemu musiało się to wydarzyć akurat dzisiaj?
– Będę najszybciej jak się da – jęknęłam. – Kryjesz mnie?
Roxanne kiwnęła z zapałem głową.
– Powiedziałam, że wyszłaś na chwilę do biblioteki prefektów. Po ciszy nocnej, ale to i tak lepsze, niż wychodzenie z zamku. Nie wiem, ile czasu dam radę cie kryć, Rosie. Albus też się dowiedział, że cie nie ma, a wolałam mu nie mówić, że wyszłaś z Malfoyem.
– Już pędzę, Roxie – uspokoiłam ją. – Nie wiesz czy Malfoya też szukają?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
Schowałam lusterko do kieszeni i odwróciłam się w kierunku Ślizgona, chcąc powiedzieć mu, że musimy się zbierać. Był zajęty. Długonoga brunetka uwiesiła się jego ramienia i opowiadała mu coś, trzepocząc rzęsami.
Przewróciłam oczami i wyszłam z klubu, usiłując stłumić to niezrozumiałe uczucie rozczarowania, które buzowało mi w żołądku. 
Puściłam się biegiem przez wioskę, przeklinając Malfoya i jego flirty.
Zanim dotarłam do obrzeży Hogwartu byłam tak tak mokra od potu, jakbym chwilę wcześniej wpadła do jakiegoś zbiornika z wodą. Nie mogłam złapać oddechu, nogi miałam jak z waty. 
– Rose!
– Jamie? – nie mogłabym być bardziej zdziwiona, widząc go tutaj. – Co ty tu robisz?
– Wykonywałem zlecenie w Hogwarcie – warknął Potter. Był na mnie zły. Bardzo zły. – Roxanne powiedziała, żebym spróbował cię złapać. Chodź, przemycę cię do zamku.
Pozwoliłam pociągnąć się za łokieć.
– Czekaj, tutaj gdzieś jest tajemne przejście…
– Tak, wiem – uciął James. – Prowadzące do waszej biblioteki. Umawiałem się kiedyś z prefekt naczelną – wyjaśnił, widząc moje pytające spojrzenie. Następnie bez ostrzeżenia zacisnął mocniej dłoń na moim łokciu i teleportował nas. Nawet nie zdążyłam nabrać powietrza. Kiedy wróciło do moich płuc, już byliśmy w tym samym miejscu, z którego teleportowaliśmy się z Malfoyem.
Pewnie wchodząc głównym wejściem dotarlibyśmy do szkoły szybciej, ale na sto procent natknęlibyśmy się na któregoś z nauczycieli, zwłaszcza jeśli ktoś mnie szukał. Jamesowi trudniej by było wytłumaczyć, czemu przyprowadził mnie z zewnątrz.
– Co ty sobie myślałaś, Rosie? Wyłazić nocą z zamku, gdy na wolności jest przestępca? Mogłaś jeszcze ubrać kurtkę odblaskową z napisem „ukradnij mi magię!”.
– Wyszłam tylko na chwilę – odparowałam, zirytowana. – Przynajmniej nie poszłam do lasu. Wiem od Ellie, że to tam była trzymana – rzuciłam, obserwując jego reakcję.
– My też wiemy.
– I robicie z tym coś? Szukacie jego kryjówki? – zapytałam unosząc wyczekująco brwi.
– To nie takie proste, jak ci się może wydawać, Rosie.
– Wiem, że pewnie jest chroniona czarami – wyjaśniłam niecierpliwie pozwalając wepchnąć się do tunelu. – Ale magia zostawia ślady, prawda? Na pewno możecie znaleźć odpowiedni obszar i spróbować złamać zaklęcia ochronne. A jeśli się nie da, to postawić tam straże i czekać.
– Rose. – Odwrócił się gwałtownie i złapał mnie za ramiona. – Sądzisz, że jeszcze nie próbowaliśmy tego zrobić? Mylisz się. Spróbuj zgadnąć, w przybliżeniu, ile znaleźliśmy obszarów chronionych zaklęciami zwodniczymi i ochronnymi.
Zamrugałam kilkukrotnie, nie wiedząc, czego się spodziewać.
– Trzysta sześćdziesiąt trzy – powiedział spokojnie. – Nie ma trzystu sześćdziesięciu trzech kryjówek. Ale rzucił te wszystkie zaklęcia, żeby…
– Wywieść was w pole – dokończyłam przerażona. – Żebyście nie mogli go złapać.
– Łamanie tylu zaklęć na jednym obszarze jest bardzo trudne i czasochłonne – wyjaśnił Jamie. – O tych strażnikach już nie wspomnę, bo musisz zdawać sobie sprawę, że nie mamy środków i personelu, aby obstawić tyle punktów. Ojciec jest zagrzebany w papierach, które są potrzebne, aby zaangażować inne departamenty… ale nie wiadomo czy się zgodzą, bo do tego muszą uznać, że zagrożenie jest tego warte.
– Ale…
– Żadne ale, Rose. – Pokręcił głową. – Przestaniesz interesować się tą sprawą, przestaniesz kwestionować kompetencję aurorów i przestaniesz pakować się w niebezpieczeństwo. A teraz grzecznie zamilkniesz i dasz odprowadzić się do pokoju.

*

Znowu mi epopeja wyszła, ale nie dało się go uciąć ;c czekam na wasze opinie! ;*

11 komentarzy:

  1. Boję się o Malfoya.. to takie moje pierwsze zdanie, pierwsza myśl jaka przyszła mi teraz do głowy, mam nadzieję, że nie postanowisz go porwać i odebrać magię i żeby Rose go zaakceptowała 'takim jakim jest' i żyli długo i szczęśliwie mimo wszystko ;d i jak sobie uświadomię, że post dodałaś 25, jest teraz 27 i znowu ponad dwa tygodnie czekania, to jest mi źle i smutno :P życzę Ci mnóstwa mnóstwa weny, pisz jak najwięcej (i jak najszybciej) bo to naprawdę dobrze się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Malfoy to duży chłopiec przecież, aż tak źle z nim nie może być :D Ale to ciekawy pomysł! No i może nie "ponad" dwa tygodnie, zobaczymy, niech ci nie będzie źle i smutno ;p Dziękuję bardzo za komentarz! ;*

      Usuń
  2. Hej, hej! Skończyłam pisac swój rozdział, wiec z czystym sercem wracam tutaj :D
    Podziwiam silna wole Rose i Lorcana, że nie odeszli z tego przedstawienia. A juz szczególnie Lorcana, ja bym dostała chyba z Malfoyem nerwicy. Cieszę się w sumie, że Rose i Lorcan idą na randkę, póki co im kibicuje i mam nadzieje, ze Scor bedzie pózniej musiał ją odbić.
    Widze, że Gregor ma niezłe ego :D Jestem za tym, żeby drwił z Lorcana jak najwiecej i jak najwiecej irytował Scora, to akurat mu wychodzi. Chwycił mnie za serce określeniem „gwiazda spektaklu”, ktore w mojej głowie brzmiało bardzo sarkastycznie.
    Mimo wszystko jestem za tym, zeby ktoś ukradł Gregorowi jego moce i przy okazji polowe ego.
    Hmmm... zastanawiam sie, czemu napastnik mógł wydawać sie zdenerwowany. Robił to przeciez juz wczesniej, wiec to nie mógł byc powód. Chyba, ze bardzo mu sie spieszyło. Moze wykorzystuje te moc w taki sposób, ze jej zasoby sie kończą i potrzebuje szybko większej dawki?
    Co jak co, ale fragment Gregora zakonczylas idealnie :D
    „Super, znalazłeś dwa pasujące obrazki – odparowałam, uśmiechając się. – Pewnie niedługo będziesz uczył się czytać” o jak parsknelam XD
    No i tak się wlasnie zaprasza dziewczyny na randki, drodzy państwo. Postawienie przed faktem dokonanym i nie danie czasu na odmowę. To bardzo miłe ze strony Scora ze ja zaprosił, mimo, że pózniej udawał, ze wcale sie nie cieszy z jej przyjścia. A jeszcze lepiej, że zgodził się na współpracę, moze razem do czegos dotrą :D
    Czyli jednak spotkanie z Travisem nadeszło szybciej, niż sie spodziewałam. Podoba mi się taka broniąca postawa Malfoya, szczególnie odliczenie, o ile % wzrastają szanse Travisa na zwolnienie.
    Hmmm, to troche dziwne, że Rose wróciła sama... w sensie, moze cos stanie sie Scorowi?
    Pozdrawiam i zycze mnóstwa weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się jeszcze dziś zostawic komentarz u ciebie, bo w końcu mam dzień wolny :D
      Trochę się zdziwiłam, że zaraz byś na ich miejscu odchodziła :D Ale ja należałam sporo czasu do teatru amatorskiego, no i tak to tam czasem wygladało - jak nie umiesz, to będa cię cisnąć aż zrobisz dobrze xd wiec w moich oczach Scorp zachowuje się w zasadzie jak standardowy reżyser, który chce zrobić dobry szoł :D
      Ano tak sobie go wymarzyłam, i jakoś go z tym całym ego polubiłam xd chyba potrzebuję takich zarozumiałych postaci w swoich tekstach.
      Jakby ktoś miał mu to ego okraść to chyba by mi serce pękło!
      Ciekawie kombinujesz. Czyli co, z magicznych mocy zrobiły sie narkotyki? :D
      Nie wiem, czy na temat tego, ze tak sie zaprasza dziewczyny na randki, to ironizujesz czy nie :D
      Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam! ;*

      Usuń
    2. Mam szósty zmysł co do odpowiedzi na moje komentarze, alurat weszłam sobie sprawdzić, czy czegos moze nie odpowiedziałaś XD (zawsze tak mam)
      Podziwiam, ja nie umiem robić niczego pod presją i chyba by mnie coś trafiło jakbym czula na sobie taki nacisk psychiczny :D
      Nie, nie ironizowałam, jestem zwolenniczka stanowczości, chyba dlatego, że sama nigdy nie umiem podjąć decyzji i potrafię wpaść z tego powodu w panikę.
      A tak sobie w sumie odpowiedziałam, bo poczułam taką potrzebę po twojej odpowiedzi, juz uciekam :D
      :*

      Usuń
  3. Czas wziąć się w garść i wreszcie skomentować rozdział (chociaż przeczytałam go zaraz po publikacji, zawsze odwlekam komentowanie,nie jest ono moją mocną stroną xd).
    Proszę o więcej perspektywy Gregora, Boże, to było wspaniałe!
    "Ciężko jest być wspaniałym" "Nikt tu nie doceniał wagi skromności." Cudo!
    A Roxanne i Timothy nie mają racji, Lorcan nie jest idealny - przeecież fatalnie tańczy ;-)
    Scorpius zapraszający Rose na koncert to ostatnie czego się spodziewałam, ale lubię jak bohaterowie mnie zaskakują :-D
    Jak do tej pory jedyną postacią, której nie potrafię polubić, jest Alice. Ale to chyba dlatego, że bardzo przypomina mi Hermionę, a ta klasyfikuje się na szarym końcu lubianych przeze mnie bohaterów.
    Ciekawi mnie, czy Travis faktycznie wyleci z pracy? ;-)
    Scena w klubie świetna, szkoda, że tak szybko się skończyła, Rose nawet nie zdążyła się dobrze zabawić.
    Czekając, aż nauczę się pisać logiczne komentarze, pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypada wziąć sie w garść i odpowiedzieć :D Ja też Gregora bardzo polubiłam, w sumie niechcący, ale tak wyszło.
      Cieszę sie, ze bohaterom udało się Ciebie zaskoczyć xd
      Alice jest troszkę "sztywna", może dlatego za nią nie przepadasz. Ale kto wie, moze się to zmieni? :D
      Komentarz jak najbardziej logiczny, nie narzekaj, mnie tam sie podoba :D Dziękuję serdecznie za opinie i pozdrawiam! ;*

      Usuń
  4. Ło! Ale się dzieje w tym rozdziale! Żałuję, że Scor nie obił buźki Travisowi. No i szkoda, że Rose musiała wracać z tego koncertu tak szybko. Kurde, a ja wciąż mam nadzieję, że oni się pocałują! No i Lorcan, niby fajny z niego gość, ale nie pasuje do Rose.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Travisowi z pewnością przydałaby się obita buźka, nie sposób się nie zgodzić.
      Lorcan spoko, ale co Scorpius to Scorpius :D

      Usuń
  5. Polubiłam Gregora :D Jest trochę podobny do kogoś kogo znam w realu :D Co się tak ten Scorpius uwziął na Lorcana i Rose, co? No ja rozumiem, grają główne role, ale czy on zdeczko nie przesadza? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, zazdroszczę, że znasz kogoś takiego jak Gregor xd

      Usuń